Ogród Petenery
Advertisement

Rozdział LVI Pamiętnik Wacławy • Tom I • Świat mojej matki • Rozdział LVII • Eliza Orzeszkowa Rozdział LVIII
Rozdział LVI Pamiętnik Wacławy
Tom I
Świat mojej matki
Rozdział LVII
Eliza Orzeszkowa
Rozdział LVIII


Trzecią godzinę o północy ogłaszały zegary. W pięknym pokoju opływającym w bladoróżową barwę, na toalecie zastawionej błyszczącymi flakonami dziesięć świeć paliło się w złoconych kandelabrach, migocące, żółtawe światło rzucając na cztery pyzate aniołki, trzymające wieniec z róż na suficie. W rogu pokoju, na atłasowych poduszkach sofy leżała w znękanej postawie młoda istota, ubrana w atłas, krepę i koronki, ze splątanymi lokami, opływającymi obnażone ramiona, z wieńcem drobnych róż na głowie, ze sznurami bogatych pereł na szyi.

W oczach jej, okrążonych sinymi kołami zmęczenia i gorączkowych wzruszeń, palił się suchy ogień, blade czoło kłoniło się w dół przytłoczone ciężarem upokorzenia smutnych roz— wag, załamane ręce martwo leżały śród puszystych zwojów śnieżnej krepy. I któż by powiedział, że tą zmęczoną, upokorzoną, w boleśnych dumaniach zatopioną istotą była młoda, piękna, za bogatą uważana panna, o której rękę starali się najbogatsi młodzieńcy, przed którą padali czołem najsławniejsi pogromcy serc niewieścich, której powodzenia zazdrościły najpiękniejsze dziewice, której tryumfalny rydwan ciągnęli najliczniejsi niewolnicy, powiewając przed nią kadzielnicami pochlebstw, usypując dla jej stóp drogę kwiatami salonowych hołdów?

I któż by uwierzył, że tą biedną istotą, zmęczoną fizycznie i moralnie, cierpiącą, upokorzoną, do głębi serca smutną, byłam ja, ja, która przed godziną wróciłam ze świetnego balu, ja, która potrzebowałam tylko wymówić jedno słowo, aby jutro zapaliła się dla mnie złocona pochodnia ślubnego hymenu, wyciągnąć tylko rękę, aby pochwycić ten czarowny sen wielu dziewic, jakim jest świetna partia? A przecie... tak było.

Byłam do głębi serca smutną i do dna duszy upokorzoną. Otworzyły się dziś do reszty oczy moje i ujrzałam jasno... kim byłam. Szlachetna postać hrabiego Witolda, ta postać, którą widziałam wciąż przed oczami, oblana blaskiem ideału stała przede mną jako żal gorzki i ciężki wyrzut. Jednego człowieka spotkałam śród ludzi tłumu w którego oczach był spokój i prawda, na którego czole leżała zacność; którego życie i czyny czcili nawet ci, co od podobnych sami byli dalecy, i ten mną pogardził, i ten spojrzał na mnie takim spojrzeniem, jakim ktoś zamyślony spogląda na lalkę, którą bawią się dzieci.

Więc kimże byłam?

Więc na jakąż drogę weszłam?

Więc jakąż uczynił mię ten świat, w którego objęcia rzucałam się z takim upojeniem, z takim szałem, z taką radością?

Więc czymże nareszcie był ten świat, co wygląda tak pięknie, co tak błyszczy, tak migoce zmiennością barw, tak śpiewa głosami syren, a tak brzydko, tak smutnie z młodej dziewicy, o niewinnej jak biała karta duszy, o myśli pragnącej wszystkiego, co dobre i wielkie, urabia lalkę, motyla, cacko, niezdolne przykuć do siebie oczu myślącego człowieka, niegodne jego uczucia, jego serdecznego pociągu, uścisku jego dłoni uczciwej i pracowitej?

