Ogród Petenery
Advertisement

Rozdział III Cudowna wyspa • Część druga • Rozdział IV • Juliusz Verne Rozdział V
Rozdział III Cudowna wyspa
Część druga
Rozdział IV
Juliusz Verne
Rozdział V
Uwaga! Tekst wydano w 1895 r. i jego słownictwo pochodzi z tamtej epoki. Proszę nie nanosić poprawek!

NADZWYCZAJNE WYPADKI.


Z pośród mnóstwa zabaw, balów i obiadów proszonych, któremi w ostatnim tygodniu roku urozmaicają sobie czas szczęśliwi miliardowicze, wyróżnia się szczególniej świetne przyjęcie u prezydenta miasta. Oddawna już niepraktykowana harmonia między przedstawicielami obu partyi, rozjaśniła oblicza wszystkich zgromadzonych; Coverley’e i Tankerdony uprzedzają się wzajemnie w wyszukanej grzeczności, a młody Walter otrzymuje po raz pierwszy zaproszenie, na mający się odbyć koncert w domu rodziców miss Dyany. To też nic dziwnego, że Kalikstus Munbar widzi już bardzo blisko dzień, w którym najgorętsze jego pragnienia przejdą, z krainy marzeń, do faktów rzeczywistych, – i zacierając ręce powtarza do stojącego obok Poncharda:

– Patrz mój najmilszy i powiedz, czy nie mam powodu do najżywszej radości!…

Tymczasem w nocy z dnia 30 na 31 grudnia, szczególne wydarzenie zakłóciło sen i spokój mieszkańców Standard-Island. Z początku, gdy między godziną drugą i trzecią po północy, dał się słyszeć jakby oddalony huk strzałów armatnich, straże u portów i w obserwatoryum nie zwróciły na to żadnej uwagi. Bo cóż może obchodzić Cudowną wyspę choćby nawet zacięta walka tocząca się zdaleka od niej, na szerokim oceanie. Wypadki takie, jak to stwierdzają kroniki, nie są wyjątkowe, mianowicie między okrętami krajów Ameryki południowej.

Ale grzmoty te pochodzące wyraźnie od strony zachodniej oceanu, przeciągając się przez noc całą, różnią się bardzo od regularnych wystrzałów artyleryjnych. Nie umiejąc wytłomaczyć sobie ich przyczyny, dyżurni oficerowie zbudzili komandora, który pospieszył z wieży obserwatoryum zbadać wokoło horyzont.

Jakkolwiek w najdalszych punktach równej powierzchni wód nie można dopatrzyć ni okrętów ni żadnego lądu, jednak błękit nieba nie przedstawia właściwego sobie kolorytu, lecz zabarwiony się zdaje jakby bladą łuną dalekiego jakiegoś pożaru, a powietrze staje się ciężkie i mgliste mimo, że barometr nie wskazuje najmniejszych zaburzeń atmosferycznych.

Z pierwszym brzaskiem dnia, wśród coraz potężniejszych tajemniczych grzmotów, napełniły powietrze drobne, ledwie dostrzegalne pyły, które jakby deszcz z sadzy, pokryły niebawem ulice i dachy miasta.

Zjawisko to, wzmagające się z każdą chwilą, przybrało wreszcie charakter zatrważający; nie pyłki już, lecz drobne żużle barwy czarnej i różnych odcieni karminu, poczęły coraz grubszym pokładem spadać na pływającą wyspę. Wszyscy jej mieszkańcy zbudzeni wcześniej tym niezwykłym wypadkiem, zalegli ulice miasta i parku, zadając sobie wzajemnie pytania co do natury i przyczyny tego zjawiska.

Jestże to, zdarzający się niekiedy ów deszcz czerwony, który zabobonni, deszczem krwawym nazywają, łącząc z nim jakieś przepowiednie nieszczęść i kataklizmów, a który pod rozbiorem chemicznym, wykazuje części białka, krzemionki, niedokwasu chromu i żelaza?

