Ogród Petenery
Advertisement

Pogrzeb • Wiersz ze zbioru Poezye • Maria Grossek-Korycka
Pogrzeb
Wiersz ze zbioru Poezye
Maria Grossek-Korycka


Kościół był cały w czarne obleczony kiry
Z białym haftem w piszczele na krzyż, w trupie czaszki —
W aksamitnych ornatach, w srebrne adamaszki,
Kler śpiewał przy ołtarzu «requiem» w dymach myrry.

W to czarne państwo śmierci zajrzał Dzień różany
Przez okna i z przelękiem cofnął zbladłe lice
Za płótna — wielkie tylko gorzały gromnice:
Las pni z wosku, rozkwitły w świateł tulipany.

Recitatiwa w dole, śpiew brzmiał w górnej strefie,
Z trybularzem co chwila klękały alumny —
Na stopniu wysokiego katafalku trumny
Klęczałam ja... w żałobie grubej, w czarnym kwefie.

Kogoż tak do snów wiecznych tuliły śpiewaki?
Kogo złożyli do tej wieczności kołyski?
Nie wiedziałam! Ktoś drogi mi, ktoś bardzo blizki.
Lecz nie mogłam przypomnieć sobie: kto to taki?

Nagle umilkły śpiewy... i za tym sygnałem
Ujęli się pod ręce i wiedli przez stopnie,
Zwężające się w górze, wysoko okropnie...
Abym się pożegnała ostatni raz z ciałem —

O, ten pochód trwał wieki!.. pot mi lał się z czoła,
Stanęłam wreszcie... wieka odchylili tracze, —
Czułam, że straszniejszego nad śmierć coś zobaczę!...
W trumnie zamordowany leżał trup Anioła!

Ten Anioł?! to ja byłam w mego życia wiośnie,
Z piersią przebitą, z której przez otwór głęboki
Ze zranionego serca ciekły dwie posoki...
A usta były jeszcze złożone miłośnie.

Dwiema krwiami buchała wielka w piersiach szpara,
Zbryzgując katafalku płachtę aksamitną;
Krwią jak ogień czerwoną i drugą błękitną —
To z serca uchodziły tak: miłość i wiara.

Co dalej było... nie wiem już!... po tym widoku —
Dotąd ten krzyk mam w uszach, jakem w tedy krzykła,
Świat mi zatańczył w oczach, ziemia z pod stóp znikła—
I runęłam z łoskotem w jakąś otchłań mroku.

Z tego snu, czy zemdlenia, czy może obłędu?...
Gdym otwarła — nie pomnę, jak prędko — źrenice,
Nad miastem stało słońce, tłum szedł przez ulicę —
I ja!... lecz już do ludzi nie wchodziłam rzędu —

Szłam cicha, uśmiechnięta, w krep czarnych odzieniu —
Tak w tłumie chodzą wdowy strąconych mocarzy —
Nikt nie śmiałby ustami tknąć mej zimnej twarzy,
Ni do poufnych biesiad zwać mię po imieniu.

Byłam jak gość wśród ludzi ważny, a daleki:
Ktoś gestem mnie ukaże reszcie towarzyszy
I chwytam wzrok współczucia... mówią do mnie ciszej,
Schylając skroń, z wyrazem względów i opieki.

To majestat nieszczęścia! tę cześć w sercach budzi
Czasem zbyt wielkie nad kimś losu okrucieństwo,
Tym hołdem świat otacza tych, których męczeństwo
I ból nadludzki wyniósł po nad ogół ludzi.



Advertisement