Ogród Petenery
Advertisement

Rozdział II Wśród Łotyszów • Rozdział III • Juliusz Verne Rozdział IV
Rozdział II Wśród Łotyszów
Rozdział III
Juliusz Verne
Rozdział IV
Uwaga! Tekst wydano w 1906 r. i jego słownictwo pochodzi z tamtej epoki. Proszę nie nanosić poprawek!

Rodzina Ozolinów.


Nazajutrz po tym wypadku – 12-go kwietnia – pomiędzy godziną 7-8 wieczorem na jednem z przedmieść Rygi w mieszkaniu Matiasa Ozolina siedziały trzy osoby.

Pomimo sześciu stopni mrozu w pokoju panowało miłe ciepło, dzięki temu, iż oprócz pieca ogień na kominku palił się od samego rana.

Niewielka lampa, osłonięta abażurem rzucała miękkie, łagodne światło. Na marmurowym stoliku kipiał samowar. Cztery nakrycia wskazywały, że zgromadzani czekają z herbatą na kogoś czwartego.

'A Drama in Livonia' by Léon Benett 07

– Matias się spóźnił zauważył jeden z gości, wyglądając przez okno wychodzące na ulicę.

Był to najlepszy przyjaciel domu, doktor Paulin. Już od dwudziestu pięciu lat praktykował w Rydze i cieszył się wielkiem uznaniem jako lekarz i jako człowiek. Koledzy zazdrościli mu powodzenia.

– Tak… wkrótce ósma, potwierdził gość drugi, spoglądając na duży zegar ścienny. Wiadoma rzecz jednak, że kwadrans akademicki liczy więcej niż piętnaście minut.

Słowa powyższe wypowiedział p. Delaporte, konsul francuski. Od lat dziesięciu zamieszkały w Rydze a lubiony powszechnie dzięki zaletom umysłowym i wielkiej uprzejmości w stosunkach z ludźmi.

– Ojciec ma lekcje na drugim końcu miasta – wmieszała się do rozmowy osoba trzecia – młoda dziewczyna, córka gospodarza domu. – Przytem pogoda jest szkaradna, wichura straszliwa, deszcz ze śniegiem. Ojczulek powróci całkiem przemoczony.

– Ba – zawołał doktór Paulin, lecz znajdzie tutaj ciepły pokój i kipiący samowar. Po paru filiżankach herbaty odzyska humor i siły… Nie bój się więc, droga Marto… Zresztą, w razie potrzeby, na moją pomoc jako przyjaciela i lekarza liczyć może zawsze…

– Wiemy o tem, kochany doktorze! – odparła z wdzięcznym uśmiechem młoda dziewczyna.

Marta Ozolin miała lat dwadzieścia cztery. Przedstawiała typ zupełnie odmienny od większości ryżanek, odznaczających się bardzo różową cerą i bardzo niebieskiemi, trochę bezmyślnemi oczami. Wysoka brunetka, o szlachetnych, nieco surowych rysach twarzy i dużych, łagodnych, nieskończenie śmutnych oczach, ubrana była z wielką prostotą, bez cienia kokieterji. Marta była sierotą. Matkę straciła przed laty dziesięciu. Młodszy jej brat Jan, którym się troskliwie opiekowała od dziecka, miał obecnie lat osiemnaście i studjował w Dorpacie. (ob. Jurjew przyp.tłom.)

Matias Ozolin utrzymywał się z lekcyi. Wykładał fizykę i matematykę. Słynął w mieście jako doskonały profesor i bardzo zacny człowiek.

Jesteśmy zatem, kochany doktorze – zaczął konsul, – w przededniu wielkich zmian politycznych w Estonii, Inflantach i Kurlandyi. Dzienniki estońskie zaznaczają to dosyć wyraźnie.

– Pora już – odparł doktór, ażebyśmy Niemców wyparli z landtagów. Dotąd przecież stosunki były zupełnie anormalne. Niemcy kierowali wszystkiem i rządzili jak u siebie w domu …

– Nawet gdy utracą wpływ na administracyę kraju – wtrąciła Marta, będą jeszcze bardzo potężni, w ich rękach bowiem spoczywają kapitały, lepsze urzędy i większa część ziemi.

