Osoby
- Doża wenecki
- Brabancjo – senator
- Dwóch innych senatorów
- Lodowiko – krewny Brabancja
- Gracjano – brat Brabancja
- Otello – wódz, Murzyn
- Kasjo – jego namiestnik
- Jago – jego chorąży
- Rodrygo – młody Wenecjanin
- Montano – zarządca Cypru
- Służący Otella
- Herold
- Desdemona – córka Brabancja
- Emilia – żona Jagona
- Bianka – metresa Kasja
Oficerowie, panowie, gońcy, muzykanci, majtkowie, słudzy i inne osoby.
Rzecz się odbywa w pierwszym akcie w Wenecji; przez resztę dramatu na Cyprze.
Akt I
Scena pierwsza
Wenecja. Ulica, przy której położony jest dom Brabancja.
Wchodzą Rodrygo i Jago.
- RODRYGO
- Nie mów mi tego, Jagonie, nie mogę
- Słuchać tej mowy. Tyż to, coś mą kiesą
- Tak rozporządzał, jakby była twoja,
- Śmiesz mi powiadać, żeś tego był świadom?
- JAGO
- Do licha! słuchajże lepiej, co mówię;
- Jeżeli mi się o tym kiedy śniło,
- To mną pogardzaj.
- RODRYGO
-
- Czyżeś mi nie mówił,
- Że go nie cierpisz?
- JAGO
-
- Brzydź się mną, jeżelim
- Nie mówił prawdy. Trzech magnatów naszych
- Forytowało mię na namiestnika
- I osobiście czapkowało przed nim,
- Aby mi dał ten stopień; jakem żołnierz.
- Stopień ten słusznie mi się przynależał:
- Znam moją wartość; a on, zatopiony
- W swym widzimisię i w swej dumie, zbył ich
- Napuszonymi frazesami, srodze
- Nastrzępionymi w wojenne termina:
- „Wierzcie mi — prawił moim protektorom —
- Żem już mianował kogoś na to miejsce.”
- I któż to taki ten ktoś? Patrzcie jeno:
- Ot, zawołany jakiś arytmetyk,
- Jakiś tam Michał Kasjo, Florentyńczyk.
- Podwikarz, na wpół potępiony w związkach
- Z piękną kobietą, który, póki życia,
- Jednego hufca nie powiódł do boju
- I na sprawieniu wojska w polu zna się
- Tyle co prządka; bohater książkowy,
- Co o teorii umie pleść nie gorzej
- Niż jaki burmistrz; cała bowiem jego
- Sztuka wojenna w gębie, nie w praktyce.
- Ten to wybrany został, a ja, panie,
- Com w jego oczach pokazał, co umiem,
- W Rodos i w Cyprze, i po innych ziemiach
- Tak chrześcijańskich, jak pogańskich, pchniętym
- Pod wiatr i wodę przez tego plus minus,
- Przez tę chodzącą kredkę; on to został,
- Pożal się Boże! namiestnikiem jego
- Murzyńskiej mości, a ja, ja być muszę
- Jego chorążym.
- RODRYGO
-
- Ja bym wolał zostać
- Jego oprawcą!
- JAGO
-
- Nie ma na to środka;
- Taki to służby przeklęty porządek:
- Awans zależy od łask i protekcji,
- A nie od prawa starszeństwa, co każe,
- Aby po jednym odziedziczał miejsce
- Drugi z kolei. Osądźże sam teraz,
- Czy mam jaki bądź obowiązek kochać
- Tego Murzyna.
RODRYGO
- To bym go porzucił.
- JAGO
- O, pozwól: służę mu gwoli odwetu.
- Nie wszyscy, bracie, możem być panami,
- Ale nie wszyscy też panowie mogą
- Mieć wierne sługi. Znajdziesz niejednego
- W kabłąk zgiętego, potulnego ciurę,
- Co w niewolniczych kochając się więzach,
- Trzyma się miejsca jak osioł za lichą
- Garstkę obroku; a kiedy zepsieje,
- Na stare lata bywa odpędzony.
- W skórę takiego kornego cymbała!
- Są znowu inni, co pod wymuskaną
- Formą i strojną barwą uległości
- Chowają serce, siebie tylko pomne;
- Co dając tylko pozór wiernych usług
- Swym przełożonym, popierają przez to
- Własny interes, a porósłszy w pierze,
- Nie potrzebują już nikogo słuchać
- Prócz siebie samych. Ci mają krztę ducha
- I do tych rzędu ja się liczę. Jużci,
- Gdybym był w skórze Otella, nie chciałbym,
- Ma się rozumieć, być w skórze Jagona:
- Rzecz to tak pewna, jak żeś ty Rodrygo.
- Służąc mu, służęli samemu sobie:
- Nie z przywiązania ani z obowiązku,
- Niebo mi świadkiem! ale pod pokrywką
- Tego obojga — dla widoków własnych.
- Gdyby me czyny miały kiedykolwiek
- Wydać na zewnątrz wewnętrzny stan, zakrój
- Mojego serca, niedługo bym potem
- Musiał to serce nosić u rękawa
- Na żer dla kruków. Nie jestem, czym jestem.
- RODRYGO
- Jakież, u licha, szczęście niesłychane
- Ma ten grubodziób, że mógł tego dopiąć!
- JAGO
- Ostrzeż jej ojca, zbudź go ze snu, otwórz
- Staremu oczy, zatruj mu pociechę;
- Narób hałasu w mieście; podszczuj krewnych;
- Niechaj go muchy tną za twoją sprawą.
- Chociaż łagodny zamieszkuje klimat;
- Choćbyś mu szczęścia nie wydarł, przynajmniej
- Tak mu je zapraw piołunem udręczeń,
- Iżby cokolwiek zbladło.
- RODRYGO
-
- W tym tu domu
- Mieszka jej ojciec, zawołam na niego.
- JAGO
- Zrób to, i głosem tak alarmującym
- Jak ktoś, co w nocy zapuszczony ogień
- Dostrzeże nagle w ludnej części miasta.
- RODRYGO
- Hola! Brabancjo! hej! sinior Brabancjo!
- JAGO
- Wstawaj, Brabancjo! Złodzieje! Złodzieje!
- Strzeż się! Chroń swoją córkę! Chroń swe worki!
- Złodzieje! Gwałtu! Złodzieje!
Brabancjo ukazuje się w oknie.
- BRABANCJO
- Jakiż jest powód tego zgiełku? Co się
- Takiego stało?
- RODRYGO
-
- Wszyscyż twoi, panie,
- Są w domu?
- JAGO
-
- Sąli drzwi twojego domu
- Zamknięte, panie?
- BRABANCJO
-
- Po co te pytania?
- JAGO
- Niech diabli wezmą! Okradli was: weźcie
- Prędzej opończę! Przeszyto wam serce;
- Utraciliście połowę swej duszy.
- W tej właśnie chwili czarny baran tryka
- Białą owieczkę waszą. Żywo! żywo!
- Bijcie w dzwon; zbudźcie chrapiących sąsiadów.
- Inaczej czart was wystrychnie na dziadka.
- Żywo! powiadam.
- BRABANCJO
-
- Czyście oszaleli?
- RODRYGO
- Poznajeszże mój głos, czcigodny panie?
- BRABANCJO
- Nie: któż waść jesteś?
- RODRYGO
-
- Imię me Rodrygo.
- BRABANCJO
- Imię to jeszcze bardziej cię potępia.
- Wzbroniłem ci się zbliżać do mych progów;
- Zapowiedziałem ci, że moja córka
- Nie jest dla ciebie; a ty, wiedzion szałem,
- Przebrawszy miarę napoju przy uczcie,
- Przychodzisz teraz zuchwale przerywać
- Mój wypoczynek.
- RODRYGO
-
- Siniore! siniore!
- BRABANCJO
- Ale wiedz o tym, że gniewowi memu
- I stanowisku nie zbywa na środkach
- Dania ci tego gorzko pożałować.
- RODRYGO
- Uspokój się, siniore.
- BRABANCJO
-
- Co mi prawisz
- O okradzeniu? To przecie Wenecja,
- A mój dom to nie lamus.
- RODRYGO
-
- Zacny panie,
W czystych, niewinnych chęciach tu przyszedłem.
- JAGO
- Niech kaci porwą! Jesteś, panie, jednym
- Z tych, co się nie chcą modlić, gdy ich szatan
- Do tego nagli. Masz nas za szubrawców,
- Dlatego że cię przychodzimy ostrzec?
- Chcesz sprząc swą córkę z berberyjskim koniem,
- Mieć rżące wnuki, bachmatów za krewnych
- I z dzianetami być w powinowactwie?
- BRABANCJO
- Coś ty za jeden, bluźnierczy szczekaczu?
- JAGO
- Ktoś, co ci przyszedł oznajmić, siniore,
- Że twoja córka w chwili, gdy tu stoim,
- Klei z Murzynem zwierza o dwu grzbietach,
- BRABANCJO
- Jesteś nędznikiem.
- JAGO
-
- A pan — senatorem.
- BRABANCJO
- Za ten żart ty mi odpowiesz, Rodrygo,
- Znam cię.
- RODRYGO
- Odpowiem za wszystko, siniore.
- Ależ, dlaboga! za wasząż to wiedzą
- I mądrą wolą dzieje się (a prawie
- Mógłbym tak sądzić), że o tej spóźnionej
- Nocnej godzinie piękna wasza córka,
- Pod najemnego gondoliera strażą,
- Zostaje w sprośnych objęciach Murzyna?
- Jeżeli o tym wiesz, panie, jeżeliś
- Na to pozwolił, toć zaiste ciężką,
- Grubą zniewagęśmy ci wyrządzili;
- Ale jeżeli nie wiesz o tym, moje
- Wyobrażenie o przyzwoitości
- Mówi mi, żeśmy niesłusznie zostali
- Znieważonymi przez was. Nie sądź, panie,
- Abym, wyzuty z wszelkich winnych względów,
- Takiego sobie z waszą dostojnością
- Żartu pozwalał. Jeżeliście, panie,
- Córki swej k’temu nie upoważnili,
- Powtarzam jeszcze raz, to popełniła
- Wielki występek, pomiótłszy w ten sposób
- Obowiązkami, pięknością, rozumem,
- Przyszłością swoją dla awanturnika,
- Dla wszędobylca, goniącego szczęście
- Po całym świecie. Sprawdź natychmiast, panie,
- Czy jest w sypialni, nawet gdzie bądź w domu;
- Jeśli ją znajdziesz, niechaj sprawiedliwość
- Ściga mię z całą surowością za to,
- Żem cię tak czelnie zdurzył.
- BRABANCJO
-
- Skrzeszcie ognia!
- Światła! hej! Zbudźcie wszystkich moich łudził
- Coś podobnego już mi się marzyło,
- To przypuszczenie samo mię przygniata.
- Światła! hej! Światła!
Znika z okna.
- JAGO
- Bądź zdrów; muszę odejść;
- Nie byłoby to stosowne i dla mnie
- Bezpieczne nawet, gdybym był stawiony
- Za świadka przeciw temu Murzynowi,
- A pozostając tu świadczyć bym musiał;
- Bo chociaż może skarci go, to jednak
- Rzeczpospolita nie będzie go mogła
- Potępić, bacząc na interes własny,
- Przy gotującej się cypryjskiej wojnie,
- Do prowadzenia której nie ma wodza
- Równego jemu kalibru. Dlatego
- Choć się nim brzydzę jak piekielną plagą,
- Ze względu jednak na doczesny żywot,
- Zmuszony jestem opuścić banderę
- I znak przyjaźni,
do siebie
- który rzeczywiście
- Jest tylko znakiem. Zawiedź pod „Łucznika”
- Tych, co go będą szukali; niechybnie
- Tam go znajdziecie, i ja też tam będę.
Wychodzi. Brabancjo wchodzi z domownikami swymi niosącymi pochodnie
- BRABANCJO
- Nie ma najmniejszej wątpliwości: zbiegła;
- I nic mi więcej po niej nie zostało
- U schyłku tego obmierzłego życia
- Jak sama gorycz. Powiedz mi, Rodrygo,
- Gdzie ją widziałeś? Niegodziwe dziecko!
- Z Murzynem, mówisz? Któż by chciał być ojcem!
- Skądże wiesz, waćpan, że to ona była?
- To nie do wiary, jak mnie oszukała!
- O hańbo! Cóż ci rzekła? – Więcej światła!
- Zwołajcie wszystkich mych krewnych! – Jak myślisz,
- Czy wzięli oni ślub?
- RODRYGO
-
- Sądzę, że wzięli.
- BRABANCJO
- O nieba! Jak wyjść mogła? O wyrodna!
- Ojcowie, nigdy już odtąd nie mierzcie
- Myśli swych córek wedle ich postępków;
- Chyba istnieją jakie czary, zdolne
- Podejść niewinność młodości, dziewictwa.
- Nie wyczytałżeś gdzie tego, Rodrygo?
- RODRYGO
- W istocie, panie, czytałem gdzieś o tym.
- BRABANCJO
- Wezwijcie mego brata. O, wolałbym,
- Żebyś ją waćpan był posiadł. Biegnijcie
- Jedni w tę, drudzy w tę stronę. Czy nie wiesz,
- Gdzie by ją można znaleźć z tym Murzynem?
- RODRYGO
- Rozumiem, że go wyśledzę, jeżeli
- Raczysz mi, panie, towarzyszyć, wziąwszy
- Dobrą straż z sobą.
- BRABANCJO
-
- Bądź nam przewodnikiem.
- Przed każdym domem wołać będę; w wielu
- Mam wpływ przeważny. Podajcie mi szpadę,
- Sprowadźcie mi tu policyjne sługi
- I siłę zbrojną. Poczciwy Rodrygo,
- Wskazuj mi drogę, zawdzięczę twe trudy.
Wychodzą.
Scena druga
Tamże. Inna ulica.
Wchodzą Otello i Jago z orszakiem.
- JAGO
- Na wojnie, panie, niejednegom zabił,
- Ale popełnić rozmyślne morderstwo,
- Jakoś to z moim sumieniem niezgodne.
- Braknie mi czasem złości, co by mogła
- W czymś mi dopomóc. Z jakie dziesięć razy
- Miałem myśl pchnąć go tu, pomiędzy żebra.
- OTELLO
- Lepiej jest tak, jak jest.
- JAGO
- Kiedyż bo prawił
- Takie szkarady i w tak obelżywy
- O waszej cześci wyrażał się sposób,
- Że gdyby nie ten kęs bogobojności,
- Jaką mam, byłby mi żywcem nie uszedł.
- Ale czy tylko twe małżeństwo, panie,
- Szczelnie zawarte? bo ten magnifikus
- Ma popleczników i gdy się uweźmie
- Co przeprowadzić, głos jego dorówna
- Głosowi doży. On was zechce rozwieść
- Albo wam tyle narobi trudności
- I tarapatów, o ile mu prawo
- Wszystkimi jego wpływami poparte
- Da k’temu kiersztak[1]
- OTELLO
-
- Niech czyni, co zechce.
- Usługi, jakiem oddał senatowi,
- Zagłuszą jego skargę. Wiedz, Jagonie,
- I nie zaniedbam z tym jawnie wystąpić,
- Skoro się dowiem, że chwalba uzacnia;
- Wiedz, że wywodzę ród ze krwi królewskiej,
- Zasługi moje mogą i bez czapki
- Równać się z taką wysoką fortuną
- Jak ta, po którą sięgnąłem. O gdybym
- Nie kochał czule pięknej Desdemony,
- Pewnie bym nie był mej niezależności,
- Nie krępowanej żadnym stałym miejscem,
- Samochcąc ujął w granice i ścieśnił
- Za wszystkie skarby mórz. Co to za światła?
- JAGO
- To gniewny ojciec z swymi przyjaciółmi:
- Ustąpmy, panie.
- OTELLO
-
- Nie mnie to przystoi.
- Stawię im czoło: godność moja, stopień
- I nieskażona prawość mojej duszy
- Będą świadczyły za mną. Czyż to oni?
- JAGO
- Na twarz Janusa! podobno nie.
Wchodzi Kasjo z dwoma posłańcami Doży.
- OTELLO
-
- Są to
- Przyboczni słudzy doży i mój Kasjo.
- Pomyślnej nocy, moi przyjaciele!
- Cóż tam nowego?
- KASJO
-
- Doża cię pozdrawia,
- Wodzu, i wzywa, abyś się niezwłocznie,
- Jak najniezwłoczniej stawił.
- OTELLO
-
- W jakim celu?
- Nie wiesz?
- KASJO
-
- Jeżeli domysł mój prawdziwy,
- O Cypr to idzie: jakoś tam gorąco.
- Flota przysłała ze dwunastu gońców
- W ciągu tej nocy, jednego za drugim.
- Zbudzonych ze snu wielu panów Rady
- Już się zebrało u doży, wysłano
- Na gwałt po ciebie, panie, a gdy w domu
- Cię nie zastano, senat pchnął umyślnych
- W trzy różne strony, aby cię wyszukać.
- OTELLO
- Dobrze się stało, żeście mię znaleźli.
- Zostawię tylko parę słów w tym domu
- I pójdę z wami.
Wychodzi.
- KASJO
-
- Co on tu porabia,
- Jagonie?
- JAGO
-
- Hm! hm! co? Pojmał tej nocy
- Lądową szkutę: zdobycz to na wieki,
- Jeżeli tylko się okaże prawną.
- KASJO
- Nie zrozumiałem.
- JAGO
-
- Ożenił się.
- KASJO
-
- Z kim?
Otello powraca.
- JAGO
- Ba! z kim... Idziemy, panie?
- OTELLO
-
- Jestem gotów,
- KASJO
- Oto nadchodzi drugi poczet, wodzu,
- Szukając ciebie.
- JAGO
-
- To Brabancjo, miej się
- Na ostrożności, wodzu, bo on nie ma
- Dobrych zamiarów.
Brabancjo, Rodrygo i urzędnicy policyjni wchodzą uzbrojeni i z pochodniami.
- OTELLO
-
- Hola! stójcie no tam!
RODRYGO do Brabancja
- Siniore, to ten Murzyn.
- BRABANCJO
-
- Ha! rabusiu!
Z obu stron dobywają mieczów.
- JAGO
- Rodrygo? Jestem na pańskie usługi.
- OTELLO
- Schowajcie miecze, bo się rdzą pokryją
- Od rosy nocnej. Wiek wasz, panie, więcej
- Dokazać może niżeli wasz oręż.
- BRABANCJO
- Nędzny rabusiu! gdzieś podział mą córkę?
- Oczarowałeś mi ją, potępieńcze;
- Bo powołuję się na wszystko w świecie,
- W czym jest choć trochę zdrowego rozsądku,
- Czy młoda dziewka, piękna i szczęśliwa,
- I tak stanowczą mająca odrazę
- Do małżeńskiego stanu, że wzgardziła
- Kwiatem najpierwszej tutejszej młodzieży,
- Bez popadnięcia w czarodziejskie wnyki,
- Byłaby kiedy na ogólny pośmiech
- Zbiegła z ojcowskich progów, by się rzucić
- Na powleczone sadzą łono takiej
- Jak ty istoty, wzbudzającej postrach,
- Nie pociąg? Niechaj cały świat osądzi,
- Czyli to nie jest tak jasne jak słońce,
- Żeś ją ty kunsztem piekielnym usidlił,
- Uwiódł jej młodość jakimiś kroplami
- Lub czymś podobnym, co o szał przyprawia;
- Śledztwo to musi wykryć: jest to bowiem
- Jawne dla myśli, prawie dotykalne.
- Aresztuję cię przeto i oskarżam
- Jako oszusta praktykującego
- W pokątny sposób zakazane sztuki.
- Bierzcie go: jeśli zaś będzie się ważył
- Stawić wam opór, użyjcie przemocy,
- Choćby miał życiem przypłacić.
- OTELLO
-
- Odstąpcie,
- Wy, co trzymacie ze mną, i wy drudzy.
- Gdyby mi z roli wypadało walczyć,
- Byłbym był o tym wiedział bez suflera.
- Gdzież mam pójść, panie, aby odpowiedzieć
- Na uczyniony mi zarzut?
- BRABANCJO
-
- Do turmy.
- Gdzie siedzieć będziesz, dopóki cię zwykły
- Bieg procedury przed sąd nie powoła.
- OTELLO
- Gdybym, przypuśćmy, był posłuszny temu,
- Ciekawy jestem, co by w takim razie
- Powiedział doża, którego posłańcy
- Przyszli mię w nagłym interesie państwa
- Wezwać do niego i oto tu stoją
- Czekając na mnie.
- POSŁANIEC
-
- Nie inaczej, panie;
- Doża jest w sali obrad i dostojna
- Osoba wasza była niewątpliwie
- Wezwana tamże.
- BRABANCJO
-
- Doża w sali obrad?
- Teraz, wśród nocy? Wiedźcie go tam! Ważną
- I ja mam sprawę. Wspaniały nasz doża
- I każdy z moich współkolegów pewnie
- Uczuje moją krzywdę tak jak swoją;
- Bo gdyby taki czyn płazem uchodził,
- Lada poganin rej by u nas wodził.
Wychodzą.
Scena trzecia
Tamże. Sala obrad.
Doża i senatorowie siedzą wkoło stołu przy świecach.
Kilku urzędników stoi opodal, czekając na rozkazy.
- DOŻA
- Wieści w tych listach nie są zgodne z sobą:
- Trudno polegać na nich.
- PIERWSZY SENATOR
-
- W rzeczy samej,
- Sprzeczne są sobie: w moim wymieniono
- Sto siedem galer.
- DOŻA
-
- W moim sto czterdzieści.
