Ogród Petenery
Advertisement

Rozdział XI Cudowna wyspa • Część druga • Rozdział XII • Juliusz Verne Rozdział XIII
Rozdział XI Cudowna wyspa
Część druga
Rozdział XII
Juliusz Verne
Rozdział XIII
Uwaga! Tekst wydano w 1895 r. i jego słownictwo pochodzi z tamtej epoki. Proszę nie nanosić poprawek!

TRIBOR I BABOR-HARBOUR.


Pod umiejętnym kierunkiem komandora Simoe, drobne uszkodzenia, jakie poniosła Cudowna wyspa wskutek napadu Hebrydczyków, w krótkim czasie naprawiono i gdy obie maszyny znów prawidłowo działać zaczęły, Standard-Island opuściła brzegi Sandwich dnia 3-go marca, a mieszkańcy jej żegnali swych wybawców oznakami wdzięczności, obiecując w każdej następnej podróży odwiedzić dzielnych tych ludzi.

Ponieważ zapasy żywności i nafty pozostały nietknięte przeto miano nadzieję, że wystarczą jeszcze na kilka tygodni tak długo właśnie, by żądane za pośrednictwem lin podwodnych zasiłki, zdążyły na czas przywieźć z portów Magdaleny, parowce, zostające na stałych usługach miliardowiczów. Zresztą wedle obliczeń cała podróż potrwa już tylko około czterech miesięcy, bo nie wątpiono nawet iż jej nic już nie stanie na przeszkodzie w prawidłowej żegludze.

– Ależ dali nam naukę ci Hebrydczycy! – odezwał się raz Kalikstus Munbar do swych przyjaciół artystów – ktoby to był pomyślał! Tacy niby spokojni, usłużni… Ostatni to już raz nasz „klejnocik” dał gościnny przytułek nieznajomym! Odtąd nie wierzę stanowczo żadnym rozbitkom.

Jeżeli jednak komandorowi Simoe powierzono nadal władzę kierowania Cudowną wyspą, to rządy sprawowane dotąd przez nieodżałowanej pamięci Bikerstaffa, nie należą bynajmniej do niego, a Miliard-City pozbawionej prezydenta przedstawia się obecnie ważna kwestya do rozwiązania, jaką bywa na całym świecie obiór nowego prezydenta miasta.

Tymczasem wskutek nieobecności najwyższego urzędnika cywilnego, nie może się odbyć ceremonia zaślubin Waltera z miss Dyaną. Jest to także przykrość powstała z niecnych czynów Sarola. Nietylko przecież narzeczeni, lecz wszyscy starsi miasta i cała ludność pragnęłaby, aby ten związek raz już stał się faktem dokonanym, wszyscy bowiem upatrują w tem najpewniejsze zabezpieczenie spokojnej przyszłości.

– Prezydenta, prezydenta – wołają jedni.

– Czas byśmy już mieli gubernatora – odzywają się drudzy.

Zajęto się więc żywo przygotowania do wyborów.

W kilka dni wszystko ukończonem będzie, tłomaczą rozważni niecierpliwiącemu się Walterowi, który powziął zamiar udania się wraz z członkami obu rodzin do Tonga, Markizów lub Samoa, gdzie znajdą zawsze urzędnika, będącego w możności wypełnienia wymaganych form prawnych. Gdy tylko już będzie nowy prezydent, pierwszą jego czynnością musi być spisanie aktu ślubnego, a wtenczas nieszczęśliwie przerwany program zabaw, powtórzonym zostanie w całej swej świetności, bo słusznem jest przecie, aby wszyscy mieszkańcy Miliard-City, cieszyli się wraz z nowożeńcami.

– Oby tylko te wybory nie obudziły dawnych uczuć rywalizacyi – zauważył do Kalikstusa Francolin.

– Wszystko to już zasypane popiołem zapomnienia! Zresztą para zakochanych, zwyciężyć powinna osobiste ambicye! – zawołał z głębokiem przekonaniem prezes sztuk pięknych.