Na początku XIX wieku prowicye Kalabryi i Abruzzów stały się widownią podobnie suchego deszczu; nieco później znowu w okolicy Orleanu i niższych Pirenei spadły istne ulewy czarnych sadzy przyniesionych wiatrem, z dalekich stron trapionych wielkiemi pożarami; niemniej też ciekawem bywa zjawisko chmur sypiących żółtym pyłkiem kwiatu drzew sosnowych…

Ale jakie pochodzenie, jaką przyczynę przypisać należy tym coraz gęściej napływającym masom drobnych żużli i czerwonych molekułów, które zasypują wyspę i okoliczne morze?

Zdaniem króla Malekarlii są one skutkiem jakiegoś silnego wybuchu wulkanicznego, co zdaje się potwierdzać ich temperatura wyższa od otaczającego powietrza. Ponieważ te okolice oceanu bogate są w ziemie wulkanicznej natury, gdzie kratery bywają stale czynne, lub jeżeli chwilowo przygasły, zdolne wskutek wewnętrznych zaburzeń ziemi na nowo się zapalać, przeto ogólnie przyjętą została hipoteza króla-astronoma, poparta jeszcze wzmianką pana Simoe, że nierzadko zdarzają się wypadki nagłych wybuchów, długo pod wodą ukrytych wulkanów.

I rzeczywiście, czyż kilka lat temu właśnie w tych samych okolicach wysp Tonga, krater Tufua nie pokrył swą materyą wybuchową przestrzeni około dwustu kilometrów? Czyż w 1883 roku część Jawy i przez cieśninę Sunda sąsiadującej z nią Sumatry, nie zostały zburzone i zatopione w falach morza przez rzadki w swej sile wybuch wulkanu Krokatoa? Ileż to tysięcy ludzi zginęło wówczas, ile okrętów poszło na dno oceanu!

Lecz przypomnienie to zbudziło poważne obawy w umysłach mieszkańców Miliard-City; może Standard-Island grozi podobne niebezpieczeństwo, może ją czeka los statków znajdujących, się w chwili katastrofy, w pobliżu nieszczęsnej Jawy…

Komandor Simoe widząc, iż w zgęszczonej opadającemi żużłami wodzie, posuwanie się naprzód pływającej wyspy staje się coraz uciążliwsze, wydaje rozkazy zwolnienia biegu. Stało się to tem konieczniejsze, że gdy w rannej porze światło słoneczne z trudnością tylko przedzierało się przez te ciężkie chmury pyłu, w południe przestało zupełnie oświecać, i ciemności głębokie załegły w około. Nawet światła elektryczne, owe wspaniałe księżyce powietrzne, nie zdolne stawić dostatecznego oporu przeciw ciśnieniu opadającego na wszystko barwnego pyłu, zostały przygaszone i na ziemię spuszczone.

Obawiając się silnych jakich wstrząśnień wśród gwałtownie burzących się bałwanów, wstrząśnień, któreby mogły naruszyć całość budynków mieszkalnych, wielka liczba miliardowiczów wyległa do parku i okolicznych ogrodów, a wśród ogólnej paniki, wśród płaczu kobiet i dzieci, Francolin zadaje sobie pytanie, czy dziwnem zbiegiem okoliczności, nie nadeszła chwila w której, mogą się ziścić ponure przepowiednie Sebastyana, względnie do istnienia tej Cudownej wyspy.

Tymczasem wśród potęgujących się ciemności, gdy na dziesięć kroków nie można było nic odróżnić, gdy nawet nadejście nocy wskazują tylko zegary, podający deszcz żużlowy coraz grubszemi warstwami pokrywa powierzchnią Standard-Islandu, dodając jej tyle ciężaru, że jej stalowa podstawa poczyna się nadzwyczajnie zagłębiać w wodę.