- DRUGI SENATOR
- A w moim dwieście. Jakkolwiek się jednak
- Cyfry w nich różnią (co się musi zdarzać
- Tam, gdzie podobne dane są oparte
- Na przypuszczeniu), we wszystkich atoli
- Jedna jest wzmianka o tureckiej flocie
- Posuwającej się w kierunku Cypru.
- DOŻA
- Zważywszy dobrze, rzecz to jest możebna.
- Nie ubezpiecza mnie błąd w tych raportach,
- Raczej nabawia trwogi treść ich główna.
MAJTEK za sceną
- Wieści! hej! wieści!
Wchodzi Urzędnik, za nim Majtek.
- URZĘDNIK
- Nowy goniec.
- DOŻA
-
- Cóż tam?
- MAJTEK
- Turecka flota żegluje ku Rodos:
- Mam polecenie od sinior Angela
- Uprzedzić o tym senat.
- DOŻA
-
- Co myślicie
- O tej przemianie?
- PIERWSZY SENATOR
-
- To niepodobieństwo,
- Rozsądnie rzeczy biorąc: demonstracja
- Dla zamydlenia nam oczu. Gdy zważym,
- Jak wiele Turkom zależy na Cyprze,
- I pod wzgląd weźmiem, że jak z jednej strony
- Wyspa ta dla nich ważniejsza niż Rodos,
- Tak z drugiej, łatwiej zdobytą być może,
- Bo mniej jest silnie fortyfikowaną
- I do obrony sposobną niż Rodos:
- Gdy te uwagi obok siebie stawim,
- Nie przypiszemy wtedy bisurmanom
- Niedorzeczności takiej, iżby mieli
- Chować na później to, co przede wszystkim
- Im pożądane, i porzucać zamiar,
- Obiecujący im wygodną korzyść,
- Dla narażania się na bezowocne
- Niebezpieczeństwo.
- DOŻA
-
- Nie ma wątpliwości,
- Nie idzie im o Rodos.
- URZĘDNIK
- Znów posłaniec.
Wchodzi Goniec.
- GONIEC
- Najdostojniejsza Rado! Ottomanie,
- W prostym kierunku sterując ku Rodos,
- W pośrodku drogi złączyli się z drugą
- Częścią swej floty.
- PIERWSZY SENATOR
-
- Tegom się spodziewał.
- Ileż przybyło im żagli?
- GONIEC
-
- Około
- Trzydziestu, panie, i teraz się znowu
- W tył zawrócili, zamierzając, widno,
- Pokusić się o Cypr. Sinior Montano,
- Wasz zaufany i gorliwy sługa,
- Za obowiązek poczytuje sobie
- Donieść wam o tym, czcigodni panowie,
- Prosząc o danie mu wiary i pomoc.
- DOŻA
- Z pewnością zatem na Cypr godzą. Gdzie jest
- Marco Lucchese?
- PIERWSZY SENATOR
-
- We Florencji.
- DOŻA
-
- Piszcie
- Zaraz do niego, niech wraca czym prędzej.
- PIERWSZY SENATOR
- Oto Brabancjo i dzielny nasz Murzyn.
Brabancjo, Otello, Jago, Rodrygo i urzędnicy policyjni wchodzą.
- DOŻA
- Mężny Otello, musimy niezwłocznie
- Użyć twej dłoni przeciw Ottomanom.
do Brabancja
- A, to wy! Witaj, cny siniore; właśnie
- Brakło nam waszej rady i pomocy.
- BRABANCJO
- Tak jak mnie waszej; miłościwy książę,
- Wybacz: nie służba ni żadna wiadomość,
- Żem tu potrzebny, podniosła mnie z łóżka
- Ani troskliwość o publiczne dobro
- Myśl mą zakłóca, bo własny mój smutek,
- Jest tak gwałtownej, nawalnej natury,
- Że wszelkie inne kłopoty pochłania,
- Siebie jedynie pomny.
- DOŻA
-
- Cóż się stało?
- BRABANCJO
- Ach! moja córka!
- DOŻA
-
- Umarła?
- BRABANCJO
- Tak, dla mnie,
- Wydarto mi ją, podle uwiedziono,
- Hańbą okryto za pomocą czarów
- I szarlatańskich środków; bo dziewczyna
- Przy zdrowych zmysłach, nie upośledzona
- Ani na wzroku, ani na umyśle,
- Nie mogła popaść w tak krzyczący obłęd,
- Bez czarodziejskiej w tym sprawy.
- DOŻA
-
- Ktokolwiek
- W tak niecny sposób o stratę czci waszą
- Córkę przyprawił, a was o jej stratę,
- Do tego sami w krwawej księdze ustaw
- Zastosujecie najsurowszą karę,
- Choćby nasz własny syn był tym przestępcą.
- BRABANCJO
- Kornie dziękuję waszej wysokości.
- Oto ten człowiek: ten to właśnie Murzyn,
- Coście go, panie, jak słyszałem, teraz
- W naglącej sprawie rzeczypospolitej
- Tu zawezwali.
- DOŻA I SENATOROWIE
-
- Bolejemy nad tym.
- DOŻA
- Otello, cóż ty na to?
- BRABANCJO
-
- Nic innego
- Zeznać nie może, jak że to jest prawda.
- OTELLO
- Potężni, światli, szanowni panowie,
- Wielce szlachetni i łaskawi moi
- Rozkazodawcy! Żem starcowi temu
- Wziął córkę, prawdą jest; prawdą jest niemniej,
- Żem ją zaślubił: popóty, nie dalej
- Sięga istota mego wykroczenia
- I jego zakres. Szorstka moja mowa,
- Obrana z krasnych wyrażeń właściwych
- Czasom pokoju. Zaledwie to ramię
- Uczuło w sobie siedmioletnie siły,
- Od tej już pory, aż dotąd, odjąwszy
- Dziewięć ostatnich miesięcy, jedynym
- Moim zajęciem, w polu i w obozie,
- Było wojenne rzemiosło; o sprawach
- Tego wielkiego świata mało więcej
- Powiedzieć mogę nad to, co dotyczy
- Bitw i szczegółów żołnierskiego życia;
- Toteż i mówiąc w własnej sprawie mało
- Barw mogę użyć. Za czym w zaufaniu
- Waszych łaskawych względów, bez ogródki,
- W prostych wyrazach po żołniersku skreślę
- Cały bieg mojej miłości; poznacie,
- Jakich to zaklęć, jakich eliksirów,
- Jakich użyłem uroków i czarów,
- Ażeby sobie ująć jego córkę,
- O to albowiem jestem posądzony
- I oskarżony.
- BRABANCJO
-
- Dziewczyna tak skromna,
- Cicha, spokojna i tak pełna wstydu,
- Że ją wzruszenie każde rumieniło,
- Byłażby zdolna, pytam, w kontr naturze,
- Wiekowi swemu, nie pomna ojczyzny,
- Rodu, imienia, wszystkiego na świecie,
- Rozmiłowywać się w czymś, co ją samym
- Widokiem swoim musiało przestraszać?
- Byłby to bardzo chory sąd, ze wszech miar
- Niedoskonały, przypuszczać na chwilę,
- Że doskonałość może się tak zbłąkać.
- Bez chytrych praktyk piekielnych, do których
- Musim koniecznie domagać się klucza,
- Stać się to nigdy nie mogło. Dlatego
- Jeszcze raz twierdzę, że on za pomocą
- Jakowychś mikstur na krew działających,
- Lub jakichś kropel, zaklętych w tym celu,
- Wywarł tak zgubny wpływ na nią.
- DOŻA
-
- Twierdzenie
- Nie jest dowodem: w braku jawnych świadectw
- To, co przeciwko niemu przytaczacie,
- Są to domysły tylko, przypuszczenia,
- W cienką pozoru szatę obleczone.
- PIERWSZY SENATOR
- Powiedz, Otello, azaliś istotnie
- Nadzwyczajnymi, niegodnymi środki
- Zatruł i podbił skłonność tej dziewicy
- Czy też dopiąłeś tego przez zaloty
- I dozwolone zabiegi, co serce
- Sercu jednają?
- OTELLO
-
- Raczcie po nią posłać
- Pod znak „Łucznika” i zażądać od niej
- Wobec jej ojca objaśnień w tej mierze.
- Jeśli jej usta przeciw mnie zaświadczą,
- Niechaj nie tylko wasze zaufanie
- I stopień, który mam od was, utracę,
- Ale i życie.
- DOŻA
-
- Przyprowadźcie ją tu.
Parę osób ze służby wychodzi.
- OTELLO
- Chorąży, prowadź ich, lepiej znasz miejsce.
Jago wychodzi.
- Nim zaś nadejdzie, z równą rzetelnością,
- Jak się z mych grzechów spowiadam przed niebem,
- Wyznam przed wami, poważni mężowie,
- Jakim sposobem pozyskałem miłość
- Tej pięknej, godnej kochania dziewicy
- I ona moją wzajem.
- DOŻA
-
- Mów, Otello.
- OTELLO
- Jej ojciec lubił mnie; często, bywało,
- W dom mnie zapraszał, badał mnie o dzieje
- Mojego życia w tych a w tych epokach,
- O bitwy, szturmy, przebyte koleje.
- Opowiadałem mu one, począwszy
- Od lat chłopięcych aż do owej chwili,
- W której mi one kazał opowiadać;
- Prawiłem mu o ciężkich moich przejściach,
- Strasznych przygodach na morzu i lądzie;
- Jakem to o włos ledwie się wydobył
- Z śmiercią ziejących bresz; jak mnie wróg pojmał
- I sprzedał w jasyr; jakem z tej niewoli
- Wyswobodzony tułał się po świecie;
- Przy czym zdarzało mi się wzmiankę czynić
- O dzikich stepach, szerokich jaskiniach,
- O rafach, skalach, niebotycznych górach,
- O ludożercach i o samojedach,
- Co się żrą wzajem, albo też o ludziach,
- Co mają głowy niżej ramion. Rada
- Słuchała tego piękna Desdemona;
- Jeśli ją jaki domowy interes
- Znaglił do wyjścia, jak mogła, najprędzej
- Wracała znowu i łakomym uchem
- Chwytała moje słowa. Co spostrzegłszy,
- Razu jednego, w stosowną godzinę,
- Doprowadziłem ją do wynurzenia
- Serdecznej prośby, abym jej opisał
- Cały ciąg mojej tułaczej pielgrzymki,
- Którą dotychczas słyszała częściowo
- I niedokładnie. Zgodziłem się na to
- I nieraz z oczu jej łzy wycisnąłem
- Mówiąc o różnych żałosnych wypadkach
- Mojej młodości. Gdym skończył mą powieść.
- Obdarzyła mnie hojnie westchnieniami
- I rzekła: — Dziwnie to brzmiało, w istocie,
- Nadzwyczaj dziwnie; lubo, dziwnie lubo —
- Że lepiej było jej tego nie słyszeć:
- A jednak, jednak chciałaby się była
- Urodzić takim mężczyzną, i czule
- Podziękowała mi, i oświadczyła,
- Że jeśli kiedy kto z moich przyjaciół
- Kochać ją będzie i pozyskać zechce,
- Niechby się tylko ode mnie nauczył
- Tego opisu, a cel go nie minie.
- Taką wskazówkę mając, przemówiłem.
- Ona mnie pokochała za przebyte
- Niebezpieczeństwa, a jam ją pokochał
- Za okazane nad nimi współczucie.
- Takich to zaklęć użyłem, nie innych.
- Otóż i ona, niech sama zaświadczy.
Desdemona i Jago wchodzą, za nimi służba.
- DOŻA
- W istocie, powieść taka mogła ująć
- I moją córkę. Kochany Brabancjo,
- Spójrz na tę sprawę z nieco lepszej strony.
- Spękanym mieczem lepiej przecie walczyć
- Niż gołą ręką.
- BRABANCJO
-
- Każ jej mówić, panie.
- Jeżeli wyzna, że pierwsza choć jeden
- Krok uczyniła ku niemu, przekleństwo
- Mojej siwiźnie, jeśli dłużej będę
- Jego obwiniał. Zbliż się, mościa panno;
- Kogo tu widzisz w tym szlachetnym gronie,
- Komu najpierwej winnaś posłuszeństwo?
- DESDEMONA
- Ojcze mój, widzę tu naprzeciw siebie
- Dwa obowiązki: tobie winnam życie
- I wychowanie, a jedno i drugie
- Każe mi ciebie czcić; ty jesteś panem
- Mych obowiązków, bom ja twoja córka;
- Ale tu stoi także mój małżonek,
- A takie same obowiązki, jakie
- Skłoniły były niegdyś moją matkę
- Ciebie nad ojca przenieść, takie same
- Każą mi teraz uznawać za pana
- Tego Murzyna.
- BRABANCJO
- Bóg z tobą! Skończyłem.
- Racz, panie, teraz przejść do spraw publicznych.
- Przysposobione mi było mieć raczej,
- Nie własne dziecko. Przystąp tu, Murzynie:
- Bezwarunkowo oddajęć to, czego
- Bezwarunkowo byłbym ci odmówił,
- Gdyby nie było już twoim. — Przez ciebie,
- Mój ty klejnocie, cieszę się, że nie mam
- Drugiego dziecka, bo dzięki twej sprawce,
- Byłbym dla niego tyranem i w dyby
- Okuć je kazał. Jużem skończył, panie.
- DOŻA
- Niechże ja jeszcze coś za ciebie powiem
- I niech te kilka uwag, jakie rzucę,
- Będą niejako szczeblem dla tej pary
- Do twoich względów.
- Gdzie środków braknie, tam z nikłą nadzieją
- Kończą się żale i skargi niemieją.
- Nad niecofnioną biedą utyskiwać
- Jest to chcieć nową biedę wywoływać.
- Utarczka z losem płonnym jest szermierstwem;
- Więcej z nim wskórasz spokojnym szyderstwem.
- Kto się uśmiecha będąc okradziony,
- Ten rabusiowi kradnie jego plony;
- Ale zaprawdę sam siebie okrada,
- Kto się tam trapi, gdzie daremna rada.
- BRABANCJO
- Trzeba więc Cypru obrony zaniechać;
- Nasz on, dopóki możem się uśmiechać.
- Dobre uwagi dla tych, co im błogo,
- Ale w cierpieniu nie krzepią nikogo;
- Raczej przeciwnie, bo zamiast ból koić,
- Zmuszają w nową cierpliwość się zbroić,
- Takie sentencje miewają dwa smaki:
- Cukru i żółci, wpływ też ich dwojaki.
- Lecz słowa wiatrem: nawet siła doży
- Plastrem przez ucho serca nie obłoży.
- Proszę waszej wysokości najpokorniej przystąpić do
- spraw państwa.
- DOŻA
- Turcy z ogromną potęgą posuwają się ku Cyprowi. Otello, tobie są najlepiej znane umocnienia tego miejsca, a chociaż mamy tam komendanta wysoko cenionej biegłości, przecież głos powszechny, ten wszechwładny regulator rzeczy ludzkich, przemawia z większym zaufaniem za tobą. Musisz się przeto poddać konieczności i przyćmić świeży blask swego szczęścia tą pochmurną i burzliwą wyprawą.
- OTELLO
- Moc przywyknienia, cni senatorowie,
- Czyni mi twardą kamienistą pościel
- Puchowym łożem. Mogę się pochlubić
- Wrodzoną, skorą do czynu rześkością
- W nagłej potrzebie: jakoż gotów jestem
- Do tej wyprawy przeciw Ottomanom.
- Kornie więc chyląc się przed waszym sterem,
- Żądam stosownej pieczy nad mą żoną;
- Przyzwoitego dla niej utrzymania
- I pomieszczenia: obsługi i wygód
- Jej urodzeniu odpowiednich.
- DOŻA
-
- Pójść do ojca może,
- Jeżeli wola.
- BRABANCJO
-
- Na to się nie zgadzam,
- OTELLO
- Ani ja.
- DESDEMONA
-
- Ani ja: będąc na oczach
- Mojemu ojcu, ciągle bym gniew jego
- Drażnić musiała. Racz, wspaniały dożo,
- Przychylne ucho skłonić do mych życzeń,
- I przywilejem łaskawego słowa
- Wesprzeć je.
- DOŻA
-
- Czego żądasz, Desdemono?
- DESDEMONA
- Że kocham tego Murzyna i żyję
- Dla niego tylko, niech o tym gwałtowna
- Przemiana losu mojego obwieści
- Całemu światu: serce me zarówno
- Jest przywiązane do jego osoby,
- Jak i do jego urzędu. Jam w duszy
- Mego Otella jego twarz ujrzała
- I jego sławie, jego bohaterstwu
- Duszę i przyszłość poświęciłla moją.
- Gdybym tu przeto pozostała, na kształt
- Wegetującej w pokoju monady,
- Gdy on na wojnę pójdzie, w takim razie
- Ogołocona bym została z tego,
- Co mi go głównie uczyniło drogim;
- I przez ten rozdział byłabym skazana
- Na tymczasowy byt nader dotkliwy,
- Pozwólcie mi więc udać się z nim razem.
- OTELLO
- Uczyńcie zadość jej chęciom, dostojni
- Senatorowie, zostawcie jej wolność.
- Niebo mi świadkiem, że nie proszę o to
- Dla dogodzenia podniebieniu żądzy
- Ni za podnietą krwi, która już we mnie
- Przestała kipieć z młodzieńczym zapałem;
- Ale jedynie tylko przez uprzejmą
- Powolność dla niej. I niech Bóg broni
- Mych miłościwych panów od myślenia,
- Że poruczonej mi tak ważnej sprawy
- Zaniedbam, skoro ona będzie ze mną.
- Nie: jeśli płoche igraszki Amora
- Gnuśną ciężkością owładną i stępią
- Władz mych działalność tak, że skutkiem tego
- Cel mej wyprawy narażony będzie
- Na szwank i szkodę, niech mi lada baba
- Rynkę na głowę wsadzi zamiast hełmu,
- I wszelkie szpetne znamiona niesławy
- Kałem okryją moje dobre imię.
- DOŻA
- Jak uradzicie sami, tak niech będzie;
- Wolno jej zostać lub jechać. Rzecz nagli;
- Równie też nagłym pośpiech być powinien.
- Musisz odpłynąć tej nocy.
- DESDEMONA
-
- Tej nocy,
- Mój panie?
- DOŻA
-
- Tak, tej nocy.
- OTELLO
-
- Całym sercem.
- DOŻA
- Dziesiąta rano zejdziem się tu znowu.
- Otello, zostaw kogo z podkomendnych,
- Co ci powiezie od nas nominację
- Oraz to, czego twój urząd i stopień
- Wymagać będzie.
- OTELLO
-
- Oto mój chorąży,
- Rzetelny, godzien zaufania człowiek;
- Jemu powierzę mą żonę, on także
- Zabierze z sobą to, co wasza mądrość
- Przesiać mi uzna za stosowne.
- DOŻA
-
- Dobrze.
- Dobranoc zatem każdemu z osobna.
do Brabancja
- No, no, siniore, przestań chmurzyć czoło.
- Słusznali szpetność przypisać niecnocie,
- Zięć wasz, choć czarny, jest pięknym w istocie.
- PIERWSZY SENATOR
- Bądź zdrów, Otello, a oszczędzaj żonę.
- BRABANCJO
- Pilnuj jej, odkąd jest na twoim chlebie;
- Bo zwiódłszy ojca, może zwieść i ciebie.
Doża, senatorowie i urzędnicy wychodzą.
- OTELLO
- Życie dam za jej wiarę. Tak więc, Jago,
- Tobie zostawiam moją Desdemonę.
- Proszę cię, poleć swojej żonie być przy niej
- I sprowadź mi ją. jak się da najprędzej;
- Pójdź, Desdemono; godzinę mam tylko
- Do poświęcenia miłości i innym
- Sprawom domowym. Musim ulec temu,
- Czego chwilowa wymaga konieczność.
Wychodzi z Desdemoną.
- RODRYGO
- Jagonie!
- JAGO
- Czego chcesz, zacna duszo?
- RODRYGO
- Cóż mi teraz czynić pozostaje, jak sądzisz?
- JAGO
- Co? pójść do łóżka i spać.
- RODRYGO
- Pójdę się natychmiast utopić.
- JAGO
- Jeżeli to uczynisz, przestanę być twoim przyjacielem na zawsze. Jakież ci głupstwo przyszło do głowy?
- RODRYGO
- Głupstwo żyć, kiedy życie jest męczarnią, a odjęcie go sobie jest receptą, kiedy śmierć ma być lekarstwem.
- JAGO
- O nikczemności! Patrzę na ten świat od siedmiu lat cztery razy wziętych i odkąd mogę odróżnić dobrodziejstwo od krzywdy, nie spotkałem jeszcze człowieka, który by umiał być przyjacielem samego siebie. Co do mnie, wolałbym się na człowieczeństwo pomie niać z pawianem, nimbym powiedział, że się chcę utopić z miłości ku pętarce.
- RODRYGO
- Cóż mam tedy czynić? Wyznaję, że mi wstyd być tak zakochanym, ale nie w mej mocy temu zaradzić.
- JAGO
- Nie w twej mocy! Psu na budę! Od nas samych zależy być takimi lub owymi. Nasze jestestwo jest ogrodem, a nasza wola ogrodnikiem: jeżeli chcemy w tym ogrodzie siać pokrzywy lub sałatę sadzić; rozpleniać hyzop, a wyrywać macierzankę; hodować jedno ziele albo pielęgnować różnego rodzaju rośliny; zapuszczać go niedbale lub skrzętnie uprawiać: możność ku temu i środki odpowiednie leżą w woli naszej. Gdyby waga władz naszych nie miała z jednej strony szali rozumu dla zrównoważenia szali zmysłowości z drugiej strony, wtedy krew i ułomność naszej natury doprowadziłaby nas do najhaniebniejszych ostateczności: ale mamy rozum na poskromienie w nas dzikich popędów, cielesnych bodźców i rozkiełzanych chuci; z czego wyprowadzam wniosek, że to, co ty nazywasz miłością, jest po prostu szczepem, ablegrem.