Tymczasem Standard-Island podąża w kierunku północno wschodnim do miejsca, gdzie przecina się 12 linia równoleżnika południowego ze 175 południkiem półkuli zachodniej, w miejscu gdzie się znajduje ostatnia linia podwodna od portu Magdaleny i gdzie naznaczone jest spotkanie z oczekiwanym parowcem.

Mimo, że kwestya żywności dla wszystkich zarówno jest ważną, lecz, że takowej brak nie daje się jeszcze uczuć, przeto ogólnie cieszono się na wiadomości ze świata, bo w braku ich głucha cisza zapanowała w miejscowej prasie.

– Niechby nam tylko nie dokuczyła jeszcze własna nasza polityka, odzywa się raz złoślwy Ponchard, bo coś mi się bardzo zdaje, że się na to zanosi…

I rzeczywiście, od pierwszej chwili posiedzeń wstępnych do obioru prezydenta, widocznem jest, że dawni rywale stają znowu wrogo naprzeciw siebie i przed okiem obojętnego obserwatora, nie mogą się ukryć potajemne agitacye, które poruszają umysły zarówno mieszkańców Miliard-City, jako i obydwóch portów.

Wśród stronników partyi przeciwnej powstaje obawa, że Jem Tankerdon i jego partya zechcą zamienić wyspę na jakieś ognisko handlu i przemysłu, to te postanawiają wszelkiemi siłami do tego nie dopuścić.

'Propeller Island' by Léon Benett 75

Niemal z każdą chwilą wzajemne stosunki przybierają dawne nieprzyjazne i pełne nieufności usposobienie, z którego przecież młodzi narzeczeni nie zdają sobie sprawy, trudno się bowiem dziwić, że wszelkie kwestye polityczne stały się dla nich obojętne. Artyści francuscy przecież jakkolwiek nie mieszają się do spraw publicznych, niemniej jednak z zajęciem śledzą ich przebieg.

– Obawiam się, że to niezbyt dodatnio wpłynie na dobro ogółu – odzywa się rozważny Francolin.

– Być może, a jednak pretensye wszystkich dałyby się zadowolnić w sposób bardzo prosty – odpowiada Yvernes.

– Jak to rozumiesz?

– Niechby przez jedno półrocze rządził Coverley, a przez drugie Tankerdon.

– Rzeczywiście, sposób to bardzo prosty, – ale niestety, środki dobre i możliwe, zarówno jak drogi pośrednie bywają zawsze odrzucana przez ludzi, którzy się dają opanować namiętnościom.

– Nie rozumiem, że was tak interesują ich zatargi i waśnie – wtrącił Ponchard. Za parę miesięcy staniemy w porcie Magdaleny, i gdy pensya za ostatni kwartał wypłaconą nam zostanie, powędrujemy sobie wesoło każdy z okrągłym milionikiem w kieszeni.

– Jeżeli tymczasem – mruknął Sebastyan – nie będziemy pożarci przez drapieżne zwierzęta, pozabijani przez dzikie jakie plemiona, lub nie zatoniemy w głębiach morskich.

– Cicho, cicho, ty ptaku złowieszczy! – zawołał Yvernes.

– W każdym razie żałować należy, że ślub Waltera i miss Dyany nie odbył się w dniu oznaczonym – dowodził w dalszym ciągu Francolin. Młoda para stałaby się silnym łącznikiem dla obu partyi – za jej pośrednictwem, łatwiejsze byłoby teraz porozumienie…

– Szkoda rzeczywiście! Lecz zatargi te skończyć się muszą niezadługo, podobno już na 15-go tego miesiąca oznaczono stanowczy dzień głosowań – rzekł Yvernes.

– A ja ci mówię przyjacielu, że jeszcze nie wiadomo, co ten dzień nam przyniesie. Słyszałem, że komandor probował zbliżyć obie partye, ale mu dano wyraźnie poznać, iż miesza się w nieswoje sprawy, że obowiązkiem jego jest prowadzić wyspę, a kwestye polityczne mogą dlań zostać obojętną rzeczą. Nie dziwię się też wcale, że trzyma się teraz zdaleka – objaśniał Ponchard.

