Ogród Petenery
Advertisement
Rozdział VIII Z ziemi na księżyc, podróż odbyta w 87 godzinach
Rozdział IX
Juliusz Verne
Rozdział X
Uwaga! Tekst wydano w 1875 r. i jego słownictwo pochodzi z tamtej epoki. Proszę nie nanosić poprawek!

Kwestya prochu.


Pozostała jeszcze kwestya prochu.

Publiczność oczekiwała z gorącym niepokojem tej ostatniej uchwały.

Oznaczono wielkość kuli, długość armaty – chodziło tylko o to, jakiej ilości prochu będzie potrzeba do wywołania rzutu. Ten straszny czynnik, którego potęgę i działanie opanował człowiek, w tym wypadku musiałby dla odegrania potrzebnej roli użytym być w niezwykłej ilości.

'From the Earth to the Moon' by Henri de Montaut 13

Powszechnie wiadomem i powtarzanem chętnie zdaniem ogółu jest, że zakonnik Schwarz wynalazł proch w XIV wieku i że opłacił życiem to odkrycie; jednak jest już prawie wykazanem i dowiedzionem, że historyę tę policzyć można do legend średnich wieków.

Prochu nikt nie wynalazł; pochodzi on od greckich ogni, tworzonych z siarki i saletry. Tylko że od tego czasu mieszanina ta, która nie była czem innem, jak masą rozsypującą, zamieniła się w mieszaninę, huk wydającą.

Chociaż uczeni znają dokładnie fałszywą historyę prochu, mało ludzi zajmuje się jego siłą mechaniczną, której istnienie koniecznie przyznać potrzeba, chcąc zrozumieć doniosłość pytania, nasuwającego się do rozwiązania komitetowi.

A więc: jeden litr prochu waży blisko dwa funty, zapalony wydaje 400 litrów gazu, który pod wpływem temperatury, dochodzącej dwu tysięcy czterystu stopni, zajmie przestrzeń czterech tysięcy litrów. Zatem objętość prochu ma się do objętości gazu, wytworzonego przy spaleniu, jak jednostka do czterech tysięcy.

Proszę tedy osądzić, jak ogromnem będzie ciśnienie tego gazu, jeżeli go zamkniemy w przestrzeni cztery tysiące razy mniejszej.

To wszystko wiedzieli doskonale członkowie komitetu przed zebraniem się na nowe posiedzenie.

Barbicane udzielił w tej kwestyi głosu majorowi Elphistonowi, który był dyrektorem magazynów prochowych w czasie wojny.

– Drodzy koledzy! – rozpoczął zacny chemik – podam najpierw nieomylne zasady, które nadal za podstawę nam posłużą. Do wystrzału kuli dwudziestofuntowej, o której nasz szanowny J. T. Maston przedwczoraj w tak poetycznych mówił wyrazach, nie potrzeba więcej jak szesnaście funtów prochu.

– Czy jesteś pan pewnym tego stosunku? – zapytał Barbicane.

– Najzupełniej! – odparł major. Przecież armata Armstronga nie potrzebuje więcej nad 75 funtów prochu do kuli ośmset funtowej, a Kolumbiada Rodman nie zużywa nad 160 funtów prochu do rzutu kuli półtonnowej, tj. dziesięciocetnarowej, na odległość sześciu mil. Daty te są aż nadto pewne; sam je udowodniłem na posiedzeniach komitetu artyleryi.

– Najdokładniej! – potwierdził jenerał.

– A zatem – mówił major dalej – podług tych cyfr przychodzimy do wniosku, że ilość prochu nie potrzebuje wzrastać z ciężarem kuli, ponieważ chociaż 16 fantów prochu wystarcza dla kuli dwudziesto cztero funtowej, czyli innemi słowy, chociaż do zwykłej armaty daje się zwykle dwie trzecie ciężaru kuli, stosunek ten nie jest stały. Obliczcie, a przekonacie się, że dla kuli półtonnowej wystarczy zamiast stosunkowo przypadających 333, tylko 160 funtów prochu.

– Do czego pan dążysz? – zapytał Barbicane.

– Gdy pan dalej poprowadzisz teoryę – odezwał się J. T. Maston – dojdziesz kochany majorze do tego, że do najcięższej kuli wcale prochu nie dodasz.

– Przyjaciel Maston jest zabawny i lekkomyślny w rzeczach nauki – odparł major – ale chciej się pan uspokoić, wnet podam daty, z których łatwo osiągnąć wiadomość, jaka ilość prochu jest nam potrzebną. Ilość ta zadowolni zupełnie osobliwsze zamiłowania pana Mastona. Chciałem tylko wykazać, że w wojnie i do największych dział redukowano ilość prochu aż do dziewiątej części wagi kuli.