– Z urzędów można ich będzie wyrugować – zauważył p. Delaporte… Co do ziemi, to prawa będzie trudniejsza… w samych Inflantach bowiem posiadają przeszło 400,000 hektarów. I to jest prawdą najzupełniejszą. W prowincyach Nadbaltyckich szlachta, mieszczanie i kupcy są przeważnie pochodzenia niemieckiego. Lud jednak, nawrócony przez tych Niemców najpierw na katolicyzm, a następnie na protestantyzm, zachowywał się odpornie i nie dał się zgermanizować. Estowie i Łotysze od wieków osiedli na roli, z najwyższą niechęcią odnoszą się do wszystkiego, co niemieckie. W Rewlu i Dorpacie powstaje coraz więcej pism, występujących w obronie interesów narodowych.

Po chwili konsul zaczął znowu.

– Gdyby to można było powiedzieć, kto w tej walce żywiołów germańskich z łotyskimi zwycięży?

– Miejmy nadzieję, że my, Łotysze – odparł doktór gorąco.

– Oby się nam udało! – wtrąciła Marta. Już od lat siedmiuset, t. j. od chwil podboju, włościanie nasi i robotnicy walczą z najeźdźcami, i dotąd daremnie.

– Twój ojciec, droga Marto, jest jednym z najdzielniejszych obrońców naszej sprawy – rzekł doktór. Słusznie zupełnie nazywają go przywódcą partyi narodowej.

– Zyskał sobie przytem wrogów zaciętych – zauważył p. Delaporte.

– Przedewszystkiem w osobie braci Johansenów! Ci wzbogaceni bankierzy zzielenieją chyba złości w dniu, gdy Matias Ozolin zostanie burmistrzem Rygi.

– Mój ojciec niema dążeń tak ambitnych – odparła Marta. Idzie mu tylko o to, by zwycięstwo zostało przy nas.

– Nie ulega wątpliwości, że na następnych wyborach Łotysze zwyciężą – przerwał p. Delaporte – i jeżeli tylko Matias Ozolin zgodzi się postawić swoją kandydaturę…

– Sprawiłoby mu to wiele trudności… – przerwała Marta – nasze środki materyalne są bardzo ograniczone…. Zresztą, Ryga jest tak zniemczona, że rezultat zabiegów byłby bardzo wątpliwy.

– Nie przesądzajmy wypadków! zawołał doktór… – Nowe prądy zwyciężyć muszą… Wierzę, że odzyskamy nasze prawa, a wtedy…

– Wdzięczna jestem panom niezmiernie za przyjaźń, którą żywicie dla mojego ojca. – przerwała Marta serdecznie.– W ostatnich czasach jestem bardzo niespokojna. Stał się jakiś smutny, zamyślony…

Od paru miesięcy obaj przyjaciele zrobili to samo spostrzeżenie. Nie pytali jednak o nie, ponieważ Matias Ozolin zamknięty w sobie i małomowny nie skłonny był do zwierzeń. Spokoju i zapomnienia szukał zazwyczaj w pracy, a pracy tej miał zawsze sporo.

Cała ludność łotyska Rygi widziała w nim swego przyszłego burmistrza, obrońcę interesów narodowych.

Była to epoka, kiedy idea rusyfikacyi, o której myślała już Katarzyna II, zbudziła się z nową siłą. Władze dążyły do usunięcia od udziału w zarządzie miejskim korporacyi niemieckich i zaprowadzenia języka rosyjskiego. Ludność miejscowa, złożona z Estów i Łotyszów rozpoczęła walkę z mniejszym liczebnie, ale wszechpotężnym dotąd żywiołem germańskim i na przyszłych wyborach miejskich postanowiła przeprowadzić swoich kandydatów. Niemcy byli zdecydowani walczyć do upadłego byle tylko zachować dawne przywileje. Akcyą kierowali wpływowi i bogaci bankierzy, bracia Johansonowie.

Marta Ozolin od kilku już lat była zaręczoną z Jerzym Stuvitem, synem Michała Stuvita, przyjaciela Matiasa od lat dziecięcych. Jerzy Stuvit był bardzo zdolnym adwokatem. Młodzi ludzie znali się od dziecka i spotykali z sobą często. Nic dziwnego, że w tych warunkach pokochali się wzajemnie i wyznali sobie swoje uczucia. Ślub miał się odbyć za rok. Do tego czasu zaręczyny ich miały pozostać tajemnicą rodzinną. Termin naznaczony już się zbliżał, gdy nagle zaszedł wypadek okropny, niespodziewany, który zburzył nadzieje młodej pary.

