Ogród Petenery
Advertisement

Rozdział I Król przestrzeni • Rozdział II • Juliusz Verne Rozdział III
Rozdział I Król przestrzeni
Rozdział II
Juliusz Verne
Rozdział III
Uwaga! Tekst wydano w 1905 r. i jego słownictwo pochodzi z tamtej epoki. Proszę nie nanosić poprawek!

W Morgantonie.


Dwudziestego siódmego kwietnia stanąłem w Raleigh, głównem mieście Karoliny Północnej.

Dwa dni przedtem pan Ward, dyrektor policyi w Waszyngtonie, wezwał mnie do swego biura.

– Panie Strock – rzekł do mnie – zwracam się do pana, jako do agenta zdolnego, przenikliwego, pełnego zapału. Chcę panu polecić trudną misyę.

Złożyłem ukłon głęboki.

– Jestem całkowicie na usługi pana. Co się zaś tyczy mego poświęcenia…

– Tego jestem pewny. Zaraz panu wyłuszczę, o co rzecz idzie.

Pan Ward powierzał mi już nieraz sprawy trudne, z których zawsze wywiązywałem się pomyślnie. Posiadałem więc całkowite uznanie dyrektora. Teraz od dłuższego już czasu nie zdarzył się żaden wypadek ciekawy. Bezczynność zaczynała mi ciężyć. Z niecierpliwością więc wyczekiwałem nowego zlecenia.

– Słyszałeś pan, zapewne, o niezwykłych zjawiskach w okolicach Morgantonu… Potrzeba zbadać na miejscu, czy zaszłe tam nadzwyczajne wypadki nie przedstawiają niebezpieczeństwa dla ludności okolicznej? Np., czy nie są one zapowiedzię wybuchów wulkanicznych, albo trzęsienia ziemi. Musimy się dowiedzieć koniecznie. Co się dzieje na tym szczycie tajemniczym. Utarło się mniemanie, że jest on niedostępny. Wątpię jednak o tem. Należałoby przedsięwziąć wyprawę doraźną, nie oglądając się na wydatki. Idzie tu przecież o uspokojenie mieszkańców i osłonięcie ich przed możliwem niebezpieczeństwem…. Zresztą może się na Great-Eyry ukrywa banda złoczyńców?…

– Czyżby pan przypuszczał?…

– Wszystko jest możliwe… Zresztą mogę się mylić… Zależy mi jednak, aby w czasie jak najkrótszym rozwikłać tę sprawę zagadkową. A może Karolinie Północnej grozi opłakany los Martyniki? Wprawdzie góry Allegańskie nie są natury wulkanicznej… W każdym razie jednak należy coprędzej zająć się urządzeniem wyprawy na Great-Eyry, a przedtem jeszcze rozpytać dokładnie mieszkańców. Nie taję, że zadanie to jest bardzo trudne i dlatego powierzamy je panu.

– Wdzięczny jestem niezmiernie i postaram się odpowiedzieć godnie położonemu we mnie zaufaniu.

'Master of the World' by George Roux 05

– Jeszcze jedno panie Strock: zalecam panu jaknajwiększą ostrożność i dyskrecyę, aby daremnie nie płoszyć mieszkańców.

– Rozumiem, panie Ward. Kiedy mam wyjechać?

– Jutro.

– Pojutrze zatem będę w Morgantonie.

– Nie zapomnij pan donosić mi codziennie o przebiegu sprawy.

– Będę przysyłał listy i telegramy. Żegnam pana i dziękuję najgoręcej za powierzenie mi tej misyi.

Udałem się co prędzej do domu i zająłem się przygotowaniami do odjazdu.

Nazajutrz o świcie pociąg pośpieszny unosił mnie do Raleigh, stolicy Karoliny Północnej.

Przybyłem tam późnym wieczorem, przenocowałem, a nazajutrz rano wyruszyłem w dalszą drogę. Po południu stanąłem w Morgantonie. Miasteczko to zbudowane jest na gruncie wapiennym. W okolicy znajdują się bogate pokłady węgla kamiennego, które wywołały rozwój górnictwa. Obfite źródła mineralne ściągają podczas sezonu licznych gości. W sąsiednich wioskach rozwija się pomyślnie rolnictwo. Mieszkańcy uprawiają z powodzeniem rozmaite gatunki zbóż. Pola leżą przeważnie wśród błot, zarośniętych mchem i trzciną.

