Ogród Petenery
Ogród Petenery
Advertisement
Rozdział VIII Pierwsi ludzie na księżycu
Rozdział IX
Herbert George Wells
Rozdział X
Uwaga! Tekst wydano w 1902 r. i jego słownictwo pochodzi z tamtej epoki. Proszę nie nanosić poprawek!


IX.
Pastwiska na księżycu.


Osłupieli, przerażeni, zatrzymaliśmy się w naszej męczącej wędrówce i spojrzeliśmy w stronę, z której ryk pochodził. Nic jeszcze widać nie było, tylko chrzęst silnie łamanych krzewów i głośne sapanie. Po chwili dopiero ujrzeliśmy potworne zwierzę na pół podobne do dzika, a na pół do cielęcia. Podeszło do nas tak blisko, że czuliśmy jego wilgotny, gorący oddech.

Przypatrywaliśmy mu się uważnie, ale nie mogliśmy ogarnąć okiem całego, gdyż ogromne jego cielsko ginęło, że tak powiem, w krzewach otaczających jego i nas. Ogromny brzuch zwierzęcia zwieszał się do ziemi i zupełnie zakrywał mu nogi. Potwór ten pokryty był białą pomarszczoną skórą, w stosunku do swej wielkości i spasionej grubej szyi miał małą, wydłużoną głowę, a w tej głowie jeszcze mniejsze oczy, które w tej chwili, wskutek zapewne oślepiającego blasku słońca, były prawie zamknięte, co razem z ogromną otwartą paszczą nadawało zwierzęciu wstrętny, okrutny pozór.

Nie wiem nawet, czy nas ten zwierz zobaczył, bo ryknąwszy tylko po swojemu, podążył dalej i znikł w gęstwinie.

Lecz za nim ukazał się drugi i trzeci, całe stado a za niem, wielki Boże! jakby pasterz za trzodą, którą pędzi na pastwisko, postępowała istota, — coś w rodzaju człowieka... Selenita![1]

The First Men In The Moon by E. Hering 03

Ściśnąłem Cavora za nogę, bo pełzł pierwszy i właśnie jego noga znalazła się przy mojej ręce; czekaliśmy niemi, bez ruchu, aż cały ten korowód przejdzie. Taka rzecz prosta: pasterz pędzący stado na paszę — ale na księżycu! na księżycu! Selenita, któregośmy zobaczyli, z budowy ciała był raczej podobny do wielkiego owadu. Może przez kontrast z ogromnemi zwierzętami, których był stróżem, wydał nam się przy nich, jakby na tylnych nóżkach mrówka, choć dochodził jednak do 5 stóp wysokości. Miał na sobie skórzane ubranie, a wydatny żołądek i cienkie jak patyki nogi, bardzo zabawnie wyglądały. Twarzy jego nie mogłem dojrzeć, gdyż do połowy zakrywał ją najeżony kolcami hełm, a na oczach miał duże, ciemne okulary. Długie ramiona, zwieszające się po bokach niedużego tułowia, i niezmiernie długie, podobne do sznurków wąsy czyniły go daleko podobniejszym do owadu niż do człowieka.

Pomimo skórzanego ubrania i metalowego hełmu, Selenita szedł prędko na swych cienkich nogach i wkrótce znikł nam z oczów. Ustało także ciężkie stąpanie ogromnych zwierząt i chrzęst krzewów łamanych przez nich w pochodzie; widocznie przybyły na właściwe pastwisko i zajęły się jedzeniem.

Cisza zaległa dokoła, a my znów zaczęliśmy pełzać, aby odszukać naszą kulę. Posuwaliśmy się czas jakiś w milczeniu, aż oto wśród trzcin, ujrzeliśmy bardzo blisko od nas owe stado potwornych zwierząt, które niedawno przeszło koło nas.

Skały w tem miejscu tworzyły płaskowzgórze, porosłe bujnie jakąś soczystą rośliną, którą chciwie pożerały te zwierzęta.

Wychyliliśmy się ostrożnie z trzcin, szukając , oczami dziwnego ich pasterza. Stał daleko od nas po drugiej stronie i wpatrywał się uważnie w krater wygasłego wulkanu. Wśród zupełnej ciszy, słychać było tylko głośne przeżuwanie tych księżycowych zwierząt. Teraz mogliśmy przypatrzeć im się do woli. Były to jakby olbrzymie zapasione woły, z nieproporcyonalnie małemi uszami i na pół przymkniętemi oczami, wstrętnie wyglądały, leżąc tak i jedząc żarłocznie, istne uosobienie lenistwa i obżarstwa.

Cavor zawsze spokojny i łagodny, patrząc na ich żarłoczność, zawołał gniewnie:

— Obrzydłe wieprze!

Gdyż była to gorzka ironia odnośnie do naszego położenia! My umieraliśmy prawie z głodu w tej chwili, a te tłuste woliska księżycowe raczyły się obficie bujną paszą.

Wziąłem w usta kawałek tej rośliny i żuć ją zacząłem, sądząc, że pokrzepi może zwątlone nasze siły choć trochę, gdzie tam! niemożebna była dla ludzi. Spojrzeliśmy więc tylko z zazdrością na zajętą jedzeniem trzodę i poszliśmy dalej.

W czasie tej wędrówki usłyszeliśmy znów naraz ogromny łoskot tuż pod powierzchnią, jakby uderzenia licznych młotów w kuźni. W tej chwili znajdowaliśmy się na skraju pewnej płaszczyzny. Nic na niej nie rosło i dziwną nam się wydała ta goła, żółtym pyłem pokryta przestrzeń, wśród skał i otaczającej ją bujnej roślinności. Kolczasta roślinność tak nam się już dała we znaki, że teraz z pewną obawą, postanowiliśmy przejść po niej, trzymając się brzegów, aby w razie niebezpieczeństwa znowu ukryć się w gęstwinie.

Naraz podziemny łoskot i huk stały się tak silne i wyraźne, że wszystko dokoła zadrżało.

— Ukryjmy się — szepnął Cavor.

Skoczyliśmy w gąszcz. Lecz w tej sekundzie rozległ się wystrzał jakby z armaty i zanim zdążyłem skoczyć za Cavorem, wpadłem w jakąś nagle przedemną otwartą szczelinę. Pierś moja uderzyła o coś bardzo twardego i znalazłem się zawieszony nad bezdenną głębią.

Nie wiem, coby się ze mną stało, gdyby poczciwy Cavor nie uchwycił mnie natychmiast silnie za nogi i nie wyciągnął z tego niebezpiecznego położenia.

Szybko oddaliliśmy się od zdradzieckiej płaszczyzny, i zdyszani, zmęczeni, siedliśmy odpocząć, patrząc, co dalej dziać się będzie. Zobaczyliśmy z ogromnem naszem zdziwieniem, że owa płaszczyzna jest poprostu olbrzymiem wiekiem, zamykającem jakby studnię bezdenną, z której wnętrza dochodziły uderzenia młotów, świst maszyn, huk i łoskot nieopisany. Nie mogliśmy pojąć, co to mogą być za fabryki podziemne, odpoczęliśmy chwilkę jeszcze i znów puściliśmy się dalej na poszukiwanie naszej sfery.




Przypis

  1. Selenita, od greckiej nazwy księżyca — selene, oznacza mieszkańca tej planety.
Advertisement