Ogród Petenery
Advertisement

Rozdział VI Tajemniczy rybak • Rozdział VII • Juliusz Verne Rozdział VIII
Rozdział VI Tajemniczy rybak
Rozdział VII
Juliusz Verne
Rozdział VIII
Uwaga! Tekst wydano w 1911 r. i jego słownictwo pochodzi z tamtej epoki. Proszę nie nanosić poprawek!

Myśliwi i zwierzyna.


Ludzie przechadzali się nad brzegiem Dunaju, który stanowi granicę Prateru od północo-wschodu. Być może, że oczekiwali Ilii, bo dzienniki zapowiedziały godzinę jego przybycia i oznaczyły miejsce, gdzie zarzuci kotwicę. Ale poczemże mogliby poznać jego łódź wśród tylu innych?

Ilia przewidział tę trudność i umocowawszy kotwicę, zatknął na łodzi maszt z flagą, na której widniał napis: «Ilia Brusz, zwycięzca z konkursu w Sigmaringen»

Na dachu kabiny ułożył ryby złowione rano, a szczupaka umieścił na miejscu honorowem.

'The Danube Pilot' by George Roux 14

Reklama na wzór amerykański, zrobiła wrażenie. Kilku przechodniów przystanęło na wybrzeżu i zaczęło przyglądać się rybom. Wokoło nich zatrzymywali się inni i wnet zebrała się spora gromadka, do której ściągali coraz nowi przybysze. Zanim upłynął kwadrans, zebrało się kilkaset ludzi; Ilia nie marzył nawet o takiem powodzeniu.

Pomiędzy nim a tłumem zawiązała się rozmowa.

– Czy pan Brusz? – zapytał jeden z widzów.

– Ja sam – odrzekł zagadnięty.

– Pozwól pan, że mu się przedstawię: Klaudjusz Roth, kolega, członek «Związku rybaków», a oto inni koledzy…

Rozpoczęły się przedstawienia i ogólna rozmowa.

– Pomyślną miałeś pan podróż? – pytano.

– Jak najpomyślniejszą!

– I szybką. Nie spodziewaliśmy się pana tak prędko…

– A jednak jestem już w drodze dwa tygodnie.

– Prawda. Ale z Donaueschingen do Wiednia jest prawie dziewięćset kilometrów.

– A jakże pańskie ryby? Czy łatwo o nabywców?

– Bardzo łatwo.

– Dzisiejszy połów piękny, zwłaszcza ten okazały szczupak… Ile pan żądasz za niego?

– Ile kto da. Będę sprzedawał ryby przez licytację. Szczupaka zachowam na sam koniec.

– Doskonała myśl! – zawołał kolega Roth. Kto go kupi, może go sobie wypchać na pamiątkę laureata!

Zebrani roześmieli się i rozpoczęto licytację z wielkiem ożywieniem. Po kilkunastu minutach rybak zgarnął sporą kwotę: sam szczupak poszedł w cenie trzydziestu pięciu guldenów.

Po licytacji, zgromadzeni, gawędząc z Ilią, wypytywali go o dalsze zamiary. Ilia odpowiadał chętnie, nie robiąc tajemnicy z tego, że zamierza cały dzień przebyć w Wiedniu, a wieczorem następnego dnia stanie na nocleg w Preszburgu.

Gdy się rozeszli widzowie i koledzy, Ilia wrócił do budki i zajął się przygotowaniem obiadu, a jego pasażer został sam na pokładzie.

I dlatego dwaj ludzie, zwabieni widokiem zgromadzonych na wybrzeżu, zobaczyli na pokładzie tylko Dragosza, siedzącego samotnie pod masztem, na którym powiewająca flaga głosiła całemu światu nazwisko i tytuły konkursowego zwycięzcy. Jeden z tych przybyszów, człowiek trzydziestoletni, rosły, barczysty, z jasnemi włosami i zarostem, rzucił okiem na łódź, drgnął i cofnął się żywo, pociągając za sobą towarzysza. Ten towarzysz był dużo starszy, silnej także budowy, szeroki w barkach, miał już włosy szpakowate i lat przeszło pięćdziesiąt.

– To on! – szepnął stłumionym głosem młody, gdy wyszli obaj z tłumu.

– Tak sądzisz?

– Pewny jestem! A ty go nie poznałeś?

– Jakże go mogłem poznać? Nie widziałem go nigdy,…

Zamyślili się obaj, poczem starszy zapytał:

– Czy sam jest w tej łodzi?

– Zupełnie sam.

– I to napewno jest łódź Ilii Brusza?

– Beż żadnej wątpliwości. Nazwisko wypisane jest na fladze.

– Nic tego nie rozumiem!

