Ogród Petenery
Ogród Petenery
Advertisement
Rozdział IX Pierwsi ludzie na księżycu
Rozdział X
Herbert George Wells
Rozdział XI
Uwaga! Tekst wydano w 1902 r. i jego słownictwo pochodzi z tamtej epoki. Proszę nie nanosić poprawek!


X.
Niebezpieczne grzyby.


Szliśmy czas jakiś w milczeniu, przedzierając się z trudnością przez gęstwinę, która pod wpływem słońca rosła niemal w oczach naszych, aż tak uczuliśmy się znużeni i głodni, że zatrzymaliśmy się, upadając poprostu z wycieńczenia.

— Cavorze — szepnąłem do towarzysza — ja muszę coś zjeść.

Cavor spojrzał na mnie ze smutkiem i rzekł:

— Odwagi, przyjacielu, — wytrwałości trochę!

— Nie mogę iść dalej, umieram z głodu i pragnienia! — zawołałem.

— I moje wargi spieczone — odrzekł Cavor.

— Ach, żeby znaleść gdzieś choć odrobinę śniegu!

— Upał stopił go do szczętu.

Gryzłem ręce z rozpaczy. Po chwili Cavor odezwał się znowu:

— Odwagi, Bedfordzie, musimy znaleść naszą sferę, chodźmy!

Z trudnością powstałem z ziemi i jak męczennik wlokłem się za Cavorem. Mimowoli myślałem o czystej i zawsze chłodnej, smacznej wodzie z kranów londyńskich, o naszem wybornem piwie angielskiem, o kwaskowatym, orzeźwiającym jabłeczniku; tymczasem przyszliśmy do miejscowości porosłej ogromnemi, czerwonemi grzybami. Łamały nam się pod nogami, wydając bardzo przyjemny zapach. Wziąłem jeden taki grzyb w rękę, przypatrując mu się uważnie, wydał mi się bardzo apetyczny.

— Cavorze — rzekłem głucho, i zacząłem wąchać trzymany grzyb, pożerając go chciwie oczami.

— Nie waż się jeść tego — zawołał Cavor przestraszony.

I znów szliśmy dalej w milczeniu, lecz zapach grzybów odurzał mnie.

— Cavorze, czemu ja nie mogę spróbować?

— To niezawodnie trucizna, muchomory! — zawołał.

Nie słuchałem go. Wziąłem wonny grzyb i napełniłem nim usta. Cavor zrobił ruch jakby mi chciał wyrwać grzyb, ale było zapóźno.

— Doskonały — rzekłem z zadowoleniem.

Cavor przerażonym wzrokiem wpatrywał się we mnie, a widząc że żyję, chwilę jeszcze walczył między obawą a chęcią posiłku, wreszcie nie mogąc się oprzeć pokusie, zaczął tak samo żarłocznie jak ja zajadać owe grzyby. Długą chwilę nie myśleliśmy o niczem, nie mówiliśmy do siebie, tylko jedliśmy chciwie, jak zgłodniałe wilki.

Grzyby te przypominały trochę smakiem nasze grzyby, lecz były daleko soczystsze i dziwnie miały przyjemny, odurzający zapach.

Gdyśmy podjedli, miło nam się zrobiło na duszy. Krew żywiej zaczęła krążyć w żyłach, czuliśmy się pokrzepieni, silni...

— Co za wyborne pożywienie! — zawołałem wesoło. — Ależ tu żyć i nie umierać! Już ludzkość nigdy głodu nie zazna!

I znów ugryzłem ogromny kawał smacznego grzyba. W głowie mi się zaczynało kręcić, ale przypisałem to obfitemu pożywieniu po tak długim poście. Zapomniałem o zagubionej sferze, o tajemniczych Selenitach, i obawach różnych niespodzianek na księżycu, życie przedstawiało mi się w różowych barwach, byłem szczęśliwy!