Mimo jednak ogólnego wzburzenia, ludzie spokojniejszego charakteru interesują się żywo kwestą młodych narzeczonych, których losy rzucone są teraz na tak niepewne fale ambycyi ludzkich.

W krótkim czasie, wszelkie przyjaźniejsze stosunki między dwoma partyami ustały zupełnie. Niema już zabaw ni wesołych zebrań, nawet o zwykłe dwutygodniowe koncerta Kwartetu nikt nie zapyta nawet.

– Nasze instrumenta zardzewieją w końcu, jeśli tak dłużej będzie, odzywa się z westchnieniem jego ekscelencya, który zatęsknił za atmosferą salonów koncertowych.

Najtrudniejszem wszakże w obec zaszłych warunków jest położenie Kalikstusa Munbara, którego, chociaż się do tego przyznać nie chce, pożera śmiertelna niepewność czem jutro obdarzy go ten ukochany „Klejnocik oceanu”. Dręczony jedyną myślą ułożenia rzeczy jak najlepiej i najzgodniej, wysila całą swą inteligencyę, by nie naraziwszy się nikomu sprowadzić umysły do pewnej równowagi. Niestety misya podobna tak trudna wszędzie, natrafia tutaj na niezwykłe warunki zaciętości.

Tymczasem u wielu rodzi się myśl świetna, której urzeczywistnienie mogłoby położyć koniec dotychczasowym waśniom, myśl, która omijając obiedwie strony rywalizujące, stawiła na kandydata osobę trzecią, nie należącą ani do jednej, ani do drugiej partyi, a która charakterem swym zasługuje ze wszech miar na ten dowód zaufania. O kimże innym mogłaby tu być mowa, jeśli nie o czcigodnym starcu, o szanowanym przez wszystkich królu Malekarlii? Bezwątpienia, obaj nawet kandydaci ustąpią chętnie od swych pretensyi w obec takich warunków. Bo czyż mądrość i wyrozumiałość dostojnego monarchy-filozofa, jego doświadczenie i znajomość ludzi, nie stawia go ponad wszystkich obywateli Miliard-City? Czyż jest tam kto inny, któryby wolny od osobistych ambicyi dawał taką gwarancyę, że będzie umiał w każdym razie uszanować zasady, którym się rządzi Cudowna wyspa?

'Propeller Island' by Léon Benett 76

Wkrótce też deputacya składająca się ze starszych obywateli miasta, oraz pewna liczba oficerów milicyi i marynarki, podąża do skromnego pałacyku przy „Trzydziestej dziewiątej Alei”, ale choć przyjęta przez monarchę z wszelkiemi względami, znajduje w słowach jego stanowczą, odmowną odpowiedź, na prośbę podania go jako kandydata do najwyższego urzędu na Standard-Island.

– Dowód waszego zaufania, panowie, wzrusza mię do głębi – brzmiały słowa monarchy – ale jesteśmy zupełnie zadowoleni z tego co nam daje chwila obecna, i chcemy ufać, że spokój ten będzie już naszym udziałem aż do śmierci. Wierzcie nam, dalekie są od nas wszelkie iluzye, jakie niejednemu mniej doświadczonemu, daje myśl panowania i rządów. Skromny astronom na Standard-Island nie pragnie być już niczem więcej!

Trudno nalegać w obec takich przekonań, więc choć z prawdziwem żalem i przeświadczeniem, co traci dobro ogółu, deputacya żegna monarchę.

Ostatnich dni, które poprzedzają wybory, wzburzenie umysłów dochodzi do niebywałych granic; całe Miliard-City podzielone jest na dwa wrogie sobie obozy, których ludność unika się wzajemnie, jakby w obawie mogącego zajść gwałtownego starcia.

Jedyną osobistością przebiegającą wszystkie dzielnice miasta jest niezmordowany Kalikstus Munbar, który probuje jeszcze obudzić ducha jedności i zgody. Po każdej takiej bezowocnej, całodziennej pracy, wraca biedak wieczorem zgnębiony i wyczerpany, budząc szczere współczucie w otaczającym go przyjaźnie Kwartecie francuskim.

