Ogród Petenery
Advertisement

Pieśń o dzwonie
Vivos. Mortuos plango. Fulgura frango
 • Pieśń • Friedrich Schiller • przeł. Józef Dionizy Minasowicz
Pieśń o dzwonie
Vivos. Mortuos plango. Fulgura frango

Pieśń
Friedrich Schillerprzeł. Józef Dionizy Minasowicz
Uwagi tłumacza: — Przelana miarami pierwotworu. (1821 i 1841.)


Wparta w ziemię, wypalona,
forma z gliny stoi tu.
Dziś dokonać musim dzwona;
towarzysze! hej, co tchu!
Zgiąć się trzeba, zpiec,
choćby pot miał ciec,
a mistrz dziełem się rozsławi,
jeźli Ten pobłogosławi.
Gdy się poważną sprawą zajmujemy,
toż i poważnych użyjmy słów!
Jak ją dorzeczną mową przepleciemy,
raźniej popłynie robota znów.
Więc niech się pilnie przypatrzyć nam godzi,
co słabą siłą dokazać się da;
gardźmy niebacznym, co sam sobie szkodzi,
niepomyślawszy, nim co począć ma.
To-ż to jest właśnie, co człowieka szczyci,
i na to rozum był mu w podział dan,
że, nim co tworzyć dłoń się jego chwyci,
wprzód on usnuje w głębi serca plan.
Weźcie drew ze pnia sośniny,
ale suche muszą być,
aby płomień z swej cieśniny
silnie mógł ku szyi bić.
i Warzcie z miedzi klej!
cynę topcie w niej,
by karm zawiesista dzwona
popłynęła roztworzoną.
Co tu nizko ręka nasza
z ogniem stawi w te krawędzie,
to z dzwonnego wież poddasza
głośno o nas świadczyć będzie;
tego późny czas nie zwali,
to tysiące wzruszy ludzi,
i z strapionym się użali,
i do zbożnych pieni wzbudzi.
— Bo, cokolwiek przeznaczenie
synom ziemi tu przynosi,
to spiżowa pierś ogłosi,
szerząc budujące brzmienie.
 
Patrzcie! biały pryszcz się jawi;
znak, że się rozpuścił płyn.
Teraz niech go sól przetrawi!
snadniej pójdzie lania czyn.
Zebrać pianę precz!
To potrzebna rzecz;
tylko czystych głos metali
czysto, pełno dźwięczy w dali.
Głos ten, radości uroczystem brzmieniem,
miłą ma witać dziecinę,
wtedy, gdy pierwszą życia godzinę
przesypia słodkiem zaśnieniem.
Ach! jeszcze dla niej w głębi czasów łona
i zła i dobra dola utajona;
a matczyne tkliwe troski
osłaniają ranek bożki,
aby, złoty, wiecznie trwał. —
Lata lecą pędem strzał.
Porwał się chłopiec, nikomu nie zwierza,
i w dzikie życie puścił się jak grom,
i świat o kiju wędrownym przemierza,
i wraca, obcy, w rodzicielski dom.
Patrzy! a pysznie, w swej młodości krasie,
jakby zjawisko od niebios granicy,
żarzy się przed nim, rozkwitła w tym czasie,
jagoda czystej dziewicy.
I już tęsknota nieznana, głęboka,
w serce młodziana przenika.
- i błądzi samotny, łza się puszcza z oka,
wrzaskliwych uciech unika,
i w ślad jej dąży, i patrząc się płoni,
i najszczęśliwszy gdy pozdrowi go,
i niestrudzony szuka po swej błoni,
póki godnego jej nie znajdzie co. —
Luba tęsknoto! Wy słodkie nadzieje,
pierwszej miłości złote, rajskie dni!
przed okiem niebo otwarte goreje,
serce, ucztując, z szczęśliwości drży. —
I dni te gasną! — Ach, czemuż tak skora
przekwitać piękna młodych uczuć pora!
 