- RODRYGO
- To być nie może.
- JAGO
- Miłość jest jedynie krwi chucią i ustępstwem woli. Nuże! Bądź mężem! Utopić się? Top koty i ślepe szczenięta. Mienię się twoim przyjacielem i deklaruję się do ciebie być przywiązany liną nieprzełomnej wytrwałości: nigdym ci nie mógł bardziej pomóc jak teraz. Naładuj kiesę, udaj się za nią na tę wojnę; przebierz sobie twarz w fałszywą brodę; a kiesę naładuj, powiadam. Ani można przypuścić, żeby Desdemona miała długo kochać tego Murzyna — naładuj kiesę — a on ją nawzajem: był to gwałtowny przypływ i odpływ taki sam będzie, zobaczysz — naładuj tylko kiesę. Ci Murzyni nie są stali w swych sentymentach — miej kiesę dobrze podszytą — łakoć, która mu teraz smakuje przesłodko jak chleb świętojański, wyda mu się wkrótce gorzka jak ośli ogórek. Jej skłonność musi się zmienić, bo młoda; nasyciwszy się nim, pozna niestosowność swego wyboru. Ona musi zmiany zapragnąć, musi, ani wątpić; dlatego miej kiesę naładowaną. Jeżeli chcesz gwałtem pójść na potępienie, obierzże przyjemniejszą drogę ku temu jak utopienie. Weź pieniędzy, co tylko będziesz mógł. Jeżeli trwałość wiary i świętość ślubów afrykańskiego włóczęgi i kuto przebieglej Wenecjanki nie są rzeczą dla mego dowcipu i piekielnych potęg nieprzełomną, to ją posiadać będziesz. Dlatego zaopatrz się w pieniądze. Topić się? Co za myśl dzika! Nie tędy droga do celu: raczej ci zostać obwiesiem dopiąwszy swego niż topielcem nic nie wskórawszy.
- RODRYGO
- Zaręczyszże mi za skutek, jeżeli na tym oprę moją nadzieję?
- JAGO
- Możesz śmiało na mnie liczyć. Idź, postaraj się o pieniądze. Mawiałem ci często i powtarzam jeszcze raz, że nienawidzę tego Murzyna. Moja ansa z serca pochodzi i twoja nie z innego źródła; działajmy więc wspólnie w interesie zemsty. Jeżeli mu zdołasz przypiąć rogi, sprawisz sobie przez to uciechę, a mnie pociechę. Leży jeszcze coś więcej w łonie przyszłości, co się dopiero ma narodzić. Allons! marsz! Zaopatrz się w pieniądze. Jutro o tym obszerniej pogadamy. Bądź zdrów!
- RODRYGO
- Gdzież się zejdziemy z rana?
- JAGO
- W mojej kwaterze.
- RODRYGO
- Przybędę jak najwcześniej.
- JAGO
- Bądź zdrów! do zobaczyska! Ale, ale...
- RODRYGO
- Co takiego?
- JAGO
- Nie topże się już, słyszysz?
- RODRYGO
- Jużem tej myśli zaniechał. Spieniężę cały mój majątek.
- JAGO
- Bądź zdrów! do zobaczyska! Naładuj trzos, a dobrze.
Rodrygo wychodzi.
- Tak zawsze z głupców robię sobie łyko.
- Krzywdę bym czynił memu rozsądkowi,
- Gdybym czas marnie tracił z takim dudkiem
- I nie korzystał na tym. Nienawidzę
- Tego Murzyna: chodzą pogadanki,
- Że on przy mojej żonie mnie luzował;
- Może to bajka, nie mam pewnych danych,
- Że tak jest; samo jednak podejrzenie
- Tego rodzaju staje mi za pewność.
- Murzyn ma o mnie wysokie mniemanie,
- Tym ci skuteczniej mogę dopiąć celu.
- Kasjo przystojny: pomyślmy no trochę.
- Zabrać mu miejsce i nasycić zemstę
- Jednym zamachem; ale jak? pomyślmy.
- Gdybym po pewnym czasie otumanił
- Ucho Otella nieznacznym poszeptem,
- Że on i jego żona są na stopie
- Za poufałej? Kasjo miły człowiek,
- Kształtny, mogący wzbudzić podejrzenie;
- Na serc podbójcę stworzony; a Murzyn
- Jest charakteru łatwego, prawego,
- Wierzy w uczciwość, gdzie widzi jej pozór,
- I najdokładniej daje się jak osioł
- Za nos prowadzić. Plan mój już osnuty;
- Rzucone ziarno: piekło i noc czarna
- Wyda potworny owoc z tego ziarna.
Wychodzi.
Akt II
Scena pierwsza
Miasto portowe na Cyprze. Taras nad morzem
Wchodzi Montano z dwoma obywatelami.
- MONTANO
- Czy tam co widać na morzu z przylądka?
- PIERWSZY OBYWATEL
- Nic prócz wysoko wezbranej powodzi.
- Nie mogłem dostrzec ni jednego żagla
- Pomiędzy niebem a powierzchnią fali.
- MONTANO
- Coś dziś wiatr głośno przemawiał do lądu;
- Nie pomnę, aby kiedy szturm podobny
- Do parapetów naszych zakołatał.
- Jeśli tak samo dął na pełnym morzu,
- Jakiż dębowy bal, bity kafarem
- Walących się nań fal, mógł nie wyjść z fugi?
- O czymże przyjdzie nam usłyszeć?
- DRUGI OBYWATEL
-
- Pewnie
- O rozproszeniu tureckiej eskadry.
- Bo stańcie jeno na wspienionym brzegu
- I patrzcie, jak to rozdąsane wały
- Miotają się ku chmurom, jak bałwany
- Rozkołysane, z monstrualną grzywą,
- Rzygają wodę w oczy Niedźwiedzicy
- I zdają się chcieć zalać wieczny świecznik
- Gwiazdy Polarnej. Nigdym jeszcze dotąd
- Nie widział takiej wściekłości żywiołu.
- MONTANO
- Jeśli turecka flota nie zdążyła
- Wcześnie się schronić do jakiej zatoki,
- To po niej; ujść jej nie będzie podobna.
Wchodzi Trzeci obywatel.
- TRZECI OBYWATEL
- Wieści, panowie! Wojna już skończona.
- Tak srodze Turkom dała się we znaki
- Ta nawałnica, że plan ich okulał;
- Jeden z weneckich okrętów był świadkiem
- Ciężkiego szwanku i rozbicia większej
- Części ich floty.
- MONTANO
-
- Pewnaż to wiadomość?
- TRZECI OBYWATEL
- Okręt ów właśnie zawinął do portu:
- Jest to weroński bryg. Kasjo, namiestnik
- Bohaterskiego Murzyna Otella,
- Wysiadł już na ląd; sam wódz, opatrzony
- W pełnomocnictwo nieograniczone,
- Na morzu jeszcze jest żeglując ku nam.
- MONTANO
- Cieszę się z tego, godzien on być rządcą.
- TRZECI OBYWATEL
- Tenże sam jednak Kasjo, co nam przyniósł
- Pociechę wieścią o klęsce tureckiej,
- Smutną ma minę i modły zanosi
- Za całość wodza, bo ich rozdzieliła
- Gwałtowna burza.
- MONTANO
-
- Bogdajby ocalał!
- Służyłem pod nim; jest to całą gębą
- Żołnierz i hetman. Idźmy do przystani
- Przybyły okręt powitać i posłać
- Wzrok na spotkanie dzielnego Otella
- Aż tam, gdzie krańce morza i błękitu
- W jedno spływają.
- TRZECI OBYWATEL
-
- Idźmy, bo co chwila
- Nowych się gości możemy spodziewać.
Wchodzi Kasjo.
- KASJO
- Dzięki wam, mężni obrońcy tej wyspy,
- Za te przychylne uczucia dla wodza.
- Oby go nieba zachowały cało!
- Bo oddzielony od niego zostałem
- Pośród bałwanów wzburzonego morza.
- MONTANO
- Dobryż ma okręt?
- KASJO
-
- Mocno zbudowany,
- I sternik mistrzem jest w swoim rzemiośle;
- Nadzieje moje przeto nie są jeszcze
- Śmiertelnie chore i liczą na bliski
- Powrót do zdrowia.
Glosy za sceną: „Żagiel! żagiel! żagiel!”
- Co to za krzyki słychać?
Wchodzi Czwarty obywatel.
- CZWARTY OBYWATEL
- Miasto opustoszało. Tłumy ludu
- Na brzeg wybiegły i wołają: żagiel!
- KASJO
- Moja nadzieja zwiastuje Otella.
Słychać wystrzały.
- DRUGI OBYWATEL
- Wydają teraz powitalne salwy:
- Nie jest to zatem w każdym razie okręt
- Nieprzyjacielski.
- KASJO
-
- Idź pan, proszę, zobacz,
- I przynieś nam wieść pewną, kto to przybył.
- DRUGI OBYWATEL
- Spieszę natychmiast.
Wychodzi
- MONTANO
-
- Panie namiestniku,
- Chciej mi powiedzieć, czy wasz wódz ma żonę?
- KASJO
- I jaką jeszcze! Zaślubił dziewicę,
- Która z opisem najidealniejszym
- Może się równać, która by zdołała
- Najwytworniejsze pióro w kłopot wprawić,
- Bo mieści w sobie wszelką doskonałość,
- Na jaką może zdobyć się natura.
Drugi obywatel wraca.
- Któż to przypłynął?
- DRUGI OBYWATEL
-
- To niejaki Jago,
- Chorąży wodza.
- KASJO
- Szczęśliwą zaiste
- Miał podróż, kiedy mógł przybyć tak prędko.
- Orkany nawet, wichry i topiele,
- Spiczaste rafy i w mur zbite piaski,
- Te przyczajone wrogi niewinnego
- Tramu okrętów, jakby ulegając
- Wpływom piękności, stłumiły złość w sobie
- Dla przepuszczenia boskiej Desdemony.
- MONTANO
- Któż ona?
- KASJO
-
- Ta to, o której mówiłem,
- Pani naszego pana, powierzona
- Pieczy dzielnego Jaga, który nasze
- Oczekiwania uprzedził o tydzień
- Przybywszy teraz, panie chroń Otella!
- Zbawczym swym tchnieniem wezdmij jego żagiel,
- By mógł okrętem swym ten port ucieszyć,
- Chyżo w objęciach Desdemony spocząć,
- Wlać nowy zapał w nasz duch półprzygasły
- I uszczęśliwić cały Cypr. O, patrzcie!
Wchodzą z orszakiem Desdemona, Emilia, Jago i Rodrygo.
- Klejnot okrętu na brzeg wysiadł. Cyprze,
- Zegnij kolana przed nią. Cześć ci, pani!
- Błogosławieństwo nieba niechaj będzie
- Z tobą, za tobą, w krąg ciebie!
- DESDEMONA
-
- Dziękujęć,
Waleczny Kasjo: wiesz co o mym mężu?
- KASJO
- Jeszcze nie przybył i nic więcej nie wiem
- Nad to, że zdrów jest i wkrótce tu będzie.
- DESDEMONA
- Boję się tylko — czemuś się z nim rozstał?
- KASJO
- Straszny spór morza ze sklepieniem niebios
- Rozdzielił nasze statki.
Słychać wystrzały.
- Słyszysz, pani?
- Zbliża się jakiś okręt.
Głosy za sceną: „Żagiel! żagiel!”
- DRUGI OBYWATEL
- Ogniem z dział wita naszą cytadelę,
- Snadź i to nasi.
- KASJO
-
- Chciej pan pójść to sprawdzić.
Wychodzi Drugi obywatel.
- Mości chorąży, witaj! Witaj, pani!
Całuje Emilię.
- Niech ci ta moja śmiałość krwi nie psuje,
- Kochany Jago, wiem ja, co wypada,
- I stąd ten śmiały objaw uprzejmości.
- JAGO
- Gdyby jej usta były dla waszmości
- Podobnie szczodre jak jej język dla mnie,
- Wnet byś był syty.
- DESDEMONA
-
- Biedna, słów jej braknie.
- JAGO
- Ma niepośledni ich magazyn: nieraz
- Doświadczam tego, kiedy bym chciał zasnąć.
- W twej obecności, pani, naturalnie
- Cofa się trochę z językiem za szaniec
- I w myśli tylko gdera.
- EMILIA
-
- Co też pleciesz!
- JAGO
- Idź, idź; obrazki z was za progiem domu,
- Dzwony w pokojach, dzikie koty w kuchni,
- Święte, jeżeli same co zbroicie,
- Diablice, gdy kto wam w czym nie dogodzi;
- Komedyjantki koło gospodarstwa,
- A gospodynie w łóżku.
- DESDEMONA
-
- O bluźnierco!
- JAGO
- Jeśli to kłamstwo – Turkiem mnie nazwiecie,
- W dzień się bawicie, w nocy pracujecie.
- EMILIA
- Pochwalnych ód mi nie pisz.
- JAGO
-
- Nie chciej tego.
- DESDEMONA
- Cóż byś napisał, gdybyś mnie miał chwalić?
- JAGO
- O, nie wyzywaj mnie do tego, pani,
- Bo Jago zero, jeżeli nie gani.
- DESDEMONA
- Spróbuj. Czy poszedł kto do portu?
- JAGO
-
- Poszedł.
DESDEMONA do siebie
- Nie w smak mi żarty, chcę atoli pokryć
- Stan mój wewnętrzny wesołym pozorem,
- No, jakżebyś mnie pochwalił, Jagonie?
- JAGO
- Myślęć ja nad tym, lecz pomysł w tej mierze
- Tak się odczepia od mej mózgownicy
- Jak muchy z lepu, wyrywa mózg z sobą,
- Wszystko; wszelako muza ma pracuje
- I w taki sposób wydaje swój poród:
- Białam, piękna i sprytna, stąd dwie mam korzyści:
- Piękność wróży mi szczęście, spryt takowe iści.
- DESDEMONA
- A jeśli piękność jest czarna przy sprycie?
- JAGO
- Jestli czarna i sprytna, daję w zakład szyję,
- Że ktoś biały niebawem jej czarność pokryje.
- DESDEMONA
- Coraz to gorzej.
- EMILIA
-
- A jeżeli która
- Jest, dajmy na to, piękna, ale głupia?
- JAGO
- Głupstwo pięknej kobiecie nie może zawadzić,
- Bo przy piękności każda umie sobie radzić.
- DESDEMONA
- Niesmaczne to, stare koncepta, zdolne rozśmieszyć karczemną kompanię. Cóż byś powiedział o kobiecie brzydkiej i głupiej zarazem?
- JAGO
- Niech będzie jak gęś głupia i szpetna jak flądra,
- Potrafi to, co każda i piękna, i mądra.
- DESDEMONA
- Cóż za straszne nieuctwo! Najgorszą pochwaliłeś najlepiej. Jakaż ci pochwała pozostaje dla prawdziwie zacnej kobiety? Dla kobiety, której wszechstronna wartość zmusza złośliwość nawet do oddania jej sprawiedliwości?
- JAGO
- Taka, co krasą nęci, a nie razi pychą,
- Ma język nie dla kształtu, jednakże jest cichą;
- Choć jej złota nie braknie, nie pstrzy się jak lala,
- Mogłaby, przecież nigdy sobie nie pozwala;
- Gdy ma powód do gniewu i do zemsty możność,
- Zniesie urazę, odwet mając za bezbożność;
- Której nigdy do głowy nie przyjdzie myśl taka,
- Że lepszy jest mlecz śledzia niż ogon szczupaka;
- Co powierzone sobie szanuje sekreta,
- A sama nie ma żadnych: o, taka kobieta
- Warta – jeżeli tylko jest gdzie takie dziwo...
- DESDEMONA
- Czegóż warta?
- JAGO
- Karmić bębny i cienkie butelkować piwo.
- DESDEMONA
- Możnaż się zdobyć na bardziej kulawą, nieudolną konkluzję? Nie ucz się od niego, Emilio, choć jest twoim mężem. Cóż ty na to, mości Kasjo? Nie jestże to najbezbożniejszy, najbezwstydniejszy bajarz?
- KASJO
- Rąbie krzyżową sztuką, łaskawa pani: więcej ma zalet jako żołnierz niżeli jako światowiec.
JAGO do siebie
- Bierze ją za rękę; tak, tak, szeptajcie do siebie: w takiej to wątłej tkance uwikłam tak wielką muchę jak Kasjo. Tak, tak, uśmiechaj się do niej, uśmiechaj; równaj nogi, tym dogodniej cię spętam przez tę dworność. O, tak, tak, przewybornie! Jeżeli ta uprzejmość wyzuje cię z twego namiestnikostwa, to lepiej ci było tak często nie całować swych, trzech palców, którymi z taką gracją odgrywasz rolę galanta. Brawo! Ślicznie całujesz: co za wytworna dworność! w rzeczy samej. Znowu palce do ust? Rad bym, żeby ci się zamieniły w lewatywy.
Słychać trąbkę.
- To wódz, znam jego trąbkę.
- KASJO
-
- Tak, to on.
- DESDEMONA
- Idźmy naprzeciw niego.
- KASJO
-
- Oto idzie.
Wchodzi Otello z orszakiem.
- OTELLO
- O mój piękny żołnierzu!
- DESDEMONA
-
- Mój Otello!
- OTELLO
- Zdumienie moje, żem cię tu już zastał,
- Równa się mojej radości. O drogi,
- Zachwycający skarbie duszy mojej!
- Gdyby po każdej burzy miała taka
- Cisza nastawać, niech szaleją wichry,
- Póki uśpionej śmierci nie przebudzą;
- Niech się na góry fal pnie łódź wędrowna
- Aż po sam Olimp i w głąb spada nazad
- Aż po kraj piekieł! Gdyby trzeba było
- Umrzeć natychmiast, skonanie w tej chwili
- Błogosławieństwem by mi się wydało,
- Bo rozkosz mojej duszy tak jest wielka,
- Ze się obawiam, czy druga podobna
- We mgle przyszłości jest mi zachowana.
- DESDEMONA
- Niechże Bóg broni, aby nasza miłość
- I nasze szczęście nie miało się, owszem,
- Z liczbą dni zwiększać!
- OTELLO
-
- Święte twe życzenie!
- Nie mogę zmieścić mej radości w słowach;
- Oby w harmonii serc naszych nie zaszła
- Inna niezgodność jak obecnie.
Całuje ją.
JAGO do siebie
- Brawo!
- Jesteście teraz dobrze nastrojeni;
- Ale ja wkrótce odkręcę te kołki,
- Co dają taką dźwięczność waszym strunom.
- Jakem uczciwy, rozstroję ten współdźwięk.
- OTELLO
- Pójdźmy na zamek. Tak więc, przyjaciele,
- Wojna skończona. Turcy potonęli.
- Jakże się macie, moi dobrzy, moi
- Starzy znajomi? Luba, znajdziesz w Cyprze
- Dobre przyjęcie, bo mam na tej wyspie
- Wielu życzliwych. O najukochańsza,
- Nie kleją mi się wyrazy, majaczę
- Ze zbytku szczęścia. Proszę cię, Jagonie,
- Każ moje skrzynie poznosić z okrętu
- I kapitana przyprowadź mi z sobą
- Do cytadeli; dzielny to marynarz.
- Jego zasługi o wielki szacunek
- Słusznie wołają. Idźmy, Desdemono,
- Jeszcze raz, bądź mi w Cyprze pozdrowiona!
Otello i Desdemona wychodzą ze swym orszakiem.
JAGO do swego sługi
- Idź do portu i czekaj tam na mnie.
do Rodryga
- Zbliż no się, bracie: jeżeli masz odwagę – a mówią, że nawet tchórze, zakochani będąc, nabierają szlachetnych impulsów, których im odmówiła natura – jeżeli tak jest, to słuchaj, co ci powiem. Kasjo będzie miał tej nocy straż w zamku; przede wszystkim jednak muszę ci powiedzieć, że Desdemona jest w nim naprawdę zakochana.
- RODRYGO
- W nim? To być nie może.
- JAGO
- Przyłóż palec, ot tak, i zważ, co ci powiem. Przypominasz sobie, jak ona namiętnie pokochała zrazu tego Murzyna, za to tylko, że przed nią junaczył i prawił smalone duby. Możnaż przypuścić, że go stale kochać będzie za gadulstwo? Odwołuję się do twego rozsądku. Jej oczy potrzebują karmi, a cóż im za rozkosz patrzeć na diabła? Aby krew, po pewnym czasie pożycia ochłodzona, na nowo mogła zakipieć i namiętność, ukołysana, na nowo się rozbudzić, niezbędną jest ku temu kształtność postawy, stosowność wieku, gładkość oblicza i obejścia, czego wszystkiego Murzynowi braknie. Otóż w braku tego rodzaju dezyderiów subtelna jej czułość widzieć będzie zawód, zacznie czuć niesmak, ckliwość, a następnie odrazę do tego Murzyna; sama natura do tego ją przywiedzie i znagli do nowego wyboru. Przypuściwszy to, przyjacielu, a przypuszczenie to jest niezbite, bynajmniej nie nakręcone, któż stoi na wyższym szczeblu do tego szczęścia jak Kasjo? Zręczny to hultaj, nie posuwający skrupulatności dalej jak do nadania sobie uczciwego przyzwoitego pozoru, pod którym by tym lepiej mógł zaspokajać swoje sprośne, kryjome chuci? Nikt jak on, nikt jak on: przebiegły to, szczwany hultaj; wyżeł na gratki, którego oko umie bić fałszywą monetę sposobności, gdy prawdziwa się nie nastręcza: szatan wcielony. Przy tym hultaj ten jest młody i przystojny i posiada wszelkie warunki, za którymi pstre, puste głowy szaleją; hultaj to kompletny, z piekła rodem! i ona go już sobie upatrzyła.
