Ogród Petenery
Advertisement

Rozdział IV Cudowna wyspa • Część druga • Rozdział V • Juliusz Verne Rozdział VI
Rozdział IV Cudowna wyspa
Część druga
Rozdział V
Juliusz Verne
Rozdział VI
Uwaga! Tekst wydano w 1895 r. i jego słownictwo pochodzi z tamtej epoki. Proszę nie nanosić poprawek!

TONGA TABU.


A więc zatrzymujemy się teraz u wysp Tonga Tabu? – pytał Yvernes.

– Tak mój przyjacielu, będziemy mieli wkrótce sposobność poznania tych wysp, które równie dobrze nazwać możemy archipelagiem „Havai” albo też wyspami „Towarzyskiemi” jak chciał kapitan Cook przez wdzięczność za dobre przyjęcie jakiego tam doznał.

– Więc i my możemy się spodziewać przyjaźniejszego powitania jak u wysp Cooka – zauważył Ponchard.

– Prawdopodobnie.

– Czy zwiedzić mamy wszystkie wyspy tej grupy?

– Byłoby to niemożliwe, gdyż liczą ich około sto pięćdziesiąt.

– A potem?

– Następnie pojedziemy do Fidżi, ztamtąd do Nowych Hebrydów, gdzie zostawimy naszych Malajczyków, a wreszcie powrócimy do portu Magdaleny, skończywszy tegoroczną kampanię.

– A przy jakich wyspach Towarzyskich zatrzymać się mamy? – pytał dalej Francolin.

– Przy „Vavao” i Tonga-Tabu; – jednakże i tam Ponchard nie spotka się z kanibalami, których tak pragnie poznać…

– Gdyż zdaje się, że ich już nigdzie niema na naszej planecie – odpowiedział z westchnieniem udanego żalu, jego ekscelencya.

– Mylisz się najmilszy, jest ich jeszcze dosyć w okolicach Nowych Hebrydów i wysp Salomona, ale Tonga jednak poddani króla Jerzego I są już mniej więcej ludźmi cywilizowanymi, ale choć poddanki jego bywają prześliczne, nie radziłbym wam przecież szukać między niemi towarzyszki życia…

– A właśnie nasz stary „rzępoła” Vaillant liczył na pewno że się tam ożeni – żartował Ponchard.

Zaczepiony wiolonczelista, wzruszył pogardliwie ramionami, mrucząc coś niewyraźnie o naprzykrzonych żartach swego towarzysza.

Dnia 6-go stycznia występują już wyraźne wyżyny wyspy Vavao, która się różni od Hapai i Tonga Tabu, wulkanicznem swem pochodzeniem.

Cały ten archipelag, mieszczący się między siedemnastym, a dwudziestym drugim stopniem szerokości południowej, zaś sto siedmdziesiątym siódmym i sto siedmdziesiątym ósmym stopniem długości zachodniej, obejmuje 2500 kilometrów kwadratowych z sześćdziesięcio tysięczną ludnością.

Tutaj 1643 roku zawinęły, pierwszy raz okręty Tasmana, a następnie w 1773 zwiedził je Cook, w swej drugiej podróży po oceanie Spokojnym.

Po obaleniu dynastyi „Finer-Finer” i utworzenia Zjednoczonego państwa w 1979 roku, domowe wojny trapiły długo ludność miejscową, aż misye metodystów angielskich wywarły swój wpływ religijno-polityczny.

Panujący obecnie Jerzy I, jakkolwiek z tytułem władcy królestwa, zostaje jednak pod protektoratem Anglii, która na przyszłość tworzy sobie podobno śmiałe projekta co do zupełnej zmiany rządów.

Aby dopłynąć do Nu-Ufa stolicy „Vavao, trzeba Cudownej wyspie z wielką uwagą okrążać mnóstwo drobnych wysepek, któremi tu wody oceanu są zasiane. Wulkaniczna ta ziemia, ulegająca dość częstym trzęsieniom ziemi, została odpowiednio zabudowaną przez krajowców; a oryginalne jej domy uplecione z sitowia i liści palmowych wokoło pni bananów lub innych drzew, przypominają swym kształtem pospolite kószki pszczele. Ogólny ten widok urozmaica tu i owdzie rzucony domek Europejczyków z barwami Niemiec lub Anglii

Jeżeli jednak archipelag Tonga jest wulkanicznym, nie tutaj miał miejsce ów straszny wybuch, który przez 48 godzin pogrążył Standard-Island w tak niebezpiecznej ciemności; nawet mieszkańcy tutejsi nie zauważyli na niebie owych ciężkich chmur żużli i popiołu, jakie groziły Cudownej wyspie całkowitem zasypaniem.