Zamilkli obaj, a po chwili młody zaczął:

– Więc to on odbył tę podróż z takim rozgłosem, pod nazwiskiem Ilii Brusza?

– I w jakim celu? – dodał starszy. Młody wzruszył ramionami.

– Ażeby przepłynąć incognito cały Dunaj. To wyraźne. Chytra to sztuka, Dragosz, i byłoby mu się udało, gdyby nie traf, który nas tu sprowadził…

Starszy wciąż jeszcze niedowierzał.

– To zupełnie jak w bajce – mruknął.

– Zupełnie, Ticza! Zupełnie jak w bajce. Ale Dragosz lubi takie figle… Zresztą wyjaśnimy to zaraz. Na brzegu mówili ludzie, że łódź cały dzień jutrzejszy przepędzi w Wiedniu. Przyjdziemy jutro. Jeżeli zastaniemy tu znowu Dragosza, będzie to stanowszy dowód, że przywdział on na siebie skórę Ilii Brusza.

– A co wtedy zrobimy? – zapytał starszy.

Zapytany nie zaraz odpowiedział.

– Zastanowimy się nad tem – wyrzekł zwolna.

Odeszli, a na wybrzeżu widzowie porozchodzili się także. Ilia i jego pasażer spędzili noc spokojnie, a kiedy nazajutrz rano pan Jeger wyszedł z kabiny, zastał swego gospodarza zajętego przygotowywaniem rybackich przyborów.

– Śliczną pogodę mamy, panie Brusz – zagadnął Jeger. – Czy nie chcesz pan skorzystać z niej i przejść się po mieście?

– Nie mam ochoty. Jestem z usposobienia mało ciekawy; po dwutygodniowej podróży muszę doprowadzić do porządku moje gospodarstwo na łodzi.

– A ja wysiądę i zabawię w mieście do wieczora – oznajmił pan Jeger.

– Życzę dobrej zabawy! – wyrzekł uprzejmie Ilia.

– Dziękuję! – odparł Jeger wysiadając na ląd i oddalając się szybko,

Szedł przez główną aleję, w tej porze dnia niewiele uczęszczaną, mógł więc przyśpieszyć kroku. Wśród nielicznych przechodniów nie zauważył dwóch ludzi, którzy go minęli w pobliżu sztucznego pagórka, Konstantins Hügel, Dragosz poszedł dalej spokojnie do niewielkiej kawiarni, gdzie już na niego czekał człowiek, siedzący samotnie przy stoliku.

– Dzień dobry! – powitał go Dragosz.

– Witam pana! –odpowiedział Ulman.

– Nic nowego?

– Nic.

– To dobrze, mamy cały dzień przed sobą i możemy zastanowić się gruntownie nad dalszym planem działania.

'The Danube Pilot' by George Roux 15

Mimo że Dragosz nie zauważył tych dwóch przechodniów w Praterze, których wczoraj ślepy traf przywiódł na wybrzeże, gdzie stała łódź Ilii – oni go jednak zobaczyli. I obaj, gdy dowódca policji na Dunaju ich minął, zawrócili także i szli za nim w pewnej odległości. Kiedy Dragosz wszedł do kawiarni, oni weszli do drugiej naprzeciwko, postanawiając śledzić go, choćby przez dzień cały.

Ale ich cierpliwość została wystawiona na ciężką próbę. Po kilkogodzinnej naradzie, Dragosz z Ulmanem zjedli śniadanie, nie śpiesząc się wcale. Po śniadaniu kazali sobie podać na werandzie kawę i pili ją właśnie, kiedy Dragosz poruszył się zadziwiony, cofnął się w głąb kawiarni i z poza firanek zaczął śledzić człowieka, idącego przez placyk przed kawiarnią.

– To on! – szepnął, ścigając wzrokiem Ilię.

Rzeczywiście, był to Ilia, łatwy do poznania, po wygolonej twarzy, wielkich okularach ciemnych i włosach czarnych, jak u Włocha.

Kiedy Ilia wszedł w ulicę Cesarza Józefa, Dragosz wrócił do Ulmana, który został przy stoliku, rozkazał mu czekać na werandzie, a sam wyszedł innemi drzwiami i puścił się śladem rybaka.

Ilia szedł spokojnie nie oglądając się, jak człowiek z czystem sumieniem i przeszedłszy ulicę do końca, skręcił na prawo i prostą drogą doszedł do Brigittenau. Tam zawahał się, przystanął, a potem wszedł do nędznego sklepiku, na jednej z najuboższych uliczek tej dzielnicy robotniczej.