Co począć w obec nowego niebezpieczeństwa? jakże ulżyć temu olbrzymowi? Praktykowany zwykle na statkach sposób wzrzucania w morze towaru i zbytniego balastu, nie daje się naturalnie zastosować tutaj, a jednak wzburzone bałwany zdają się już sięgać do wysokich krawędzi wyspy, i mało brakuje, aby je brzegi nie zostały zalane…

Z nadejściem przecież nocy, podziemne grzmoty tracą powoli na swej sile, morze staje się nieco spokojniejsze i nadzieja szczęśliwego przejścia całej tej katastrofy wstępuje do serc wszystkich. Brnąc w głębokim pokładzie żużli i czerwonego pyłu, mieszkańcy Miliard-City wracają do swych domów, pocieszając się myślą, że jutro złe minie już bezpowrotnie, że znowu jasne zabłyśnie słońce.

W każdym razie jaki smutny jutrzejszy dzień Nowego roku, w jak okropnym stanie zniszczenia przedstawi się to „cacko oceanu spokojnego” i jak mało brakowało, by piękna Miliard-City nie uległa tragicznemu losowi starożytnego Herkulanum i Pompei, jakkolwiek nie leży u stóp groźnego Wezuwiusza.

– Mimo stopniowego uspokajania się wzburzonych żywiołów przezorność nakazuje jeszcze baczność i możliwą ostrożność; to też większość przedstawicieli władzy czuwa noc całą, podczas gdy wyspa posuwa się ciągle w kierunku wschodnim, dopóki nie okrążywszy tej niespokojnej okolicy zwrócić się będzie mogła znowu w prostej linii ku wyspom Tonga, gdzie komandor spodziewa się zasięgnąć pewnych wiadomości, co do wysp okolicznych, które mogły być widownią tak silnego wybuchu wulkanicznego.

Tymczasem nowy wypadek zelektryzował wszystkich. Około godziny trzeciej po północy, gdy jeszcze owe nieprzejrzane ciemności wciąż otaczały Cudowną wyspę, dało się uczuć jej mieszkańcom nagłe wstrząśnienie, przebiegające głuchym łoskotem cały jej spód stalowy z jednego końca na drugi.

– Co się to stało? co za nowe nieszczęście! – wołano biegnąc do okien i na ulice.

Może wyspa najechała na wysokie skały podwodne i rozbiła o nie swą stalową podstawę!

Ale nie, płynie dalej spokojnie, śruby jej jak dawniej są czynne, zatem na razie, nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo. Widocznie pośród tych głębokich ciemności nastąpiło uderzenie z jakimś statkiem dążącym z przeciwnej strony. Zbrojna jednak pierś Standard-Islandu nie lęka się zetknięcia z największym nawet pancernikiem, nie dla niej więc w skutkach strasznem być może podobne spotkanie, lecz dla nieszczęsnego okrętu, dla którego w takim razie ostatnia wybiła godzina.

'Propeller Island' by Léon Benett 53

Cyrus Bikerstaff i komandor Simoe przeprawili się z trudem wielkim do portu Tribor-Harbour, by osobiście przyspieszyć należne działania. Straż miejscowa objaśniła ich bezwłocznie, iż rzeczywiście miało miejsce spotkanie się z jakimś parowcem pierwszej klasy, którego olbrzymią masę spostrzeżono dopiero w chwili zetknięcia, że gdy na krzyki i nawoływania przybiegli oficerowie, nie było już nic widać; przypuszczają więc, że zatonięcie nastąpiło bezpośrednio po rozbiciu. Naturalnie trudno wiedzieć napewno do jakiej narodowości mógł należeć statek; charakterystyczne jednak, ostre i krótkie rozkazy, które na pokładzie jego zagrzmiały jak huk strzału, bywają właściwe marynarce angielskiej.

W każdym razie wypadek to ważny, który może pociągnąć za sobą doniosłe następstwa. Statek angielski, to jakby cząsteczka Zjednoczonego Królestwa, a wiadomem jest przecie, że Wielka Brytania nie pozwala bezkarnie odcinać sobie choćby czubeczków paznokci; do jakiejże więc odpowiedzialności wezwaną zostanie Standard-Island wrazie, gdyby domysły straży były trafne.