- RODRYGO
- Nie mogę temu uwierzyć; znam jej bogobojny sposób myślenia.
- JAGO
- Ot wyjechał z bogobojnością jak na targ z łysą kobyłą. Toć przecie wino, które ona pije, jest z gron nie z czego; gdyby była bogobojna, nie zakochałaby się była w Murzynie. Bogobojna głupoto! Nie uważałźeś, jak mu dłoń muskała palcami? nie uważałżeś tego?
- RODRYGO
- Uważałem; ale to tylko tak, z życzliwości.
- JAGO
- Z lubieżności, tak to pewne, jak że mam pięć palców u ręki. Był to wstęp, nieznaczny prolog do dzieła bezwstydu i nierządu. Tak się do siebie zbliżyli ustami że się ich tchnienia objęły nawzajem. Obmierzłe myśli! nieprawdaż, Rodrygo? Skoro te porozumienia utorują sobie drogę, tuż za nimi pójdzie akcja główna i ostateczne rozwiązanie; tfy! Ale jest na to sposób; posłuchaj mojej rady, przyjacielu, nie na próżno sprowadziłem cię z Wenecji. Bądź tej nocy na warcie; moją rzeczą będzie naznaczyć ci posterunek; Kasjo nie zna cię; ja będę w pobliskości; staraj się jakim bądź sposobem w gniew go wprawić, bądź to mówiąc za głośno, bądź to szydząc z jego służbistości, bądź to innym jakim środkiem drażniącym, który czas i okoliczności za najstosowniejszy ci wskażą.
- RODRYGO
- Dobrze.
- JAGO
- On jest porywczy, pasjonat; zechce cię może laską uderzyć; połechcz no go tak, żeby to zrobił; będzie to dla mnie dostateczne do podburzenia Cypryjczyków, którzy się nie prędzej uspokoją, aż Kasjo od obowiązków oddalony zostanie. Wtedy będziesz miał uproszczoną drogę do celu środkami, jakimi będę mógł rozporządzać; i tym sposobem pozbędziemy się zawady, bez usunięcia której nie moglibyśmy się spodziewać powodzenia.
- RODRYGO
- Zgoda, uczynię to, tylko mi nastręcz sposobność.
- JAGO
- O to się nie troszcz; przyjdź tylko niebawem do cytadeli. Muszę pójść teraz na okręt po jego rzeczy, bądź zdrów.
- RODRYGO
- Do widzenia.
Wychodzi.
- JAGO
- Że się w niej Kasjo kocha, temu wierzę;
- Że ona kocha go, to wiarogodne.
- Murzyn ma stały, szlachetny charakter
- (Choć go nie cierpię, muszę mu to przyznać)
- I, ani wątpić, będzie dobrym mężem
- Dla Desdemony. Ja ją także kocham,
- Nie samą tylko zmysłową miłością,
- Jakkolwiek, prawdę mówiąc, niedalekim
- Od tak wielkiego grzechu, głównie jednak
- W widoku zemsty; podejrzenie bowiem,
- Że się ten Murzyn wkradł do mej kwatery,
- Jak witriolem pali mi wnętrzności.
- Póty nie zdoła nic mnie zaspokoić,
- Póki nie oddam mu wet za wet; gdyby
- To zaś chybiło, opętam mu duszę
- Taką zazdrością, że jej nie uleczy
- Żadna rozwaga; do spełnienia czego,
- Byle mi tylko nie skrewił ten mały
- Wenecki szpiczak, którego podjudzam,
- Pan Michał Kasjo za most mi posłuży.
- Opiszę go jak węża przed Murzynem,
- Bo się obawiam, aby i on także
- Nie znalazł drogi do mojej szlafmycy;
- Zyskam Murzyna serce, zaufanie
- I wdzięczność za to, że go wykieruję
- Na błazna; że go z pokoju i szczęścia
- W szaleństwo strącę. Oto szkic tej matni,
- Blady on jeszcze, czas go uwydatni.
Wychodzi.
Scena druga
Ulica.
Wchodzi Herold z proklamacją w ręku; za nim lud.
- HEROLD
- Wolą jest Otella, dostojnego, walecznego generała naszego, ażeby z powodu świeżo nadeszłych wieści o zupełnym zniszczeniu floty tureckiej, całe miasto objawiło swą radość, bądź to przez taniec, bądź to przez fajerwerki, bądź przez inne jakiekolwiek zabawy i uciechy, odpowiednie upodobaniu każdego; tym bardziej że obok tak fortunnego wypadku generał święci dziś swoje zaślubiny. Generał pragnął, aby to ogłosić. Wszystkie kuchnie zamku są otwarte i wolno w nich każdemu weselić się i bankietować od tej, to jest piątej godziny, aż dopóki zegar nie wybije jedenastej. Niech nieba błogosławią wyspę Cypr i naszego dostojnego generała Otella!
Wychodzą.
Scena trzecia
Przedsień w zamku.
Wchodzą Otello, Desdemona, Kasjo i służba.
- OTELLO
- Ścisłą tej nocy miej straż, mój Michale;
- Trzeba nam samym mieć się na baczności,
- Aby uciecha miary nie przebrała.
- KASJO
- Jago otrzymał już rozkaz po temu;
- Pomimo tego jednak osobiście
- Oko mieć będę.
- OTELLO
-
- Jago jest sumienny.
- Bądź zdrów, Michale; jutro jak najraniej
- Pomnij przyjść do mnie. Pójdź, najukochańsza.
- Kto targu dobił, może zyski ciągnąć;
- Nam już się godzi korzyść tę osiągnąć.
- Dobranoc.
Wychodzi z Desdemoną i służbą. Wchodzi Jago.
- KASJO
- Trzeba nam pójść na wartę, Jagonie.
- JAGO
- Jeszcze nie teraz, namiestniku, dopiero dziesiąta. Generał pozbywa się nas tak wcześnie z miłości ku swojej Desdemonie i za złe mu tego wziąć nie można, jeszcze się nią nie nacieszył, a to kąsek godzien Jowisza.
- KASJO
- Rzadka to kobieta, w rzeczy samej.
- JAGO
- I ognista, na honor.
- KASJO
- W istocie, dziwnie hoże i nadobne stworzenie.
- JAGO
- Co to za oczy! Zdaje mi się, że jest w nich coś wyzywającego.
- KASJO
- Coś podbijającego, a przy tym, zdaje mi się, nadzwyczaj skromnego.
- JAGO
- A kiedy mówi, to tak, jak gdyby do serca szturm przypuszczała.
- KASJO
- W istocie, doskonałość sama.
- JAGO
- Daj im Boże szczęście w łożu! Pójdź, namiestniku, mam gąsiorek wina, a tam wpodle jest kilku cypryjskich zuchów, co by radzi szturchnąć w kubki za zdrowie czarnego Otella.
- KASJO
- Tej nocy ani kropli, Jagonie. Mam słabą, nieszczęśliwą głowę do picia. Rad bym, żeby koleżeństwo wynalazło inny jaki obyczaj na objawienie serdeczności.
- JAGO
- To walni chłopcy; tylko jeden kubek, ja za ciebie pić będę.
- KASJO
- Wypiłem dziś wieczór tylko jeden kubek, i to dobrze wodą zobojętniony, a patrz, jaką tu rewolucję wywołał. Już to takie moje upośledzenie; nie mogę brawować z moją słabością.
- JAGO
- Ejże! ejże! toć to noc na hulankę przeznaczona, a ci panowie tak bardzo sobie tego życzą.
- KASJO
- Gdzież oni są?
- JAGO
- U bramy wchodowej; gdybyś chciał ich tu zaprosić.
- KASJO
- No, mniejsza zresztą, ale niechętnie to czynię.
Wychodzi Kasjo.
- JAGO
- Jeśli choć jeden kubek wlać weń zdołam
- Do tego, co już dziś wieczorem wypił,
- Tak się drażliwy stanie i zajadły
- Jak mały piesek bonoński. Rodrygo,
- Któremu miłość przewróciła głowę
- Prawie na wywrót, wychylił już kilka
- Porządnych miarek na cześć Desdemony
- I jest na warcie. Uraczyłem przy tym
- Tęgo przed chwilą trzech cypryjskich chwatów,
- Hardych i ciętych, i dbałych o honor,
- Prawdziwe jądro tutejszej młodzieży;
- Ci są na straży także. Owoż tedy
- Wśród tej drużyny dobrze podchmielonej
- Przywiodę Kasja do czegoś takiego,
- Co całą wyspę oburzy. Już idą.
- Niech jeno plan mój nogi nie wywinie,
- Z wiatrem i nurtem łódź moja popłynie.
Wchodzi Kasjo, z nim Montano i dwóch innych Cypryjczyków.
- KASJO
- Na honor, już mi się w głowie kręci.
- MONTANO
- Cóż znowu? Od kilku kropel? Nie było nawet flaszki, jakem żołnierz.
- JAGO
- Hej, wina!
śpiewa
- Uderzmy w puchary: buch! buch!
- Uderzmy w puchary: buch!
- Łyk rzeźwi człowieka,
- A życie ucieka,
- Więc dalej! niech pije, kto zuch!
- Wina, chłopcy!
Przynoszą wino.
- KASJO
- Na honor, przednia śpiewka.
- JAGO
- Nauczyłem się jej w Anglii, gdzie są zawołane majstry od kufla. Ani Duńczyk, ani Niemiec, ani nawet opasły Holender – hej, wina! – nie dotrzyma placu Anglikowi.
- KASJO
- To więc Anglicy mają takie tęgie głowy?
- JAGO
- Ba! kiedy Duńczyk legnie trupem, Niemiec pod ławę się stoczy z przepicia, a Holender odda to, co wypił, Anglik spokojnie każe sobie nalewać nowy puchar.
- KASJO
- Za zdrowie naszego generała!
- MONTANO
- Chętnie je przyjmuję, namiestniku, i godnie na nie odpowiem.
- JAGO
- O kochana Anglio!
śpiewa
- Król Stefan nie był marnotrawca,
- Z szaraku nosił szarawary;
- Dał za nie tylko dwa talary
- I jeszcze zdziercą nazwał krawca.
- Pan to na wielkie był rozmiary,
- A tyś niebogim jest chudziną;
- Zbytkiem narody nawet giną,
- Wdziej więc na siebie płaszcz swój stary.
- Hola! jeszcze wina!
- KASJO
- To jeszcze przedniejsza śpiewka niż tamta.
- JAGO
- Chceszże, abym ją powtórzył?
- KASJO
- Nie, nie; bo mi się zdaje niegodnym swego miejsca, kto coś takiego czyni. Tak, tak. Opatrzność jest nad wszystkimi, są dusze, co się doczekają zbawienia, i są dusze, co się nie doczekają zbawienia.
- JAGO
- Masz słuszność, kochany namiestniku.
- KASJO
- Co do mnie, bez obrazy generała i kogo bądź wyższej rangi spodziewam się doczekać zbawienia.
- JAGO
- Tak samo i ja, mój namiestniku.
- KASJO
- Za pozwoleniem, tylko nie wprzód ode mnie: namiestnik powinien być wprzód zbawionym niż chorąży. Ale dość tego: idźmy na służbę. Przebacz nam Panie nasze grzechy! Idźmy, panowie. Nie myślicie przecie, żem ja pijany! To mój chorąży, to moja lewa ręka, a to prawa, widzicie, żem nie pijany; mogę jeszcze dobrze stać i mówić dobrze.
- WSZYSCY
- Zupełnie dobrze.
- KASJO
- No, to bardzo dobrze; nie trzeba wam przeto myśleć żem pijany.
Wychodzi.
- MONTANO
- Idźmy, panowie; czas już na tarasie
- Wartę rozstawić.
- JAGO
-
- Mieliście, panowie,
- Próbkę naszego namiestnika, jest to
- Wojownik, godzien przy Cezarze służyć
- I rozkazywać, ale ma tę wadę,
- Coście widzieli, ta zaś do istotnej
- Jego wartości w takim jest stosunku
- Jak dzień do nocy w czasie porównania:
- Długość ich równa. Szkoda go prawdziwie.
- Boję się, żeby Otella w nim ufność
- Nie zamieszała spokojności Cypru,
- Gdy go ta jego słabość w niewłaściwej
- Porze napadnie.
- MONTANO
-
- Częstoż on tak bywa?
- JAGO
- Co dzień przed pójściem spać; zdolny jest czuwać
- Całe dwie doby, jeżeli go trunek
- Nie ukołysze.
- MONTANO
-
- Nie byłożby dobrze
- Uprzedzić o tym generała? Może
- On o tym nie wie? Może jego dobroć
- Dostrzega tylko cnót Kasja, a wady
- Raczej przeocza? Azaliż tak nie jest?
Wchodzi Rodrygo.
- JAGO
- Rodrygo?!
po cichu do niego
- Czego chcesz? ruszajże za nim.
Wychodzi Rodrygo.
- MONTANO
- Szkoda, doprawdy, że zacny Otello
- Tak ważne miejsce, bo drugiego siebie,
- Nałogowemu zwierza pijanicy.
- Miałby zasługę, kto by mu w tej mierze
- Oczy otworzył.
- JAGO
-
- Nie zrobię ja tego,
- Choćby mi cały Cypr dawano za to.
- Szczerze miłuję Kasja i wolałbym
- Uleczyć go z tej wady. Ale cicho!
- Cóż to za hałas?
Krzyki za sceną: „Na pomoc! na pomoc!”
Rodrygo wbiega, Kasjo ściga go.
- KASJO
Ha, psie! gałganie!
- MONTANO
-
- Co to, namiestniku?
- KASJO
- A łajdak! uczyć mię mych obowiązków?
- Zbiję na leśne jabłko tego szelmę.
- RODRYGO
- Bić mnie!
- KASJO
-
- Ujadasz jeszcze?
Uderza Rodryga.
- MONTANO
-
- Namiestniku,
- Powściągnij swój gniew, proszę.
Wstrzymuje go.
- KASJO
-
- Puść mię waćpan,
- Jeżeli nie chcesz sam oberwać guza.
- MONTANO
- Wstydź się, pijany jesteś.
- KASJO
-
- Ja pijany?
Biją się.
- JAGO
- Panowie, dajcie pokój!
Do Rodryga na stronie
- Idź, krzycz: gwałtu!
Wychodzi Rodrygo.
- Mój namiestniku! przestańcie, panowie!
- Panie Montano! Namiestniku! Hola!
- Na pomoc! Także straż odbywać mamy?
Dzwon bije na alarm.
- Diavolo! któż to na alarm uderzył!
- Całe się miasto poruszy. Dlaboga!
- Stój, namiestniku! zhańbisz się na zawsze.
Wchodzi Otello z orszakiem.
- OTELLO
- Co się tu dzieje?
- MONTANO
-
- Krew się leje ze mnie.
- Zranił mię. Musi umrzeć!
- OTELLO
-
- Ach, stójcie,
- Jeśli wam życie miłe!
- JAGO
-
- Namiestniku!
- Panie Montano! Przestańcie, na Boga!
- Zgodneż to z waszym stopniem, obowiązkiem?
- Stójcie! generał mówi: dajcież pokój!
- OTELLO
- Co się to znaczy? Jak przyszło do tego?
- Czyśmy się w Turków przemienili? Mamyż
- Czynić to, czego nawet bisurmanom
- Ich Bóg zabrania? Przez wstyd chrześcijański
- Połóżcie koniec tej pogańskiej walce.
- Kto pierwszy w nowym przystępie wściekłości
- Drgnie z miejsca, życiem odpowie mi za to.
- Niech zaprzestaną tego bicia w dzwony!
- Straszny ich odgłos rzuca próżną trwogę
- Na miasto. Co się tu stało, panowie?
- Poczciwy Jago, coś aż zbladł z zmartwienia,
- Powiedz, kto powód dał do tego? W imię
- Twej przychylności wzywam, cię, mów.
- JAGO
-
- Nie wiem.
- Przed chwilą jeszcze, przed pół, ćwierć minutą,
- W najlepszej zgodzie z sobą, w zażyłości
- Najpoufalszej, jako oblubieniec
- Z oblubienicą w łoże zmierzający —
- Wtem jakby jaki planeta ich urzekł,
- Łap za oręże i dalej po sobie
- Grzmotać zaczęli. Nie umiem powiedzieć,
- Z czego powstała ta jałowa zwada.
- Było mi raczej w jakiej chlubnej sprawie
- Stracić tę nogę, co mię tu przywiodła.
- OTELLO
- Jakeś mógł tak się zapomnieć, Michale?
- KASJO
- Wybacz mi, wodzu, nie mogę rzec słowa.
- OTELLO
- Zacny Montano, znany byłeś z taktu;
- Wysoko cenił świat rozwagę twoją
- W tak młodym wieku i twe imię brzmiało
- Pochwalnie w ustach najświatlejszych sędziów.
- Skądże ci przyszło kazić tak swą przeszłość
- I klejnot sławy zamieniać na imię
- Burdy nocnego? Odpowiedz mi na to.
- MONTANO
- Zacny Otello, ciężko jestem ranny,
- Nie mogę mówić; Jago, twój chorąży,
- Powie ci wszystko, co wiem: nie wiem wszakże,
- Abym cokolwiek zdrożnego powiedział
- Albo uczynił, jeśli zachowanie
- Własnego życia nie zwie się występkiem,
- I grzechem nie jest bronić się, gdy napaść
- Grozi całości naszej.
- OTELLO
-
- Już krew we mnie
- Zaczyna górę brać nad cierpliwością
- I gniew, ćmiąc jasny mój pogląd, nurtuje
- Po moich żyłach. Gdy krok zrobię naprzód,
- Gdy raz dłoń wzniosę — i najlepsi padną.
- Mówcie więc, jak się wszczął ten bój ohydny?
- Kto dał do niego powód? Na kimkolwiek
- Ciąży stąd wina, tego się wyrzekam,
- Choćby był nawet mym bliźnięcym bratem.
- Jak to? W samejże twierdzy? Gdy lud jeszcze
- Trwogą przejęty, skłonny do popłochu,
- Wzniecać domowe kłótnie i rozterki,
- W noc, w czasie służby, na głównym odwachu?
- To niesłychane. — Jagonie, kto zaczął?
- MONTANO
- Jeśli przez stronność, z koleżeńskich względów
- Mniej albo więcej powiesz, niż jest prawdą,
- Nie żołnierz z ciebie.
- JAGO
-
- Nie łechc mię z tej strony:
- Wolałbym raczej mieć ucięty język
- Niż świadczyć przeciw Michałowi Kasjo;
- Pewnym atoli, że mu objaw prawdy
- Nic nie zaszkodzi. Tak było, mój wodzu:
- Jam tu rozmawiał z Montanem, aliści,
- Krzycząc o pomoc, wbiega jakiś człowiek,
- A za nim Kasjo z wydobytym mieczem,
- Jakby w zamiarze pchnięcia go. Montano,
- Chcąc go powstrzymać, postąpił ku niemu,
- Ja zaś pobiegłem za tamtym, co krzyczał,
- By swoim wrzaskiem (co się jednak stało)
- Nie rozsiał trwogi. Ów ptak, chyży w nogach,
- Umknął mi, spiesznie więc wróciłem nazad,
- Tym bardziej żem już posłyszał szczęk broni,
- A przy tym Kasja przeklinającego
- Jak jeszcze nigdy dotąd. Gdym powrócił,
- Po krótkiej chwili, znalazłem ich zwartych
- W zaciętej walce, jaką wiedli właśnie,
- Gdyś ich rozdzielił, wodzu. Oto wszystko,
- Co w tym przedmiocie mam do powiedzenia.
- Ludzie są ludźmi, panie; niejednemu
- Trafi się zbłądzić i, aczkolwiek Kasjo
- Skrzywdził poniekąd zacnego Montana
- (Jak się to w gniewie zdarza człowiekowi
- Względem tych nawet, co mu dobrze życzą),
- Jednakże Kasjo musiał, mniemam, doznać
- Ciężkiej zniewagi od tego, co uszedł,
- Zniewagi, jakiej żaden prawy żołnierz
- Nie zdoła z flegmą strawić.
- OTELLO
-
- Wiem, Jagonie,
- Że twa poczciwość stara się tę sprawę
- Postawić w świetle mniej rażącym, aby
- Kasja oszczędzić. Kasjo, sprzyjam tobie,
- Ale przestajesz być mym namiestnikiem.
Wchodzi Desdemona ze swym orszakiem.
- Otóż i wdzięczny mój anioł się zbudził.
do Kasja
- Muszę dać z ciebie przykład.
- DESDEMONA
-
- Co się stało?
- OTELLO
- Wszystko już dobrze, luba, idź się połóż,
- Ran twych, Montano, sam będę lekarzem.
- Hej, służba! niech go do domu prowadzą.
Wychodzi Montano wsparty na sługach.
- Jagonie, obejdź miasto i uspokój
- Tych, co się mogli zajściem tym przerazić.
- Pójdź, Desdemono, tak to dla żołnierza
- Nie ma stałego z wytchnieniem przymierza.
Wychodzą wszyscy prócz Kasja i Jagona.
- JAGO
- Jestżeś raniony, namiestniku?
- KASJO
- Tak, że mi żaden chirurg nie pomoże.
- JAGO
- Niechże Bóg broni, aby tak być miało!
- KASJO
- Dobre imię! Dobre imię! Moje dobre imię! Utraciłem dobre imię; utraciłem nieśmiertelną cześć mojego jestestwa, a pozostała jest bydlęca. O Jagonie! Już po moim dobrym imieniu.
