Ogród Petenery
Advertisement

Romans morza • Wiersz ze zbioru Poezye • Maria Grossek-Korycka
Romans morza
Wiersz ze zbioru Poezye
Maria Grossek-Korycka


                                  I.

                     Morze i skały

Noc taka ciemna i noc taka cicha...
Śpią gwiazdy — pusto na niebieskim dworze —
Słychać... pierś tylko olbrzymia oddycha:
                        To Morze.

Jak myśl zgryźliwa fala się w niem kłóci,
I sen odpędza z modro srebrnych powiek
— To Morze cierpi — to Morze się smuci...
                        Jak człowiek.

Śpią cicho stawy w powiciu z sitowia,
Serca maluczkich kołysze sen złoty,
Lecz wielcy często mają u wezgłowia
                        Zgryzoty...

Troska mocarzy, czy samotność łoża
Otwiera nocą oczy twe wilgotne? —
Czy chcesz popłynąć do drugiego morza,
                        Jesteś samotne?

Wiecznie z upartą miłości nadzieją
Liżesz te skały — padasz im w objęcie —
One nie czują, czy nie rozumieją —
Próżne rozpędy — toż samo przyjęcie...

                         Morze!... to skały...
Jakiż cię dziki szał unosi
W kamieniach szukać duszy
                         I współczucia?!

Ufasz, że tyle piękna, uczucia i chwały
                         Wzruszy
                         Kamienie?!...
                             Skruszy
                         Ich okucia?!

Że jeśli serca od nich nie wyprosi,
To wydobędzie z nich chociaż wyrazy...
                         O zaślepienie!
                         Głazy — są głazy!

Jak postarza twe lica ta serdeczna troska,
Rysując na niem zmarszczek niezliczone żyłki!...
Od łez szarzeje ócz błękitność boska...
I w rzewnym smutku cichną namiętne wysiłki —

Czasem się grzbiet twój zgarbia w niezliczone żebra,
Tak go poszczerbi kantem krzemienna opoka,
O którą zzieleniałe tłuczesz się z rozpaczą —
Aż przyjdzie odrętwiałość w zmęczeniu głęboka;
Czarne od gangren — w pianie wścieklizny ze srebra
Śpisz jak kamień... i tylko fale w tobie płaczą.

Nie czujesz wtedy, że masz w łonie żmiję,
Co we śnie tylko nowych sił nabiera —
Aż wypoczęty gad wyciągnie szyję...
I w senne serce znienacka ząb wpije...
— Zrywasz się z rykiem bólu, jak pantera.

Stajesz dęba! — bałwany chcesz złączyć z chmurami —
Wywołać nawpół burzę, która świat ten zniszczy —
Pędzisz na brzeg, by zdeptać i zmiażdżyć stopami
Ten ród niewdzięczny kamiennych bożyszczy,
O które się rozbiły wszystkie twe zapały —
— Miłość podobną jest do nienawiści —

Wstrzymaj zapędy! — zawsze zwyciężają skały
To są jedyni w świecie «Wiekuiści»

               Lwie serce —- śmierć uspokoi —
               Dłoń bohatera — rozbroi —
Upadnie każda siła -— uschnie każde kwiecie:
                      Wszystko wspaniałe, wszystko urodziwe...
Tylko głaz jeden, ten, co nic nie czuje,
Nie nosząc serca w piersiach, co się w walkach ściera —
                                    On tryumfuje
               Nad wszystkiem w świecie
A zresztą wszystko wielkie i piękne, lecz żywe —
                                        Umiera.

Obłoczek mglisty — chmur korowody,
Jasność dnia, nocne brzaski, zórz aureole,
Drgająca strunka powietrza
Malują coraz innym kolorem twe wody...
Jak twarz od wzruszeń bywa czerwieńsza i bledsza,
Co chwila inny wyraz na twem szklanem czole —
Zmieniasz się w perłę, szmaragd, różę, ametysty,
Drżysz wiecznie jak liść osiczyn,
Jak czułe serce artysty —
Taka wrażliwość, ileż do cierpienia przyczyn!

Mimo takiej wielkości, sił, orkanów gwałtu
Bezwładne i podatne leżysz w rozpadlinie,
                       Która fatalnie
                Swego użycza ci kształtu...
Pierś twa ruchliwa, miękka, pełznąc, jak gad ślizgi,
Szuka dla siebie wciąż oparcia w glinie —
                A gdy się cofa odparta brutalnie,
                Wydarte z siebie pozostawia bryzgi.

O!... ileż musisz cierpieć w tem pożyciu
                       Z głazem —
Który nie widzi, nie czuje, nie gada...
                Ty, coś jest życia wcielonym obrazem!...

Wieczne milczenie twojej pieśni odpowiada,
                Twego serca biciu...
 
                       Duszo tęskniąca,
       Jest uzdrowienie cudowne w tem złocie,
                      «Nigdy» — lub «na wieki» —
       Kto tylko sobie powie
                      «Aż do końca»
       Temu się skleją natychmiast powieki
                I sen na niego spadnie
                      Bez pamięci,
       Którym na świecie tym śpią: Wniebowzięci
                      I w przepaści na dnie...
               «Nigdy» szaleństwo twoje uspokoi —
       Bo przecież nie oderwie cię nigdy od ziemi
       Żadna z tych skał bezdusznych dla miłości twojej,
By z tobą razem płynąć, mienić się i śpiewać!...
Uwierz, to są daremne wyobraźni wzloty!
               To się nie stanie nigdy, po sto razy!
               Więc zerwij z niemi...
        Bo i czegóż się można od Skały spodziewać?!