Gdy nadeszła wreszcie godzina dawania głosów i gdy wyborcy zasiedli w wielkiej sali ratuszowej, a kilkotysięczna ludność zajęła przyległy gmachowi skwer, kołysząc się jak fale wzburzonego morza, nie podobną jest do owych spokojnych i rozważnych zwykle Jankesów.

O godzinie wpół do drugiej – pierwsze głosowanie…

Obadwaj kandydaci otrzymują równą zupełnie ilość głosów.

W godzinę później ta sama ceremonia, z takimże samym rezultatem.

O czwartej ostatni raz, wszyscy składają swe kartki do urny.

Żadnej zmiany! Ani jeden głos nie przeważa na tę, lub drugę stronę…

Zaciętym przedstawicielom miasta, oczy błyszczą złowrogo, pięści się zaciskają i wznoszą do góry, zrazu pojedyńczo rzucane nieprzyjazne słowa, zmieniają się w jakiś szum gwałtowny, jakby wichru przed straszną burzą. Szczęściem pozostaje im jeszcze tyle rozwagi, że opuszczają te mury jaknajspieszniej, by uniknąć najpospolitszego skandalu.

– Między nami mówiąc – odzywa się Ponchard gdy zebranym artystom Kalikstus zdaje sprawę z odbytych głosowań – istnieje jednak sposób rozwiązania tego gordyjskiego węzła.

– Jaki? – pyta prezes sztuk pięknych wznosząc ku niebu wzrok pełen rozpaczy.

– Na wzór Aleksandra W. przeciąć wyspę na dwie połowy i niechby wtenczas każda osobno płynęła dalej, ze swym gubernatorem w spokoju i zgodzie.

– Przeciąć naszą wyspę – wołał z oburzeniem zacny pan Munbar – czyś zmysły postradał miły przyjacielu?!

– Znajdźże, proszę, coś skuteczniejszego – odzywa się złośliwy żartowniś, Którego nawet w chwili tak ogólnego przygnębienia nie opuszcza zwykły dobry humor. Co do mnie, nie widzę w tym nic tak złego, aby zamiast jednej bujały sobie po oceanach dwie pływające wyspy, a trudności w podziale niema żadnych, bo jak nam wiadomo prostą linię dzielącą Standard-Island na dwie równe połowy, zakreśla od jednej bateryi do drugiej, cała ulica Pierwsza, z pomocą zatem młota i obcęg…

Ale Kalikstus Munbar nazbyt boleje nad smutnym losem jaki przewiduje dla drogiej mu nadewszystko wyspy, by zdolnym był w tej chwili podjąć tę walkę na słowa. Żywy i pewny siebie zawsze, dziś zwiesił smutnie głowę pozwalając artyście bezkarnie żartować.

Jeżeli jednak fizycznie, pomysł Poncharda nie podobny jest do przeprowadzenia, moralnie zdaje się to już być rzeczą dokonaną, gdyż obie partye żyją odtąd obok siebie jakby ich setki mil dzieliły, utrzymując się uparcie przy obranym przez siebie prezydencie.

Niechże teraz każdy z nich rządzi w swej dzielnicy wedle upodobań, mając swój port, swoje statki, swoich oficerów marynarkę, swoich kupców i urzędników, swoją nawet maszynę elektryczną i swoich inżenierów.

O czynnościach jakichkolwiek dla prezesa sztuk pięknych niema obecnie mowy nawet, stanowisko jego staje się intratną synekurą, bo niema czasu na wesela i zabawy tam gdzie panuje rozdwojenie bez nadziei zgody i pojednania, gdzie każdej chwili wybuchnąć może domowa wojna.

Niebawem też miejscowe pisma ogłosiły oficyalnie wiadomość, o zerwaniu projektowanego małżeństwa, Waltera Tankerdona z miss Dyaną Coverley. Tak więc i ten łącznik zgody i przyjaźni poszarpały bezwzględne stronnictwa polityczne, mimo próśb i błagań obojga młodych, którzy pozostając sobie wiernymi, przysięgają wyszuka jaki zakątek na lądzie stałym, gdzieby mogli żyć spokojnie wyrzekając się miliardów, nie dających mimo całej swej potęgi, rzeczywistego szczęścia.