Więc czymże jest ten świat, co z czoła dziewicy ściera wszelki ślad powagi i podniosłości poetycznego serca, co w oczach jej gasi blask, z którego by ludzie gorącą wyczytali duszę, co na usta jej kładzie zalotne uśmiechy, od których uciekają zacni i poważni, i strojąc ją w połyski, odziera z promieni, po których poznają się czyste duchy?

"Otchłań!" — szepnął nade mną głos jakiś złowieszczy.

Otchłań, w której stroją się, zalecają się, rujnują się, tańczą, bankrutują moralnie i materialnie, kłamią na wyścigi, oszukują, z próżniaczo założonymi rękami czekają szczęścia, wyobrażonego w postaci złotego bałwana, biją czołami przed cielcem, ulanym z błyszczącego kruszczu, bawią się miłością, żartują z czasu, który na groźnej kosie swej przynosi karę i pokutę, nie znają Boga królującego nad gwiazdami, nie rozumieją wielkiej myśli jego, która nie przenika do nich przez grubą warstwę próżności i próżniactwa, jaką są obleczeni!

A ja w tej otchłani byłam jako ptaszę, któremu przeznaczono być orłem rozkochanym w słońcu, a które stało się krukiem żądnym błyskotek; jako zbłąkana owca, która szukając zielonej łąki, co tak pięknie uśmiechała się do niej, zagłuszona wrzawą i zmęczona daremnym pragnieniem, wraz ze swym stadem rozciąga się na zgniłej słomie, na której miękko leżeć, i karmi się zwiędłymi kwiatami, których zapach truje ją z wolna!

A jednak nie byłam złą, bo pragnęłam z całej duszy ujrzeć dobroć i wielkość, a kędy zdawało mi się, że ją ujrzałam, tom ze czcią chyliła czoło i zdwajały się serca mego bicia; nie byłam głupią, bo głupi o nic nie pytają, a ja ustawicznie niebu i ziemi, światu i sobie zadawałam pytania; nie byłam zepsutą, bo brzydziłam się zepsuciem innych i rozpacz mię zdejmowała na myśl, że ktoś za taką uważać mię może.

Więc dlaczegoż on posądził mię o głupotę i zepsucie? dlaczego wziął mię za lalkę lub motyla? dlaczego odwrócił ode mnie swoje spokojne, rozumne oczy, które kiedyś tam, w cienistym parku mej babki, pod stropem gwiaździstego nieba, wlały w mą wzburzoną głowę ufność i uspokojenie? Dlaczego mię nie pojął? dlaczego pod zwierzchnią powłoką motyla nie odgadł duszy człowieczej spragnionej miłości i cnoty; pod porcelanową skorupą lalki nie odczuł serca żywego, które rwało się ku niemu, a rwało się nie dlatego, że miał miliony i imię wsławione, ale dlatego, że pociągała je nić niewidomej, czarodziejskiej sympatii, że wyczytało na jego twarzy i w jego postaci te litery ducha, których daremnie gdzie indziej szukało po świecie?

Pochyliłam twarz na dłoni i płakałam gorących łez potokiem, płakałam ze wstydu, z upokorzenia, z żalu po znikłym błyskawicznym zjawisku szczęścia, po tej duszy bratniej, z którą spotkałam się w jednym spojrzeniu, na jedno mgnienie oka, a która odbiegła mię na wieki, nie poznawszy swej siostry oszpeconej maską, w którą ją świat ustroił.

A gdy tak płakałam, z wewnątrz mnie, z samego dna mego ducha podniósł się głos surowy i smutny i mówił do mnie:

"Czy jesteś pewną tego, że cię zapoznano? że stała ci się krzywda i niesprawiedliwość? że nie jesteś w istocie tym, czym się być wydajesz, to jest motylem i lalką? Porachuj dni swoje od tego pierwszego, w którym wstąpiłaś w świat dla ciebie nowy, i pomyśl, co czyniłaś od każdego wschodu do zachodu słońca, od każdego południa do każdej północy? Na czym ci czas ten schodził? jak ci godziny płynęły? Czy choćby jedną łzę otarłaś z cudzego oka? czy choćby jednemu bliźniemu podałaś rękę pomocną? czy choć do jednego przemówiłaś słowem pociechy i chrześcijańskiej miłości, która jest moralną jałmużną? Może przybyła ci do głowy myśl jaka wzniosła, zdobyta w godzinie pracy i rozmyślań? Może wezbrało ci kiedy serce jakim szerokim, pięknym uczuciem, co by nie ciebie samą miało na celu, ale tysiące braci, na jednej z tobą ziemi żyjących, cierpiących? Może walcząc z sobą i ludźmi, z trudem obalając przeszkody, pięknym jakim postępkiem albo ciężką jaką pracą zbliżyłaś się choć na krok jeden do tego Boga, co króluje nad gwiazdami, a którego myśli wielkiej uczy się ojciec twój przez całe pracowite i zacne swe życie? Nie. Ty nic z tego nie zdobyłaś. Ty dnie serca przeżyte liczysz na suknie, w które się stroiłaś na bale, śród których świetniałaś, na walce, które przetańczyłaś, na zalotne uśmiechy którymi wodziłaś za sobą rój próżniaków i głupców, na samolubne, puste marzenia, którymi kołysałaś swoją głowę, siedząc przed zwierciadłem i patrząc, jak ci służebna piętrzyła i uplatała włosy nad dymami próżności omglonym czołem.

A teraz, dziecko samolubne, próżniacze, rozbawione, rozmarzone, pragniesz, aby człowiek, który ma za sobą całe lata pracy zacności, cały szereg szlachetnych dokonanych czynów, człowiek, na którego barkach spoczęła spuścizna imienia wielkich przodków, jako powinność wiecznej godności i wiecznej pracy, aby człowiek ten, spokojny, poważny, rozumny, upadł przed tobą na kolana, uderzył czołem przed twymi pięknymi oczami, zawisł na twoim zalotnym uśmiechu i wprzągł się do twego tryumfalnego rydwanu razem z donżuanami, almawiwami, dafnisami, głośnymi a pustymi dzwonami i wszystkimi tego rodzaju głupcami i pasożytami, którzy go ciągną? Co uczyniłaś, co zdobyłaś, w co tak pięknego i zacnego ubrałaś się, aby móc zwrócić na siebie oczy jego, które przywykły obejmować na świecie szeroką i daleką przestrzeń? Co masz w sobie takiego, aby zdobyć jego szacunek, jego współczucie serdeczne, jego ufność w niepokalaną czystość twej duszy?"

"Nic!"

"Taką, jaką jesteś, możesz podobać się tylko donżuanom, pogromcom serc, obłudnym deklamatorom, którzy uwielbią w tobie piękność twej cery, zgrabność twojej kibici lub domniemaną wielkość twego posagu. Nigdy człowiek, który pracuje myślą i szlachetne cele życia postawił przed sobą, nie ukocha istoty próżnej, błyskotliwej, zakochanej w sobie tylko i w swoich sukniach, choćby od aniołów zewnętrzną pożyczyła ona piękność. Nigdy człowiek, co okiem pełnym miłości ogarnia kraj swój rodzinny, pracuje dlań, roi o pięknych czynach i zasługach, nie poda ręki na wieczną wędrówkę płochej dziewicy, od stóp do głowy światowym pokrytej pokostem, dla której salon ojczyzną, lustro najwznioślejszą ideą, towarzyskie sukcesa polem czynów i zasług, szafa ze strojami ozdobą życia, a celem jego — dobra partia!..."

Kiedy surowy głos mój wewnętrzny wymawiał ten ostatni wyraz, wzdrygłam się całym ciałem i zawołałam z boleścią:

"O, jam nie taka występna i płocha! Życie moje przechodziło w próżniactwie i śród mglistych dymów próżności, nic nie uczyniłam dobrego, niczego nie nauczyłam się, bawiłam się, upajałam narkotykiem pochlebstw, szalałam tańcem i zabawą; ale zarazem, Boże mój, pragnęłam, rwałam się duszą w krainę ideałów, nigdy żadna niska rachuba nie znalazła miejsca w myślach mych ni sercu, o zagadkę życia, o drogi i cele jego pytałam niespokojnie gwiazd niebieskich i ludzkich twarzy. Ale wzięto mię za rękę i poprowadzono; kędy wskazano mi drogę, tamtędy poszłam.

