←Rozdział II | Pierwsi ludzie na księżycu Rozdział III Herbert George Wells |
Rozdział IV→ |
Uwaga! Tekst wydano w 1902 r. i jego słownictwo pochodzi z tamtej epoki. Proszę nie nanosić poprawek! |
Szliśmy pewnego dnia z laboratoryum na herbatę, gdy nagle Cavor po długiem milczeniu zawołał:
— Tak, właśnie tak. To będzie doskonale! Rodzaj okiennicy zwijanej w wałek.
— Co pan mówisz? Okiennica, gdzie?
— W Cavoritowym domku, rozumie się — odrzekł Cavor.
Dotąd nie mówiliśmy jeszcze, jak zastosujemy nowy jego wynalazek, lecz te słowa Cavora dały mi poznać, że on już coś obmyślił. Gdyśmy wiec zasiedli do herbaty, poprosiłem, aby mi wyjawił swój pomysł.
— Słuchaj więc pan — rzekł — ponieważ powietrze, będące nad powierzchnią Cavoritu ucieka w górę, można będzie zrobić z tej substancyi coś w rodzaju domku, w formie wielkiej kuli, czyli sfery, wejść do niego, a gdy Cavorit dostatecznie ostygnie i ostygnie sfera, wzniesie się w powietrze i poleci w przestworze.
— Ale my w jakim celu mamy razem lecieć? — zawołałem.
— W celu naukowym — odrzekł ze spokojem mędrca. — Czyż nie warto będzie zwiedzić Mars lub choćby księżyc, a potem pan opiszesz naszą międzyplanetarną wyprawę.
— Lecz jakże wyżyjemy w tym pańskim domku, czy wagonie, hermetycznie zamknięci?
— Zaraz, posłuchaj pan. Wagon nasz będzie miał kształt sfery, zrobimy go z grubego szkła, osadzonego w ramach stalowych. Tlen będziemy wyrabiali, mam na to przyrządzik, więc będzie czem oddychać, weźmiemy tylko żywności i wody dystylowanej. Hm! hm! stal trzeba będzie poemaliować, żeby ją rdza nie zniszczyła...
— A gdzież będzie Cavorit?
— Czekaj pan, bez niego sfera nie ruszyłaby z miejsca. To będzie trochę skomplikowane, ale zaraz panu wytłómaczę. Owa okiennica zwijana w wałek, czyli okiennice, które za naciśnięciem sprężyny będziemy podnosić lub spuszczać wedle potrzeby, będą właśnie zrobione z Cavoritu. Szklane wnętrze sfery, z jednym tylko zamykanym otworem do wejścia będzie wyłożone ruchomemi okiennicami z Cavoritu. Gdy okiennice będą pozamykane, cała sfera będzie powleczona Cavoritem, a więc nie podległa sile ciężkości i wnet poleci w przestworza.
Ale gdy puścimy się tak w przestrzeń, to będziemy lecieli bez końca i nigdy nie powrócimy na ziemię rzekłem.
— Przeciwnie, zsunąwszy na bok najprzód zasłonę stalową i zwinąwszy jednę z okiennic Cavoritowych, przez szkło będziemy widzieli co się dzieje na zewnątrz. Gdy spostrzeżemy jakieś ciało niebieskie, które zechcemy zwiedzić, w pewnej od nas odległości, zwiniemy tyle okiennic, ile będzie potrzeba, sfera nasza ulegnie z tej strony prawu ciężkości i przyciągnięta będzie na owe planety, na Mars lub księżyc.
— Czy nie lepiejby było zastosować Cavorit skromniej, naprzykład jako windy do dźwigania ciężarów? zapytałem trochę zaniepokojony perspektywą takiej podróży w zamkniętej sferze. — Ja lubię swobodę ruchów.
— Może być — odrzekł. — Lecz jeśli ludzie robią wyprawy do bieguna północnego nawet balonem, jak Andrée, czemużbyśmy nie mogli zrobić wyprawy na księżyc?