Mimo, że kilka lat temu, rzadki w swej sile cyklon zniszczył tu doszczętnie wszelkie życie roślinne, obecnie Vavao przedstawia znowu krainę kwitnącą dobrobytem, w której podróżny znajdzie wśród uprawnych pól trzciny cukrowej, wioski otoczone drzewami: morw, bananów, chlebowemi sandałowemi, oraz innej bogatej roślinności tych stron, ożywionych barwnem upierzeniem różnorodnych papug i licznemi stadami gołębi. Dzikich drapieżnych zwierząt ziemie te nie posiadają zupełnie, a z domowych jedynie drób i trzoda bywa hodowaną.

Trudno nie przyznać zupełnej słuszności Kalikstusowi Munbar względnie do pochwał jakiemi darzył ludność miejscową; mężczyźni rośli i pięknie zbudowani mają coś szlachetnego i dumnego prawie w ruchach i spojrzeniu, podczas gdy szczególny jakiś wdzięk i zręczność zdobi płeć piękną, której drobnych nóżek i delikatnych rączek może pozazdrościć niejedna kolonistka z nad Szprei lub Tamizy.

Ubranie krajowców składa się jedynie z przepaski lub fartuszka utkanego z włókna roślin; ze szczególnem jednak staraniem utrzymują wszyscy bujne swe fryzury, które kobiety stroją kwiatami i liśćmi drzew, lub zręcznie z ich gałązek wyrabianemi spilkami.

Jakkolwiek Vavao ze swym portem Nu-Ofa nie jest stolicą tego Archipelagu, jednakże król Jerzy I posiada tu piękny szalet, w którym chętnie spędza większą część roku; właściwą wszakże jego rezydencją jest wyspa Tonga-Tabu, gdzie też się mieszczą władze angielskie.

Podróż między jedną, a drugą jest dla mieszkańców Standard-Island mile urozmaiconą widokiem mnóstwa drobnych wysepek tak, iż zaledwie jedna pocznie ginąć w dali, już druga nęci wzrok piękną swą zielonością, pokrywającą wzgórzystą powierzchnię gruntu. A wśród tych świeżych bukietów, krąży, jakby rój barwnych muszek i motyli, niezmierna ilość łodzi zajętych dostawą produktów miejscowych do parowców stojących w portach i trudniących się wywozem mąki kokosowej „coprah” zwanej, oraz bawełny, kawy i kukurydzy, które stanowią dobrobyt mieszkańców.

Przeprawa ta jednak obok swej estetycznej strony, przedstawia niemałą trudność w żegludze, a szczególniej dla takiego kolosu jakim jest Standard-Island; ale, że mapy tych stron nadzwyczaj są dokładne, więc komandor Simoe, z pomocą zdolnych swych oficerów, przesuwa się w tym labiryncie z równą jak wszędzie swobodą.

Z niższym od innych poziomem, Tonga-Tabu jest olbrzymim dziełem mięczaków, których niemało pracy kosztować musiało, wzniesienie tego obszaru 800 kilometrów kwadratowych, zamieszkałych przez 20 tysięczną ludność.

Zaledwie pływająca wyspa przybiła do portu Maofaga, wkrótce zawiązały się stosunki z jej nieruchomą siostrzycą, nie tak wszakże przyjazne, jak na Markizach, Pomotu albo Towarzyskich, król Jerzy I bowiem zostając pod wpływem Anglii nie może spieszyć z oznakami przyjaźni względem miliardowiczów, przeważnie amerykańskiego pochodzenia.

Kwartet francuski wszakże odnalazł prędko kółko swoich współziomków, mianowicie wśród katolickiego duchowieństwa, a że Maofaga jest rezydencyą arcypasterza wszystkich wysp tej części oceanu, więc oprócz ładnej świątyni, są tu zabudowania misyjne, ochronka i szkoła dla dzieci oraz klasztor Siostr Miłosierdzia.

Ponieważ przełożony misyi ofiarował artystom gościnność pod swym dachem, przeto nie potrzebują szukać schronienia w hotelu miejskim i łatwiej im wybrać się na kilka wycieczek w głąb wyspy; przyjemność, której nie mogą sobie odmówić ruchliwi i ciekawi Paryżanie, przejęci rolą sumiennych turystów.