Nikt nie odpowiedział pytaniom moim, nikt przeczuć serca nie sprawdził, zbłąkałam się w tym świecie o ścieżkach krętych jak manowce, o obrazach zwodnych jak miraże; a teraz... czyliż mam już na wieki w oczach zacnych i uczciwych zostać lalką i motylem? Czyż zawsze człowiek, do którego poczuję pociąg serdeczny, w którym ujrzę pragnień i przeczuć moich sprawdzenie, odwracać będzie ode mnie oczy z litością albo pogardą!..."

Tak myśląc zaniosłam się płaczem serdecznym.

Z piersi mojej, podnoszonej wzmożonymi łkaniami, wyszedł znowu głos poważny i surowy i znowu mówił do mnie:

"Szczęście prawdziwe, szczęście poczciwe, to ten kwiat zaczarowany, o którym mówi bajka, że iść do niego trzeba daleko i długo, a po drodze staczać walki, krwawić stopy, postępować

W pocie czoła i niepokojach serca, a wytrwać aż do kresu. Po szczęście prawdziwe, po szczęście uczciwe nie można iść wygodną ścieżką, kwadratami woskowanej posadzki zasłaną, kwiatami pochlebstw usypaną. Na szczęście prawdziwe, na szczęście uczciwe zasłużyć, zapracować trzeba. Tyś go jeszcze niewarta, bo w krepie i koronkach, z kwiatami nad czołem, z zalotnym uśmiechem, z dymami próżności w głowie dojść można tylko do oklasku głupców i do świetnej partii.

Ani w jednych, ani w drugiej nie leży szczęście prawdziwe i poczciwe. Pierwsze przebrzmią bez echa, nim słońce wzejdzie po nocy balowej; druga da wiele pieniędzy, a mało spokoju, bogactwo materialne, a moralną nędzę.

Szczęście prawdziwe i uczciwe istnieje na wysokościach, na które z trudem wspinać się musi ten, kto go żądny. Tyś od niego bardzo daleka. Ale dlatego, że cię wzięto za rękę i poprowadzono, a kędy wskazano ci drogę, tamtędy poszłaś, za to, że w sercu i myśli twojej nie postała nigdy żadna niska rachuba, za to, że pragnęłaś, pytałaś, tęskniłaś i szukałaś prawdy w gwiazdach niebieskich i po twarzach ludzkich, ja, co w tej chwili przemawiam do ciebie, ja, co jestem sumieniem twoim, kładę ci w piersi przeczucie niewygasłe, które mówić ci zawsze będzie, że szczęście prawdziwe zostanie kiedyś twoim udziałem. Ale wprzódy musisz ochrzcić się pracą, wyróść cierpieniem, zmężnieć w walkach. A gdy kiedyś, nieprędko może, czoło twe oderwane od wszelkich próżności rozgorzeje wielką miłością dla cnoty, pracy, ziemi ojczystej, milionów braci, którzy na niej cierpią i walczą, gdy za tobą ustawi się szereg walk przebytych, dobrych czynów dokonanych, a przed tobą stanie cel życia szlachetny i zacny; wtedy człowiek, do którego poczujesz pociąg serdeczny, w którym ujrzysz sprawdzenie pragnień twoich, nie odwróci już od ciebie oczu z litością lub pogardą, nie ujrzy w tobie lalki ni motyla, ale uzna cię kobietą godną jego miłości i weźmie cię za towarzyszkę zacnego swego żywota. Przeczucie to będziesz nosić w sobie jako pociechę, nadzieję, gwiazdę w ciemnych chwilach świecącą, a sprawdzenia jego szukaj w perspektywie drogi, którą przebyć musisz wprzód, nim godną jego się staniesz!"

Tak przemawiało do mnie sumienie, do takiego wyniku doprowadził mię płacz mój, upokorzenie moje, boleść moja.


Advertisement