'A Drama in Livonia' by Léon Benett 08

Jerzy Stuvit był członkiem jednej z partyi postępowych, dążących do przeprowadzenia w Rosyi różnych reform Rząd wystąpił z niemi do walki, podejrzane osobistości drogą administracyjną, bez sądu wysyłał do oddalonych gubernii Cesarstwa lub na Syberyę. Rozpoczęły się liczne areszty we wszystkich miastach znaczniejszych, między innemi w Rydze Jerzego Stuvita wzięto w nocy i wywieziono za Ural.

Był to cios straszliwy dla obu rodzin. Współczuła z niemi cała Ryga. Marta czerpała siły w swojem uczuciu. Postanowiła połączyć się z narzeczonym, skoro tylko otrzyma na to pozwolenie władzy. Dotąd jednak starania jej były daremne. W przeciągu czterech lat nie otrzymała żadnej o Jerzym wieści. Nie wiedziała nawet dokąd go zesłano. W sześć miesięcy po uwięzieniu syna zmarł Michał Stuvit. Przed śmiercią spieniężył swą majętność i otrzymane pieniądze – dwadzieścia tysięcy rubli – złożył na ręce Matiasa Ozolina, który miał je w przyszłości doręczyć Jerzemu.

Wszystko to się odbyło w tajemnicy, tak, że o depozycie nie wiedziała nawet Marta.

Inflanty są chyba jedynym krajem na świecie, gdzie spotkać można dowody niezwykłej wierności i stałości uczuć. Pary narzeczone czekają niekiedy na siebie po lat dwadzieścia pięć, zanim się ich pozycya majątkowa nie ustali. Nie wątpią nigdy o sobie. Marta po zesłaniu Jerzego była pewna, że o niej pamięta, tak jak ona pamiętała o nim. Wierzyła, że się połączą ze sobą, jeżeli nie na tym świecie, to na tamtym. Oczekiwała ciągle jakiegoś ułaskawienia, manifestu. Miała nadzieję, że uda się jej w końcu pojechać na Syberyę i zaślubić Jerzego. Jeżeli jednak uzyska to pozwolenie tak upragnione, jakże ciężko będzie opuścić ojca, który przywykł do jej troskliwości i potrzebował opieki!… tembardziej, że od niejakiegoś czasu zauważyła ogromną zmianę w jego usposobieniu. Wyglądał jak człowiek, którego trapi ciężki, ukrywany przed ludźmi smutek. Jaka mogła być tego przyczyna… Nie wiedziała zupełnie. Matias Ozolin nie zdradził się nigdy ani słówkiem, pomimo, że katastrofa już się zbliżała…

Ojciec Matiasa, kupiec ryski, umierają zostawił interesa w bardzo złym stanie. Po likwidacyi całego majątku pozostało 25,000 rb. deficytu. Matias chciał imię ojca oczyścić z zarzutu bankructwa i postanowił dług ten spłacić. Przy usilnej pracy i wielkiej oszczędności udało mu się zebrać kilka tysięcy rb. i zwrócić je głównemu wierzycielowi, a był nim właśnie dom bankierski braci Johansenów. Za pięć tygodni upływał termin wypłaty reszty długu – 18,000 rubli. O prolongacie nie można było nawet marzyć. Bracia Johansenowie nie zgodzą się nigdy na żadne ustępstwa!… Przecież tu idzie o zadanie śmiertelnego ciosu najgroźniejszemu przeciwnikowi politycznemu…

Rozmowa trwała jeszcze z pół godziny. Niepokój młodej dziewczyny wzrastał z każdą chwilą. Wreszcie na progu jadalni ukazał się Matias Ozolin.

Był to człowiek zaledwie czterdziestosiedmioletni, wyglądał jednak conajmniej o dziesięć lat starzej. Wzrost miał więcej niż średni, brodę siwawą, czoło poorane zmarszczkami, wyraz twarzy smutny, surowy, głos dźwięczny, silny i przepyszne, płomienne oczy.

Zrzucił z ramion płaszcz przemoczony, położył na krześle kapelusz, poszedł do córki i pocałował ją w czoło, potem uścisnął dłonie przyjaciół.

