Ogród Petenery
Advertisement

Rozdział I Rozbitki • Część II • Rozdział II • Juliusz Verne i Michel Verne Rozdział III
Rozdział I Rozbitki
Część II
Rozdział II
Juliusz Verne i Michel Verne
Rozdział III
Uwaga! Tekst wydano w latach 1909-1910. i jego słownictwo pochodzi z tamtej epoki. Proszę nie nanosić poprawek!


ROZDZIAŁ II.


Gród Kaw-diera.


Po odpłynięciu na pełne morze pana Rodhesa wraz z Karrolim, w nieznanym dla ogółu kierunku i w niewiadomym celu, Kaw-dier gorliwie zajął się dalszym rozwojem kolonii. Przedewszystkiem zobowiązał wszystkich do pracy. Energia jego zadziwiała, budziła cześć i uwielbienie dla niego.

Verne - Les Naufragés du Jonathan, Hetzel, 1909, Ill. page 274

Od świtu do nocy, wraz z panem Hartlepool, Kaw-dier z budowniczymi, mularzami i cieślami wyznaczał miejsca pod nowe gmachy publiczne. Założono fundamenta, zaczęto wznosić mury i niebawem nadrzeczna kolonia ozdobiła się kilkunastu gmachami, które jej nadały pozór miasta. Wyznaczono i przeprowadzono nowe ulice, rozpoczęto budowę wodociągów, sporządzano plany kanalizacyjne, rozmawiano o potrzebie wybudowania wielkiego gmachu, w którym możnaby było wygłaszać mowy, odczyty, urządzać przedstawienia teatralne i t. p .

Kaw-dier przy pomocy pana Hartlepoola gorliwie zajął się budową kilku gmachów szkolnych. Tymczasem zaś wydał polecenie, ażeby wszystkie dzieci we wszystkich koloniach zajęte były nauką czytania i pisania. W tych usiłowaniach wielce też pomocnemi były żony i córki poważniejszych emigrantów.

Wszystkie one nie posiadały się z radości, że czasy krwawych zamieszek i zaburzeń minęły, że ustanowiona przez Kaw-diera straż zbrojna czuwała dniem i nocą, aby rozkazy, mające na względzie dobro ogólne, jak najściślej były wykonywane.

Jak w mrowisku pracowite mrówki, jak w ulu skrzętne i zabiegliwe pszczoły robotnice, tak w głównej osadzie kolonistów zawrzała praca. Od świtu do nocy zwijano się i krzątano w pocie czoła. Każda chwila, każda godzina, każdy dzień przynosił coraz to nowe owoce tej dobroczynnej, w celu zapewnienia szczęścia i dobrobytu wszystkich przedsięwziętej pracy.

Gród Kaw-diera, jak zaczęto nazywać nowopowstające miasto, rósł jak na drożdżach.

Pewnego popołudnia, po miesiącu nieobecności, szalupa Kaw-diera z siedzącym u jej steru Karrolim powróciła z wycieczki na morze.

Indyanin wracał sam, pozostawiwszy pana Rodhesa w Punta Arenas.

Na zapytanie pani Rodhes, niespokojnej o męża, gdzie tenże pozostał i w jakim interesie, odpowiedział to tylko, że zostawił go w dobrem zdrowiu.

Kaw-dier zaś dodał, że nieobecność pana Rodhesa potrwa jeszcze czas dłuższy.

Karroli po długiej nieobecności swojej zastał takie zmiany w kolonii, że nie mógł wyjść z podziwu.

Zdawało mu się, że śni, że patrzy na złudę a nie rzeczywistość.

W kilka dni po przybyciu Karrolego, który był uszczęśliwiony, że zdrowie Halga z dniem każdym się poprawia, przypłynęły dwa okręta z Buenos-Ayres, przywożąc najrozmaitsze towary, wiktuały oraz nasiona zbóż, jarzyn i różnych ogrodowizn.

Prócz tego dwustu ludzi, przeważnie rzemieślników, wysiadło na ląd, powiększając ludność wyspy i stronników Kaw-diera.

Byli to wychodźcy, których rząd argentyński skierował w te strony.

Około 30 stycznia przybył drugi okręt z Argentyny, przywożąc wielkie zapasy towarów, począwszy od piór do pisania, do łóżek żelaznych, pościeli, zapałek, ubiorów i t. p. Przytem nowy zastęp wychodźców wysiadł na ląd wyspy i zajął się budową nowej dzielnicy miejskiej w pobliżu ujścia rzeki do morza.

Ludzie ci, jakby ulegając jakimś z góry danym sobie wskazówkom, posłuszni byli najzupełniej rozkazom Kaw-diera.

Praca zawrzała na całej ogromnej wyspie.

Przy ujściu zaś rzeki Kaw-dier z kilku oznajmionymi z robotami ziemnemi ludźmi zakreślał granice i snuł plany budowy przyszłego portu, do którego bezpiecznie mogłyby przypływać i znajdować schronienie okręty z całego świata.

I tak pod okiem Kaw-diera, dzięki rozumnej, twórczej pracy, powstawał gród obszerny, piękny, położony w miejscowości zdrowej, nadmorskiej, gród, który w niedalekiej przyszłości mógł zapewnić szczęście i dobrobyt licznej ludności i stać się chlubą wyspy przed niedawnym jeszcze czasem nieznanej i dzikiej.

Głód i rozlew krwi, które groziły wychodźcom, teraz przestały ich trwożyć. Z ufnością patrzyli w przyszłość.

Advertisement