Ogród Petenery
Advertisement
Rozdział V Straszny wynalazca
Rozdział VI
Juliusz Verne
Rozdział VII
Uwaga! Tekst wydano w 1922 r. i jego słownictwo pochodzi z tamtej epoki. Proszę nie nanosić poprawek!

Na pokładzie.


Nareszcie oddycham świeżem powietrzem… Wydostali mnie z tej dusznej klatki… jestem na pokładzie statku… Naokoło mnie ani śladu cieni,… linja horyzontu styka się z linją morza!

Na zachodzie, z tej strony, gdzie wybrzeże Ameryki Północnej ciągnie się na tysiące mil, ani śladu lądu.

W tej chwili promienie zachodzącego słońca spoczywają ukośnie na oceanie… Musi być około szóstej… tak, na moim zegarku jest szósta minut trzynaście.

Oto co zaszło w pamiętną noc 17 czerwca:

Czekałem, stosownie do mej zapowiedzi, aż drzwi mej klatki otworzą się. Nie wątpiłem, że był dzień… tymczasem godziny mijały, nikt się nie zjawiał. Z żywności nie pozostało nic. Zacząłem odczuwać głód, pragnienie bowiem zaspokoiłem resztą piwa.

Zaraz po przebudzeniu uczułem pewne drganie statku, z czego wywnioskowałem, iż statek jest w drodze… prawdopodobnie wczoraj zatrzymał się w jednej z przystani osamotnionych wybrzeża, ponieważ nie odczułem wstrząśnienia, towarzyszącego zwykle postojowi w porcie.

Była szósta godzina, kiedy usłyszałem kroki za ścianą metalową. Czy wejdą?… Tak… zamek zgrzytnął, drzwi otworzyły się… Światło latarni rozproszyło mrok, w którym byłem pogrążony.

Zjawiło się dwóch ludzi, którym przypatrzeć się nie mogłem, gdyż schwyciwszy mnie za ramiona, zarzucili mi gruby kawałek płótna na głowę, tak że niepodobieństwem było dostrzec cośkolwiek.

Naco ta ostrożność?.. Co uczynią ze mną?… Chciałem się wyrwać… Przytrzymali mnie silnie… Pytałem… nie dano mi żadnej odpowiedzi. Zamieniono między sobą kilka słów w mowie zgoła dla mnie niezrozumiałej i której nawet pochodzenia domyślić się nie mogłem.

Stanowczo nie liczono się wcale ze mną! Co prawda, to dlaczego mieliby się liczyć z tak marną istotą, jaką jest dozorca warjata? Nie jestem jednak pewny, czy mieliby więcej względów dla inżyniera Simona Hart.

Tym razem wszakże mnie nie skrępowano. Chodziło widocznie o to, ażebym nie uciekł, trzymano mnie więc silnie.

Po chwili uczułem, że mnie unoszą poprzez jakieś wąskie przejście. Usłyszałem odgłos metalowych schodów. Wreszcie ogarnęło mnie świeże powietrze, i swobodniej mogłem odetchnąć.

Postawiono mnie na podłodze tym razem nie metalowej; musiał to być pokład.

Uczułem się swobodny. Zrywam okrywające mnie płótno i zaczynam się rozglądać.

Jestem na pokładzie żaglowca płynącego szybko i pozostawiającego za sobą długą, białą brózdę.

Musiałem chwycić za linę, ażeby nie upaść, rażony blaskiem dnia po tym zupełnym czterdziestoośmiogodzinnym mroku.

Na pokładzie uwija się z dziesięciu ludzi o szorstkim wyglądzie – typy różnorodne niewiadomego pochodzenia. Zresztą nie zwracają wcale na mnie uwagi.

Statek wydał mi się pojemności od dwustu pięćdziesięciu do trzystu tonn. Dość szeroki w bokach, opatrzony, mocnemi masztami i rozległemi żaglami, musi płynąć szybko przy sprzyjającym wietrze.