'Propeller Island' by Léon Benett 77

Pozornie obojętny na kwestye polityczne, komandor Simoe, prowadzi dalej Standard-Island, zmierzając coraz wyżej ku równikowi, aby tylko szczęśliwie przybyć raz już do portu Magdaleny. Kto wie co potem nastąpi; może wielu mieszkańców zechce szukać na lądzie stałym tego spokoju, którego Cudowna wyspa nie posiada, może właściciele jej wystawią ją na licytacyę, może wyludniona rozebraną zostanie i pojedyńcze jej części sprzedane na wagę, jako stare żelaztwo przeznaczone na przetopienie… Wszystko to być może; Tymczasem najważniejszą kwestyą jest przebyć te 5 tysięcy mil, które ją dzielą jeszcze od miejsca wypoczynku. Jeżeli jednak nikt nie jest pewnym jutra, to tem mniej w obecnej chwili Mieszkańcy Miliard-City. Jakoż dnia 19 marca, komandor w towarzystwie króla Malekarlii, półkownika Stewarta i kwartetu francuskiego, to jest jedynych osób, które pozostały neutralne w ogólnem usposobieniu wzajemnej nienawiści – czekał w swym gabinecie w obserwatoryum, raportu straży, spodziewając się już każdej chwili przybycia oczekiwanych parowców, nagle dwa sygnały telefonów przerwały równacześnie chwilową ciszę. Oba pochodzą z ratusza, gdzie teraz Jem Tankerdon w skrzydle prawem, a Nac Coverley po stronie lewej, prezydują każdy oddzielnie swej partyi.

Okazuje się, że dwaj przeciwnicy, nie mogąc się zdobyć nawet na tyle rozsądku, by się zgodzić na jedno co do planu podróży, wydają wprost przeciwne sobie rozkazy, i gdy Nat Coverley pragnie zwrócić się w stronę północno-wschodnią, Jem Tankerdon w myśl swego planu zawiązania stosunków handlowych, chce płynąć ku południo zachodowi, do wybrzeży australskich.

– Oto, czego się najwięcej obawiałem – rzekł ze smutkiem komandor, wysłuchawszy obydwóch rozporządzeń.

– Tak dłużej jednak być nie może, ze względu na dobro publiczne – odpowiada monarcha.

– Cóż pan teraz uczynisz? – pyta Francolin.

– Zaiste ciekawy jestem jak pan teraz będziesz manewrował, panie Simoe – rzekł drwiąco Ponchard.

– Przedewszystkiem, niechże ci panowie wiedzą, że rozkazy ich są sobie przeciwne, a zatem niemożliwe do wykonania; następnie lepiej będzie, aby Standard-Island nie zmieniła czasowo swego położenia oczekując parowców, z którymi się tutaj właśnie spotkać mamy.

Stosowną też temu odpowiedź przesłano telefonicznie do ratusza. Upływa jednak godzina czasu, a w obserwatoryum nie wiedzą nic, na co się tam ostatecznie zgodzono. Prawdopodobnie obadwaj prezydenci przyjęli decyzyę doświadczonego komandora.

Nagle przecież daje się czuć szczególne jakieś wstrząśnienie, jakiś ruch pochodzący jakby z wnętrza wyspy.

– Co to jest? co to jest? pytają zebrani panowie, powstając żywo.

– Co jest? – odpowiada wzruszając ramionami pan Simoe, oto rzecz prosta: Jem Tankerdon posłał bezpośrednio swe rozkazy do pana Watson, inżeniera w Babor-Harbour, podczas gdy Nat Coverley porozumiał się z panem Somwah, inżenierem w Tribor-Harbour, ten kazał działać maszynie naprzód, aby posuwać się ku północy, podczas gdy tamten, jak zawsze wręcz przeciwnie rozporządził. Rezultatem zaś tego wszystkiego jest, że w danej chwili obracamy się w kółko.

– A więc walczykiem kończymy naszą podróż – śliczna rzecz, naprawdę ciekawy tytuł: „Walce klejnocika pana Munbara!”