– Nic nad to pewniejszego – odezwał się Morgan – ale przed ustanowieniem ilości prochu, do rzutu potrzebnej, sądzę, że należałoby się pierwej zastanowić nad jego własnościami.

– Użyjemy prochu grubego, który pali się daleko żywiej, aniżeli miałki – twierdził major.

– Bez wątpienia – odpowiedział Morgan – zważywszy jednak, że pryska bardzo silnie, może łatwo uszkodzić wnętrze działa.

– Tak, ale co niestosownem jest dla armaty, przeznaczonej do dłuższego użycia, nie da się zastosować do kolumbiady. Nie narazimy się wcale na niebezpieczeństwo wybuchu, a potrzebujemy, aby proch zapalił się nagle, a tem samem skutek mechaniczny był zupełnym.

– Możnaby w tym celu użyć kilku lontów – rzekł J. T. Maston – tym sposobem wywoła się ogień równocześnie w kilku punktach.

– Zapewne – odparł Elphiston – ale utrudniłoby to całą czynność; dlatego przemawiam za prochem gruboziarnistym, który usuwa te trudności.

– Zgadzam się – zakończył jenerał.

– Do nabijania kolumbiady – ciągnął major dalej – używał Rodman prochu o ziarnach wielkości kasztanów, zrobionych z węgla wierzbowego, wylanego w giserniach. Proch ten był twardy i połyskujący, nie pozostawiał żadnych plam na ręku, a zawierając wielką ilość wodu i kwasorodu, zapalał się bezzwłocznie, i chociaż bardzo rozsypujący, nigdy znacznie nie uszkodził otworu działa.

– Zdaje mi się więc – zawołał sekretarz komitetu – że nie mamy się nad czem dłużej namyśleć; wybór nasz zadecydowany.

– Tem bardziej, że nie będziesz pan z pewnością wolał użyć złotego prochu – rzekł major, z uśmiechem wskazując na pióro drażliwego przyjaciela.

Dotychczas Barbicane nie brał udziału w dyskusyi. Mówiono, on słuchał; widocznie miał jakiś plan. Zaczął więc od pytania:

– Jakąż ilość prochu ustanowiliście? moi przyjaciele.

Trzej członkowie Gun-klubu i komisyi zmierzyli się wzrokiem.

– Dwieście tysięcy funtów – zawyrokował Morgan.

– Pięćset tysięcy funtów – wyrzekł równocześnie major.

– Ośmset tysięcy funtów! – krzyczał J. T. Maston.

Tym razem nie mógł Elphiston posądzać swego kolegę o przesadę. Chodziło o wysłanie aż na księżyc kuli, ważącej dwadzieścia tysięcy funtów, której koniecznie potrzeba było nadać chyżość początkową dwunastu tysięcy yardów na jedną sekundę.

Chwila milczenia nastąpiła po tych trzech wnioskach członków komisyi, którą przerwał Barbicane słowami:

– Zacni koledzy! Sądzę, że dzieło nasze oprzemy na warunkach dowolnych i nieograniczonych. Może wtedy zadziwię trochę naszego szanownego J. T. Mastona, mówiąc, że bojaźliwość towarzyszyła jego obliczeniom, ja bowiem głosuję za podwojeniem tych ośmiuset tysięcy funtów.

– Więc szesnaściekroć stotysięcy funtów! – krzyknął J. T. Maston, zrywając się z krzesła.

– Nie inaczej.

– Musimy tedy wrócić do mojej armaty, długiej na pół mili.

– Rzeczywiście – potwierdził major.

– Szesnaściekroć stotysięcy funtów prochu – ciągnął dalej sekretarz komisyi – zajmie przestrzeń dwudziestu dwu stóp sześciennych, proch więc zapełniłby do połowy naszą armatę, która nie będzie mieć nad pięćdziesiąt cztery tysiące stóp sześciennych; w takim razie będzie lufa za krótka, aby gaz wytworzony ciśnieniem, mógł nadać kuli potrzebną siłę.

Nie było repliki na te słowa. J. T. Maston powiedział prawdę. Wszyscy spoglądali na prezydenta. Pomimo to ten rzekł:

– Ja obstaję przy podanej ilości prochu. Rozważcie: szesnaście kroć stotysięcy funtów prochu wytworzy sześć miliardów litrów gazu; uważacie dobrze? sześć miliardów!

– A więc cóż począć? zapytał jenerał.