Wtyle przy sterze stoi człowiek o opalonej twarzy. Trzymając rękę na kole, kieruje statkiem wprawnie.

Chciałem przeczytać nazwę statku, wyglądającego na jacht spacerowy. Ale nie wiedziałem, czy jest wypisana na tablicy w tyle, czy też na płótnie z przodu statku.

Zbliżam się do jednego z marynarzy, pytając:

– Co to za statek?

Nie odpowiada mi, mam nawet wrażenie, iż mnie nie rozumie.

– Gdzie kapitan statku? – dodałem.

Żadnej odpowiedzi.

Przechodzę na przód statku.

Tu, nad windą wisi dzwon. Może na bronzie dzwonu znajdę nazwę jachtu?

Żadnego napisu niema.

Wracam ku tyłowi statku i zapytuję sternika o nazwę.

Spojrzał na mnie nieżyczliwie, wzruszył ramionami i podparł się mocno, ażeby skierować jacht na prawą stronę, chroniąc go od zbyt gwałtownego odchylenia.

Co się dzieje z Tomaszem Roch? Niema go na pokładzie… Gdzież jest?.. Nacóż porwanoby tylko dozorcę Gaydona? Nikt nie przypuszcza, iż jestem inżynierem Simonem Hart, a gdyby nawet tak było, nacóż przydałaby im się moja osoba?

Tomasz Roch musi być zamknięty w kajucie i oby cieszył się lepszemi względami niż jego eksdozorca!

Ale dlaczego do tej pory nie przyszło mi na myśl zauważyć, w jakich warunkach płynie statek?.. żagle są zwinięte… ani kawałka płótna nazewnątrz… wiatr przestał dąć… zrywające się powiewy od wschodu przeciwstawiają się biegowi, ponieważ płyniemy w tym kierunku… A tymczasem jacht sunie szybko, pochylając się trochę naprzód, podczas gdy dziób jego pruje fale, których grzbiet pokrywa się pianą.

Czyżby statek ten był parowcem?.. Nie…nie widać komina między wielkim masztem a masztem przednim… Czyż byłby to statek poruszany elektrycznością, posiadający albo baterję akumulatorów, albo ogniwa o znacznej sile, któreby działały na śrubę i wytwarzały tę niezwykłą szybkość?…

Doprawdy, nie mogę jej sobie wytłumaczyć w inny sposób. W każdym razie, ponieważ statek musi być popychany przez śrubę, wychyliwszy się, zobaczę jej działanie i przekonam się, jaki mechanizm wprawia ją w ruch.

Sternik pozwala mi się zbliżyć, obrzucając mnie ironicznem spojrzeniem.

'Facing the Flag' by Léon Benett 16

Przechylam się i patrzę…

Ani śladu tego wrzenia, jakie wywołuje obrót śruby… Ciągnie się tylko równa, długa brózda, jaka się tworzy zwykle za statkiem, popychanym potężnemi żaglami…

Jakiego więc rodzaju maszyna porusza ten statek z tak przedziwną szybkością? Powtarzam, wiatr nie sprzyja bynajmniej, morze faluje łagodnie…

A jednak muszę wiedzieć. Korzystam, że nikt nie zwraca na mnie uwagi, i wracam na przednią część okrętu.

Doszedłszy do wejścia, prowadzącego do pomieszczenia załogi, dostrzegam człowieka, którego oblicze nie jest mi nieznane… Stoi oparty i patrzy na mnie, jak gdyby czekał, że przemówię…

Przypominam sobie… Jest to osobistość, która towarzyszyła hrabiemu d'Artigas podczas jego odwiedzin w Healthful-House. Tak – nie mylę się…

A więc to ten bogaty nieznajomy porwał Tomasza Roch, a ja znajduję się na pokładzie Ebby, na tym jachcie tak znanym na całem wschodniem wybrzeżu Ameryki!… Mniejsza o to! Mam prawo żądać objaśnień!… Ten człowiek musi mi odpowiedzieć! Przypominam sobie, że hrabia d'Artigas mówił z nim po angielsku. Zrozumie mnie i odpowie.