Zaprawdę zbyt wiele przeciwności na jeden dzień Nowego roku, i to dla najszczęśliwszej dotąd ziemi na globie naszym!

Lżejsze już nieco, lecz gęste jeszcze chmury pyłu wulkanicznego, nie dozwalają, mimo najszczerszych chęci komandora, przedsięwziąć jakiekolwiek poszukiwania na pełnych wodach oceanu, dopiero gdy o 10 godzinie zajaśniał pierwszy promień słoneczny, oświetlając morze, ale zarazem smutny stan zasypanej żużlami wyspy, rozpoczęto należne działania. Lecz ani z brzegów, ani nawet z wieży obserwatoryum z pomocą najsilniejszych lunet, nie widać żadnych śladów rozbicia, jakkolwiek od chwili zetknięcia, Standard-Island w powolnym swym biegu obecnym, przebyła nie więcej nad małe dwie mile morskie. A jednak chociażby w imię ludzkości, nie można zaniedbać dalszych poszukiwań.

Za wspólnem więc porozumieniem wydano rozkazy zatrzymania maszyn i równocześnie wysłano na morze, ratunkowe, elektryczne łodzie. Gdy przecież poszukiwania, nawet w promieniu dziesięcio-milowym, nie dały żadnych rezultatów utrwaliło się przekonanie, że parowiec poniósł tak ważne uszkodzenia, iż bezzwłocznie zalany został wodą.

Podczas gdy administracya zajęła się całą siłą oczyszczeniem miasta i jego okolic, pan Simoe nadał pływającej wyspie zwykły jej bieg, a o godzinie dwunastej sprawdzono, iż znajduje się o 150 mil na południe-wschód od Samoa.

Mimo, że jak się zdawało, wszelkie niebezpieczeństwo już minęło, uważne jednak na każdą drobnostkę straże dały znać około godziny piątej po południu, iż w stronie wschodnio-południowej widnieją wznoszące się ku niebu słupy dymu, mogące pochodzić z owego wulkanu, którego istnienia, nie zaznaczyła dotąd żadna karta morska. Przypuszczenie to wszakże okazało się mylnem, gdyż stwierdzono po krótkim czasie, że dym wyraźnie zbliżał się ku Standard-Island, i że tworzą go trzy parowce, które jakoby podążały jej śladem. Jeszcze czas jakiś oczekiwania, a niema już wątpliwości, iż są to okręty wojenne; ta sama część eskadry angielskiej, która pięć tygodni temu nie raczyła oddać należnego powitania barwom pływającej wyspy.

– Czy przypadkowo tylko wypadła im tędy droga, czy tak jak pierwszym razem, nie zechcą nawet zauważyć naszej obecności? – pytano się wśród ogólnego zaciekawienia.

Gdy jednak wieczorem statki te w oddaleniu pięciu mil od Standard-Islandu wywiesiły światła oznajmiające spoczynek, doświadczony komandor rzekł do gubernatora:

– Pewny jestem, iż mają zamiar porozumieć się z nami.

– Wkrótce się to pokaże – odpowiedział Cyrus Bikerstaff, niespokojny trochę jak postawioną będzie kwestya zetknięcia się statku z wyspą, jeżeli, co jest bardzo prawdopodobnem, wypadek ten sprowadza ku nim angielskie krzyżowce.

Nazajutrz z brzaskiem dnia, okręty oddalone zaledwie o dwie mile od wyspy z powiewającym na najwyższym maszcie pawilonem floty angielskiej, wysyłają ku Standard-Island szalupę zajętą przez kilku ludzi, a w kwadrans później komandor Simoe otrzymuje następującą depeszę:

„Kapitan Turner, z krzyżowca Herald, adjutant admirała sir Edwarda Collison, życzy być natychmiast przedstawionym gubernatorowi Standard-Island”.

Zawiadomiony o tem Cyrus Bikerstaff, upoważnia dyżurnego oficera do wpuszczenia poselstwa floty angielskiej, oznajmiając zarazem, iż czeka na kapitana Turnera w gmachu ratuszowym.