– Spóźniłeś się, drogi ojcze… – odezwała się Marta.

– Zatrzymano mnie po drodze. – odparł Matias. – Przytem lekcya się przeciągnęła…

– Proszę panów na herbatę – przerwała Marta.

– Stanowczo jesteś przepracowany, mój drogi – zauważył doktór Paulin. – Źle wyglądasz, Nie powinieneś tak się zamęczać. Należy ci się wypoczynek

– Nic mi nie jest, – odparł Matias – lekkie zmęczenie. Sen mnie pokrzepi i jutro rano będę się czuł zupełnie dobrze. Teraz idźmy na herbatę. Dzisiaj mam zamiar położyć się wcześnie…

– Co ci to, drogi ojcze? – zapytała Marta z niepokojem.

– Ależ nic, zupełnie nic, drogie dziecko… zapewniam cię. Nie mówmy już o tem więcej, bo Paulin gotów naprawdę odnaleźć we mnie jakąś urojoną chorobę, chociażby dla samej przyjemności leczenia.

– Czy masz pan jakie nowe wiadomości, panie Ozolin? – zapytał konsul.

– Żadnych. Chyba to, że przysłano z Petersburga nowy komunikat, ograniczający Niemców w samorządzie.

– Doskonale! – zawołał doktór. – Wyobrażam sobie, jakie miny muszą mieć teraz bracia Johansenowie!

Czoło Matiasa zasępiło się widocznie. Nazwisko bankierów niemieckich przypomniało mu fatalny termin zbliżającej się wypłaty.

Marta tymczasem podał wyborną, gorącą herbatę i kanapki, które przyrządzała własnoręcznie. Zawiązała się swobodna, ożywiona pogawędka. Tematów dostarczyły przyszłe wybory i ogólny nastrój umysłów w Rydze. Walka pomiędzy żywiołem germańskim a łotyskim roznamiętniła najobojętniejszych. Przewidywano nawet możliwość starcia, szczególniej w Rydze, gdzie obie narodowości stykały się ze sobą najczęściej.

Matias był stale zamyślony i prawie wcale nie brał udziału w rozmowie. Zapytywany, odpowiadał półsłówkami.

– Zdaje mi się, Matiasie, – zaczął doktór – że myśli twoje odbiegły gdzieś daleko od Rygi… Może w głąb Kurlandyi?… Czyżbyś miał zamiar odstąpić od walki?… Przecież za tobą jest opinia ogółu… nawet władze ci sprzyjają… Nie pozwolisz chyba na to, ażeby zwycięstwo znowu zostało przy Johansenach?

I znowu padło to imię fatalne, przygniatając ołowiem duszę nieszczęśliwego dłużnika bogatych bankierów.

– Niestety, są oni potężniejsi, niż sądzisz – rzucił z westchnieniem, – lecz stanowczo mniej potężni, niż to sobie wyobrażają. Przekonamy się niedługo.

Na ściennym zegarze wybiła ósma. Goście wstali od stołu i zaczęli się żegnać. Pogoda była szkaradna. Wiatr bił o szyby, wył i huczał w kominie.

– Co za czas okropny! – rzekł konsul.

– Dobry gospodarz psa by z domu nie wypędził… – odparł doktór… – No, ale trudno, nie możemy tu przecież nocować – w drogę zatem!

Raz jeszcze pożegnali Martę i Matiasa, który odprowadził ich do drzwi. Po chwili znikli w ciemności. Marta pocałowała ojca na dobranoc. Matias przytulił córkę do piersi serdeczniej niż zwykle.

– Ojcze – szepnęła cicho – nie widziałam dzisiejszej gazety. Czyżby listonosz nie przychodził wcale?…

– Przeciwnie, moje dziecko. Spotkałem go wychodząc z domu i sam odebrałem gazetę.

– Listu nie było żadnego? – zapytała młoda dziewczyna głosem drżącym.

– Nie, dziecko…

Codziennie – od czterech długich lat – powtarzało się to samo pytanie i codziennie odpowiedź brzmiała „nie”. Listu nie było – przynajmniej upragnionego listu z Syberyi, któryby Marta mogła oblać łzami i przycisnąć do serca.

– Dobranoc, ojcze.

– Dobranoc, moje dziecko.

Advertisement