Zdawało mi się, że musi to być kapitan jachtu.

– Kapitanie – mówię – wszak to pana widziałem w Healthful-House? Czy pan mnie poznaje?

Kapitan patrzy na mnie w dalszym ciągu i nie daje żadnej odpowiedzi.

– Jestem dozorca Gaydon – ciągnę dalej – dozorca Tomasza Roch, chciałbym wiedzieć, dlaczego zostałem porwany i znajduję się na tym statku?

Kapitan przerywa mi ruchem, który zresztą nie stosuje się do mnie, ale do marynarzy, stojących na przedniej wyniosłości statku.

'Facing the Flag' by Léon Benett 17

Marynarze przybiegają, chwytają mnie za ramiona i nie zważając na mój gniew, którego powstrzymać nie jestem w stanie, zmuszają mnie do zejścia schodami należącemi do załogi.

Schody te, to sztaby żelazne, prostopadle przymocowane do ściany. Prowadzą do sieni, w której po obu stronach są drzwi, łączące kajutę kapitana z pomieszczeniem dla załogi i innemi kajutami.

Czyż mieliby zaprowadzić mnie na nowo do ciemnicy na spodzie okrętu?

Zawracam na lewo, wchodzimy do kajuty oświetlonej okienkiem, w tej chwili otwartem, przez które wchodzi powietrze dość ostre. Umeblowanie kajuty składa się z łóżka okrętowego, ze stolika, fotela, umywalni i szafy.

Na stoliku – nakrycie. Pozostaje tylko zasiąść do jedzenia. Zręczny kuchcik układa na stoliku różne potrawy, poczem chce odejść. Korzystając z jego obecności, zaczynam mówić do niego.

Napróżno! milczy jak tamci. Jest to młody murzyn; więc może nie rozumie mojej mowy…

Gdy odszedł, zasiadłem głodny do jedzenia w nadziei, że może kiedyś usłyszę jakieś słowo ludzkie.

Jestem więźniem, ale tym razem w warunkach daleko dogodniejszych; przypuszczam, że nie zmienią się aż do wylądowania.

Zaczynam znów rozmyślać. Więc to hrabia d’Artigas był sprawcą tego porwania! Nie ulega zatem wątpliwości, że Tomasz Roch przebywa na statku i że znajduje się obecnie w kajucie niemniej wygodnej od mojej.

Kim może być ta zagadkowa osobistość? Skąd pochodzi?… Czy zawładnąwszy Tomaszem Roch, za wszelką cenę chce zdobyć tajemnicę jego fulguratora? Prawdopodobnie. Muszę bardzo uważać, aby nie zdradzić swego istotnego nazwiska, inaczej na zawsze straciłbym możność wydostania się stąd.

Ileż tajemnic mnie otacza, ileż zagadek niewytłumaczonych do rozwiązania: pochodzenie tego d’Artigas, jego zamiary na przyszłość, kierunek, w którym zdąża statek, port, gdzie się zatrzyma… a również ten rodzaj żeglugi bez żagli i śruby a z szybkością co najmniej dziesięciu mil na godzinę!…

Nadszedł wreszcie wieczór. Przez okienko kajuty wnika powietrze daleko łagodniejsze, niż rano. Zamknąłem okienko zapomocą śruby, ktoś zaś zaryglował drzwi z zewnątrz. Nie pozostało mi nic innego nad spoczynek na łóżku okrętowem przy lekkiem kołysaniu tej osobliwej Ebby, sunącej po falach Atlantyku.

Nazajutrz zerwałem się o świcie, ubrałem się i czekam.