Mimo dokuczliwego upału zamierzają więc przedewszystkiem dotrzeć do Nakualofa, stolicy królewskiej; zapraszany jednak do towarzystwa Kalikstus Munbar tłomaczy się wymownem zdaniem:

– Zostawcie mię w spokoju, rozstopiłbym się po drodze…

– To z powrotem przywieziemy cię w butelkach – odpowiada Ponchard.

Ale ta nęcąca perspektywa nie trafiła jakoś do przekonania prezesa sztuk pięknych.

– Dziękuję za dobre, wolę jednak pozostać jeszcze czas jakiś w postaci ciała stałego! – odpowiada śmiejąc się wesoło.

Ponieważ tego samego zdania jest wygodny Sebastyan, przeto jedynie trójka skrzypków wybrała się wczesnym rankiem ku stolicy, wybierając cienistą drogę wśród lasków drzew kokosowych i oryginalnej rośliny „coca”, której jagody czerwone i czarne tworzą w gronach wspaniałe girlandy.

Było już blisko południą, gdy podróżnicy ujrzeli Nakualofę w całej jej piękności i rozkwicie. Ostatnie słowo maluje dokładnie charakter miasta, domy jego bowiem wraz z otaczającą zielenią tworzą jakby barwny kwietnik, nad którym panuje jasny pałacyk królewski. Lecz zabudowania kolonistów i misyi angielskich mniej nęcą wzrok przybyłych, rażąc go raczej swoją bezwzględną purytańską nagością i odosobnieniem.

Jakkolwiek wpływ anglikańskiego kościoła jest tu dość dawny, Tonkińczycy jednak obok zasad religii chrześcijańskiej umieli zachować jeszcze bardzo wiele dawnych swych praktyk i zabobonów kanakskich, a trudny do wykorzenienia „tabunizmu” zmusza renegatów do ciężkiej pokuty, w której nierzadko życie ludzkie bywa składane w ofierze.

Słusznie też podróżnik Aylie Marin utrzymuje w notatkach swych z 1882 roku, że Nakualofa jest ogniskiem na wpół jeszcze dzikiej cywilizacyi.

'Propeller Island' by Léon Benett 56

Zwiedzając miasto, turyści francuscy nie mają wszakże zamiaru złożyć swych hołdów królowi Jerzemu, któremu zwyczaj każe całować obnażone stopy; i gdy na ulicy spotkali jego królewską mość, przybranego w rodzaj białej koszuli, z krótką, z miejscowej tkaniny, spódniczką, wdzięczni są sobie za tę wstrzemięźliwość, gdyż ceremoniał pocałunków pozostałby im napewno jako jedno z najmniej miłych wspomnień całej tej podróży.

– Zdaje się – rzekł Ponchard na widok monarchy, iż strumienie w tym kraju nie są zbyt obfite.

I rzeczywiście, zarówno w Tonga-Tabu, jak w Vavao i innych ziemiach archipelagu, karty nawodnienia nie wskazują ani jednej rzeki, ani jednego jeziora. Woda deszczowa zbierana w cysterny musi mieszkańcom starczyć na wszystkie potrzeby, to też wstrzemięźliwość w jej użyciu widoczną jest zarówno u monarchy jak u jego poddanych.

Powróciwszy jeszcze tego samego dnia do portu Noafaga, turyści używając z całem zadowoleniem miłego spoczynku w swych apartamentach w casino, starają się przekonać Sebastyana, że wyprawa ich była nadzwyczaj zajmującą. Lecz nawet poetyczne improwizacye Yvernesa nie zdolne są skłonić wiolonczelistę do wyruszenia nazajutrz w stronę zatoki i wioski Mua.

Podróż tę dość daleką i wielce uciążliwą, możnaby wprawdzie ułatwić sobie, objeżdżając kawał wybrzeża na elektrycznej szalupie, której użycia uprzejmy pan Cyrus Bikerstaff nie byłby pewno odmówił, ale urok poznania wnętrza kraju tak nęcił artystów, iż odważnie puścili się pieszo wzdłuż wybrzeża koralowego, na którem, zda się, wszystkie palmy Oceanii zebrały się na jakąś walną naradę.