- JAGO
- Na poczciwość, rozumiałem, żeś jaką cielesną ranę odebrał, nad tym by warto było utyskiwać prędzej niż nad dobrym imieniem. Dobre imię jest to rzecz nader wietrzna i zawodna; rzecz, którą się częstokroć niezasłużenie nabywa i niewinnie traci. Utraciłeś dobre imię o tyle chyba, o ile się sam mienisz stratnym w tej mierze. Kuraż, przyjacielu! Są przecie środki odzyskania względów generała, zły tylko jego humor dał ci dymisję; ukarał on cię przez politykę, a nie przez niechęć ku tobie, tak właśnie jak ktoś, co by nieszkodliwego psa smagał, aby groźnego lwa nastraszyć. Zakołataj jeno do niego znowu, a pewnie drzwi ci otworzy.
- KASJO
- Wolałbym go prosić, żeby mnie całkiem odepchnął, jak żeby tak dobry dowódca takiego ladaco, takiego pijanicę, takiego wartogłowa cierpiał dłużej przy sobie oficerem. Spić się! Pleść duby! Zżymać się! Kląć! Junaczyć! Szermować gębą z własnym cieniem! O, ty niewidzialna potęgo wina! Jeżeli jeszcze nie wynaleziono godnej ciebie nazwy, bądź nazwana szatanem.
- JAGO
- Co to był za człowiek, którego ścigałeś z mieczem w ręku? Co on ci zrobił?
- KASJO
- Nie wiem.
- JAGO
- Czy to być może?
- KASJO
- Przypominam sobie masę rzeczy, ale żadnej dokładnie; wiem, że była jakaś kłótnia, ale zabij mnie, nie wiem o co. Że też ludzie mogą do ust przyjmować wroga, co ich okrada z rozumu! Uciechy, rozrywki, hulanki na to są tylko, aby nas obracały w bydlęta.
- JAGO
- Wcale przytomnie mówisz teraz, jakżeś mógł tak prędko wytrzeźwieć?
- KASJO
- Podobało się biesowi pijaństwa ustąpić z pola biesowi gniewu; jedno licho przerodziła się w drugie, aby mnie we własnych oczach zmierzić ze szczętem.
- JAGO
- Ejże, ejże! za surowy z ciebie moralista. Ze względu na czas, miejsce i usposobienie tego kraju, z serca bym rad, żeby się to nie było stało; ponieważ jednak stało się i odstać się nie może, trzeba, żebyś to jakoś załatał dla własnego swego dobra.
- KASJO
- Poproszę go, żeby mnie powrócił do posady, to mi powie, żem pijak. Choćbym miał tyle gąb co hydra, wszystkie by mi zatkał tą odpowiedzią. Dopiero co być człowiekiem rozsądnym i nagle zmienić się w głupca, a na koniec w bydlę! To okropne! Przeklęty każdy kubek nad miarę! Na dnie jego czart siedzi.
- JAGO
- Ejże, ejże! dobre wino to dobra, niewinna istota, kiedy odpowiednio użyta; przestań mu złorzeczyć. Kochany namiestniku, nie wątpię, że o przychylności mej nie wątpisz?
- KASJO
- Przekonany o niej jestem. Ja pijany!
- JAGO
- Nie ma człowieka, przyjacielu, któremu by się raz w życiu nie zdarzyło upić. Posłuchaj mojej rady. Żona naszego generała jest teraz generałem; mogę się poniekąd tak wyrazić, bo on się całkiem pogrążył i zatopił w rozpatrywaniu, badaniu i studiowaniu jej talentów i wdzięków. Wywnętrz się jej otwarcie, natrzyj na nią, ona ci do odzyskania miejsca dopomoże. Ona jest tak łatwego, słodkiego, dobrotliwego charakteru, że za grzech sobie poczytuje w swej dobroci nie zrobić więcej nad to, o co jest proszoną. Błagaj ją, aby ten złamany członek pomiędzy tobą a jej mężem w łupki wsadziła, a stawiam mienie moje przeciw wszelkiemu zakładowi, że przyjaźń wasza wyjdzie z tego wyłomu silniejsza, niż była wprzódy.
- KASJO
- Dobrze radzisz.
- JAGO
- Z rzetelnej przychylności i najlepszego serca; za to ręczę.
- KASJO
- Jak najmocniej temu wierzę; zaraz z rana prosić będę cnotliwej Desdemony, aby się za mną wstawiła. Zwątpię o mym losie, jeżeli mię ten krok zawiedzie.
- JAGO
- Słusznie mówisz. Dobranoc, namiestniku, muszę pójść na patrol.
- KASJO
- Dobranoc, poczciwy Jagonie.
Wychodzi.
- JAGO
- Niechże kto o mnie powie, żem niecnota,
- Skoro ta moja rada tak jest dobra,
- Przeświadczająco trafna, i w istocie
- Do przebłagania Murzyna jedyna.
- Jak łatwo czułe Desdemony serce
- Da się do prośby lada jakiej skłonić,
- Gdy cel jej prawy! Ona jest tak plenna
- Jak dobroczynne żywioły, a dla niej
- Cóż łatwiejszego jak skłonić Murzyna
- Do czegokolwiek, chociażby do tego,
- Żeby się wyrzekł chrztu i wszelkich innych
- Rękojmi odkupienia? Jego serce
- Tak jest miłością ku niej okiełznane,
- Że się jej daje najpotulniej wodzić
- Jak kapryśnemu bóstwu, które igra
- Z ludzką słabością. Jestżem więc niecnotą,
- Gdy prostą drogę Kasjowi wskazuję
- Do jego dobra? Piekielna prawości!
- Gdy czart chce kogo wwieść w grzech najczarniejszy,
- Przybiera k’temu świątobliwy pozór;
- Tak i ja teraz czynię: skoro bowiem
- Ten dobroduszny półgłówek wymoże
- Na Desdemonie poparcie swej sprawy
- I ona wstawi się za nim usilnie
- Do swego męża, ja w Murzyna ucho
- Wleję zjadliwy ten poszept, że ona
- Dla dogodzenia swej cielesnej żądzy
- Chce go przywrócić nazad, i im bardziej
- Starać się będzie dobrze mu uczynić,
- Tym bardziej straci wiarę u Murzyna,
- Takim sposobem zmienię w kał jej cnotę
- I z jej dobroci zgubną sieć uplotę
- Dla wszystkich trojga.
Wchodzi Rodrygo.
- No, cóż tam, Rodrygo?
- RODRYGO
- Jestem tu, widzę, na łowach jak pies, który na polowaniu robi dużo hałasu, a nie jak pies do chwytania zwierzyny. Wydałem już prawie wszystkie pieniądze, dostałem tej nocy po skórze, i na tym się wszystko skończy podobno, że w nagrodę trudów nabędę doświadczenia i że bez grosza, z trochą tylko rozumu więcej, powrócę do Wenecji.
- JAGO
- Jak biedny jest, kto nie ma cierpliwości.
- Gojąż się rany zaraz czy stopniowo?
- Wiesz, że działamy sprytem, nie czarami,
- A spryt wybierać musi czas stosowny.
- Czyż nam źle idzie zresztą? Kasjo zbił cię,
- A ty z krztą bólu skasowałeś Kasja.
- Wiele się rzeczy udaje pod słońcem,
- Ten wszakże owoc dojrzewa najpierwej,
- Co najpierw kwitnął, nie bądź więc gorączką.
- Przebóg! już świta; wśród zabaw i zajęć
- Czas leci. Oddal się, idź na kwaterę;
- Bądź zdrów, niebawem usłyszysz coś więcej.
- Idźże.
Wychodzi Rodrygo.
- Dwie rzeczy są do uczynienia:
- Trzeba, ażeby moja pani żona
- Za Kasjem rzekła słówko Desdemonie;
- Już ja nakłonię ją do tego; sam zaś
- Ściągnę Murzyna i znienacka wwiodę
- Tam, gdzie pan Michał Kasjo jego żonę
- Upraszać będzie. To droga do celu.
- Nie stępże, zwłoko, ostrz tego fortelu.
Wychodzi.
Akt III
Scena pierwsza
Przed zamkiem.
Wchodzi Kasjo z muzykantami.
- KASJO
- Zagrajcie co krótkiego na dzień dobry
- Dla generała, zawdzięczę wam trudy.
Muzykanci grać zaczynają. Wchodzi Błazen.
- BŁAZEN
- Za pozwoleniem, panowie: czy te wasze instrumenta były w Neapolu, że tak przez nos mówią?
- PIERWSZY MUZYKANT
- Jak to, panie?
- BŁAZEN
- Nie sąż to pędziwiatry, proszę panów?
- PIERWSZY MUZYKANT
- Co pan przez to rozumie?
- BŁAZEN
- Tak zwane dęte instrumenta, które wiatr puszczają.
- PIERWSZY MUZYKANT
- Nie inaczej: dęte są.
- BŁAZEN
- Oto macie za fatygę, generał nie lubi takich instrumentów, co skutkiem wzdęcia wiatr puszczają, i dlatego życzy sobie, żebyście mu tą muzyką nie robili dłużej hałasu.
- PIERWSZY MUZYKANT
- Dobrze, panie; nie będziemy.
- BŁAZEN
- Jeżeli macie taką muzykę, której słyszeć nie można, to grajcie; ale jak mówią, generał nie dba o muzykę.
- PIERWSZY MUZYKANT
- Nie mamy takiej, panie.
- BŁAZEN
- Więc wsadźcie dudy w miech, bo ja zmiatam! Rozpłyńcie się w powietrze i fora ze dwora!
Wychodzą muzykanci.
KASJO do odchodzącego Błazna
- Hej! hej! Słyszysz, moje serce?
- BŁAZEN
- Nie słyszę waszego serca, tylko was.
- KASJO
- Schowaj, proszę, swoje koncepta. Masz tu złoty pieniądz: jeżeli ta pani, co zostaje przy małżonce generała, jest już na nogach, to jej powiedz, że niejaki Kasjo prosi ją o chwilkę rozmowy i tu na nią czeka. Dobrze?
- BŁAZEN
- Jest ci na nogach, jeżeli tylko zechce ich użyć ku przyjściu, to jej powiem, o co idzie.
Wychodzi. Jago wchodzi.
- KASJO
- Uczyń to. W porę przychodzisz, Jagonie.
- JAGO
- Jak to? nie kładłeś się wcale?
- KASJO
-
- Czyż mogłem?
- Dobrze już dniało, gdyśmy się rozeszli.
- W tej właśnie chwili pozwoliłem sobie
- Posłać po twoją żonę: chcę ją prosić,
- Aby mi jakoś ułatwiła przystęp
Do Desdemony.
- JAGO
-
- Zaraz ci ją przyślę;
- Pomyślę przy tym także o sposobie,
- Jakby Murzyna usunąć na stronę,
- Abyście mogli swobodnie pomówić.
Wychodzi.
- KASJO
- Dzięki ci! Jeszczem nie znał Florentczyka
- Tak poczciwego i przyjacielskiego.
Emilia wchodzi.
- EMILIA
- Dzień dobry, zacny namiestniku, los wasz
- Żywo mnie obszedł; lecz bądźcie spokojni,
- Wszystko się jeszcze odmieni na dobre.
- Generał mówi o tym z swoją żoną
- I ona z zwykłą sobie wytrwałością
- Przemawia w waszej sprawie; on jej mówi,
- Że roztropnymi krępowany względy,
- Nie może teraz nic dla was uczynić,
- Bo ten Cypryjczyk, coście go zranili,
- Wielki ma tutaj wpływ i zachowanie;
- Ale zapewnił przy tym, że wam sprzyja,
- I nie potrzeba wam innej protekcji
- Jak jego dobra chęć do odzyskania
- Namiestnikostwa.
- KASJO
-
- Mimo tego jednak,
- Jeżeli się to wam zdaje stosownym
- I wykonalnym, nastręczcie mi, proszę,
- Sposobność pomówienia z Desdemoną
- Na osobności.
- EMILIA
-
- Dobrze, pójdźcie jeno,
- Wskażę wam miejsce, gdzie będziecie mogli
- Z całą swobodą wywnętrzyć się przed nią.
- Pójdźcie.
- KASJO
- O! jakąż wdzięczność wam winienem.
Wychodzą.
Scena druga
Tamże w innym miejscu.
Wchodzą Otello, Jago i kilku obywateli.
- OTELLO
- Jagonie, oddaj ten list sternikowi
- I każ mu senat pozdrowić ode mnie.
- Idę na szańce, przyjdź tam.
- JAGO
-
- Dobrze, wodzu.
- OTELLO
- Chcecież, panowie, pójść ze mną obejrzeć
- Fortyfikacje?
- OBYWATELE
-
- Służym waszej cześci.
Wychodzą.
Scena trzecia
Tamże, w innym miejscu.
Wchodzą Desdemona, Kasjo i Emilia.
- DESDEMONA
- Bądź pewny, panie Kasjo, że uczynię,
- Co będę mogła, aby ci dopomóc.
- EMILIA
- Uczyń to, pani; mój mąż tak się martwi
- Tą sprawą, jakby była jego własna.
- DESDEMONA
- Dobry to człowiek. Nie wątp, panie Kasjo,
- Ze cię postawię na tej, co wprzód byłeś,
- Stopie z mym mężem.
- KASJO
- O łaskawa pani!
- Cokolwiek stanie się z Michałem Kasjo,
- Wiernym twym sługą być on nie przestanie.
- DESDEMONA
- Wierzę ci, panie Kasjo. Wiem, że jesteś
- Szczerze do mego męża przywiązany;
- Znasz go od dawna, bądź więc przekonany,
- Że usunięcie się jego od ciebie
- Nie będzie większe nad zakres wytknięty
- Politycznymi względy.
- KASJO
- Ależ, pani,
- Ta polityka może trwać tak długo,
- Może się żywić tak błahym pokarmem
- I tak się wzmagać z okolicznościami,
- Że gdy kto inny będzie na mym miejscu,
- A ja daleko, generał zapomni
- O przywiązaniu mym i o mej służbie.
- DESDEMONA
- Nie sądź tak: ręczę ci wobec Emilii,
- Miejsce odzyskasz. Bądź o nie spokojny;
- Kiedy raz komu przychylność przyrzeknę,
- Dotrzymam tego co do joty. Mąż mój
- Nie będzie odtąd miał chwili spokojnej:
- Nie dam mu zasnąć, będę mu nad głową
- Klektać i piszczeć do zniecierpliwienia;
- Łóżko mu w szkołę, obiad zmienię w spowiedź,
- Słowem, we wszystko, czego się tknie, wmieszam
- Interes Kasja. Nabierz więc otuchy,
- Bo protektorka twoja umrze raczej,
- Niż się wyrzecze twojej sprawy.
Otello i Jago ukazują się w pewnej odległości.
- EMILIA
- Pani,
- Generał idzie.
- KASJO
- Żegnam cię, o pani.
- DESDEMONA
- Dlaczego? Zostań i słuchaj, co powiem.
- KASJO
- Nie mogę, pani, nie jestem na teraz
- Przygotowany.
- DESDEMONA
- Miejże wolę swoją.
Wychodzi Kasjo.
- JAGO na pół do siebie
- To mi się nie podoba.
- OTELLO
- Co takiego?
- JAGO
- Nic, panie; gdyby jednak... nie wiem sam co.
- OTELLO
- Czy to nie Kasjo odszedł od mej żony?
- JAGO
- Kasjo? Nie, tego nie przypuszczam, panie.
- Aby on chronił się jak winowajca,
- Widząc, że idziesz.
- OTELLO
- Zdaje mi się jednak,
- Że to był nie kto inny.
- DESDEMONA
- Mój małżonku,
- Właśnie mówiłam z jednym suplikantem,
- Co pod niełaską twoją jęczy.
- OTELLO
- Któż on?
- DESDEMONA
- Kasjo, namiestnik twój. Luby Otello,
- Mamli moc jaką, zdolną wzruszyć ciebie,
- To go ułaskaw; bo jeśli on nie jest
- Jednym z tych, co cię rzetelnie miłują,
- Co mimo wiedzy, nie z umysłu błądzą,
- To na poczciwym nie znam się obliczu.
- Przywróć go, proszę.
- OTELLO
- Czy to on stąd odszedł?
- DESDEMONA
- On; z taką skruchą i upokorzeniem,
- Że część cierpienia swego mnie zostawił,
- Bym z nim cierpiała. Przyzwij go, mój drogi,
- OTELLO
- Nie teraz, moje serce; innym razem.
- DESDEMONA
- Prędkoż?
- OTELLO
- Jak tylko będę mógł najprędzej,
- Gdy tego żądasz.
- DESDEMONA
- Dziś więc na wieczerzę?
- OTELLO
- Dziś?
- Nie.
- DESDEMONA
- Nie dzisiaj, to jutro na obiad?
- OTELLO
- Jutro nie będę w domu na obiedzie:
- W fortecy mam się zejść z oficerami.
- DESDEMONA
- To jutro w wieczór lub we wtorek z rana,
- W południe, w wieczór, lub z rana we środę?
- Naznacz czas, tylko niech się nie przeciąga
- Dłużej nad trzy dni. On żałuje szczerze.
- Postępek jego, odłożywszy na bok
- To, że jak mówią, w czasie wojny trzeba
- Najlepszych nawet karać dla przykładu,
- Jest ledwie błędem, na prostą naganę
- Zasługującym. Kiedyż się ma stawić?
- Powiedz, Otello. Pytam siebie w duszy,
- Czego bym tobie odmówiła, gdybyś
- Mnie o co prosił, i czylibym mogła
- Stać tak milcząco? Jak to? Michał Kasjo,
- Co ci był druhem, gdyś się o mnie starał,
- Co tyle razy w twej obronie stawał,
- Gdym mniej korzystnie mówiła o tobie,
- On potrzebuje tyle korowodów
- Do przebłagania ciebie? Wierz mi, wiele,
- Wiele bym mogła...
- OTELLO
- Proszę cię, dość tego,
- Niech przyjdzie, kiedy zechce; nie odmawiam
- Tobie niczego.
- DESDEMONA
- To nie żadna łaska;
- To tak, jak gdybym cię prosiła, abyś
- Kładł rękawiczki, ciepło się odziewał
- Albo posilnych używał pokarmów,
- Słowem, ażebyś miał troskliwą pieczę
- O sobie samym. Gdy będę cię prosić
- O coś, co stawia miłość twą na próbę,
- Będzie to prośba trudna, pełna wagi
- I ryzykowna w spełnieniu.
- OTELLO
- Niczego
- Ci nie odmawiam, tymczasem zrób dla mnie
- To tylko, abym sam został na chwilę.
- DESDEMONA
- Miałażbym tego odmówić? Nie, panie:
- Bądź zdrów.
- OTELLO
- Bądź zdrowa, moja Desdemono,
- Zaraz do ciebie przyjdę.
- DESDEMONA
- Pójdź, Emilio.
- Niech się fantazji twojej zadość stanie;
- Jaka bądź ona, jestem ci posłuszną. Wychodzi z Emilią.
- OTELLO
- Lube stworzenie! Wieczna kaźń mej duszy,
- Jeśli nie kocham cię! A gdybym przestał,
- Świat by się zmienił w chaos.
- JAGO
- Z przeproszeniem,
- Łaskawy panie.
- OTELLO
- Mów, kochany Jago.
- JAGO
- Czy Kasjo wiedział o twojej miłości,
- Gdyś o małżonkę swoją się ubiegał?
- OTELLO
- Od pierwszej chwili do ostatniej, na co
- To zapytanie?
- JAGO
- Ot tak, przez ciekawość,
- Nic złego zresztą.
- OTELLO
- Skąd ci ta ciekawość?
- JAGO
- Nie przeszło mi przez głowę, że się znał z nią,
- OTELLO
- O tak, i często bywał pośrednikiem
- Pomiędzy nami.
- JAGO
- Doprawdy!
- OTELLO
- Doprawdy!
- Toż cóż? doprawdy. Co w tym upatrujesz?
- Nie jest uczciwy?
- JAGO
- Zapytujesz, panie,
- Czy on uczciwy?
- OTELLO
- Pytam, czy uczciwy?
- Jużci, uczciwy.
- JAGO
- O ile wiem o tym.
- OTELLO
- Co ty masz w myśli?
- JAGO
- Ja, w myśli?
- OTELLO
- Ja, w myśli!
- Przebóg! Czyś ty mym echem? Przebąkujesz,
- Jakby w twej głowie siedział jaki potwor,
- Tak straszny, że go boisz się pokazać.
- Ty się domyślasz czegoś. Swieżoś wyrzekł:
- "To mi się nie podoba", kiedy Kasjo
- Stąd się oddalał, cóż to ci się wtedy
- Nie podobało? A gdym ci powiedział,
- Że on miłostek mych był powiernikiem,
- Wtedy znacząco krzyknąłeś: "Doprawdy!",
- I brwi ściągnąłeś, i zmarszczyłeś czoło,
- Jakbyś był w mózgu swym zamykał jakiś
- Okropny domysł. Jeżeli mnie kochasz,
- Powiedz, co myślisz.
- JAGO
- Wiesz, łaskawy panie,
- Żem ci przychylny?
- OTELLO
- Tak myślę, i przeto
- Że znam przychylność i uczciwość twoją,
- I wiem, że ważysz to, co masz powiedzieć,
- Tym bardziej trwożą mnie te urywane
- Twoje wykrzyki. Takie demonstracje
- Są obyczajem nikczemnych szalbierzy,
- U prawych ludzi są one objawem
- Wstrzymywanego w piersi oburzenia,
- Które się gwałtem wyrywa na zewnątrz.
- JAGO
- Kasjo jest, mniemam, uczciwym człowiekiem.
- OTELLO
- I ja tak mniemam.