Ze sklepiku wyszedł w pół godziny później. Śledzony wciąż przez Dragosza, wszedł na ulicę Rembrandta i lewym brzegiem kanału wrócił do Prateru, do placyka przed kawiarnią, a stamtąd główną aleją skierował się w tę stronę, gdzie pozostał jego statek.

Dragosz uznał dalsze śledzenie za zbyteczne i wszedł do kawiarni, gdzie Ulman czekał na niego.

– Czy znasz żyda, który się nazywa Szymon Klein?

– Znam.

– Co to za gatunek człowieka?

– Nieosobliwy. Handlarz starzyzny, lichwiarz i paser, gdy się zdarzy sposobność. Te trzy wyrazy wystarczą do odmalowania jego osoby.

– Tak jak przypuszczałem – bąknął Dragosz zamyślony. A po chwili dodał:

– Ilu ludzi tu mamy?

– Czterdziestu – objaśnił Ulman.

– To wystarczy. Posłuchaj mnie uważnie. Cały plan, ułożony dziś rano, na nic. Zmienię go zupełnie, bo coraz bardziej utwierdzam się w mniemaniu, że coś nowego zdarzy się w pobliżu tego miejsca, gdzie ja będę…

– Gdzie pan będzie? Nie rozumiem…

– Nie potrzebujesz rozumieć… Rozstawisz naszych ludzi po dwóch, co pięć kilometrów, na lewym brzegu Dunaju, poczynając od Preszburga. Ludzie ci będą nademną czuwać. Gdy ostatni posterunek mnie zobaczy, niech posunie się natychmiast, wyprzedzając o pięć kilometrów posterunek pierwszy i tak ciągle. Zrozumiałeś? Tylko pamiętaj, żeby mi ich nigdzie nie zabrakło!

– A ja? – spytał Ulman.

'The Danube Pilot' by George Roux 16

– Ty urządzisz się tak, żeby mnie nie tracić z oczu. Ponieważ płynę łodzią środkiem rzeki, nie będzie to trudne zadanie… Twoi ludzie, stojąc na posterunku, niech zbierają wszystkie wiadomości. Posterunek, który dowie się czegoś ważnego, zawiadomi inne posterunki i stanie się punktem środkowym w około którego zgromadzą się inne.

– Rozumiem.

– Niech idą dziś wieczorem, ażebym jutro zastał wszystkich na stanowisku.

– Będą – odrzekł krótko Ulman.

Trzy razy Dragosz powtarzał mu swe polecenie, aż w końcu pewny że jego podwładny zrozumiał i zapamiętał wszystko, powrócił do łodzi, bo już było późno.

W kawiarni naprzeciwko, dwaj nieznajomi czekali na Dragosza ciągle i nie zauważyli Ilii wśród innych przechodniów. Widząc, że Ulman nie rusza się ze swego miejsca, nie wątpili, że Dragosz wróci do niego.

Jakoż okazało się, że przewidywali trafnie, a gdy Dragosz z Ulmanem wszedł do wnętrza kawiarni, zostali na czatach, dopóki dowódca policji rzecznej nie rozstał się ze swym podwładnym.

Puściwszy wolno Ulmana, podążyli obaj za Dragoszem i po trzech kwadransach przechadzki, zatrzymali się blizko nadbrzeżnej alei. Nie było już wątpliwości, że Dragosz wraca do łodzi.

– Niema poco iść dalej – rzekł młody. – Teraz już wiemy napewno, że Dragosz i Ilia

Brusz stanowią jedną osobę. Gdybyśmy poszli za nim, mógłby nas zauważyć.

– I co dalej uczynimy? – zapytał jego towarzysz o barkach atlety.

– Pomówimy o tem teraz – odparł młody. – Mam pewną myśl…

I odeszli układać nowe plany, a Dragosz wrócił do łodzi, nie domyślając się, że go śledzono przez cały dzień. W łodzi zastał Ilię, zajętego przyrządzaniem wieczerzy, którą spożyli razem, według zwyczaju, siedząc na ławkach, jak na koniu.

– I cóż? Zadowolony pan ze swej wycieczki, panie Jeger? – zagadnął Ilia, gdy zapalili fajeczki.

– Nawet zachwycony – odpowiedział Dragosz. – A czy pan nie zmieniłeś zamiaru i nie zdecydowałeś się przejść trochę po Wiedniu?

– Bynajmniej, panie Jeger – odrzekł Ilia. – Nie znam tu nikogo. Po pańskiem odejściu ani na chwilę nie opuściłem łodzi.

– Doprawdy?!

– Tak. Miałem tu zresztą dosyć roboty do wieczora.

Dragosz nie odpowiedział. Zachował dla siebie wnioski, jakie mu nasunęło kłamstwo gospodarza i rozmawiał z nim spokojnie aż do chwili udania się na spoczynek.

Advertisement