Ponieważ słońce chyliło się już ku zachodowi, gdy znużeni paryżanie dotarli wreszcie do celu swej wycieczki więc przedewszystkiem trzeba im było myśleć o nocnym spoczynku. Gdzieby go jednak szukać mieli, jeśli nie wśród misyonarzy katolickich których serdeczna gościnność przypominała im zacnych Maryanitów z wysp Samoa. Miła też i ożywiona pogawędka wypełniła im wieczór cały, i stęsknionym za swą rodzinną ziemiom kapłanom, artyści odpowiadali na tysiące pytań, współnie im drogiej Francyi. To dobrowolne jednak ich wygnanie, podjęte w imię Chrystusa i Maryi słodzi im miłość i szacunek, jakim są tu otoczeni przez garnących się chętnie pod skrzydła katolickiego kościoła.

Z wyższem też zadowoleniem i szlachetną dumą w sercu oprowadza nazajutrz swych gości, przełożony misyi, po zabudowaniach szkoły i ochronki, które otaczają kościółek wystawiony kosztem krajowców, przez miejscowych również architektów; a wdzięcznej tej budowli nie powstydziłoby się pewnie wielu naszych inżenierów starej Europy.

Zwiedziwszy następnie ogrody i pola należące do kolonii, gawędząc ciągle, dotarli aż do starożytnych grobów Tui-Tonga, gdzie łupek i koral połączyła wdzięcznie pierwotna sztuka. Nie pominęli też następnie owych odwiecznych plantacyi drzew bananowych i figowych, potwornych swą wielkością i kształtem, o korzeniach splecionych na wierzchu ziemi jak zwoje olbrzymich wężów, a których pień dochodzi nierzadko 60 metrów obwodu. Francolin sam zmierzył ich kilka i przełożony misyonarzy potwierdził zanotowane cyfry. Czyż przy takich warunkach możnaby powątpiewać o istnieniu owych, jak się pozornie zdaje, bajecznych olbrzymów w świecie roślinnym?

Po przyjaznem uściśnieniu rąk na pożegnanie, artyści wrócili tą samą drogą do używającego chłodu i spoczynku leniwego Sebastyana, a tym razem z całą już szczerością mogli go zapewnić, że mimo znużenia, wycieczka ta zostawi im nazawsze najmilsze wspomnienie.

Nazajutrz kapitan Sarol podał do gubernatora prośbę o chwilę posłuchania, czego gdy uprzejmy Cyrus Bikerstaff nie odmówił, przedstawił mu następującą kwestyę:

Około stu Malajczyków ludzi bardzo biednych, sprowadzonych przed rokiem z Nowych-Hebrydów na wyspę Tonga-Tabu do ciężkiej pracy karczowania gruntów, po dokończeniu zadania, oczekują na sposobność powrotu do swej ojczyzny. Sposobność taka przedstawia się teraz, jeżeli tylko gubernator, zechce na tę parę tygodni dać im jakiekolwiek schronienie na pływającej wyspie, a za skromne utrzymanie biedni ci wyrobnicy, podejmą się chętnie wszelkiej pracy, czy to w portach czy też w ogrodach przedmiejskich.

Zdaniem zacnego gubernatora nie byłoby szlachetnem odrzucić bezwzględnie tak niewinną prośbą, to też przychyla się do niej bez dłuższego namysłu, za co otrzymuje od Sarola najpokorniejsze dziękczynienia.

Któżby się mógł domyśleć, że nędzny Malajczyk wprowadza tym sposobem na Standard-Island tak silną pomoc dla swych niegodziwych zamiarów, że za doznaną litość, żmije te ogrzane i nakarmione, gotowe będą w danej chwili, zwrócić swe jadowite paszcze, przeciw swym dobrodziejom!

'Propeller Island' by Léon Benett 57

– Ponieważ dnia tego, ostatniego już, jaki Cudowna wyspa ma pozostać u brzegów Tonga-Tabu i krajowcy obchodzą jedną z owych na wpół świeckich, na wpół religijnych uroczystości, urozmaiconych tańcami, śpiewem i muzyką, które to sztuki ludy tameczne uprawiają z właściwem sobie temperamentem, przeto paryżanie korzystają z tej sposobności i wraz z Kalikstem i Atanazem Doremus, spieszą na obszerny plac, zwykłe miejsce zabaw ludowych. Oczom przybyłych przedstawia się ciekawy widok zgromadzonych kobiet, mężczyzn i dzieci, których dobry humor podniecają krążące butelki z upajającym napojem „kava” zwanym, będącym ekstraktem z drzewa pieprzowego. Przygrywająca orkiestra składa się z rodzaju piszczałki „fanghu-fanghu” zwanej, i kilku „nafa” t. j, benbenków, na których muzykanci wybijają takt, dość miarowy jak zauważył Ponchard.