Niezadługo potem, dowieziony przed gmach ratuszowy, wraz z jednym tylko towarzyszem, osobnym wagonem elektrycznym, przyjętym zostaje pan Turner przez poważnego prezydenta Miliard Citty. Po wzajemnej zamianie sztywnych, oficyalnych ukłonów, kapitan wypowiada jednym tchem, jak uczeń recytujący dobrze wyuczoną lekcyę, następujące długie zdanie:

– Mam honor podać do wiadomości Jego Ekscelencyi gubernatora Standard-Island, w miejscu pod sto siedemdziesiątym siódmym stopniem, piętnaście minut na wschód od obserwatoryum w Greenwich, a szesnastym stopniem 54 minut szerokości południowej, że w nocy z dnia 31 grudnia na pierwszy stycznia, parowiec Glen, z portu Gleskow, objętości 3500 beczek, z ładunkiem wysokiej ceny, zboża, indyga, ryżu i wina, najechany został przez Standard-Island należący do Kompanii Standard-Island, która rezyduje w porcie Magdaleny w Niższej Kaliforni Stanów Zjednoczonych.

Jakkolwiek parowiec ten miał przepisane światła: białe u masztu, zielone po prawej, czerwone po lewej części okrętu, że po tym rozbiciu ujechawszy zaledwie 35 mil, z szerokim wyłomem w prawym boku którym się woda lała do wnętrza, spotkany został przed samym zatonięciem przez Heralda, krzyżowca pierwszej klasy Jego Królewskiej Mości Alberta – Edwarda I-go Króla, Zjednoczonego państwa i cesarza Indyi, że tenże Herald zostający pod komendą admirała sir Edwarda Collison, zdążył przyjąć na swój pokład wyratowaną załogę wraz z dowodzącym kapitanym, który oznajmiając fakt ten jego ekscelencyi gubernatorowi Cyrusowi Bikerstaff, żąda przyznania odpowiedzialności Towarzystwa Standard-Island i wynagrodzenia mu strat poniesionych w statku, maszynach i ładunku, w sumie dziesięć milionów dolarów[1] która to suma winna być dobrowolnie natychmiast doręczoną admirałowi, sir Edwardowi Collison, w razie przeciwnym bowiem, użytą zostanie siła przeciw tejże Standard-Island.

Jakiż ta potok słów nie dopuszczający stronę przeciwną do żadnych tłomaczących objaśnień, jak absolutnie stawiony sąd i wyrok przez sir Edwarda Collison, dotyczący zarówno odpowiedzialności Standard-Island, względnie do zaszłego wypadku z parowcem Glen, jako też wynagrodzenia wygórowanych pretensyi!

Cyrus Bikerstaff po krótkiej chwili namysłu odpowiada używanymi zwykle w takich razach argumentami.

– Jeżeli Glen miał swoje ognie – mówi gubernator, Standard-Island miała także swoje; z jednej więc i z drugiej strony niema winy żadnej, bo przyczyną katastrofy były jedynie ciemności, powstałe, jak się zdaje, wskutek wybuchu wulkanicznego, a w obec takiej „siły wyższej” przyjęte są ogólnie prawa, iż obie strony, bez pretensyi żadnych ponoszą swe straty.

– Jego ekscelencya gubernator miałby zapewne słuszność, gdyby rzeczy stały w zwykłych warunkach, między dwoma okrętami. Standard-Island jednak nie może być przyjętą za jakikolwiek okręt, gdyż jest wyspą pływającą, która obszarem swym stawia bezustanne przeszkody prawidłowej żegludze morskiej, to też słusznie zawsze Anglia protestowała przeciw jej istnieniu i dowolnej zamianie miejsca, nie dającego się oznaczyć na żadnej karcie, zatem Standard-Island będzie zawsze odpowiedzialną za wszelkie wypadki zaszłe między nią a jakimkolwiek statkiem.

Trudno, aby światły umysł pana Bikerstaffa nie przyznał pewnej logiczności dowodzeniom kapitana Turner.