— Uda-a-ła na-am się-ę po-o-dróż na-a księ-ę-życ, Ca-a a-vo-o-o-orze! — wołałem ze śmiechem, ale czułem, że język plącze mi się w ustach i trudno mi mówić, a przy tem głowa cięży jak ołów. Cavor odpowiedział mi coś na to, ale bełkotał tak niezrozumiale, ze odróżniłem tylko dwa wyrazy: „Odkrycie — księżyc!” reszty nie mogłem zrozumieć,

Spojrzałem na niego. Jakże dziwnie wyglądał: oczy miał szklane, uśmiechał się głupowato i zataczał jak człowiek pijany.

Zrozumiałem w tej chwili, że grzyby, które jedliśmy, upoiły nas, lecz czując się silnym i wesołym, zacząłem rozwijać przed Cavorem moje plany na przyszłość. Dowodziłem z zapałem, jak Anglia wdzięczna nam będzie za zdobycie bezkrwawe nowej, ogromnej posiadłości, nowej kolonii księżyca, proszę państwa! Cóż wobec tego znaczy Transwaal, Kanada, Australia!

— O! jaką usługę oddamy ludzkości przez odkrycie tego wybornego pożywienia, grzybów czerwonych, które nazwę od mego nazwiska Bedfordkami, gdyż ja pierwszy odważyłem się je skosztować. Założymy na księżycu kolonię, którą nazwiemy Cavoracyą, i którą wspólnie z Cavorem zarządzać będziemy! Słowem, świetne snułem plany uszczęśliwienia ludzkości, rodzinnego kraju i nas obudwóch. Porównywałem Cavora do Krzysztofa Kolumba, gdyż chociaż mój towarzysz nie odkrył księżyca, lecz dosięgnął go pierwszy z ludzi i zbadał. Pokonanie Selenitów uważałem za drobnostkę, bo ktoby się tam obawiał takich marnych istot!

W głowie nam się kręciło i wszystko dokoła zdawało się skakać i tańcować, narwaliśmy jednakże duże narącze czerwonych grzybów i nie bojąc się już niczego, śmiało poszliśmy w dalszą drogę.

The First Men In The Moon by Claude Shepperson 07

Nagle ujrzeliśmy przed sobą Selenitów! Było ich sześciu, szli jeden za drugim...

Nagle ujrzeliśmy Selenitów! Było ich sześciu, szli jeden za drugim skalistą, wązką ścieżką, wydając dziwne, piszczące głosy. Gdy nas zobaczyli, zaraz umilkli i stanęli nieruchomie, przypatrując nam się ciekawie. My także stanęliśmy.

Naraz Cavor, upojony grzybami, niepomny na nic, zawołał:

— Wstrętne owady! Nie myślę kryć się przed wami, nie boję się was. Nie chcę pełzać, jak nędzny gad, ja, król stworzenia!

I z niezwykłą u niego furyą, rzucił się na owe istoty, lecz, że zapomniał w tej chwili o mniejszej wadze naszych ciał na księżycu, skok jego był za gwałtowny; przeskoczył nad ich głowami i z trzaskiem wpadł w gąszcz obok rosnących roślin.

Nie wiem, co o nas pomyśleli Selenici, widziałem tylko ich plecy, gdyż uciekli w jednej chwili, rozpraszając się na prawo i na lewo.

Wszystko to pamiętam jak przez sen tylko, chciałem pobiedz za Cavorem, ale potknąłem się i padłem jak długi, uderzając mocno głową o skałę. Porwały mnie straszne mdłości, potem ktoś się na mnie rzucił, z kimś walczyłem rozpaczliwie, a później straciłem przytomność...

Gdy ją znów odzyskałem, nie wiem jak i kiedy, znalazłem się z Cavorem w podziemiu, gdzie z powodu ciemności nie mogłem nic widzieć, dochodziły mnie tylko jakieś głuche odgłosy, wszystkie kości mnie bolały, czułem się cały strasznie potłuczony.

Advertisement