– Nic łatwiejszego: zredukować ilość prochu, nie zmniejszając siły mechanicznej.

– Ba, dobrze, ależ w jaki sposób?

– Będę się starał zaraz z moich słów wytłumaczyć – odrzekł krótko Barbicane.

Słuchacze otworzyli szeroko oczy i usta.

– Nic łatwiejszego – ciągnął mowca dalej – zredukować ilość prochu do objętości cztery razy mniejszej; wszak znacie tę szczególną materyę, stanowiącą tkaninę żywiołową roślin, którą celulosami nazywają?

– A, teraz cię rozumiem, drogi Barbicanie! – zawołał major Elphiston.

– Materya ta znajduje się w stanie zupełnie czystym w różnych ciałach, przeważnie zaś w bawełnie, która nie jest niczem innem, jak włóknem drzewa bawełnianego. Bawełna napuszczona kwasem azotowym, zamienia się bez pomocy ognia w masę nierozpuszczalną, nadzwyczaj palną i eksplodującą. Przed niewielu laty, r. 1832, chemik francuzki Braconnot odkrył tę materyę i nazwał ją ksyloidyną. W roku 1838 drugi Francuz, Pelouze, studyował różne jej własności, a nakoniec w r. 1846 Schönbein, profesor chemii w Balu, proponował użycie jej w wojnie zamiast prochu. Taką jest bawełna azotowa.

– Czyli pyroxil – dodał major.

– Czyli bawełna palna – zakonkludował Morgan.

– Nie mamy ani jednego wyrazu amerykańskiego, odpowiedniego temu wynalazkowi! – zawołał J. T. Maston, wzruszony żywem uczuciem narodowego upokorzenia.

– Niestety, ani jednego! – zawtórował major.

– Pomimo to – odparł prezydent – mogę ku zaspokojeniu Mastona powiedzieć, że prace jednego z naszych współziomków zastosować można do nauki o celulosach, ponieważ collodium, które należy do najważniejszych czynników fotografii, jest czystem pyroxylem, rozpuszczonym w eterze alkoholu; odkrycie to zrobił Maynard, uczeń medycyny w Bostonie.

– A więc hurra Maynard i bawełna! – zawołał krzykliwy sekretarz.

– Wracam do pyroxylu – rzekł Barbicane. Znacie już jego własności, które mają nam przynieść tak wielkie usługi. Uzyskuje się go bardzo łatwo: macza się bawełnę w kwasie azotowym, po upływie piętnastu minut płucze się ją w czystej wodzie i wysusza; oto wszystko.

– Rzeczywiście nic łatwiejszego – potwierdził Morgan.

– Szczególnie, że pyroxyl nie podlega wilgoci; własność ta jest dla nas bardzo korzystną, kilka dni bowiem zajmie nabijanie armaty; zapala się już w 170 zamiast w 240tym stopniu ciepła i wybucha płomieniem tak nagle, że można go zapalić na zwykłym prochu, zanim tenże będzie miał czas się zająć.

– Wybornie! – odpowiedział major – idzie tylko o to, że jest droższą.

– Cóż to znaczy? – dorzucił J. T. Maston. Prócz tego udziela ona kuli chyżości cztery razy większej jak proch, a dodam jeszcze, że zmieszana z jedną dziesiątą salitry potażowej, zwiększa swą silę wyprężającą w bardzo znacznym stopniu.

– Czyż to będzie potrzebne? – zapytał major.

– Myślę, że nie – odparł Barbicane. Tak więc zamiast szesnaściekroć sto tysięcy funtów prochu, użyjemy tylko czterysta funtów palnej wełny, a ponieważ 500 funtów wełny można z pewnością ścisnąć do objętości 27 stóp kubicznych, uchwalona ilość zajmie nad 30 sążni kolumbiady. W ten sposób pozostanie do przebiegnięcia dla kuli przeszło 700 stóp lufy armatniej, pod naciskiem sześciu miliardów litrów gazu, zanim rozpocznie lot do księżyca.

Po tych słowach J. T. Maston nie mógł się oprzeć wzruszeniu; rzucił się w objęcia przyjaciela z szybkością kuli i byłby go może roztrzaskał, gdyby Barbicane nie był przygotowany na przyjęcie takiej bomby.

Ten mały wypadeczek zakończył trzecie posiedzenie komitetu. Barbicane i trzej jego dzielni koledzy, dla których nic nie było trudnego, zakończyli tedy rozwiązanie trudnej kwestyi kuli, armaty i prochu. Plan ułożony czekał tylko wykonania.

– Wszystko to jest bagatelka, niczem – zakonkludował J. T. Maston.

Advertisement