– Czyż mogę jednak przyjąć tak bezwzględnie odpowiedzialność wszelką. Niechże sprawa ta zostanie przedstawioną władzom sądowym, niech tam rozstrzygną o pretensyach sir Edwarda Collison. W każdym razie szczęśliwie jeszcze, że nie było wypadku śmierci w załodze…

– Bardzo szczęśliwie – odpowiada z ironią kapitan – ale był wypadek zaguby okrętu i miliony zatonęły z przyczyny Standard-Island. Mam więc polecenie od admirała odebrania natychmiast sumy wartościowej okrętu Glen i wiezionego przezeń ładunku.

– Ależ towarzystwo nasze przedstawia dostateczną gwarancyę zapłacenia strat, jeżeli sąd, po zbadaniu sprawy przyzna nam winę – protestował pan Simoe. Ja nie mogę nic w tym względzie decydować.

– Czy to ostatnie słowo jego ekscelencyi?

– Ostatnie i zgodne z władzą, jaka mi została powierzoną.

Po nowej zamianie ukłonów jeszcze sztywniejszych, kapitan Turner odjechał do Babor-Harbour tym samym wagonem elektrycznym, który go przywiózł przed gmach ratuszowy i niebawem w szalupie Heralda podążał z powrotem na pokład krzyżowca.

Tymczasem decyzya gubernatora przyjętą została z ogólnem zadowoleniem nietylko przez radę miejską, ale przez wszystkich mieszkańców Miliard-City, których obrażające i bezwzględne traktowanie przedstawicieli marynarki angielskiej, oburzyły do najwyższego stopnia, i Standard-Island z rozkazu komandora ruszyła dalej z całą swą możliwą szybkością.

Jeżeli jednak admirał Collison się uprze, czyż zdoła ciężka pływająca wyspa ujść przed pogonią jego okrętów, zdolnych do daleko szybszego jak ona biegu? A jeżeli Anglik (od nich można się wszystkiego spodziewać) zechce poprzeć swe wymagania choćby kilku granatami melitowemi, czyż możebnem będzie stawić opór należny? Bo chociaż wyspa posiada działa doskonałe, walka jednak przedstawia się bardzo nierówną z powodu z samej natury dwóch przeciwników: tam okręt zbrojny aż po same maszty, tu odkryta płaszczysna ze swymi gmachami, mogącymi służyć nieprzyjacielowi za cel każdego strzału. Co poczną mieszkańcy Miliard-City gdy nigdzie nie znajdą bezpiecznego schronienia?

'Propeller Island' by Léon Benett 54

Niepewność ta jednak nie była wystawiona na zbyt długą próbę, bowiem już o godzinie wpół do dziesiątej padł pierwszy „biały” strzał z głównej wieżyczki Heralda, a równocześnie pawilon „Zjednoczonego Królestwa” wzniesiony został na sam szczyt masztu. Tak więc walka stanowczo wypowiedzianą została. Czy przyjmą ją, nie bacząc na nic, mieszkańcy Miliard-City?

'Propeller Island' by Léon Benett 55

Ale lekkomyślne narażenie swego dobra niezgodnem jest z praktycznem umysłem Amerykanów, to też na zebraniu w ratuszu Jem Tankerdon i Nat Cowerley pierwszy raz nie różnią się w zdaniu co do możliwego zakończenia tej sprawy i gdy po drugim strzale, olbrzymi granat przeszywając ze świstem powietrze, spadł tuż u brzegów Standard-Island, podnosząc wzburzone wody, komandor Simoe kazał spuścić pawilon na wieży obserwatoryum.

Na znak ten kapitan Turner przedstawia się znowu na Barbor-Harbour i odbiera żądaną sumę 30 milionów franków zebranych wśród mieszkańców, a wypłaconych mu przez prezydenta miliardowego miasta.

W trzy godziny później dymy kominów eskadry angielskiej zacierają się na horyzoncie, a Cudowna wyspa płynie dalej ku archipelagowi Tonga.




Przypis

  1. 30 milionów franków.
Advertisement