Ogród Petenery
Advertisement
Rozdział XVII Zielony promień
Opis archipelagu hebrydzkiego

Rozdział XVIII
Juliusz Verne
Rozdział XIX
Uwaga! Tekst wydano w 1898 r. i jego słownictwo pochodzi z tamtej epoki. Proszę nie nanosić poprawek!

Grota Fingala.


Telegramów meteorologicznych nie otrzymano, ale jedyny barometr na jachcie przepowiadał burzę, a to każdemu marynarzowi dałoby do myślenia. Dlatego nie dziwić się, że 8-go września zrana John Oldrucc, trapiony niespokojnością, poszedł na zachodni brzeg wyspy celem rozpoznania stanu nieba i morza. To co zobaczył nie mogło podziałać na niego uspakajająco: po niebie przesuwały się szybko ciężkie chmury, dął silny porywisty wiatr — wszystko przepowiadało burzę. Po morzu przewalały się wielkie bałwany błyszczące białemi grzbietami a tłukące się z łoskotem o bazaltowe skały wyspy.

Powróciwszy na jacht, kapitan zastał dwóch swoich pasażerów i zawiadomił ich o swoich obawach i o konieczności przeniesienia się do innego miejsca.

— Jakto! porzucić Staffę! — zawołała miss Campbell, wyrzec się tego cudnego morskiego horyzontu!

— Zdaje mi się, że pozostać tu jest bardzo niebezpiecznie, odpowiedział kapitan.

Kapitanie jak długo może potrwać burza, według pańskiego zdania? — zapytał Olivier.

— Burze w tej porze roku trwają nie dłużej, nad 2 do 3-ch dni odpowiedział kapitan.

— Jakiż projekt nam pan przedstawiasz?

— Natychmiast podnieść kotwicę. Przy tym silnym wietrze przed wieczorem będziemy w Achnayraig gdy burza minie, powrócimy na Staffę.

— Tak jedź pan czemprędzej do Achnayraig, a my pozostaniemy na Staffie, — powie Olivier Sinclair

— Na Staffie?! Wszak tu niema ani jednego budynku zdatnego na mieszkanie!

— Pomieścimy się na kilka dni w grocie Clam-Shell; ona wystarczy dla nas zupełnie — odrzekł Sinclair. — Czego nam bodzie brakowało? Wszystko mamy. Prowiantu mamy dosyć a meble i odzienie także, wszystko zabierzemy z jachtu; kucharza, nareszcie, także mamy.

— Tak, tak! wołała miss Campbell klaskając w dłonie, — jedź pan kapitan zaraz a nas zostaw na Staffie. My tu pozostaniemy jak Robinson na wyspie bezludnej, i będziemy oczekiwać powrotu „Kloryndy” z takim niepokojem jak Robinson przypatrywał się każdemu statkowi ukazującemu się na horyzoncie. Rzecz postanowiona, my pozostajemy tutaj. Przynajmniej nie będę narzekała na siebie przez całe życie, że nie pozostałam tu, ażeby zachwycać się rozszalałem morzem Hebrydzkiem i że nie widziałam tego wspaniałego widoku.

— Ależ droga Helenko! — wykrzyknęli jednocześnie bracia Sam i Seb.

— Co, wujaszkowie są temu przeciwni! Ale na szczęście mam sposób przekonania was, a mówiąc to całowała ich po kolei.

— To dla ciebie papo Samie; a to dla ciebie mamo Sebie. Teraz chyba już mi się sprzeciwiać nie będziecie.

Przy pomocy majtków wszystkie rzeczy jej przeniesione zostały z jachtu na brzeg; nie minęła i godzina a pieczara Clam-Shell przemieniła się w nader wygodne mieszkanie, gdzie nawet kucharz dostał osobne pomieszczenie w którem bez przeszkody mógł się oddawać kulinarnemu kunsztowi.

Pomimo że pogoda pogarszała się coraz bardziej i wszystko przepowiadało zbliżającą się burzę, słońce od czasu do czasu wyglądało zpoza chmur i rodzina Melwilów postanowiła pójść i obejrzeć grotę Fingala. Wyszedłszy z pieczary Clam-Shell nasi turyści, po drodze nadbrzeżnej poszli wdół wschodniej części wyspy; droga ciągnęła się u stóp bazaltowych skał i była dosyć gładką i równą — dzięki pracy pewnych inżenierów. Schody prowadzące do groty zakończone były placykiem na którym znajdowało się kilka filarów podtrzymujących cały kąt tego cudownego utworu przyrody a jego sklepienie w kształcie kopuły przedstawiało zadziwiający kontrast z tymi prostopadłymi kolumnami. Olivier ofiarował się na przewodnika całe towarzystwo przyjęło ten projekt z wdzięcznością. Przy podstawie groty morze burzyło się znacznie, odbijając w swoich falach wznoszące się nad niem granitowe zwały. Wszedłszy na wyższą płaszczyznę, Olivier zawrócił na lewo i wskazał miss Campbell coś podobnego do ścieżki ciągnącej się wzdłuż ściany groty do samego jej środka; była ona ogrodzona jakby baryerami, wpuszczonemi w bazalt.

