Ogród Petenery
(nowy tekst)
 
(clean up, replaced: {{ps}} → {{proza start}}, {{pk}} → {{proza koniec}})
 
(Nie pokazano 1 wersji utworzonej przez jednego użytkownika)
Linia 12: Linia 12:
   
 
<center>'''''Skutki wystrzału.'''''</center><br>
 
<center>'''''Skutki wystrzału.'''''</center><br>
{{ps}}
+
{{proza start}}
 
W chwili wyniesienia się płomieni ku niebu, rozwidniło się w środkowej Florydzie, i przez chwilkę zamiast nocy jasnej, dzień zawitał w przyległych okolicach. Snop ten płomienny, ognisty, na sto mil widzieć było można, i niejeden kapitan okrętowy zanotował ukazanie się tego światła jako nadzwyczajne zjawisko.
 
W chwili wyniesienia się płomieni ku niebu, rozwidniło się w środkowej Florydzie, i przez chwilkę zamiast nocy jasnej, dzień zawitał w przyległych okolicach. Snop ten płomienny, ognisty, na sto mil widzieć było można, i niejeden kapitan okrętowy zanotował ukazanie się tego światła jako nadzwyczajne zjawisko.
   
Linia 78: Linia 78:
   
 
Lecz jedenastego dnia jedna z tych okropnych burz, tak częstych w stronach zwrotnikowych, rozszalała się w atmosferze. Wiatry wschodnie rozgoniły chmury, nagromadzone od tak dawna, i wieczorem tarcza na pół wykrojona gwiazdy nocnej przeszła majestatycznie pośród jasnych konstelacyi nieba.
 
Lecz jedenastego dnia jedna z tych okropnych burz, tak częstych w stronach zwrotnikowych, rozszalała się w atmosferze. Wiatry wschodnie rozgoniły chmury, nagromadzone od tak dawna, i wieczorem tarcza na pół wykrojona gwiazdy nocnej przeszła majestatycznie pośród jasnych konstelacyi nieba.
{{pk}}
+
{{proza koniec}}

Aktualna wersja na dzień 12:38, 3 kwi 2014

Rozdział XXVI Z ziemi na księżyc, podróż odbyta w 87 godzinach
Rozdział XXVII
Juliusz Verne
Rozdział XXVIII
Uwaga! Tekst wydano w 1875 r. i jego słownictwo pochodzi z tamtej epoki. Proszę nie nanosić poprawek!

Skutki wystrzału.


W chwili wyniesienia się płomieni ku niebu, rozwidniło się w środkowej Florydzie, i przez chwilkę zamiast nocy jasnej, dzień zawitał w przyległych okolicach. Snop ten płomienny, ognisty, na sto mil widzieć było można, i niejeden kapitan okrętowy zanotował ukazanie się tego światła jako nadzwyczajne zjawisko.

'From the Earth to the Moon' by Henri de Montaut 46

Hukowi kolumbiady podczas wystrzału towarzyszyło prawdziwe trzęsienie ziemi. Zdawało się, że Floryda do gruntu wzruszona. Gaz z prochu z niezrównaną chyżością napełnił pory atmosferyczne, poruszał je, w skutek czego powstała burza, choć sztuczna, ale sto razy silniejsza jak uragan naturalny, i jak trąba morska przedarła się przez powietrze.

Żaden z widzów nie utrzymał się na nogach; wszyscy, mężczyźni, kobiety i dzieci, zostali powaleni jak kłosy podczas burzy; hałas wzmógł się nie do opisania, a wiele osób zostało niebezpiecznie ranionych.

J. T. Maston, który przeciw wszelkiej ostrożności wysunął się zanadto naprzód, został wyrzucony o 20 sążni wstecz i jak kula przeleciał po nad głowami swoich współobywateli. Trzy kroć sto tysięcy osób chwilowo jakby ogłuchły i otumaniały.