Niebawem przyszła mi myśl do głowy, ażeby spróbować, czy drzwi są zamknięte.

Nie… wychodzę więc i żelaznemi schodami dostaję się na pokład.

W tyle okrętu, podczas gdy marynarze zajęci byli myciem statku, dwu ludzi rozmawiało między sobą. Jeden z nich był to znajomy mi kapitan, który dostrzegłszy mnie, ruchem głowy zwrócił uwagę towarzysza w moją stronę.

Towarzysza tego nie widziałem nigdy. Był to osobnik lat pięćdziesięciu, o brodzie i włosach czarnych, przetkanych gdzie niegdzie srebrnemi nitkami, o wyrazie twarzy ironicznym i sprytnym, o spojrzeniu bystrem, inteligentnem. Typ helleński, o czem zresztą przestałem wątpić, dowiedziawszy się, że nazywa się Serkö, inżynier Serkö, jak go tytułował kapitan.

Kapitan nazywa się Spade, nazwisko świadczące o pochodzeniu włoskiem. A zatem jeden Grek, jeden Włoch, załoga składająca się z różnorodnej mieszaniny, wreszcie statek o nazwie norweskiej… mieszanina wydaje mi się słusznie podejrzana.

A hrabia d’Artigas, ze swojem hiszpańskiem nazwiskiem, typem zaś azjatyckim… skąd pochodzi?…

Kapitan Spade i inżynier Serkö rozmawiają pocichu. Pierwszy pilnuje sternika, który nie zwraca bynajmniej uwagi na szafkę z kompasem, stojącą przed nim. Zajęty jest raczej śledzeniem ruchów jednego z marynarzy, stojącego na przodzie, który mu wskazuje, czy ma kierować na prawo, czy na lewo.

Tomasz Roch jest przy rudlu… Patrzy wdal na tę bezmierną płaszczyznę wodną bez zarysu ziemi na horyzoncie… Dwaj marynarze, tuż przy nim, nie spuszczają go z oka. Po tym szalonym można się spodziewać wszystkiego, nawet, że gotów jest wskoczyć do morza.

Nie wiem, czy mi pozwolą zbliżyć się do dawnego towarzysza… Próbuję… Kapitan Spade i inżynier Serkö śledzą mnie.

Tomasz Roch nie zwraca na mnie uwagi. Jestem tuż przy nim… nie poznaje mnie… Jego oczy pełne blasku nie przestają wpatrywać się w przestrzeń. Wchłania pełną piersią ożywcze morskie powietrze i nurza się cały w promieniach słońca. Czy zdaje sobie sprawę ze zmiany, jaka go zaskoczyła?… Czy zapomniał już o Healthful-House, o swym pawilonie, o dozorcy Gaydonie? Prawdopodobnie. Przeszłość zatarła się w jego pamięci, żyje teraźniejszością.

Ale dla mnie jest on zawsze, nawet na pokładzie Ebby, na tem pełnem morzu, tym samym Tomaszem Roch, którego pilnowałem przez piętnaście miesięcy, którego stan umysłowy nie ulegnie zmianie na lepsze, o ile nie będą z nim rozmawiali o jego odkryciach. Hrabia d’Artigas wie o tem, przekonawszy się naocznie podczas swych odwiedzin w Healthful-House, i z pewnością liczy na to, że prędzej czy później zdobędzie tajemnicę wynalazcy. Ale co zamierza z nią uczynić?

– Tomaszu Roch… – rzekłem.

Spojrzał na mnie, jak gdyby uderzony moim głosem, ale po chwili odwrócił się żywo.

Biorę jego rękę, ściskam; wyrywa ją gwałtownie, poczem oddala się, nie poznawszy mnie, i dąży ku tyłowi statku, gdzie znajdują się kapitan Spade i inżynier Serkö.

Czy odezwie się do nich, lub czy odpowie, jeżeli go pytać będą?