Przy wejściu do groty, za poradą swego przewodnika, całe towarzystwo zatrzymało się; ujrzało ono przed sobą wnętrze wysokiej i długiej świątyni, powleczonej zmrokiem tajemniczym. Strzelisty strop tej pieczary, spoczywał na całym rzędzie bazaltowych graniastosłupów i to jej nadawało wygląd świątyni najnowszej gotyckiej architektury.

Napoiwszy się tym cudnym widokiem, nasi turyści weszli do wnętrza po wyskoku ciągnącym się około jednej ze ścian; tam wyciągniętymi rzędami stały kolumny filigranowe, nie jednakowej wysokości a delikatne kontury ich kątów były jakby wyrzeźbione ręką artysty; różnorodność form tych kolumn zmuszała do pokłonu przed wielkim mistrzem — przyrodą. Promienie światła przeciskające się z zewnątrz, igrały wesoło w pryzmach kryształów i odbijały się w zwierciadle wód wewnątrz groty, określając zarysy podwodnych kamieni i ślizgając się swawolnie po liściach wodorostów, wysuwających swoje główki z wody; łamały się w miljony iskier o powierzchnię bazaltowych występów pokrywających nieregularnemi rzędami sklepienia tej groty, jakiej równej nie ma na świecie. We wnętrzu jej panowała majestatyczna cisza i tylko wiatr wiejący po niej wywoływał melancholijne dźwięki, niekiedy zabrzmiewały skały głośnym akordem a muzyka ta podobną była do głosów wielkiej harmoniki, co, być może, nadało tej grocie nazwę An-Na-Vive, co znaczy w języku celtyjskim — grota harmonii.

Jules-verne-de-wonderstraal-3

Najpiękniejszym wydawał się braciom Melwill środek groty, zkąd otwierał się widok na obszar morza, gdzie horyzont zlewał się z wodą; z tego miejsca widać było wyspę Jonę z jej białemi zwaliskami klasztoru. To wszystko tworzyło razem zachwycający obraz.

— To istny zamek zaczarowany — zawołała miss Campbell w uniesieniu i któraż natura prozaiczna ośmieli się zaprzeczyć, że Bóg nie stworzył go dla ondyn i sylfid? Czyż to nie ta muzyka którą Wawerley słyszał tylko we śnie? Czyż to nie głos Selmy, i czyż nie pod wpływem tych dźwięków nasz pisarz nie tworzył swoich bohaterów?

Tymczasem słońce ukryło się za chmury i w grocie zaczęło się znacznie ściemniać. Bałwany na morzu coraz bardziej się wzdymały i uderzały o wewnętrzne ściany groty. Nasi turyści wyszli na załamek wyspy obryzgiwany morską pianą i udali się nazad drogą nadbrzeżną.

Następnego dnia barometr jeszcze opadł niżej cokolwiek a wiatr dął z nadzwyczajną siłą; niebo pokryte było ołowianemi chmurami; słońce wcale się nie pokazywało. Na pannę Campbell ten stan pogody wcale nie oddziaływał, owszem codzień wychodziła. W czasie swoich częstych przechadzek zachodziła do groty Fingala, miała ona dla niej czarodziejski urok — dzięki swoim poetycznym osobliwościom.

Dziewiątego września swoim zwyczajem Helena wyszła na spacer.

O godzinie siódmej wieczorem ogarnęło braci Melvillów i Oliviera Sinclaira wielkie wzruszenie i niepokój, gdyż dowiedzieli się od pani Elżbiety że panna Campbell od trzech godzin wyszła i dotąd nie powróciła do domu.

Czekali oni na nią z wrastającą trwogą; przeczekali jeszcze z godzinę a miss Campbell nie powracała. Nawałnica tymczasem ciągle wzrastała, olbrzymie bałwany nadbiegały z morza i uderzały z ogromną siłą o skały, od strony południowo-zachodniej wyspy.

— Nieszczęśliwa miss Campbell! zawołał Olivier Sinclair — jeżeli ona jest w grocie Fingala, należy ją ztamtąd wydostać za jakąbądź cenę — inaczej zginie.

Advertisement