- JAGO
- Ludzie by powinni
- Być w rzeczy samej tym, czym się wydają,
- A ci, co nie są, niechby się takimi
- Nie wydawali.
- OTELLO
- Ani słowa, ludzie
- Być by powinni tym, czym się wydają.
- JAGO
- Toteż ja Kasja mam za uczciwego.
- OTELLO
- Nie, w tym się święci coś więcej. Mów do mnie,
- Jakbyś rozmawiał sam z sobą; wypowiedz
- Żywcem swe myśli i najgorszej nadaj
- Najgorszy wyraz.
- JAGO
- Wybacz mi, mój wodzu,
- Winienem tobie wszelkie posłuszeństwo,
- Nie w tym jednakże, w czym niewolnik nawet
- Jest panem siebie. Myśli me wyjawić!
- Przypuśćmy, że są zdrożne i opaczne,
- Jestże gdzie pałac, w którym by się jakiś
- Zakał nie zakradł? Gdzież serce tak czyste,
- Aby w nim jakieś brudne podejrzenie
- Nie odbywało czasem walnych sądów,
- Przy drzwiach zamkniętych trutynując pewne
- Zawiłe kwestie?
- OTELLO
- Dopuszczasz się istnej
- Zdrady, Jagonie, względem przyjaciela,
- Gdy go uważasz za pokrzywdzonego
- I nie chcesz jego ucha zaznajomić
- Z swymi myślami.
- JAGO
- O, błagam cię, panie,
- Jeśli przypadkiem domysł mój jest błędny
- (Co by być mogło, wyznaję albowiem,
- Że mam z natury nieszczęśliwą manię
- Siedzenia bezpraw i nieufność moja
- Tworzy częstokroć winy, których nie ma),
- Błagam cię tedy, panie, by twa mądrość
- Do niezręcznego postrzegacza słowa
- Najmniejszej wagi nie przywiązywała
- Ni wniosków jakich chciała wyprowadzać
- Niepokojących z jego niedokładnych
- I luźnych uwag. Nie byłoby zgodne
- Z twą spokojnością i twym szczęściem, panie,
- Ni z uczciwością moją i rozsądkiem,
- Gdybym ci moje myśli wypowiedział.
- OTELLO
- Co się to wszystko znaczy?
- JAGO
- Dobre imię,
- Łaskawy panie, jest najdroższym skarbem
- Mężów i niewiast: kto mi kradnie worek,
- Kradnie drań marną, coś i nic; rzecz, która
- W tysiącznych była rękach wprzód niż w moich;
- Ale kto dobre imię mi wydziera,
- Grabi mi dobro, z którego sam nie ma
- Korzyści, mnie zaś przyprawia o nędzę.
- OTELLO
- Na Boga, musisz mi odkryć swe myśli!
- JAGO
- To być nie może, choćby moje serce
- Było w twym ręku, panie, i nie będzie,
- Póki to serce jest pod moim kluczem.
- OTELLO
- Ha!
- JAGO
- Strzeż się, panie, zazdrości! O, strzeż się
- Tego potwora zielonookiego,
- Co pożerając ofiarę - z niej szydzi.
- Szczęsny, kto wiedząc o tym, że jest zdradzon,
- Może nie kochać tych, co go zdradzili;
- Ale jak wielkie ten cierpi katusze,
- Co wielbiąc wątpi, mając podejrzenie
- Namiętnie kocha!
- OTELLO
- O nędzo!
- JAGO
- Ubogi,
- Rad z swego losu, jest arcybogaty,
- Ale sam Krezus jest jak Job ubogi,
- Gdy się wciąż lęka, aby nie zubożał.
- Chroń Panie Boże od zazdrości wszystkich,
- Których miłuję!
- OTELLO
- Co? Cóż to? Czy myślisz,
- Że moje życie zazdrości poświęcę?
- Że się jak miesiąc zmieniać będę w ciągłych
- Kwadrach podejrzeń? Nie: raz zacząć wątpić,
- Jest to od razu zbyć się wątpliwości.
- Miej mnie za capa, jeśli kiedykolwiek
- Władze mej duszy zajmę tak wydętą
- I wietrzną bańką jak ta, którą puszczasz.
- Niech sobie mówi świat, że moja żona
- Jest piękna, dobrze gra, śpiewa i tańczy;
- Ze jest rozmowna, lubi towarzystwo,
- Wcale to we mnie podejrzeń nie wzbudzi,
- Bo gdzie jest cnota, tam ją to ozdabia:
- Ani ze względu na brak mych powabów
- Powezmę choćby cień niedowierzania.
- Boć miała oczy, gdy mnie wybierała.
- Nie, mój Jagonie, muszę widzieć pierwej,
- Nim zacznę wątpić, mieć dowód, gdy zwątpię,
- Skoro zaś dowód mieć będę, o, wtedy
- Precz i z miłością, i z podejrzeniami!
- JAGO
- Szczerze się z tego cieszę, teraz bowiem
- Mogę ci, panie, okazać swobodniej
- Moją przychylność. Posłuchaj mnie przeto:
- Jeszcze na teraz milczę o dowodach;
- Uważaj, panie, na swą żonę; śledź ją
- W stosunkach z Kasjem; miej zwrócone oko,
- Tak ni zazdrośnie, ni z ubezpieczeniem.
- Nie rad bym, aby twe szlachetne serce
- Krzywdy doznało z zbytku swej dobroci.
- Baczność więc! Znam ja dobrze obyczaje
- Naszego kraju: weneckie niewiasty
- Jawią częstokroć niebu takie figle,
- Jakich by mężom pokazać nie śmiały;
- Sumienie ich nie mówi: "Nie czyń tego",
- Ale: "Nie wydaj się z tym."
- OTELLO
- Czy tak myślisz?
- JAGO
- Żona twa, panie, oszukała ojca
- Idąc za ciebie; a gdy się zdawała
- Drżeć na twój widok i truchleć, miłością
- Tchnęła ku tobie.
- OTELLO
- W rzeczy samej.
- JAGO
- Ergo
- Kiedy tak młodo mogła tak udawać
- I nawet oczy ojca otumanić
- Do tego stopnia, że krok jej przypisał
- Wpływowi czarów... Ale ja źle czynię:
- Błagam cię, panie, najpokorniej, wybacz,
- Wybacz mi zbytek mego przywiązania.
- OTELLO
- Obowiązanym ci na zawsze.
- JAGO
- Widzę,
- Że cię to, panie, zmieszało cokolwiek.
- OTELLO
- Wcale nie, wcale nie.
- JAGO
- Obym się mylił!
- Tuszę przynajmniej, że raczysz położyć
- To, com powiedział, na karb mej miłości.
- Ale ja widzę, panie, żeś wzruszony.
- Na Boga! nie chciej mowy mej rozciągać
- Do grubszych wniosków i do granic dalszych
- Jak przypuszczenie.
- OTELLO
- Nie myślę inaczej.
- JAGO
- W przeciwnym bowiem razie mowa moja
- Doprowadziłaby do takich następstw,
- O jakich mi się nie marzyło. Kasjo
- Jest przyjacielem moim. Ależ, panie,
- Wyraźnie jesteś wzruszony.
- OTELLO
- Nie bardzo.
- Sądzę, że jest mi wierna Desdemona.
- JAGO
- Bogdaj nią długo była i bogdajbyś
- Ty, panie, długo tak sądził!
- OTELLO
- A jednak,
- O ile może natura się zbłąkać...
- JAGO
- Tak, właśnie o to idzie; jak na przykład:
- Ze się poważam zrobić tę uwagę -
- Odmówić ręki licznym wielbicielom
- Jednego kraju, plemienia i stopnia;
- Wzgardzić związkami takimi, do jakich
- Wszystko, jaki wiemy, w naturze jest skłonnym;
- Hm! w tym by mógł ktoś upatrzyć chęć zdrożną,
- Sprzeczność niegodną, myśl nienaturalną.
- Wybacz mi jednak, panie; to, com wyrzekł,
- Nie wprost się do niej odnosi, jakkolwiek
- Mógłbym się lękać, by z czasem jej chęciom,
- Do normalnego zwróconym kierunku,
- Nie przyszło stawić twej urody, panie,
- Obok urody którego z jej ziomków
- I pożałować wyboru.
- OTELLO
- Dość tego;
- Bądź zdrów. Jeżeli dostrzeżesz co więcej,
- Więcej mi powiesz. Zaleć swojej żonie
- Mieć ją na oku. Opuść mnie, Jagonie.
- JAGO
- Żegnam cię, wodzu. Odchodzi.
- OTELLO
- Po cóżem się żenił?
- Zacny ten człowiek niezawodnie widzi
- I wie nierównie więcej, niż wyjawia.
- JAGO wracając
- Łaskawy panie, błagam cię, zaklinam,
- Przestań się dłużej nad tym zastanawiać,
- Pozostaw resztę czasowi. Jakkolwiek
- Dobrze by było, żeby Kasjo wrócił
- Nazad do służby, bo trzeba mu przyznać
- Wiele zdolności po temu. Z tym wszystkim,
- Jeślibyś, panie, uznał za stosowne
- Jeszcze czas jakiś potrzymać go z dala,
- Łatwiej byś jego obrotów mógł dostrzec.
- Uważ, mój wodzu, azali twa żona
- Nie będzie czasem w sposób za żarliwy,
- Za natarczywy wstawiała się za nim;
- Z tego się wiele da wnieść. Racz tymczasem,
- Pomyśleć sobie, żem był za gorliwy
- W powzięciu obaw i w ich wynurzeniu
- Jakoż istotnie boję się, czym nie był),
- I ufaj jej jak wprzód: błagam cię o to!
- OTELLO
- Nie bój się, umiem nad sobą panować,
- JAGO
- Jeszcze raz ścielę się do nóg twych, panie. Wychodzi.
- OTELLO
- Jest to niezwykłej uczciwości człowiek
- I doświadczony znawca wszelkich sprężyn
- Ludzkiej natury. Jeśli się przekonam,
- Mój ty sokole, że jesteś dzikowcem,
- Choćbyś miał pęta z sercem mym splecione,
- Puszczę cię, poślę w świat na cztery wiatry,
- Abyś polował na, własny rachunek.
- Może dlatego, żem czarny i nie mam
- Tego łatwego obejścia, co daje
- Powab fircykom, lub żem już zszedł nieco
- W dolinę wieku; mniejsza z tym... już po niej
- Zwiedziony jestem i nienawiść ku niej
- To cała moja pociecha. Przekleństwo
- Małżeńskim związkom! Możemyż się mienić
- Panami wietrznych tych istot, nie będąc
- Żądz ich panami? Ropuchą być raczej
- I żyć miazmami pieczar niż posiadać
- Do spółki z drugim tę, którą się kocha;
- Taki to jednak jest los wielkich świata:
- Upośledzeni oni pod tym względem
- W prerogatywach bardziej niż maluczcy;
- Nieuniknione to jak śmierć: zaledwie
- Zadrga w nas życie, już rogata plaga
- Zaczyna na nas ciążyć. Ha! to ona.
Wchodzą Desdemona i Emilia.
- Jeżeli ta jest kobietą fałszywą,
- To chyba niebo samo z siebie szydzi.
- Nie wierzę temu.
- DESDEMONA
- Kochany Otello,
- Obiad i goście, których zaprosiłeś,
- Szlachetni Cypryjczycy, już czekają.
- OTELLO
- Naganym godzien.
- DESDEMONA
- Dlaczego twa mowa
- Tak przytłumiona? Czyś nie słaby?
- OTELLO
- Trochę,
- Mam ból tu w skroniach.
- DESDEMONA
- Z niewczasu, to przejdzie.
- Ścisnę ci czoło chustką, a w godzinę
- Ból ten ustanie.
- OTELLO
- Chustka twa za mała;
Desdemona upuszcza chustkę.
- Daj pokój, idźmy.
- DESDEMONA
- Przykro mi, żeś słaby.
Desdemona i Otello wychodzą.
- EMILIA podnosząc chustkę
- Cieszę się, żem tę chustkę tu znalazła,
- Pierwsza to była pamiątka Murzyna.
- Mój dziwak mało sto razy mi kazał
- Wykraść tę chustkę, ale Desdemona
- Tak w niej lubuje i mąż tak ją zaklął,
- Aby się nigdy z nią nie rozstawała,
- Że ją wciąż nosi przy sobie, całuje
- I z nią rozmawia; wyhaftuję drugą
- Na ten sam deseń i dam Jagonowi.
- Na co mu ona może być potrzebna,
- Bóg to wie, mniejsza z tym, nie chcę w to wchodzić,
- Li tylko jego fantazji dogodzić.
Wchodzi Jago.
- JAGO
- Czego się szwendasz? Co tu robisz?
- EMILIA
- Ot, byś
- Nie gderał lepiej! Mam tu coś dla ciebie.
- JAGO
- Ty masz coś dla mnie? To rzecz zbyt powszednia.
- EMILIA
- Także? na przykład co?
- JAGO
- Mieć głupią żonę.
- EMILIA
- Nic więcej? Jesteś nadzwyczaj uprzejmy,
- Cóż mi dasz za tę chustkę?
- JAGO
- Jaką chustkę?
- EMILIA
- Jakąż? tę, z której Murzyn Desdemonie
- Pierwszy dar zrobił, którąś tyle razy
- Wykraść mi kazał.
- JAGO
- Więceś ją wykradła?
- EMILIA
- Nie, upuściła ją przez nieuwagę,
- A ja, tu będąc, podniosłam ją z ziemi.
- Oto jest.
- JAGO
- Daj ją, nieoszacowana
- Kobieta z ciebie.
- EMILIA
- Na co ci ta chustka,
- Że tak usilriie nalegałeś na mnie.
- Bym ją wykradła?
- JAGO wyrywając jej chustkę
- Co tobie do tego?
- EMILIA
- Jeżeli nie masz bardzo ważnych przyczyn,
- To mi ją oddaj, oszaleje biedna,
- Jak jej nie znajdzie.
- JAGO
- Udaj, że nic nie wiesz.
- Potrzebna mi jest, i kwita: idź z Bogiem. Wychodzi Emilia.
- W kwaterze Kasja podrzucę tę chustkę;
- Tam on ją znajdzie. Fraszki, jak puch błahe,
- Są dla zazdrosnych zarówno silnymi
- Dokumentami jak cytaty z Pisma.
- To może zrządzić jaki taki skutek.
- Już Murzyn toczy walkę z moim jadem,
- Zdradliwy poszept jest istną trucizną,
- Co zrazu ledwie w smaku da się poczuć,
- Ale niebawem, z krwią złączona, pali
- Jak roztopiona siarka. Wchodzi Otello.
- Miałem słuszność.
- Ni wyskok z maku, ni sok mandragory,
- Ni żadna siła ziół usypiających
- Już mu nie wróci tego snu błogiego,
- Jakim spał wczoraj.
- OTELLO
- Ha! ha! mnie niewierna?
- JAGO
- Ejże, zapomnij już o tym, mój wodzu.
- OTELLO
- Precz! precz! tyś to mię rzucił na katownię,
- O, lepiej tysiąc razy być zdradzonym
- Niż przez pół wiedzieć, że się nim jest.
- JAGO
- Jak to?
- Łaskawy panie!
- OTELLO
- Czyliżem zamarzył
- O jakichkolwiek jej pokątnych związkach?
- Dostrzegłżem tego? Trwożyłżem się o to?
- Dobrzem spał, dobrzem jadł, byłem swobodny,
- Lekki, wesoły; na jej słodkich ustach
- Nie znachodziłem Kasja pocałunków.
- Gdy okradziony nie uczuwa braku
- Rzeczy skradzionej, nie mów mu nic o tym:
- A okradzionym, tak dobrze jak nie jest.
- JAGO
- Boleśnie mi to słyszeć.
- OTELLO
- Niechby ją cały obóz był posiadał,
- Nie wyłączając ciur, szczęśliwy byłbym,
- Gdybym był tego nieświadom. O, teraz,
- Bądź zdrów na zawsze, spokoju! Bądź zdrowa,
- Pogodo myśli! Wy w kity piór strojne
- I wy poważne, w pancerz kute hufce,
- Co pychę w cnotę mienicie, o, bądźcie,
- Bądźcie mi zdrowe! Bądźcie i wy zdrowe,
- Rżące rumaki, grzmiące trąby, kotły,
- Ducha rzeźwiące, wy rozgłośne flety,
- Świetne proporce, z wszelkimi przybory
- I przepychami właściwymi wojnie;
- I wy śmiertelne spiże, których gardła
- Nieśmiertelnego władcy na Olimpie
- Głos przedrzeźniają, bywajcie mi zdrowe!
- Otello skończył swój zawód.
- JAGO
- O panie!
- Mamże mym uszom wierzyć? Czy podobna?
- OTELLO
- Nędzniku, dowiedź mi, że moja żona
- Jest wiarołomna; daj mi jaki dowód
- Lub na istnienie wieczne duszy mojej
- Lepiej ci było urodzić się kundlem.
- Niż gniew mój budzić.
- JAGO
- Do tegoż mi przyszło?
- OTELLO
- Spraw, bym to ujrzał, lub przynajmniej daj mi
- Dowód, bez żadnych haczyków, na których
- Mogłaby jakaś wątpliwość zawisnąć:
- Inaczej biada ci!
- JAGO
- Szlachetny panie!
- OTELLO
- Jeśli ją czernisz, a mnie próżno dręczysz,
- Nie módl się odtąd, wyrzecz się sumienia;
- Na okropnościach okropności gromadź,
- Czyń takie rzeczy, iżby patrząc na nie
- Niebo aż płakać musiało, a ziemia
- Drętwieć ze zgrozy; nic gorszego bowiem
- Dodać byś nie mógł do szczytu ohydy
- Nad ten postępek.
- JAGO
- Litościwe nieba,
- Wejrzyjcie na mnie! Jestżeś, panie, mężem?
- Gdzież twoja mądrość, gdzie dusza? Bóg z tobą!
- Składam mój urząd. O, nędzny ja głupiec,
- Com swą uczciwość wystrychnął na zbrodnię!
- Przewrotny świecie! Zapisz to, że dzisiaj
- Prawym, rzetelnym być jest niebezpiecznie.
- Dzięki ci, panie, za naukę! odtąd
- Nikt przyjaciela nie znajdzie w Jagonie,
- Skoro przychylność tak na złe wychodzi.
Chce odejść.
- OTELLO
- Stój! Powinien byś jednak być poczciwym.
- JAGO
- Powinienem był raczej być roztropnym.
- Poczciwość głupstwo, kiedy chybia celu,
- Którego stara się dosiąc.
- OTELLO
- Na Boga!
- Myślę, że moja żona jest niewinna
- I że nią nie jest; myślę, żeś ty prawy
- I żeś nim nie jest. Dowodu mi trzeba.
- Imię jej, niegdyś tak jasne, tak czyste
- Jak lice Diany, tak się stało czarnym
- I powleczonym sadzą jak twarz moja,
- Sąli na świecie noże, stryczki, jady,
- Płomienie albo chłonące topiele:
- Nie zniosę tego. Gdybym się przekonał!
- JAGO
- Widzę, o panie, żeć namiętność trawi;
- Żałuję, żem ci to nasunął. Chciałbyś
- Się więc przekonać?
- OTELLO
- Chciałbym? Nie. Chcę tego.
- JAGO
- I możesz; ale jak, łaskawy panie?
- Jakże chcesz nabyć przekonania? Chceszli
- Jej przeniewierstwa być naocznym świadkiem?
- Chceszli ich zejść na dobie?
- OTELLO
- Śmierć i piekło!
- JAGO
- Trudnym to, mniemam, byłoby zadaniem,
- Chcieć ich wypatrzyć w takiej koniunkturze.
- Przeklnij ich, panie, jeśli kiedykolwiek
- Więcej ócz ludzkich jak ich cztery będzie
- Przy tym obecnych. Jakże więc? Cóż tedy?
- Skąd przekonanie? Niepodobna, panie,
- Abyś to ujrzał, choćby byli krewcy
- Jak małpy albo wilki w czas wesela,
- I rozbestwieni jak pijana gawiedź.
- Oświadczam wszakże, iż jeżeli ważne
- Okoliczności, niezbite poszlaki,
- Wiodące prosto do bram prawdy, mogąć
- Dać przekonanie, to je mam w mym ręku.
- OTELLO
- Daj mi wyraźny dowód jej niewiary.
- JAGO
- Arcy to dla mnie nieprzyjemna sprawa;
- Skorom jednakże zaszedł tak daleko,
- Powodowany głupią uczciwością
- I przywiązaniem, zajdę jeszcze dalej.
- Spędziłem świeżo noc tuż obok Kasja,
- Że zaś cierpiałem ogromny ból zębów,
- Nie mogłem zasnąć. Zdarzają się ludzie
- Duszy tak słabej i niepowściągliwej,
- Że przez sen paplą o swych interesach.
- Tego rodzaju jest Kasjo, słyszałem,
- Jak mówił przez sen: "Luba Desdemono!
- Bądźmy ostrożni, kryjmy się z miłością ";
- A potem chwytał mię, ściskał za rękę
- I wołał: "Luba istoto! ", a potem
- Tak zapalczywie zaczął mię całować,
- Jakby mi wyrwać chciał z ust pocałunki
- Aż do korzenia; potem na mym udzie
- Położył nogę, całował mię, wzdychał:
- "Przeklęty los, co dał cię Murzynowi!"
- OTELLO
- O, to okropne! To okropne!
- JAGO
- Wszakże
- To był sen tylko.
- OTELLO
- Ale ten sen zdradził
- Poprzednie czyny, jaskrawa wskazówka,
- Choć tylko przez sen.
- JAGO
- I mogąca poprzeć
- Inne dowody, które lada jako
- Rzecz objaśniają.
- OTELLO
- Rozszarpię ją.