Lasów bardzo dużo. Większość drzew o listowiu trwałym. Brak tylko źródeł nafty, których obfitość cechuje równiny allegańskie.

Ustrój powierzchni i bogactwo pokładów spowodowały gęstość zaludnienia; liczne wioski i fermy urozmaicają jednostajność lasów i pól uprawnych.

Eljasz Smith, mer Morgantonu, wysoki, silnie zbudowany, a śmiały i energiczny, liczył już lat przeszło czterdzieści. Zahartowany na mróz i upały, które w Karolinie Północnej bywają niezwykle silne, namiętny myśliwy uganiał się nietylko za dzikiem ptactwem i zwierzyną, lecz nawet za niedźwiedziami i panterami, których bardzo wiele znajduje się w zaroślach cyprysowych i wąwozach allegańskich.

Eljasz Smith był właścicielem licznych ferm, któremi zarządzał osobiście. Tam też spędzał wszystkie chwile wolne od zajęć, oddając się łowiectwu.

Zaraz po przybyciu do Morgantonu udałem się do mieszkania p. Eljasza, który o moim przybyciu był już uprzedzony. Wręczyłem mu list polecający od p. Warda. Znajomość zawartą została szybko.

Zasiedliśmy do stolika i popijając brandy, oraz paląc fajki, zaczęliśmy rozmowę o wypadkach na Great-Eyry i o mojej misyi. Pan Eljasz Smith słuchał mnie w milczeniu i bardzo uważnie. Od czasu do czasu napełniał szklanki. Po oczach błyszczących, z pod gęstych brwi i ożywionym wyrazie twarzy można było poznać, że sprawa zjawisk tajemniczych obchodzi go mocno. Nie dziwiłem się temu wcale: jako najwyższy urzędnik w Morgantonie i właściciel ziemski, zainteresowany był przecież w tem osobiście.

'Master of the World' by George Roux 06

… Istnienia krateru nie przypuszczam, Allegany bowiem nie posiadają wulkanów. Dotąd nie znaleziono nigdzie popiołów, lawy ani innych śladów wybuchu.

– A jednak wstrząśnienia, które odczuwano w pobliżu Pleasant-Garden…

– Wstrząśnienia? – powtórzył p. Smith, poruszając głową z niedowierzaniem. Czy jednak nie były one złudzeniem, wywołanem paniką powszechną? Znajdowałem się wtedy w swej fermie Wildon, mniej więcej o milę od Great-Eyry i nie skonstatowałem żadnych wstrząśnień ani pod ziemią ani też na jej powierzchni.

– A płomienie, wybuchające z pomiędzy skał?

– O, płomienie, to rzecz inna!… Widziałem je na własne oczy. Łuna oświetlała niebo na znacznej przestrzeni… Słyszałem też dziwny ogłuszający huk, łoskot… jakby potężny syk kotła, z którego wypuszczają parę.

– Raporty, przysyłane do pana Warda wspominają jeszcze o dziwnym hałasie, który przypominał jakby uderzanie olbrzymich skrzydeł…

– Istotnie… Słyszałem coś podobnego… Uważałem to jednak za złudzenie wyobraźni. Nie chce mi się wierzyć, żeby Great-Eyry mógł być gniazdem potworów napowietrznych. Jakże olbrzymim musiałby być ten ptak, żebyśmy u stóp Great-Eyry słyszeć mogli ruch jego skrzydeł!… Tak, w tem wszystkiem dziwna kryje się tajemnica!

– Wyjaśnimy ją wspólnemi siłami, panie Smith!

– Przynajmniej dołożymy wszelkich starań. Zaczynamy od jutra, nieprawdaż?

– Od jutra!

Udałem się do hotelu dla zarządzenia niezbędnych przygotowań i napisania listu do pana Warda.

Przed wieczorem zeszliśmy się raz jeszcze dla omówienia wszystkich szczegółów jutrzejszej wyprawy.

Advertisement