Jak żar przez te ciągi piecze!
Drążek wtykaj który z was!
Jeźli jak śkłem, się oblecze,
to nadszedł lania czas.
Ty, starszyzno, zważ,
jaki płyn jest nasz,
czy się z miękkiem łącząc kruche,
dobrą dziełu da otuchę?
Bo tam, gdzie tęgie w parze z giętkiem chodzi,
z łagodnością moc się godzi,
tam dźwięk dobry śmiało chwal!
Więc bacz, nim wiecznie złączyć ci się zdarzy,
azali serce z sercem się kojarzy;
bo krótki błąd, a długi żal. —
Pięknie igra włos dziewicy,
wije się w nim ślubny liść,
gdy świąteczny dźwięk z wieżycy
każe jej przed ołtarz iść. —
Wieńcząc życie tą koroną,
żegna człowiek życia maj,
i z przepaską i z zasłoną,
i wionie lubych złudzeń kraj.
Mknie żądza, Jak gość,
miłość winna trwać;
kwiat nie może stać,
musi owoc rość.
Tak musi i mąż bój z życiem prowadzić,
i działać i radzić,
i szczepić, dozierać,
przemyślać i zbierać,
i siebie nie chronić,
by szczęście mógł zgonić. —
A patrz ! bez końca płynie mu dobytek,
darem kosztownym spichrz napełnion wszystek,
rosną zakłady, dom się szerzy wciąż;
a w domu zarządza
czci pełna niewiasta,
rodzica tych dzieci;
ta mądrze zaradzi
domowej czeladzi,
i dziewcząt nauczy,
i chłopców poskromi,
a ręka co pocznie,
dokona niezwłocznie,
i mnoży się ztąd
dostatek przez rząd.
I skrzynki ma wonne z bogactwem skarbionem,
i zkręca nić równą warczącem wrzecionem,
i piętrzy na półki zgładzone i czyste
tu lśniących run wełnę, tani przędze śnieżyste,
i przez nią wszystkiemu nadoby przybywa,
bo nie spoczywa.
 
A ojciec, wyszedłszy na szczyt,
i w koło dworu wodząc raźne oczy,
oblicza kwitnący swój byt,
i widzi słupy swych brogów sterczące,
morza kłosów bujające,
i nabrzmiałe swe sąsieki,
i spichrz, co się od bozkiej ugina opieki.
A więc, dumny chlubi się:
Mocno, jak opoki te,
o które się kruszy grom,
stoi mi w świetności dom!
Ale losom człek zawierza,
a odskoczą od przymierza,
i złe padnie jakby grom.
 
Dobrze! możem począć lanie,
ta krusz piękne ziarno ma;
ale wprzód nim to się stanie,
westchnąć sic do Boga zda.
Wepchnij czop, a spiesz!
Panie! dom ten strzeż!
Po nas, jeźli z tej gardzieli
Spiż pryskając, kopcąc strzeli.
Dobroczynny ognia dar,
gdy ustrzeżesz jego miar;
człowiek twory pracy swej
winien bozkiej sile tej;
lecz nie ufaj sile tej,
rozpuściwszy, doznasz złej;
straszna, gdy swój ztropi tór
jedna z wolnych nieba cór.
Biada! gdy, wyswobodzona,
rosnąc, lecąc samopas,
miasto chwyci w swe ramiona,
i w pożodze topi nas;
ho, co człowiek tu dokona,
żywioł chciwie zrze i czas. —
Z tej tu chmury
deszczyk rosił,
kłosy wznosił;
z tejże chmury — ktoby zgadł —
piorun padł!
Jak tam jęczą dzwony te!
Biada! źle!
W szczernej krwi
niebo tonie
Niema z takiem światłem dni!
W tamtej stronie
czarny dym!
tłumy w nim!
Środkiem płomień, prze z łoskotem,
i już długim domów płotem
dalej sięga wiatru lotem;
łuną srogą i złowieszczą
wrą powietrza, belki trzeszczą,
zrąb się kruszy, okna brzęczą,
matki błądzą, dzieci jęczą,
bydle stęka,
śmierć go nęka,
wszystko pcha się, pędzi, goni,
noc — a widno jak na dłoni!
Tam po długiej rąk upięci
wiadro leci,
i rzygają gibkie szyje,
z każdej szyi źródło bije,
a wiatr szumi, huczy, wyje!
Ognia, chciwy, łaknie on.
Z nim, gdzie spichrza mnogi plon,
trzeszcząc w suche ziarno wpada;
ztąd do krokiew się przekrada,
i, jak gdyby jego szał
sobą całe kuli brzemię
z wiecznych posad ruszyć chciał,
rośnie sięga po nad ziemię
olbrzym ów! —
Niema słów,
i nadziei człek już niema,
zpełzło wszystko przed oczyma,
i uległo słabe plemię,
z Niebem — walki nie dotrzyma. —
Gdzie dom stał,
popiół, zgliszcze!