- JAGOZ wolna,
- Łaskawy panie, jeszcze nic nie widzim;
- Jeszcze być ona może wolną zmazy.
- Powiedz mi proszę, tylko czyś czasami
- Nie widział kiedy w ręku swojej żony
- Chustki w poziomki haftowanej?
- OTELLO
- Właśnie
- Dałem jej niegdyś taką: był to pierwszy
- Mój podarunek.
- JAGO
- Nie wiedziałem o tym:
- Taką jednakże chustką (jestem pewny,
- Że to jej była)widziałem, jak sobie
- Pan Michał Kasjo brodę dziś obcierał.
- OTELLO
- Gdyby to była ta...
- JAGO
- Czy ta, czy inna,
- Byle jej, zawsze to przeciw niej mówi,
- Łącznie z tym, co się wyżej powiedziało.
- OTELLO
- Żeby ten nędznik miał nie jedno życie,
- Lecz sto ich, tysiąc! jednego za mało
- Dla mojej zemsty. Ha! teraz już widzę,
- Że to jest prawda. Patrz, Jagonie, oto
- Oddaję niebu z tym westchnieniem cały
- Skarb mej miłości: stało się! już po niej!
- Wstań, czarna zemsto, z głębokości piekieł!
- Miłości, ustąp twego tronu w sercu
- Nieubłaganej nienawiści! Pęknij,
- Piersi nabrzękła od padalczych żądeł,
- Co cię pokłuły!
- JAGO
- Uspokój się, panie.
- OTELLO
- Krwi! krwi! krwi!
- JAGO
- Uzbrój się, panie, w cierpliwość:
- Możesz odmienić jeszcze zdanie.
- OTELLO
- Nigdy,
- Nigdy, Jagonie! Jak Pontyńskie Morze,
- Którego wzdęta, lodem ścięta fala
- Nie zna odpływu wstecz, ale wciąż dąży
- Do Propontydu i do Hellespontu,
- Tak krwawa moja myśl w niepowstrzymanym
- Naprzód pochodzie nigdy w tył nie spojrzy
- Ani się cofnie ku brzegom miłości
- I nie wprzód spocznie, aż ją przestwór zemsty
- Spełna pochłonie. klękając
- Na ten błękit niebios!
- Z całą należną czcią dla świętych ślubów
- Przysięgam, że tak będzie.
- JAGO klękając także
- Czekaj, panie,
- Zaświadczcie, o wy wiecznie tam u góry,
- Tlejące światła! wy żywioły, które
- Nas otaczacie! zaświadczcie, że Jago
- Całą działalność swojego umysłu,
- Swych rąk i serca święci na usługi
- Pokrzywdzonego Otella! Jakkolwiek
- Może być krwawym to, co on mi każe,
- Mym obowiązkiem będzie posłuszeństwo.
- OTELLO
- Nie odpowiadam na twoją przychylność
- Marną podzięką, ale jej przyjęciem
- I wystawieniem niezwłocznym na próbę:
- Spraw, bym za trzy dni z ust twych się dowiedział,
- Że Kasjo przestał żyć.
- JAGO
- Zmarł mój przyjaciel:
- żądałeś tego, panie, tak się stało;
- Niech aby ona żyje!
- OTELLO
- Niech przepadnie,
- Kukła wszeteczna! Pójdź ze mną, pomyślim
- O jakim szybkim pośredniku śmierci
- Dla tej uroczej diablicy. Tyś teraz
- Mym namiestnikiem.
- JAGO
- Twym sługą na zawsze. Wychodzą.
Scena czwarta
Tamże.
Wchodzą Desdemona, Emilia i Błazen.
- DESDEMONA
- Nie wiesz, kochanku, gdzie stoi namiestnik Kasjo?
- BŁAZEN
- Na polu bitwy.
- DESDEMONA
- Jak to?
- BŁAZEN
- On żołnierz, a kto by o żołnierzu powiedział, że nie stoi na polu bitwy, ten by swoją skórę naraził.
- DESDEMONA
- Pytam się, gdzie on stoi kwaterą.
- BŁAZEN
- Powiedzieć wam, gdzie on stoi kwaterą, na jedno by wyszło co skłamać.
- DESDEMONA
- Możeż kto z tego być mądrym?
- BŁAZEN
- Nie wiem, gdzie on stoi kwaterą; gdybym przeto powiedział, że stoi nią tu lub owdzie, powiedziałbym wierutne kłamstwo.
- DESDEMONA
- Nie mógłżebyś powziąć o nim języka, wywiedzieć się o niego?
- BŁAZEN
- Uczynię to katechetycznym sposobem, to jest przez pytania i odpowiedzi.
- DESDEMONA
- Wyszukaj go, proszę, i proś go, aby tu przyszedł. Powiedz mu, żem o nim mówiła z moim mężem i mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
- BŁAZEN
- Taka rzecz nie przechodzi granic ludzkiego rozumu, gotów przeto jestem przedsięwziąć jej wykonanie.
Wychodzi.
- DESDEMONA
- Gdzieżem ja mogła zapodziać tę chustkę?
- Nie wiesz?
- EMILIA
- Nie, pani.
- DESDEMONA
- Wolałabym była
- Zgubić sakiewkę pełną kruzadosów.
- Gdyby szlachetny mój mąż mniej miał prawy
- Sposób myślenia i mniej był daleki
- Od nikczemności, właściwej zazdrosnym,
- Coś podobnego mogłoby w nim jaką
- Złą myśl obudzić.
- EMILIA
- To on nie zazdrosny?
- DESDEMONA
- On?
- Słońce jego ojczyzny wyssało,
- Zdaję się, z niego wszelkie takie miazma.
- EMILIA
- Oto nadchodzi.
- DESDEMONA
- Nie dam mu tym razem
- Pokoju, póki Kasja nie odwoła. Wchodzi Otello.
- Jak się masz, mój Otello?
- OTELLO
- Dobrze, pani.
do siebie
- O, co za męka udawać! głośno
- A tyże
- Jak, Desdemono?
- DESDEMONA
- O, dobrze.
- OTELLO
- Daj rękę.
- Wilgotna ręka u pani.
- DESDEMONA
- Bo jeszcze
- Wiek jej nie zmroził ni żadne cierpienie.
- OTELLO
- To znaczy płodność, szczodrobliwość serca...
- I ciepła! Ciepła i wilgotna, takiej
- Ręce przystoi zaparcie się świata,
- Post i modlitwa, chłosta, umartwienie;
- Bo wewnątrz siedzi młody, krewki szatan,
- Co lubi broić. Łaskawa to ręka
- I hojna.
- DESDEMONA
- Słusznie mianujesz ją taką,
- Ona ci bowiem serce me oddała.
- OTELLO
- Hojna to ręka: w dawnych czasach serce
- Dawało rękę, nowsza herladyka
- Umieszcza w herbach rękę, a nie serce.
- DESDEMONA
- Nie znam się na tym. Pamiętasz, coś przyrzekł?
- OTELLO
- Cóżem to przyrzekł, kochanie?
- DESDEMONA
- Posłałam
- Po Kasja, aby przyszedł mówić z tobą.
- OTELLO
- Nieznośny katar mam; tak mi dokucza!
- Pozwól mi chustki.
- DESDEMONA
- Oto jest, mój mężu.
- OTELLO
- Tej, co ci dałem.
- DESDEMONA
- Nie mam jej przy sobie.
- OTELLO
- Nie masz jej?
- DESDEMONA
- Nie mam, w istocie.
- OTELLO
- To szkoda;
- Chustkę tę dała była mojej matce
- Jedna Cyganka, wróżka, co umiała
- Najskrytsze myśli ludzkie odgadywać,
- I powiedziała jej, że moc tej chustki,
- Póki ją będzie miała w posiadaniu,
- Nada jej urok i przywiąże do niej
- Mojego ojca; gdyby zaś, broń Boże!
- Miała ją zgubić lub darować komu,
- Wraz by się od niej odwróciło serce
- Mojego ojca i wzrok by się jego
- Zaczął obracać ku innym pięknościom;
- Przy zgonie dala mi ją z tym zleceniem,
- Abym ją wzajem dał tej, z którą kiedyś
- Los mnie połączyć zechce. Tak zrobiłem;
- Strzeżże jej, pilnuj jako oka w głowie;
- Zguba jej bowiem lub podarowanie
- Komu innemu mogłoby sprowadzić
- Najfatalniejsze skutki.
- DESDEMONA
- Czy podobna?
- OTELLO
- Z całą pewnością magiczny to wyrób.
- Pewna Sybilla, która policzyła
- Dwieście obiegów słońca na tym świecie,
- W wieszczym natchnieniu utkała tę chustkę;
- Jedwab doń snuły czarowne robaki,
- A farbowana była w soku, który
- Wtajemniczone ręce z serc dziewiczych
- Przysposobiły.
- DESDEMONA
- Prawdaż to istotna?
- OTELLO
- Najistotniejsza, chowajże ją dobrze.
- DESDEMONA
- Obym więc nigdy jej nie była znała!
- OTELLO
- Ha! czemu?
- DESDEMONA
- Skąd ta zmiana w twoim głosie?
- OTELLO
- Zginęłaż?
- Poszłaż do ludzi? Przepadłaż?
- Mów, pani.
- DESDEMONA
- Boże zmiłuj się nade mną!
- OTELLO
- Hę!
- DESDEMONA
- Nie zginęła, lecz gdyby zginęła?
- OTELLO
- Co?
- DESDEMONA
- Nie zginęła, mówię.
- OTELLO
- To ją przynieś;
- Pokaż ją zaraz.
- DESDEMONA
- Mogłabym, lecz nie chcę.
- To tylko wybieg, aby mnie zbić z toru
- W mej prośbie, proszę cię, przebacz Kasjowi.
- OTELLO
- Idź po tę chustkę, przeczuwam coś złego.
- DESDEMONA
- Daj pokój, nigdy nie znajdziesz człowieka
- Równych mu zalet.
- OTELLO
- Idź, przynieś tę chustkę.
- DESDEMONA
- Proszę cię, mów o Kasju.
- OTELLO
- Chustkę, chustkę!
- DESDEMONA
- Człowieka, który całe swoje szczęście
- Przez tyle czasów pokładał jedynie
- W twej życzliwości; który dzielił z tobą
- Niebezpieczeństwa.
- OTELLO
- Idź, mówię, po chustkę.
- DESDEMONA
- Ejże, niedobry jesteś.
- OTELLO
- Precz ode mnie!
Wychodzi.
- EMILIA
- Nie jestże zazdrosny ten człowiek?
- DESDEMONA
- Jeszczem w nim tego nigdy nie dostrzegła.
- Niechybnie jakieś czary są w tej chustce.
- O, nieszczęśliważ ja, żem ją zgubiła!
- EMILIA
- W rok ni w dwa lata nie poznasz mężczyzny,
- Oni żołądki, a myśmy ich strawą;
- Chciwie nas chłoną, a gdy są już syci,
- Kadzi by nas się pozbyć. Oto Kasjo
- I mąż mój.
Wchodzą Jago i Kasjo.
- JAGO
- Nie ma, bracie, innej drogi,
- Trzeba, ażeby ona to sprawiła.
- Patrz, co za szczęście! Przypuśćże szturm do niej.
- DESDEMONA
- Witaj, kochany Kasjo! co tam słychać?
- KASJO
- Pani, przychodzę powtórzyć mą prośbę.
- Spraw, bym za wpływem twego przyczynienia
- Odżył na nowo i odzyskał względy
- Tego, którego z całej mocy duszy
- Czczę i miłuję. Zwłoka mi nieznośna,
- Jeżeli moja wina tak jest ciężka,
- Że ani służba upłyniona, ani
- Żal teraźniejszy, ani zamierzona
- Nadal poprawa nie mogą mi wrócić
- Jego życzliwych chęci, niech przynajmniej
- Wolno mi będzie prędzej o tym wiedzieć,
- Wtedy, przybrawszy przymuszony spokój,
- Na innej drodze pójdę sobie szukać
- Jałmużny losu.
- DESDEMONA
- O szlachetny Kasjo!
- Bezsilny teraz jest mój głas; Otello
- Już nie Otello, anibyś go poznał,
- Gdyby się jego twarz tak odmieniła
- Jak jego humor. Oby mi tak zawsze
- Błogosławione pomagały duchy,
- Jakem usilnie mówiła za tobą;
- Gniew jego nawet nie zdołał mnie wstrzymać
- Od nalegania. Bądź jeszcze cierpliwy:
- Zrobię, co będę mogła, więcej nawet,
- Niżbym uczynić śmiała w własnej sprawie.
- Poprzestań na tym, zacny przyjacielu.
- JAGO
- To on był w gniewie?
- EMILIA
- Tylko co stąd wyszedł;
- W istocie, dziwnie wzburzony.
- JAGO
- On w gniewie?
- Byłem obecny, gdy kule armatnie
- Szeregi wkoło niego rozrywały
- I gdy z nich jedna tuż przy jego boku
- Sprzątnęła jego rodzonego brata...
- I on jest w gniewie? To nie bez kozery.
- Idę natychmiast do niego, niechybnie
- Jest w tym coś, kiedy on jest rozgniewany.
Wychodzi.
- DESDEMONA
- Idź, proszę. Pewnie coś dotyczącego
- Spraw państwa; bądź to jaka wieść z Wenecji,
- Bądź potajemna jaka złość, uknuta
- Tu w Cyprze, której ślad tylko co odkrył,
- Pogodny jego zachmurzyła umysł.
- W podobnych razach zwykli się mężczyźni
- O małe rzeczy obruszać, choć w gruncie
- Wielkie ich drażnią. I nie dziw: jeżeli
- Palec nas boli, czyliż się ból z niego
- Do innych zdrowych nie rozchodzi członków?
- Nie powinnyśmy mężów mieć za bóstwa
- Ni żądać od nich takiej uprzejmości,
- Jaka przystoi kochankom przed ślubem.
- Zgrom mię, Emilio; już serce me chciało
- Przed sąd wojenny stawić jego szorstkość,
- Lecz widzę, że się dało uwieść świadkom
- I oskarżyło go niesprawiedliwie.
- EMILIA
- Oby to tylko był interes państwa,
- A nie zazdrosne jakie widzimisię,
- Wprost dotyczące cię, pani!
- DESDEMONA
- Niestety!
- Dałażem kiedy mu do tego powód?
- EMILIA
- Cóż stąd? Zazdrośni o to nie pytają;
- Nie zawsze oni zazdroszczą dlatego,
- Ze mają powód taki lub owaki,
- Ale zazdroszczą, bo zazdroszczą, zazdrość
- Jest to poczwara, co się sama płodzi,
- Sama wylęga.
- DESDEMONA
- Niechże nieba chronią
- Od tej poczwary mego męża!
- EMILIA
- Amen!
- DESDEMONA
- Pójdę do niego. Pozostań tu, Kasjo:
- Jeśli go znajdę lepiej nastrojonym,
- Poprę twą prośbę i wyczerpnę resztę
- Mojej wymowy, by osiągnąć skutek,
- KASJO
- Dzięki, o, dzięki ci, łaskawa pani!
Wychodzą Emilia i Desdemona. Wchodzi Bianka.
- BIANKA
- Jak się masz, Kasjo?
- KASJO
- Skądeś się tu wzięła?
- Jak mi się miewasz, śliczna moja Bianko?
- Właśniem się, luba, wybierał do ciebie.
- BIANKA
- A jam szła właśnie do twojej kwatery.
- Jak to? nie widzieć się ze mną przez tydzień?
- Spędzić beze mnie siedem dni i nocy?
- Aż osiemdziesiąt godzin w dubelt wziętych,
- I jeszcze osiem? Godzin, które z dala
- Od przyjaciela osiemdziesiąt razy
- Dłużej się wloką niż na cyferblacie?
- O, co za nudny obrachunek!
- KASJO
- Przebacz,
- Przebacz mi, Bianko, ciężkie mię kłopoty
- Gniotły w tych czasach; ale ja umorzę
- Ten twój rachunek w sposobniejszej porze.
- Kochana Bianko, podając jej chustkę Desdemony
- wyhaftuj mi chustkę
- Na wzór tej.
- BIANKA
- Skądżeś przyszedł do tej chustki?
- Dar to od jakiejś nowej przyjaciółki.
- Dotkliwie czułam twoją nieobecność,
- Ale dotkliwiej czuję jej przyczynę.
- Takiś to? dobrze, dobrze.
- KASJO
- Dajże pokój!
- Rzuć te domysły w oczy szatanowi,
- Co ci je poddał. Myśliszże na serio,
- Że mam tę chustkę od jakiejś kochanki?
- Nie, wierz mi, Bianko.
- BIANKA
- Czyjaż więc jest, powiedz?
- KASJO
- Nie wiem, znalazłem ją w moim pokoju.
- Podoba mi się haft na niej i zanim
- Zgłoszą się po nią, co się pewno stanie,
- Chciałbym mieć deseń ten przekopiowany.
- Weźże ją, zrób to i odejdź stąd teraz.
- BIANKA
- Odejść? dlaczego?
- KASJO
- Czekam tu na wodza,
- Złą by to miało minę i nie rad bym,
- Żeby mię zdybał w towarzystwie z tobą.
- BIANKA
- A to dlaczego, proszę?
- KASJO
- Nie dlatego,
- Żebym cię nie miał kochać.
- BIANKA
- Lecz dlatego,
- Że mię nie kochasz. Odprowadź mię trochę
- I powiedz, czy się prędko dziś zobaczym?
- KASJO
- Nie mogęć dalej odprowadzić, serce,
- Jak kilka kroków, bo muszę tu czekać;
- Ale zobaczym się wkrótce.
- BIANKA
- No, zgoda,
- Nie mogę podejść, to muszę przeskoczyć.
Wychodzą.
Akt IV
Scena pierwsza
Tamże. Wchodzą Otello i Jago.
- JAGO
- Sądziszli, panie, że to można?
- OTELLO
- Można?
- Co można?
- JAGO
- Możnaż ściskać się pokątnie?
- OTELLO
- Zakazane są takie uściśnienia.
- JAGO
- Albo być nago w łożnicy u gacha
- Przez parę godzin i więcej i myśleć,
- Że to nic złego?
- OTELLO
- Być w objęciach gacha
- I myśleć, że to nic złego? Jagonie,
- To by prawdziwą było hipokryzją
- Dla zamydlenia oczu szatanowi.
- Kto by uczciwym być chciał i tak czynił,
- Ten by ulegał pokusom szatana
- I sam by kusił sprawiedliwość niebios.
- JAGO
- Jeśliby jednak nie czynił nic więcej,
- Taki by usterk był do przebaczenia.
- Z tym wszystkim, gdybym mej żonie dał chustkę...
- OTELLO
- To cóż?
- JAGO
- To chustka ta byłaby, panie,
- Prawną własnością mej żony i ona
Miałaby jako właścicielka prawo Podarowania jej, komu by chciała.
- OTELLO
- Onać jest panią i swego honoru;
- Mogłażby i ten podarować?
- JAGO
- Honor
- Jest to istota, której się nie widzi.
- I bardzo często bywa tych udziałem,
- Co go nie mają, ale chustka, chustka...
- OTELLO
- Na Boga! rad bym był o tym zapomnieć.
- Mówiłeś - o, ta myśl krąży w mej duszy,
- Jak kruk nad domem dotkniętym zarazą,
- W złowieszczy sposób dla wszystkich - mówiłeś,
- Że on tę chustkę posiada.
- JAGO
- Cóż z tego?
- OTELLO
- Zaprawdę, nie jest to wcale pomyślne.
- JAGO
- A gdybym też był mówił, że widziałem,
- Jak on cię krzywdził, panie? że słyszałem,
- Są bowiem takie niecnoty na świecie,
- Co zniewoliwszy sobie lub posiadłszy
- Jaką kobietę, skutkiem swych zabiegów
- Lub jej łatwości do zbałamucenia,
- Żyć by nie mogli, gdyby tego zaraz
- Nie wypaplali.
- OTELLO
- To więc on co mówił?
- JAGO
- Mówił ci, panie; nic takiego jednak,
- Czego by nie mógł się wyprzeć.
- OTELLO
- Cóż mówił?
- JAGO
- Że z nią - ej, nie wiem co...
- OTELLO
- Co? Co? Mów zaraz.
- JAGO
- Był jak mąż z żoną.
- OTELLO
- On? z nią! jak mąż z żoną! Kto mówi, że z nią leżał - to ohydne! Ta chustka - te wyznania - ta chustka. Kto czyni wyznania, z tym na szubienicę! Nie, wprzód z nim na szubienicę, a potem niech wyznaje! Dreszcz mię przechodzi. Takie wrzenie w mózgu byłoby przeciw naturze, gdyby nie było wskazówką; Nie słowa to tak mię wstrząsają. Nosy, uszy, wargi! Fuj! fuj! Czy być może? Przyznał się! Gdzie chustka? O szatanie! Wpada w odrętwienie.
- JAGO
- Działaj, trucizno moja, działaj! Tak to
- Łowi się w matnię łatwowiernych głupców;
- Niejedna zacna, uczciwa kobieta
- Takim sposobem osławioną była
- Jak najniewinniej. Ejże, ejże, panie!
- Otello! wodzu mój! Wchodzi Kasjo.
- Czego chcesz, Kasjo?
- KASJO
- Co się tu stało?
- JAGO
- Wpadł w wielką chorobę;
- Już to od wczoraj drugi taki atak,
- KASJO
- Trzeba mu potrzeć skronie.
- JAGO
- Nie, daj pokój.
- Niemoc ta musi przejść swój bieg spokojnie,
- Inaczej, pianą usta by mu zaszły,
- Szaleć by zaczął. Patrz, już się porusza,
- Oddal się, oddal na chwilę; niebawem
- Odzyska zmysły. Jak go tu nie będzie,
- Chciałbym pomówić z tobą o czymś ważnym.