– Szczególne to położenie mogłoby rzeczywiście przedstawiać dużo stron komicznym, gdyby na nieszczęście nie było w najwyższym stopniu niebezpiecznem. Maszyny bowiem puszczone w ruch, całą dającą się użyć siłą, działając przeciwko sobie, mogą ostatecznie rozerwać pojedyńcze jej stalowe części, jest to coś podobnego, jakby kto do woza zaprzągł konie z jednej i z drugiej strony popędzając je naprzód.

Oczywiście, ten ruch odśrodkowy, szybki nadzwyczaj, bo dochodzący 12 mil na godzinę wywołuje najpierw u wrażliwszych nieprzyjemny zawrot głowy, a wkońcu przykrzejsze jeszcze objawy morskiej choroby. Kto może ciśnie się do środka miasta, gdzie wrażenia jest mniej silne, wskutek mniejszego koła, jakie zakreśla, obracając się niby około swej osi, ziemia Cudownej wyspy.

Jeżeli jednak śmieszność tego położenia wywołuje wybuchy wesołości u Poncharda, Yvernesa i Francolina nawet; to biedny Sebastyan blady, zielony prawie, nie szczędzi wymyślań wszystkim miliardowiczom razem, i fatalnemu losowi, który go rzucił na tę nieszczęsną wyspę, gdzie szalone fantazye przytłumiają wszelki głos rozsądku.

Napróżno król Malekarlii, pułkownik Stewart i sam komandor, znający najdokładniej niebezpieczeństwo jakiem zagrożeni są wszyscy mieszkańcy, probują wpłynąć na zmianę usposobień obydwóch prezydentów, głos ich pozostaje głosem wołającego na puszczy, i przez cały tydzień, który się wiekiem wydaje, wyspa nie ustaje w swym ruchu wirowym.

Na domiar nieszczęścia, powietrze przepełnione elektrycznością, niebo ciągle zakryte chmurami, nie dozwalają panu Simoe sprawdzić na jakim punkcie oceanu mogą się teraz znajdować; w którą właściwie stronę posuwa się Standard-Island, czy wypadkiem niema w pobliżu skał podwodnych, któreby jej stanowczem groziły zniszczeniem, jakkolwiek fatalne skutki szalonego ruchu wyspy, stają ciągle przed oczami komandora.

Często powtarzające się wewnętrzne, głuche, jakby poprzedzające wybuch wulkaniczny wstrząśnienia, rzucają popłoch między całą ludność Miliard-City. Nikt nie śmie pozostać w domach, które zdają się chwiać w swych posadach; skwery i ogrody zapełniają tłumy kobiet, dzieci i mężczyzn, którzy i tutaj jeszcze objawiają swe przekonania polityczne głośnymi okrzykami.

Niech żyje Tankerdon!” daje się słyszeć z jednej strony.

„Wiwat Coverley!” wołają drudzy. A groźne miny i zaciśnięte pięści, są miarą wewnętrznego stanu ich ducha.

Czyżby wojna domowa miała stać się nieuniknioną – pytają trzeźwo patrzący, czy nic nie zdoła wpłynąć na uspokojenie tego szału gorączki?…

Bodaj jednak najwięcej cierpi nad całem położeniem rzeczy nieszczęśliwy Walter, który drży, już nie o swoje, lecz o tysiąc razy droższe mu życie miss Dyany, Już od fatalnego dnia głosowania, biedny młodzieniec nie widział ukochanej swej narzeczonej; napróżno stuka do zamkniętych przed nim drzwi pałacu Coverleyów, napróżno błaga ojca, by ustąpił przeciwnej stronie, gwałtowny Jan Tancerdon, odpycha syna padającego mu do nóg.

Doprowadzony wreszcie do rozpaczy, nie mogąc nigdzie znaleźć sobie miejsca i błąkając się wśród ludności zapełniającej ulice miasta, krąży bezustannie w pobliżu mieszkania ukochanej, aby na wypadek jakiej katastrofy, mógł pierwszy biedz ku niej z pomocą.

Advertisement