W tej właśnie chwili na jego twarzy zjawił się błysk inteligencji; jego uwagę, o czem nie wątpię, zajmuje osobliwy bieg statku.

W istocie, spojrzał na maszty, których żagle są zwinięte, a pomimo to jacht płynie szybko po spokojnem morzu.

Tomasz Roch cofa się, wraca, wzdłuż okrętu lewą stroną, zatrzymuje się w miejscu, gdzie powinienby wznosić się komin, gdyby Ebba była parowcem, komin, z którego powinny wydobywać się kłęby czarnego dymu…

Rzecz, która wydała mi się osobliwą, była nią również dla Tomasza Roch. Nie może sobie wytłumaczyć tego, co jest istotnie nic do wytłumaczenia, i tak jak ja, wraca ku tyłowi okrętu, ażeby zobaczyć działalność śruby…

Po bokach jachtu płynie stado delfinów. Zwinne te zwierzęta nie dają się prześcignąć statkowi pomimo jego szybkości, przeciwnie, wyprzedzają go, podskakując, przewracając się, słowem igrając w wodzie z zadziwiającą zręcznością.

Tomasz Roch nie patrzy na nie. Zajęty swą myślą, nachyla się poza burtę…

Natychmiast kapitan Spade i inżynier Serkö zbliżywszy się do niego, przytrzymują go silnie, obawiając się, żeby nie wpadł do morza, poczem prowadzą go na pokład.

Zresztą uważam, z nabytego doświadczenia, że Tomasz Roch jest nadmiernie podniecony. Zawraca wkoło, gestykuluje, wymawia słowa bez związku.

Atak zbliża się widocznie… atak podobny do tego, któremu uległ podczas ostatniej nocy, spędzonej w Healthful-House, a którego następstwa były tak opłakane… Trzeba będzie go zabrać, odprowadzić do kajuty… być może wezwą nie, abym się nim zajął jak dawniej.

Tymczasem kapitan Spade i inżynier Serkö nie spuszczają go z oczu. Przypuszczam, że chcą zobaczyć, co uczyni.

Otóż Tomasz Roch idzie prosto do masztu, obejmuje go rękoma, stara się nim wstrząsnąć, pociągając za drabinkę z lin, jak gdyby chciał go powalić…

Widząc, że próżne są jego wysiłki, opuszcza go, zmierzając do średniego masztu. Rozdrażnienie jego wzrasta. Krzyki towarzyszą słowom bez związku.

Nagle rzuca się na liny drabinki, idącej od wierzchotka masztu z lewej burty statku, czepiając się szczebli. Pytam siebie, czy nie zechce po nich dostać się do wierzchotka przedniego masztu.. O ile go nie zatrzymają, może upaść na pokład, lub przy silniejszem kołysaniu spaść w morze.

Na znak, dany przez kapitana Spade, przybiegają marynarze, biorą go wpół, nie mogąc oderwać jego zaciśniętych rąk od lin, do których się uczepił. Wiem, że podczas ataku sita jego staje się niepomierna, i ażeby go opanować, musiałem nieraz przywoływać do pomocy kilku ludzi.

Tym razem dwu marynarzy siłą swą pokonało nieszczęśliwego szaleńca. Leży na pokładzie, poskromiony ich mocną dłonią.

Zapewne sprowadzą go do kajuty i zatrzymają w niej, aż atak minie. Istotnie, słyszę rozkaz, wydany przez nową osobistość, której głos zwraca moją uwagę.

Odwracam się, poznaję go.

Jest to hrabia d'Artigas, tak samo ponury, wyniosły, jakim był w Healthful-House.

Zbliżam się do niego natychmiast. Muszę się nareszcie dowiedzieć…

– Jakiem prawem… panie – spytałem.

– Prawem silniejszego! – odpowiedział, poczem podążył ku tyłowi okrętu, podczas gdy Tomasza Roch zabrano do kajuty…

Advertisement