Tańce z początku „siedzące” lub „stojące” ograniczały się na przechylaniu głowy i ciała w różnych kierunkach, obok wdzięcznych gestów i pantomin stosownie do szybkości melancholijnego tempa muzyki; w miarę jednak powolnego ożywiania się tejże, tancerze poczęli przechodzić do gwałtownych rzutów i skoków przypominających zapał wojowników biegnących na nieprzyjaciela.

Podczas gdy Kwartet, a mianowicie Yvernes, zachwycał się tą jeszcze bardzo pierwotną, a jednak nie pozbawioną wdzięku sztuką, poprawny w każdym ruchu mistrz tańca odwracał się z pogardą, na taki rażący brak dobrego ułożenia.

– A gdybyśmy im też zagrali jakiego walczyka lub galopkę z repertuaru „Aubran’a lub Offenbacha – zaproponował Ponchard.

– Ciekawa rzecz jakie wrażenie zrobiłyby na nich te całkiem obce im tony – odpowiedział Francolin.

– Cóż nam stoi na przeszkodzie do podobnej próby – odezwał się Sebastyan.

I gdy za ogólną zgodą posłano po instrumenta, gdy w pół godziny później zabrzmiały pierwsze takty lekkiego walczyka, zapanowało najpierw wśród tłumu ogólne zdziwienie, które niebawem ustąpiło miejsca próbom, niepozbawionym właściwego sobie wdzięku; zapał jednak ogólny doszedł do zenitu z chwilą, gdy się rozległy szalone w swym tempie rytmy „Orfeusza w Piekle”. Zaiste przedstawienie podobne warte jest trochę trudu ze strony artystów, gdyż żaden najwytworniejszy balet w Nowym Yorku lub Paryżu nawet, nie przedstawiłby tyle oryginalności połączonej z wrodzonym wdziękiem muzykalnych Tonginczyków.

'Propeller Island' by Léon Benett 58

Tymczasem najniespodziewaniej zaszedł wypadek, który położył koniec ogólnej zabawie; oto jeden z miejscowych młodzieńców, zachwycony widocznie tonami, jakiemi pod ręką Vaillanta dźwięczały struny jego wiolonczeli, przypadł jednym skokiem, silną dłonią wyrwał instrument z ręki grającego i wołając: „tabu, tabu!” począł uciekać ze swą zdobyczą z szybkością nadzwyczajną. Napróżno też w pogoń za nim puścił się zły i zadyszany Sebastyan, napróżno w ślad jego pobiegli koledzy i kilku krajowców, nie było nadziei by mogli doścignąć zaborcę cennej własności francuskiego artysty, a gdyby nawet jakim niepojętym sposobem byłoby im się udało pochwycić zbiega, na jakież niebezpieczeństwo byliby narażeni z chwilą, gdyby ręką profana śmieli dotknąć przedmiotu uważanego już teraz za „tabuowany”, a więc nietykalny i święty zarówno w obec całego ludu, jak jego kapłanów, a nawet samego króla Jerzego. Postępek taki zdolny byłby wywołać krwawe zaburzenia na całej wyspie.

– Co mi tam jakieś głupie obyczaje, co mię obchodzi „tabuizm”, czy inne dzikie wymysły – wołał Sebastyan rzucając się w wściekłej złości, gdy widział wreszcie bezskuteczność swych wysiłków, ja chcę, ja muszę mieć natychmiast moją wiolonczelę, chociażby to miało sprowadzić wojnę między Standard-Island, a tymi barbarzyńcami!

Próżne jednak byłyby jego krzyki i szamotania, gdyby przywołana policya nie była energicznie wmieszała się w tę sprawę i nie zmusiła zaborcę do odniesienia cennego przedmiotu, którego doręczenie właścicielowi mogło nastąpić dopiero po licznych ceremoniach mających na celu zdjęcie tabuizmu. Stosownie też do przepisów religijnych kilkanaście sztuk trzody zostało żywcem upieczonych w wielkim kamiennym dole i spożytych przez zgromadzone tłumy ku wielkiemu ich zadowoleniu.

Na szczęście prócz nieuniknionego rozstrojenia strun które wprędce sam właściciel naprawił, cenny jego instrument, arcydzieło Bernaldela, nie poniósł w całem tem zajściu żadnego szwanku.

Advertisement