Ogród Petenery
Ogród Petenery
Advertisement
Rozdział III Pierwsi ludzie na księżycu
Rozdział IV
Herbert George Wells
Rozdział V
Uwaga! Tekst wydano w 1902 r. i jego słownictwo pochodzi z tamtej epoki. Proszę nie nanosić poprawek!


IV.
Puszczamy się w drogę.


Zamiast pójść jak zwykle do laboratoryum, wziąłem kapelusz i laskę i poszedłem na daleki spacer. Poranek był cudny, wiosna pachniała w powietrzu, okolica była urocza: Idąc, mówiłem do siebie: — Trzeba być niespełna rozumu, żeby w taki dzień przecudny puszczać się gdzieś tam w nieznane przestworza wszechświata, jak ślimaki w skorupie.

Przekąsiłem z apetytem w jakiejś porządnej jadłodajni i dalej wędrowałem wśród świergotu ptastwa i upajających powiewów wiosennych, aż znużony położyłem się u stóp zielonego pagórka i smacznie zasnąłem. Sen ten dziwnie mnie pokrzepił, i w najlepszym humorze poszedłem dalej w stronę Canterbury. Niedaleko od miasta stała duża, piękna oberża, a ponieważ słońce chyliło się ku zachodowi, postanowiłem tu zjeść obiad i przenocować.

Oberżystka, grzeczna i mila staruszka, zaczęła ze mną rozmowę, z której dowiedziałem się, że nigdy jeszcze nie była w Londynie, a największem miastem jakie widziała było sąsiednie Canterbury.

— A czy chciałabyś, pani, pojechać na księżyc? — zapytałem.

— Nie lubię balonów, — odpowiedziała najnaturalniej w świecie, jakbym jej mówił o najzwyklejszej przejażdżce. — Za nic bym się nie puściła balonem.

Mój księżyc jak widać wcale jej nie zaimponował. Zdziwiło mnie to niezmiernie, że nawet taka skromna babinka uważa podróż na księżyc za zwykłą przejażdżkę balonem, i znów nabrałem ochoty do naszej wyprawy.

Po smacznym obiedzie, usiadłem na ławce przed oberżą i gawędząc z dwoma gospodarzami o tem i owem, patrzałem z przyjemnością na tarczę księżyca, który jak tajemnicza syrena wabił mnie ku sobie.

I pomyśleć, że ja, ja Bedford, popijający spokojnie piwo w oberży „pod białym koniem” mogę, jeśli zechcę, za dwa lub trzy dni być tam na tym srebrnym miesiącu!...

Nazajutrz wróciłem do Cavora.

— Powracam, rzekłem do niego, rozstrojone nerwy moje już się uspokoiły.

The First Men In The Moon by Claude Shepperson 04

Wszedlem po drabinie i zajrzałem do wnętrza kuli...

Po kilku dniach „sfera” była gotowa do podróży. Pamiętam, był to cudny wiosenny wieczór. Robotników odprawiliśmy już zupełnie, byliśmy tylko sami. Wszedłem po drabince i zajrzałem do wnętrza kuli, ciemno tam było jak w grobie. Wzdrygnąłem się, i spuściwszy nogi wewnątrz siedziałem na brzegu otworu, ale Cavor, który wszedł za mną zawołał żywo:

— Spieszmy się, niema teraz nad czem medytować. — Skoczyłem żwawo i zacząłem odbierać od Cavora różne paczki i blaszanki z zapasami żywności i ustawiać jedne przy drugich na dnie. Temperatura wewnątrz była bardzo wysoka, bo pod kulą w piecu się paliło, to też ubraliśmy się tylko w garnitury z cienkiej flaneli i w lekkie trzewiki, ale na wszelki przypadek wzięliśmy z sobą i ciepłe ubranie i parę grubych kołder wełnianych. Cavor chodził jeszcze po laboratoryum, szukając swem bystrem okiem, czyśmy nie zapomnieli zabrać czego potrzebnego, wreszcie i on wszedł do domku, trzymając jakieś przedmioty w ręku.

— Czy nic pan nie zabrałeś z sobą do czytania? — zapytał.

— Niestety, nic.

— Szkoda, zapomniałem panu powiedzieć, że podróż nasza może potrwać kilka tygodni.

— Doprawdy?

— Nudno nam będzie siedzieć tak bez zajęcia.

— Czemu też wcześniej nie pomyśleliśmy o tem?

Cavor wyjrzał przez otwór i rzekł: — Patrz pan, widzę tam jakieś gazety.

— A czy mam jeszcze trochę czasu? zapytałem.

— Blizko godzinę — za 50 minut piec zacznie stygnąć, Cavorit utworzy się, stwardnieje i... ruszymy w dal. Wyjrzałem przez otwór.. Widać robotnicy zostawiali przeczytane gazety, bo w jednym kącie leżał pognieciony numer: Tit Bits (pismo humorystyczne), a w drugim podarty „Times.” Zebrałem te okruchy dziennikarskie i wróciłem do Cavora. Teraz dopiero zobaczyłem, że przedmiot, który trzymał w ręku była to książka, wziąłem ją z rąk jego i otworzyłem.

— Dzieła Szekspira!

Cavor lekko się zaczerwienił i rzekł: — Moja edukacya była prowadzona specyalnie w jednym kierunku.