W piecowisku wicher świszcze.
W jamach okien strach ponury
mieszka sani,
czasem obłok nieba z góry
zajrzy tam. —
Jeszcze raz
podniósł człowiek
swoich powiek,
Spojrzał za się krótki czas
i, kij w rękę chwycił, błogi;
ho, acz ciężko się opłacił,
mienie stradał wśród pożogi;
liczy głowy: — dały Bogi —
żadnej lubej nie utracił.
 
Czeka w ziemi swej postaci,
wypełniła formę ciecz.
Patrzmy czy się też opłaci
droga i zachód na rzecz?
Czasem lanie — złe.
forma zpęka się!
Może, gdy ufamy śmiało,
już nieszczęście nas zpotkało.
 
Tajemniczemu świętej ziemi łonu
zwierza dzieło ręka ta,
siewca zwierza swoje źdźbła,
i stale ufa, że zejdzie kieł plonu
i swą radę Niebo da. —
Nierównie droższe grzebie człek nasiona
w tej samej ziemi, ale nie bez łez,
i stale ufa, że, gdy przyjdzie kres,
piękniej zakwitną z trumiennego łona.
 
Z tej tam wieży
smętny dźwięk
z wiatrem bieży.
jakby jęk. —
To dzwon pogrzebu; te żałobne bicia
prowadzą podróżnego do gospody życia.
Ach! małżonka to jest droga,
ach! to jest ta wierna matka,
co ją śmierć nielitościwą
gwałtem z męża rąk wyrywa,
z między drobnej dziatwy tej,
która wykwitnęła z niej,
piła hojnych piersi zdrój,
i wzrost przy niej brała swój. —
Już nie spoją się ogniwa,
które dom wiązały ten,
oko matki tłoczy sen,
a mogiła pierś pokrywa.
Brak — wiernego jej starunku;
gdzie troskliwość była wprzód,
obca wzięła klucz szafunku,
a tej serce, jakby lód.
 
Póki dzwon się nie wystudzi,
wytchnąć może każdy z was;
i ptak igra, i dla ludzi
miły jest po znoju wczas.
Obyczajem miast,
z wejściem pierwszych gwiazd,
po nieszporze chłopiec wolny;
mistrza tylko stan mozolny.
 
Raźno, nim go w końcu drogi
mrok zaskoczy,
przez ten bór wędrowiec kroczy,
aby zdążył w lube progi.
Z pola owce becząc śpieszą;
gładkie stado
wolców o szerokiem czole
idąc ryczy,
znane stajnie zająć życzy. —
Ciężki się
wóz kołysze,
na nim plon; a na snopie
trzyma chłopię
wianek pstry,
dziewucha z dziarskim żeńcem
tańczyć drży. —
Rynek i ulice cichną:
w koło raźnych świateł trzonu
zeszli się mieszkańcy domów,
brama, skrzypiąc, zwarła się.
Czarna płachta
mroczy ziemię.
Ale nocy się nie boi,
kto jest pewien swoich spraw;
ten się boi, który broi,
bo otwarte oko praw.
 