— Prawda, ale na takie wyprawy rządy dają fundusze, inne wyprawy jadą na poszukiwanie zaginionych... a my poprostu wystrzelimy się w powietrze, i bądź zdrów!
— Zaręczam panu, że na Marsie i księżycu są minerały.
— Jakie naprzykład?
— Rozmaite: miedź, żelazo, a pewnie i złoto.
— Lecz wszystko to są pańskie utopie. Niepodobna abyśmy dojechali na księżyc!
— Nie upieram się przy księżycu, możemy pojechać na Marsa. Czyste tam bardzo powietrze, człowiek będzie się czuł lekkim, jak piórko.
— Może pan na Marsie założy sanatoryum, kiedy tam tak przyjemnie i zdrowo. Ale koniec końcem, jak to daleko od nas do Marsa?
— Dwieście milionów mil w tym miesiącu — odrzekł Cavor — a droga wypadnie mimo słońca.
Jakiś zapał podróżniczy począł mnie ogarniać. Dojechać tam, gdzie nikt z ludzi dotąd nie był, a później opisać tę podróż, wygłaszać odczyty jak Nansen. Zatarłem ręce z radości i zawołałem:
— Dobrze, budujmy prędko sferę.
Zaraz po herbacie zaczęliśmy rysować plan kulistego wagonu, wieczorem poszliśmy do laboratoryum i podług świeżo narysowanego planu, zabraliśmy się do roboty przy świetle elektrycznem. Świt zastał nas przy pracy i tak było przez kilka miesięcy. Posilaliśmy się tylko wtedy, gdyśmy omdlewali z wycieńczenia, a szliśmy spać, gdyśmy ze znużenia upadali. Kulę szklaną w mocnych stalowych ramach, podług naszego planu, kazaliśmy ulać w Londynie, inne zaś części robiliśmy sami. Zapał nasz udzielił się naszym robotnikom, o nic, nie pytali, lecz szybko i dokładnie pracowali pod naszym kierunkiem. Minęła zima, w marcu ogromny wóz przywiózł opakowaną kulę szklaną z Londynu, ponieważ inne części jużeśmy w czasie zimy przygotowali, więc teraz robota szła piorunem i w końcu marca sfera była prawie skończona.
Cavor nakazał rozrzucić dach w laboratoryum i zbudować tam piec do topienia metali; Cavorit bowiem w części już przygotowany, potrzebował ostygać w piecu do 33° C, aby stwardnieć i nabrać pożądanych własności t. j. stać się złym przewodnikiem siły przyciągania.
Zabrałem się tedy żwawo do murowania tego pieca, poczem umieściliśmy w niej sferę wyłożoną ruchomemi okiennicami i napół gotowego Cavoritu, wewnątrz umieściliśmy rezerwoar z tlenem do oddychania i przyrząd do pochłaniania kwasu węglowego, aby umożliwić oddychanie. Pewnego dnia jednak ogarnęło mnie rozczarowanie.
— Ostatecznie, na co my się tak zapracowujemy?
Cavor uśmiechnął się i odrzekł:
— Aby pojechać!
— Na księżyc? Co tam zobaczymy? Wszak to jest dawno zamarła bryła.
Cavor wzruszył ramionami.
— Jesteś pan przepracowany — zauważył. — Idź na dłuższą przechadzkę.
— Nie, rzekłem z uporem; —muszę skończyć wszystko — pracowałem do nocy, a później z nadzwyczajnego znużenia zasnąć nie mogłem.
Nad rankiem sen skleił wreszcie zmęczone powieki — zasnąłem. Śniło mi się, ze lecę i lecę po niebieskich przestworzach w jakąś bezdenną przepaść.
Rano powiedziałem Cavorowi, że nie pojadę z nim, bo uważam całą tę podróż za szaleństwo.