        Lecz prawda! żadnej żywej wokoło istoty,
        Gdziekolwiek spojrzeć: głazy, głazy, głazy...
        Ani jednego pokrewnego tworu,
        Podobnej współczującej duszy:
                      Nie masz wyboru.

Więc poddaj się losowi, co i wielkich kruszy:
        Skamieniej, lub zapomnij, że jest w świecie miłość!
        — Znajdziesz pociechę, którą siła odnajduje
                      W własnej potędze —
Powiem ci sekret: dziwna przeznaczeń zawiłość:
                      Rajem maluczkich miłość,
               Nizka do niej brama,
               Przed którą dusza za swą wyższość pokutuje
               — I wielkość ma swą nędzę:
               Jest sama... strasznie sama...
O Morze! i ja serce znam, które kochało
Głazy, pomiędzy głazy przeżyło wkopane —
Było serc jemu krewnych być może niemało,
Ale były po świecie tak porozdzielane,
         Jak daleko od siebie leżą różne morza,
         I każde z nich w skał wieńcu marniało samotne,
Każde do kamiennego przytwierdzone łoża
Przeżywało bez szczęścia życie niepowrotne.


                               II.
                   Morze i niebo.

Wśród ścian skalistych z iglicami lodu
I czarnych sosen, pnących się w podniebie —
Dwoje przepaści z błękitnego rodu,
Niebo i Morze żyją na wprost siebie.

Gdy nad Wodami jasne Niebo wisi,
Tą samą jasność Morze przyobleka —
Oboje wielcy, błękitni i cisi
Tak odbijają się w sobie zdaleka.

A gdy dzień zgaśnie i noc je omroczy
Czarnemi gazy, które wskroś rozpostrze —
Niebo otwiera gwiazdy, swoje oczy,
I topi w Morzu złotych spojrzeń ostrze.

Wzruszone Morze śpiewną pierś swą kładnie
Pod tych ognistych wzroków pocałunki,
Wypalające mu pod falą na dnie
Niebiańskich oczów żywe wizerunki.

Cicho w pałacu Natury jak w grobie,
Śpi wszystko... dwoje ich jedynie czuwa,
I ten wiatr, którym wzdychają ku sobie,
Z otchłani w otchłań między niemi fruwa.

                              *

Gdy po śnie krótkim ujrzą się o świcie —
Dwie zorze dwojgu rumienią jagody
I słońca wschodzą w podwójnym błękicie:
Jedno na niebie — drugie w łonie wody.

I dwa księżyce w srebrne marszczą karby
Obłoczki nieba i fal srebrne mory —
I gwiazd im dano równomierne skarby
I zawsze jedne wdziewają kolory.

To są jak wielkie dwa mleczne opale,
To jak spławione z dyamentem irysy,
To jak bezbarwne dwu luster owale,
Bez żadnej skazy prócz obwodu rysy —

To bzów ogrody kwitną w wód krysztale,
To chmury ciągną po nich arabeski,
Lub się w mgieł białe otulają szale,
Aż znów wybłysną: ten i ten niebieski!

Szczęśliwe Niebo i szczęśliwe Morze:
Tamto z powietrznych — To z wodnych pałacy,
Widzą przez całe rozdziału przestworze,
Że są błękitni, wielcy i jednacy.

Czemuż, gdy takie rzadkie losu łaski,
Smutne niekiedy bywają ich twarze?
Niebo i Morze, zgasiwszy swe blaski,
Jak dwa bezbrzeżne szarzeją cmentarze.

Dlaczego nieraz z cichego obrazu
Przechodzą nagle w burz piekło ogniste,
Z Nieba pioruny biją raz po razu,
Aż łzy się z niego poleją rzęsiste.

Te łzy padają na Morza oblicze,
Które się od nich zapieni, zakrztusi,
Lecz gdy łzy połknie... przetrawi gorycze,
To szałem Nieba zarażać się musi.

Bo wnet zawyją na dwóch wichrów głosy,
I konwulsyjnym rzucając się kłębem,
Rażą ślepymi wkoło siebie ciosy —
Niebo się zniża, Morze staje dębem...

Skąd szał? skąd wściekłość? czemu te łzy cieką?
Czemu?!... z rozpaczy... z bezbrzeżnej rozpaczy!...
Bo się kochają — a są tak daleko —
I tego żaden Bóg nie przeinaczy.

Nigdy tych dwojga pobratymczych światów
Błękitne łono nie spocznie na łonie —
Nigdy ustami przeczystych bławatów
Nie ucałują się z Niebem Wód tonie.

Nigdy wspólnymi uniesieni ruchy
Nie pójdą razem, jak dwie zlane rzeki,
Do wspólnych celów dążące ich duchy
— Nigdy, i jeszcze raz nigdy — na wieki!

O smutne prawo! — tak zawsze Wybrani,
Którychby związek był boskością stworzeń,
Żyją na kresach dwóch wiecznych otchłani,
Co nigdy wiecznych nie zmienią położeń.



Advertisement