Święty ładzie! szczęścia sprawco!
synu niebios! prawodawco!
który słodkim berłem władasz,
co posady miast zakładasz,
co-ś twym głosem tyle zdołał,
ile-ś ze stepów dzicz wywołał,
oblekł w obyczaju szatę,
w towarzyską zwabił chatę,
i splótł, w najdroższej dając nam puściźnie,
najświętszy z węzłów — tchnienie ku Ojczyźnie!
Tysiąc pilnych rąk się krząta,
każdy swych doświadcza sił,
tłok, a nikt się nie zaplata,
pragnie, by pomocnym był.
Mistrz i czeladź czynnie spieszy,
każdy swoją wolność ma,
jak świętością nią się cieszy,
i pogardzie opór da.
Obywatel pracą stoi,
korzyść wieńczy jego znój;
króla — świetny szkarłat stroi,
dzieło rąk — to nasz jest strój.
 
O pokoju!
Święta zgodo!
Długo, długo
bawcie po nad grodem tym!
Oby nigdy dzień nie nastał,
w którymby wojenne hordy
w ciszy błoni tych zagrzmiały!
Niech się niebo,
co z wieczora wśród promieni
zorzy śnie,
krwawym ogniem nie czerwieni,
który chłonie miasta, wsie!
 
Teraz niech opończa pęka!
nie potrzeba dalszych zwłok;
niechaj, co zdziałała ręka,
cieszy serce, pasie wzrok!
Z góry młotem wali
zkruszy glinę stal.
a nie wstanie dzwon, aż póki
forma wprzód nie pójdzie w sztuki.
 
Mistrz tylko niechaj formę kruszy!
i dłoń ma biegłą i porę wie;
lecz biada, gdy się spiż sam ruszy,
i płomieniem leje się;
i, wściekły, ślepo, z trzaskiem gromu,
popękaną skrzynię drze,
a piekielna paszcz, na zgubę domu,
wszystko—trawnym żarem tchnie!
Gdzie się dzika siła sroży,
tam dobrego nikt nie stworzy;
i gdzie lud powstaje sam,
pomyślności niema tam.
 
Ach! biada, jeźli w grodów łonie
zatli próchno cicha skra,
a lud, powstając w swej obronie,
sam swe pęta zerwać ma!
I tętni dzwon, że aż się rwą powrozy,
i huczy z nim rokoszu wrzask,
i hasłem został gwałtów, zbrodni, zgrozy,
co miał bozkich wzywać łask.
 
Wolność! Równość! — Na to brzmienie
cichy lud porywa miecz;
pełen rynek, pełne sienie,
zgraja zbójców ciągnie precz.
W hycnę przedzierga się kobieta,
i, mordując śmieje się,
i drgające serce wroga chwyta,
i lamparcim zębem rwie.
Nic nie jest świętem; ho rozwolniona
obyczaju korna straż;
prawy złego nie przekona,
bo zbrodniarza panem masz.
Zgubny ząb tygrysa w złości,
niebezpieczna zbudzić lwa;
lecz najsroższa ze srogości —
człowiek, co w swym błędzie trwa.
Biada tym, co ślepemu dali
pochodnię światła bozkiego w dłoń;
jemu nie świeci, ona tylko pali
ta, zgładzająca ludy, miasta broń!
 
Darze Boga niewymowny!
Gdyby gwiazda w nocny cień,
z kory swojej polerowny
łuska się spiżowy rdzeń.
A przejrzy się człek.
od wieńca po brzeg!
A te tarcze z cechą dawną
zalecają rękę wprawną.
 