— I nie czytałeś pan Szekspira?

— Nie miałem dotąd czasu!

— To się nim teraz będziemy rozkoszowali, bo przyznam się panu ze wstydem, że i ja znam tylko niektóre z jego dzieł. Jest tak głęboki, że nie wszyscy go rozumieją i to nawet autorzy dramatyczni, jak ja.

Otwór w sferze zamykała najprzód ruchoma okiennica zrobiona z Cavoritu, a nad nią okiennica stalowa, i gruba szyba szklana. Gdyśmy przyśrubowali okiennicę, a później zapuścili szybę, będąc już wewnątrz, ciemność grobowa zapanowała w sferze.

Milczeliśmy obadwaj. Nagle przyszło mi na myśl, że w chwili odlotu będzie pewno silne wstrząśnienie, a wewnątrz naszej klatki nie było nic, za co możnaby się uchwycić. Rzekłem więc do Cavora:

— Dlaczego nie zabraliśmy żadnego siedzenia?

— Zaczekaj pan chwilę, pomyślałem o tem, — odparł ze zwykłym sobie spokojem.

Umilkłem. Chwila była uroczysta. Wiedziałem, co przeżyłem na ziemi, a niepewność tego co mnie spotka w nieznanych przestworzach wszechświata zachwiała silnie mą ciekawość i odwagę. Choć oprócz trochę długów nic nie posiadałem na tym świecie, jednak żal mi się zrobiło, i żeby nie wstyd, że tchórzę w stanowczej chwili, byłbym poodkręcał dopiero co przykręcone śruby i drapnął z przeklętej sfery.

Lecz w tej chwili kula lekko się wstrząsnęła, usłyszałem odgłos jakby ktoś odkorkował butelkę szampana, a potem przeciągły gwizd. Na jedno mgnienie oka uczułem, że nogi moje silnie ciążą ku dołowi. Dziwne to było uczucie... zaniepokojony zawołałem:

— Cavorze — dajmy pokój... Nie wytrzymam.

Cavor milczał. Nie widząc go w ciemności, zawołałem z rozpaczą. — Szalony jestem! — Dokąd i po co ja jadę? Wypuść mnie pan z tej ciemnicy!

— Już nie można, — odrzekł.

— Nie można! Zobaczymy.

— Zapóźno już na kłótnie, Bedfordzie, — rzekł uroczyście. — To lekkie wstrząśnienie, które uczułeś, oddaliło nas od ziemi. Teraz lecimy w przestrzenie z szybkością kuli armatniej!

Osłupiałem na te słowa i zamilkłem. Wszystko zatem było skończone.

Po chwili uczułem straszne dzwonienie w uszach, zdawało mi się, że dostanę ataku apoplektycznego, że ciało moje staje się nienaturalnie lekkiem, uczucie to nieprzyjemne trwało wciąż, ale po kwadransie przyzwyczaiłem się do niego. Usłyszałem jakiś chrzęst i naraz ujrzałam jasne światełko lampki elektrycznej; twarz Cavora była trupio blada, ja czułem, że tak samo muszę wyglądać. Spojrzeliśmy na siebie w milczeniu, obadwaj dziwnie przejęci niezwykłą naszą podróżą. W końcu rzekłem:

— Teraz jesteśmy uwięzieni.

— Tak, uwięzieni — potwierdził.

Chciałem wstać, ruszyć się z miejsca na znak, że żyję jeszcze, lecz Cavor zawołał szybko.

— Nie ruszaj się pan! Muskuły nasze powinny się znajdować teraz w stanie zupełnego spokoju, tak jak wtedy gdy leżymy w łóżku. My w tej chwili stanowimy mały światek, oddzielony od całego wszechświata. Spójrz pan tylko na nasze bagaże.

I ręką wskazał na rzeczy nasze, które umieściliśmy na dnie kuli, wszystkie te paczki, i wełniane kołdry zdawały się teraz płynąć w powietrzu, oddalone o całą stopę od szklanych ścian. Dążyły do środka sfery ku sobie. Zauważyłem, że i Cavor był także jakby zawieszony, na niczem nie oparty. Wyciągnąłem rękę poza siebie i przekonałem się, że ciało moje z żadnej strony nie dotykało szklanego wnętrza sfery, że i mnie coś trzymało w przestrzeni. Dziwny jakiś strach mnie ogarnął. Wyciągnąłem rękę dalej i dotknąłem szklanej ściany, która silnie przyciągnęła moje palce.

Pojąłem teraz doskonale, że jako odcięci całkowicie od wszelkiej siły przyciągającej z zewnątrz, przyciągamy się tylko wzajemnie do siebie. Skutkiem tego cokolwiek nie dotykało ścian, musiało powoli ciążyć do środka naszego światka czyli naszej sfery.

— Trzeba się nam wykręcić, — rzekł Cavor, — plecami jeden do drugiego, a wszystkie rzeczy będą między nami.

Było to najdziwniejsze uczucie, jakiego kiedykolwiek w życiu doznałem. Strach prędko przeminął, zdawało mi się, że spoczywam na miękko usłanem łóżku. Nie czułem już zawrotu głowy, nie czułem żadnego niepokoju, czułem się jakby duchem w przestrzeni. Nie zdawało mi się to być początkiem podróży, ale początkiem snu.

Advertisement