Prąd powietrzny powywracawszy zabudowania, powaliwszy chaty, wykorzeniwszy drzewa w obszarze około dwudziestu mil, wykoleiwszy pociągi aż do Tampy, spadł na to miasto jak górska zamieć śniegowa i zniszczył tamże blizko sto domów, pomiędzy innymi kościół św. Mary i nowy gmach giełdy, którego mury wzdłuż popękały. Niektóre budynki w porcie, uderzywszy jeden o drugi, zawaliły się, a kilkanaście okrętów przybiło do brzegów, gdyż łańcuchy kotwic porwały się jak nitki bawełny.

Zburzenia te rozciągnęły się jeszcze dalej, bo aż za granice Stanów zjednoczonych. Skutki odbicia wzmocnione przez wiatr zachodni, dały się czuć aż na Atlantyku i o 300.000 mil od brzegów amerykańskich. Sztuczna ta i nieprzewidziana burza, której nie mógł przewidzieć poczciwy Fritz-Roy, rozszalała się z niesłychana gwałtownością, a kilka okrętów, nieprzygotowanych na to, zatonęło, pochwycone w te straszne odmęty, pomiędzy innymi Child-Harold z Liwerpoolu.

Niemiła ta katastrofa dała powód ze strony Anglii do licznych oskarżeń i narzekań.

W końcu, aby wszystko wypowiedzieć, chociaż fakt ten nie ma innej gwarancyi, nad świadectwo krajowców, dodać musimy, że w pół godziny po wystrzale mieszkańcy Gorey i Sierra Leone utrzymywali, iż słyszeli przygłuszony huk, ostatnie wzruszenie fal, które przebiegłszy Atlantyk, skonały na afrykańskim brzegu.

Ale wróćmy do Florydy.

Gdy wrzawa uśmierzyła się trochę, zranieni, ogłuszeni, słowem, cały tłum powstał i porywające okrzyki wzniosły się ku niebu.

– Hurra Ardau! hurra Barbicane! hurra Nicholl!

Kilka milionów ludzi, zadarłszy nos w górę, uzbrojeni w teleskopy, lunety i lornetki, zapominając o kontuzyach i wzruszeniach, obserwowali przestrzeń, szukając wagonu kulistego. Ale szukali napróżno. Nie można go było dostrzedz i trzeba było zgodzić się na oczekiwanie telegramu z Long-Peak.

'From the Earth to the Moon' by Henri de Montaut 47

Dyrektor obserwatoryum w Cambridge znajdował się na swojem stanowisku w górach Rocheuses, i jemu to jako biegłemu i wytrwałemu astronomowi powierzone zostały te obserwacye.

Lecz niespodziewany fenomen, chociaż go łatwo można było przewidzieć, a przeciw któremu nie można było nic zaradzić, wystawił ogólną ciekawość na twardą próbę. Pogoda, tak piękna dotychczas, zmieniła się nagle i niebo pokryło się chmurami.

Czyż mogło być inaczej po tym okropnym przewrocie warstw atmosferycznych i po rozejściu się tego ogromnego dymu ze spalenia 200.000 funtów paroksylu? Cały porządek naturalny został narażony. Nie powinnoby to zadziwiać, gdyż podczas walk morskich widziano często zmieniony porządek atmosferyczny przez wystrzały armatnie.

Nazajutrz zeszło słońce na zachmurzonym horyzoncie, ciemna i nieprzejrzysta zasłona przedzielała go od ziemi, sięgająca niestety aż po góry Rocheuses.

Fatalizm!

Ze wszystkich stron świata odzywano się z reklamą, ale natura zmieniała się mało, i oczywiście musieli teraz znosić skutki przewrotu, jaki sami wywołali w atmosferze. W pierwszych dniach starał się każdy wzrokiem przedrzeć ciemną zasłonę chmur, ale daremnie; każdy doznawał zawodu, gdyż kula z porządu codziennego obrotu globu ziemskiego, na przeciwnej stronie od widza znajdować się musiała. A gdy noc nadeszła, noc ciemna i cicha, chociaż księżyc wyszedł znowu na horyzont niebieski, nie można było go dojrzeć; rzekłbyś, że umyślnie ukrywał się przed okiem śmiałków, którzy odważyli się do niego strzelać. Żadna obserwacya nie była możebną, co też telegramy z Long-Peak potwierdzały.