A śpieszcie-ż tu!
i w kółko stańcie moi mili,
bo nasz dzwon będziemy chrzcili,
a — Concordia — imię mu.
Niechaj zgoda, serdecznej duch jedności,
wzorem jego w gminie gości!
I niechaj odtąd zpełnia to,
ku czemu Mistrz utworzył go !
Po nad ziemskim tym padołem
pod namiotem modrych nieb,
ma roztrącać grom swem czołem
i w gwiaździsty patrzeć sklep;
głosem dla nas ma być z góry,
jak sfer potoczystych rój
Twórcę wielbi swemi chóry,
zdobiąc lata w barwny strój.
Tylko w ważnej, wiecznej sprawie
niech kruszcowe usta brzmią,
i niech skrzydła jego żwawie
każdą z chyżych godzin tkną.
Przezeń człek swój los niech słyszy,
on, choć się nieczułym zwie,
niech swem chwianiem towarzyszy
tej przemiennej życia grze.
I niech tony te wspaniałe,
których odgłos krótko trwa,
uczą, że tu nic nie stałe,
i, co ziemskie, przebrzmieć ma.
 
Teraz siłą tęgiej liny,
dzwon wyważcie, aby wstał,
i do dźwięków szedł dziedziny,
i w powietrzu niebios brzmiał.
Ciąg do góry, ciąg!
a nie żałuj rąk !
Radość wieszcząc tej ustroni,
niech na pokój nam zadzwoni!




OBJAŚNIENIA.


w. 23.

"aby płomień z swej cieśniny

silnie mógł ku szyi bić."

Schwalch, jest to otwór czyli szyja, która prowadzi od ogniska do trzonu, na którym zkłada się kruszec przeznaczony na topienie. Robotnicy nasi nie mają na to polskiego wyrazu. Przy laniu dzwonów kościelnych o tyglu nie ma mowy. Odlał przy mnie dzwon P. Petersilge, starszy cechu tego w Warszawie, i przyznaję, że, nie poterminowawszy u niego, byłbym prawił jak o żelaznym wilku.

w. 44.

"Teraz niech go sól przetrawi."

Ja wiem, że Aschensah' jest potasz (Pottasehe); ale ten trącił mi za bardzo drogislą. Ucieszyłem się więc niepomału, gdy mi majster powiedział, że do klarowania spiżu (w którym — nawiasem mówiąc — ja widzę niemiecki wyraz: Speise, karm dzwona przyszłego, mieszaninę kruszców) używa się także po prostu i zwyczajnej soli kuchennej.

w. 149.

"ta krusz piękne ziarno ma."

Wyraz krusz (r. ż.) od kruszyć, używany był w górnictwie polskiem na oznaczenie niemieckiego: Brueh, Krusz, czyli przełomany kruszec pokazuje, jakie on ma ziarno (grain, Korn), czyli czystość jego.

w. 152.

"Wepchnij czop, a spiesz!"

S. mówi: Stosst den Zapfen ans! a więc wypchnij; tymczasem czop się istotnie nie wypycha, ale wbija wewnątrz, tak, że potem pływa po powierzchni lawy kruszcowej, póki się ta wszystka nie wyleje. I za to ukłoniłem się panu Petersilge.

w. 310.

"W piecowisku wicher świszcze."

Wyraz używany dotąd między ludem; oznacza komin, albo tylko trzon pozostały po piecu zniszczonego mieszkania. Zakończenie isko wskazuje na to, co było gdzie, a już nie jest: kartoflisko, koniczynisko.

w. 490.

"a Concordia imię mu."

Szanując wolę nieśmiertelnego odlewcy dzwonu, miałem wstręt od przechrzczenia jego utworu, chociaż mógłby kto powiedzieć, że imię Concordia właściwiej przylega do niemieckiej Glocke (He) niż do męzkiego naszego dzwonu. Ale że dają się imiona żeńskie i dzwonom, a czasem nawet i mężczyznom, zostawiłem go przy tem, jakie raz otrzymał. Sławomanowi wolno położyć zamiast tego: "a Mirosław (albo Lubomir) imię mu."

Advertisement