Jeżeli więc wyprawa powiodła się, podróżni wyjechawszy 1. grudnia o godzinie, 10, minucie 40 i sekundzie 40, musieli przybyć do celu podróży dnia czwartego o północy. Do tego czasu więc, a szczególniej że kula jest za małym przedmiotem, aby można ją dobrze w tych warunkach obserwować, czekano dość cierpliwie.

Czwartego zaś grudnia możnaby już było od ósmej do dwunastej obserwować bieg kuli, któraby jak ciemna plama odbiła się na jasnej tarczy księżyca. Lecz horyzont pozostał nielitościwie zachmurzony, i to podniosło aż do paroksyzmu rozjątrzenie publiczności. Zaczęto lżyć księżyc, że się nie pokazywał.

Smutny to obrót rzeczy na tym bożym świecie.

J. T. Maston zdesperowany wyjechał do Long-Peak. Chciał on osobiście obserwować. Nie wątpił nawet, że jego przyjaciele dojechali do celu podróży. Zresztą, nie słychać było, aby kula spadła na jaką wyspę lub ląd stały, a J. T. Maston nie przypuszczał nawet, aby mogła wpaść do oceanu, którym ziemia jest w trzech częściach oblaną.

Piątego dnia ta sama niepogoda. Wielkie teleskopy w starym świecie, Herschela, Bossa, Foucaulta, były nieustannie skierowane na gwiazdę nocną, gdyż w Europie czas był przecudny, ale stosunkowo nie były dość mocne, aby przynieść pożądane rezultaty z obserwacyi.

Szóstego dnia pogoda niezmieniona. Niecierpliwość dokuczała trzem czwartym częściom mieszkańców ziemi. Doszli do tego, że proponowano najdziwaczniejsze środki, aby rozprószyć chmury, nagromadzone w powietrzu.

Siódmego dnia niebo zdawało się wypogadzać trochę. Spodziewano się, ale nadzieja zawiodła, bo nad wieczorem nagromadzone mgły jeszcze bardziej zasłaniały przed każdem okiem przestrzeń gwiaździstą.

Wtenczas stan rzeczy stał się groźnym. W istocie bowiem jedenastego dnia o godzinie 9 i minucie 11 zrana, księżyc wchodził w ostatnia kwadrę.

Po upływie tego czasu księżyc zmniejszałby się, i chociażby niebo było wypogodzone, obserwowania zmniejszyłyby się niezmiernie, gdyż księżyc od tej chwili przechodząc w inne kwadry, doszedłby do nowiu, to znaczy, że wschodziłby i zachodził wraz ze słońcem, którego promienie zaćmiłyby go. Trzebaby więc czekać aż do 3. stycznia do pełni o godzinie 12 i minucie 44, aby zacząć nowe obserwacye. Dzienniki ogłaszały te uwagi z tysięcami komentarzy, i nie ukrywały publiczności, że musi się uzbroić w anielską cierpliwość.

Ósmego dnia żadnej zmiany.

Dziewątego słońce pokazało się na chwilę, jakby zakpiło z Amerykan. Ale że je przyjęto z naigrawaniem się, więc obrażone, poskąpiło swoich promieni.

Dziesiątego żadnej zmiany. J. T. Maston mało nie oszalał, i istotnie obawiano się o mózg czcigodnego męża, tak dobrze dotychczas zakonserwowany pod gutaperkową czaszką.

Lecz jedenastego dnia jedna z tych okropnych burz, tak częstych w stronach zwrotnikowych, rozszalała się w atmosferze. Wiatry wschodnie rozgoniły chmury, nagromadzone od tak dawna, i wieczorem tarcza na pół wykrojona gwiazdy nocnej przeszła majestatycznie pośród jasnych konstelacyi nieba.