Kasjo wychodzi.
- Jakże ci, panie? Nie zraniłżeś głowy?
- OTELLO
- Drwisz ze mnie?
- JAGO
- Jaż bym miał z ciebie drwić, panie?
- Nie, Bóg mi świadkiem! Rad bym, abyś przyjął
- To dopuszczenie jak mąż.
- OTELLO
- Mąż z rogami!
- To istny potwór, bydlę; nic innego.
- JAGO
- Jest więc niemało bydląt w ludnych miastach.
- I znakomitych potworów niemało.
- OTELLO
- Więc on to wyznał?
- JAGO
- Bądź mężem, mój wodzu,
- Pomyśl, że każdy, co ma włos na brodzie,
- W małżeńskim jarzmie może los twój dzielić,
- Miliony takich się znajdą, co, leżąc
- W zbrukanym łożu, gotowi są przysiąc,
- Że ono czyste, z tobą tak źle nie jest.
- O, nie ma większej dla piekła uciechy,
- Jak gdy kto pieści chytrą rozkosznicę
- I dobrodusznie ma ją za cnotliwą.
- Nie, tu potrzeba mego przeświadczenia,
- Wiedząc, czym jestem, wiem, czym ona będzie,
- Czym dlań być wzajem.
- OTELLO
- O, słusznie; to pewna.
- JAGO
- Zejdź, panie, trochę na stronę i uwięź
- Swoje uczucia w szrankach cierpliwości.
- Gdy cię przed chwilą przygniotło cierpienie
- (W sposób niegodny takiego człowieka),
- Nadszedł tu Kasjo; zbyłem go, jak mogłem,
- I ubarwiwszy przed nim ów paroksyzm,
- Prosiłem, aby się później tu stawił
- Dla pomówienia ze mną, co i przyrzekł.
- Skryjże się, panie, gdziekolwiek opodal
- I zapisz sobie każdy pogardliwy,
- Przedrwiwający i szyderczy wyraz,
- Jaki na jego twarzy się ukaże;
- Bo on mi musi jeszcze raz wygadać,
- Gdzie, jak, jak często, jak długo i kiedy
- Miał z twoją żoną schadzkę i mieć będzie;
- Uważaj, panie, na grę jego twarzy,
- Powtarzam. Tylkoż uzbrój się w cierpliwość,
- Bo powiem, że masz żółć jedynie w sobie,
- A męstwa ani krzty.
- OTELLO
- Słuchaj, Jagonie,
- Będę cierpliwy, ale ta cierpliwość
- Krwawo się skończy; słyszysz?
- JAGO
- Tak też trzeba,
- Byleby w porę. Usuńże się, panie. Otello odchodzi na stronę.
- O Biankę go się wypytywać będę,
- O tę wytartą nimfę, co frymarcząc
- Swymi pieszczoty, kupuje chleb sobie
- I odzież; ona szaleje za Kasjem,
- Lecz kosa trafiła tym razem na kamień,
- Jak się to zwykle zdarza takim dziewkom:
- Ilekroć Kasjo słyszy o niej wzmiankę,
- Tylekroć parska śmiechem. - Otóż idzie. Wchodzi Kasjo.
- Im bardziej on się śmiać będzie, tym bardziej
- Wściekać się będzie Otello; a głupia
- Zazdrość Murzyna wytłumaczy sobie
- Uśmiechy, gesta i jowialne żarty
- Biednego Kasja zupełnie na opak.
- Jak się masz, namiestniku?
- KASJO
- Tym ci gorzej,
- Gdy mi nadajesz ten tytuł, którego
- Brak mię zabija!
- JAGO
- Zakołataj jeno
- Do Desdemony, a nie doznasz braku. ciszej
- Gdyby to tylko było w mocy Bianki,
- KASJO
- Biedna istotka!
- OTELLO do siebie
- O, jak się już śmieje!
- JAGO
- Dalipan, jeszczem nie widział kobiety
- Tak zakochanej jak ona.
- KASJO
- Biedactwo!
- W istocie, zdaje się do mnie mieć słabość.
- OTELLO do siebie
- Jak słabo przeczy, jak drwiąco się śmieje!
- JAGO
- Słuchaj no, Kasjo.
- OTELLO do siebie
- Teraz go wyciąga
- Na dobitniejsze słowo. Nuże! dalej!
- JAGO
- Ona się daje z tym słyszeć, że myślisz
- Wziąć ją za żonę, szczerze masz ten zamiar?
- KASJO
- Cha! cha! cha!
- OTELLO do siebie
- Triumfujesz, Rzymianinie?
- KASJO
- Ja wziąć za żonę fryjerkę? Proszę cię, miejże litość nad moim rozsądkiem; nie sądź go tak niezdrowym. Cha! cha! cha!
- OTELLO do siebie
- Tak, tak, tak: śmieje się, kto wygrywa.
- JAGO
- Doprawdy, wieści chodzą, że się z nią ożenisz.
- KASJO
- Powiedz prawdę.
- JAGO
- Szelma jestem, jeżeli nie.
- OTELLO do siebie
- Więceście się mnie już pozbyli? Dobrze.
- KASJO
- To własny wymysł tej błaźnicy; wbiła sobie w głowę, że się z nią ożenię, przeto że sobie tego życzy, nie że ja jej to przyrzekłem.
- OTELLO do siebie
- Jago daje mi znak, teraz się zacznie wywnętrzać.
- KASJO
- Tylko co tu była, ściga mnie, gdzie się ruszę. Niedawno stałem na wybrzeżu rozmawiając z kilku Wenecjanami, aż oto nadbiega ta lala i bez ceremonii rzuca mi się na szyję, ot tak.
- OTELLO do siebie
- I woła: O mój Kasjo! lub coś podobnego, z jego gestów można się tego domyślić.
- KASJO
- I wiesza się na mnie, i cmokta mnie, i kwili, i skubie mnie, i ciągnie. Cha! cha! cha!
- OTELLO do siebie
- Teraz powie, jak go wciągnęła do mego pokoju. O nędznik! widzę nos jego, ale nie widzę psa, któremu go rzucę.
- KASJO
- Na poczciwość! muszę z nią zerwać stosunki;
- JAGO
- Tam do licha! patrz, kto to idzie. Wchodzi Bianka.
- KASJO
- Biadaż mi z tym koczkodanem! Perfumowany koczkodan! Co się to znaczy, że się tak włóczysz za mną?
- BIANKA
- Niech się czort i jego ciotka włóczy za tobą! Co znaczy ta chustka, co mi ją dałeś przed chwilą? Byłam tak głupia, żem ją wzięła. Mam z niej haft zdejmować? Tak misterny wyrób znalazłeś w swojej kwaterze i niby nie wiesz, kto go tam zostawił? ! To prezent od jakiejś marmuzeli i ja mam z niej haft zdejmować! Daj ją jakiej hetce pętelce, a nie mnie: od kogokolwiek ją masz, nie myślę zdejmować z niej haftu.
- KASJO
- No, no, kochana Bianko! Zgoda, zgoda!
- OTELLO do siebie
- Nieba, byłażby to owa chustka ode mnie?
- BIANKA
- Jeżeli chcesz dziś przyjść na kolację, to dobrze: a nie, to przyjdź, kiedy ci przyjdzie ochota.
Wychodzi.
- JAGO
- Nuże za nią! Nuże za nią!
- KASJO
- Na honor! muszę pójść: inaczej zbeształaby mnie na ulicy.
- JAGO
- Będzieszże u niej na kolacji?
- KASJO
- Zapewne.
- JAGO
- No, to może się tam zobaczym, bo w istocie potrzebuję z tobą pomówić.
- KASJO
- Przyjdź, przyjdź; przyjdzieszże pewno?
- JAGO
- Przyjdę, przyjdę. Nie mów więcej.
Wychodzi Kasjo.
- OTELLO zbliżając się
- Jak go mam zamordować, Jagonie?
- JAGO
- Czy uważałeś, panie, jak się naśmiewał z własnego grzechu?
- OTELLO
- O Jagonie!
- JAGO
- I widziałeś ową chustkę?
- OTELLO
- Mojaż to była?
- JAGO
- Twoja, panie, jak żyw tu stoję. Miałeś dowód, jak on ceni tę szaloną kobietę, mówię o twojej żonie, ona mu ją dała, a on ją daje swojej utrzymance.
- OTELLO
- O, gdybym go mógł przez dziesięć lat mordować Piękna kobieta! Śliczna kobieta! Luba kobieta!
- JAGO
- Trzeba o tym teraz zapomnieć.
- OTELLO
- Niech zgnije, niech zmarnieje i do piekła pójdzie tej nocy! Bo że musi umrzeć, to pewna. Serce moje obróciło się w kamień, kaleczy mi rękę, gdy w nie uderzę. O, świat nie ma śliczniejszej istoty! mogłaby leżeć w łożnicy cesarza i mieć go niewolnikiem swych skinień.
- JAGO
- Nie w porę te rozpamiętywania.
- OTELLO
- Niech przepadnie! powiadam tylko, jaką jest. Tak zgrabna z igłą w ręku! Tak czarodziejsko muzykalna! Ach! Ona by swoim śpiewem zaklęła dzikość niedźwiedzia. Tak pełna wielkiego rozumu i pomysłowości.
- JAGO
- Tym ci godniejsza potępienia.
- OTELLO
- O, po tysiąc, po tysiąc razy! A przy tym tak słodka, tak uprzejma w obcowaniu!
- JAGO
- W istocie, za uprzejma.
- OTELLO
- To pewna. Co za szkoda jednak! O Jagonie! Co za szkoda!
- JAGO
- Jeżeli się, panie, nad jej niecnotą rozczulasz, to daj jej patent do grzeszenia, bo jeżeli to ciebie nie obchodzi, nikt pewnie inny nie weźmie tego do serca.
- OTELLO
- Rozsiekam ją na drobne kawałki. Mnie zdradzać tak haniebnie!
- JAGO
- To szkaradnie z jej strony.
- OTELLO
- Z moim podkomendnym!
- JAGO
- To jeszcze szkaradniej.
- OTELLO
- Postaraj mi się, Jagonie, o truciznę na tę noc. Nie będę się z nią wdawał w rozprawy, aby mnie jej postać i piękność nie rozbroiła. Na tę noc, Jagonie.
- JAGO
- Daj, panie, pokój truciźnie; uduś ją w łóżku, w tym samym łóżku, które zbezcześciła.
- OTELLO
- Dobrze, sprawiedliwość tego kroku podoba mi się, tak uczynię.
- JAGO
- A co do Kasja, tego ja biorę na siebie, o północy dowiesz się, panie, czegoś więcej. Słychać trąbienie.
- OTELLO
- Wybornie. Co ma znaczyć to trąbienie?
- JAGO
- Pewnie nadeszła jaka wieść z Wenecji.
- To Lodowiko, w poselstwie od doży,
- Zbliża się, a z nim twoja żona, panie. Wchodzą z orszakiem Lodowiko i Desdemona.
- LODOWIKO
- Witaj, cny generale!
- OTELLO
- Witaj, panie.
- LODOWIKO
- Doża i senat pozdrawiają ciebie. Oddaje mu list.
- OTELLO
- Całuję tego tłumacza ich woli. Otwiera list i czyta.
- DESDEMONA
- Cóż nam nowego przynosisz, kuzynie?
- JAGO
- Siniore, pozwól mi wyrazić radość
- Z ujrzenia ciebie.
- LODOWIKO
- Dziękuję waćpanu.
- Jakże się miewa Kasjo?
- JAGO
- Żyje, panie.
- DESDEMONA
- Smutne pomiędzy nim a moim mężem
- Zaszło w tych czasach rozdwojenie, ale
- Ty ich pojednasz.
- OTELLO
- Czy tak?
- DESDEMONA
- Co, mój mężu?
- OTELLO czytając
- "Nie zwlekaj tego uczynić, jak tylko.. . "
- LODOWIKO
- On nie do pani mówił, on jest cały
- Listem zajęty. To więc twój małżonek
- Jest poróżniony z Kasjem?
- DESDEMONA
- Na nieszczęście,
- Dałabym, nie wiem co, żeby znów byli
- Na dawnej stopie, bo sprzyjam Kasjowi.
- OTELLO
- Ognia i siarki!
- DESDEMONA
- Mężu!
- OTELLO
- Maszli rozum?
- DESDEMONA
- Gniewa się?
- LODOWIKO
- Pewnie go ten list tak wzburzył,
- Bo go podobno senat odwołuje
- I zarząd wyspy powierza Kasjowi.
- DESDEMONA
- Doprawdy, cieszę się z tego.
- OTELLO
- W istocie?
- DESDEMONA
- Co, panie?
- OTELLO
- Cieszę się, żeś oszalała,
- DESDEMONA
- Jak to? Kochany mężu?
- OTELLO
- Precz, diablico! Uderza ją.
- DESDEMONA
- Nie zasłużyłam na to.
- LODOWIKO
- Generale,
- Temu w Wenecji wiary by nie dano,
- Chociażbym przysiągł, że na to patrzałem.
- Taki postępek jest twardy nad miarę,
- Przeproś ją, płacze.
- OTELLO
- O diablico! gdyby
- Ziemię zapłodnić mogły łzy niewieście,
- Z każdej ich kropli powstałby krokodyl.
- Precz z moich oczu!
- DESDEMONA
- Nie chcę cię już drażnić. Odchodzi.
- LODOWIKO
- Co za uległość i pokora! Każ jej
- Powrócić nazad, panie generale.
- OTELLO
- Wróć się!
- DESDEMONA
- Co każesz?
- OTELLO
- Czego pan chcesz od niej?
- LODOWIKO
- Ja?
- OTELLO
- Chciałeś przecie, aby przyszła nazad,
- O, ona umie się, jak chcesz, obracać;
- Iść wstecz, a przecie naprzód, i znów wstecznie;
- I płakać umie, panie, umie płakać;
- I jest uległa, jak mówisz - uległa,
- Bardzo uległa nawet. Płaczże jeszcze.
- O, co do tego, jest to, panie, tylko
- Ból malowany. Mam więc Cypr opuścić.
- Odejdź stąd, przyślę niedługo po ciebie.
- Panie, posłuszny jestem rozkazowi
- I do Wenecji wracam. Precz mi zaraz!
Wychodzi Desdemona.
- Kasjo obejmie mój urząd. Bądź łaskaw
- Przyjąć dziś u mnie wieczerzę, siniore,
- Szanowny z pana gość. Kozły i małpy!
Wychodzi.
- LODOWIKO
- Toż to szlachetny ów Murzyn, którego
- Cały nasz senat ma za doskonałość?
- Toż to ów umysł szlachetny, którego
- Nigdy namiętność zachwiać nie zdołała?
- Którego cnoty stałej i hartownej
- Żaden traf, żadna przeciwność nie mogła
- Zgiąć ni wykrzywić?
- JAGO
- Bardzo się odmienił.
- LODOWIKO
- Powiedz mi, jestli on zdrów na umyśle?
- JAGO
- Jest, panie - tym, czym jest, sąd mój tu milczy. Dałby Bóg, aby był tym, czym by mógł być, Jeśli tym, czym by mógł być, nie jest teraz.
- LODOWIKO
- Żeby aż żonę uderzyć!
- JAGO
- Zaprawdę
- Nie był to wcale uprzejmy postępek;
- Rad bym jednakże, aby się skończyło
- Li na tym.
- LODOWIKO
- Czy to taki Jego zwyczaj?
- Dziękuję waćpanu.
- Jakże się miewa Kasjo?
- JAGO
- Żyje, panie.
- DESDEMONA
- Smutne pomiędzy nim a moim mężem
- Zaszło w tych czasach rozdwojenie, ale
- Ty ich pojednasz.
- OTELLO
- Czy tak?
- DESDEMONA
- Co, mój mężu?
- OTELLO czytając
- "Nie zwlekaj tego uczynić, jak tylko.. . "
- LODOWIKO
- On nie do pani mówił, on jest cały
- Listem zajęty. To więc twój małżonek
- Jest poróżniony z Kasjem?
- DESDEMONA
- Na nieszczęście,
- Dałabym, nie wiem co, żeby znów byli
- Na dawnej stopie, bo sprzyjam Kasjowi.
- OTELLO
- Ognia i siarki!
- DESDEMONA
- Mężu!
- OTELLO
- Maszli rozum?
- DESDEMONA
- Gniewa się?
- LODOWIKO
- Pewnie go ten list tak wzburzył,
- Bo go podobno senat odwołuje
- I zarząd wyspy powierza Kasjowi.
- DESDEMONA
- Doprawdy, cieszę się z tego.
- OTELLO
- W istocie?
- DESDEMONA
- Co, panie?
- OTELLO
- Cieszę się, żeś oszalała,
- DESDEMONA
- Jak to? Kochany mężu?
- OTELLO
- Precz, diablico! Uderza ją.
- DESDEMONA
- Nie zasłużyłam na to.
- LODOWIKO
- Generale,
- Temu w Wenecji wiary by nie dano,
- Chociażbym przysiągł, że na to patrzałem.
- Taki postępek jest twardy nad miarę,
- Przeproś ją, płacze.
- OTELLO
- O diablico! gdyby
- Ziemię zapłodnić mogły łzy niewieście,
- Z każdej ich kropli powstałby krokodyl.
- Precz z moich oczu!
- DESDEMONA
- Nie chcę cię już drażnić. Odchodzi.
- LODOWIKO
- Co za uległość i pokora! Każ jej
- Powrócić nazad, panie generale.
- OTELLO
- Wróć się!
- DESDEMONA
- Co każesz?
- OTELLO
- Czego pan chcesz od niej?
- LODOWIKO
- Ja?
- OTELLO
- Chciałeś przecie, aby przyszła nazad,
- O, ona umie się, jak chcesz, obracać;
- Iść wstecz, a przecie naprzód, i znów wstecznie;
- I płakać umie, panie, umie płakać;
- I jest uległa, jak mówisz - uległa,
- Bardzo uległa nawet. Płaczże jeszcze.
- O, co do tego, jest to, panie, tylko
- Ból malowany. Mam więc Cypr opuścić.
- Odejdź stąd, przyślę niedługo po ciebie.
- Panie, posłuszny jestem rozkazowi
- I do Wenecji wracam. Precz mi zaraz!
Wychodzi Desdemona.
- Kasjo obejmie mój urząd. Bądź łaskaw
- Przyjąć dziś u mnie wieczerzę, siniore,
- Szanowny z pana gość. Kozły i małpy!
Wychodzi.
- LODOWIKO
- Toż to szlachetny ów Murzyn, którego
- Cały nasz senat ma za doskonałość?
- Toż to ów umysł szlachetny, którego
- Nigdy namiętność zachwiać nie zdołała?
- Którego cnoty stałej i hartownej
- Żaden traf, żadna przeciwność nie mogła
- Zgiąć ni wykrzywić?
- JAGO
- Bardzo się odmienił.
- LODOWIKO
- Powiedz mi, jestli on zdrów na umyśle?
- JAGO
- Jest, panie - tym, czym jest, sąd mój tu milczy. Dałby Bóg, aby był tym, czym by mógł być, Jeśli tym, czym by mógł być, nie jest teraz.
- LODOWIKO
- Żeby aż żonę uderzyć!
- JAGO
- Zaprawdę
- Nie był to wcale uprzejmy postępek;
- Rad bym jednakże, aby się skończyło
- Li na tym.
- LODOWIKO
- Czy to taki Jego zwyczaj?
- Czyli też może ten list na krew jego
- Wywarł wpływ taki i do tej zdrożności
- Dziś po raz pierwszy go przywiódł?
- JAGO
- Niestety!
- Ladaco byłbym, gdybym mówił o tym,
- Com widział albo czegom się dowiedział.
- Miej go na oku, siniore, a własne
- Jego czynności zastąpią świadectwo
- Mego języka. Miej tylko nań oko
- Zwrócone, panie, gdy będziecie razem.
- LODOWIKO
- Przykro mi, że się na nim tak zawiodłem.
Wychodzą.
Scena druga
Pokój w zamku. Wchodzą Otello i Emilia.
- OTELLO
- Więc nie dostrzegłaś niczego?
- EMILIA
- Nie, panie,
- Anim słyszała, anim pomyślała
- Coś podobnego.
- OTELLO
- Widywałaś jednak
- Kasja z nią razem.
- EMILIA
- Ale nie widziałam
- Nic nagannego wtedy i słyszałam
- Każdą sylabę przez nich wymówioną.
- OTELLO
- Nigdyż do siebie nie szeptali?
- EMILIA
- Nigdy.
- OTELLO
- I nigdy cię nie wysyłali?
- EMILIA
- Nigdy.
- OTELLO
- Po wachlarz albo rękawiczki, po nic?
- EMILIA
- Po nic, a po nic, panie.
- OTELLO
- To rzecz dziwna.
- EMILIA
- Gotowam stawić duszę moją w zakład
- Za jej niewinność; jeżeli inaczej
- Myślisz, o panie, oddal tę myśl; ona
- Próżno zakłóca twój spokój. Jeżeli
- Jaki niecnota ci to poddał, niechaj
- Niebo go za to zetrze jako węża!
- Jeżeli bowiem ta kobieta nie jest
- Cnotliwą, czystą i wierną, to nie ma,
- Nie ma na świecie szczęśliwego męża
- I najzacniejsza żona tak jest niecną
- Jak potwarz.
- OTELLO
- Powiedz jej, żeby tu przyszła.
- Idź.
Wychodzi Emilia.
- Dość już chyba powiedziała, przecie
- Każda rajfurka tyle samo powie,
- Chyba że bardzo głupia. To rufianka
- Arcyprzebiegła, istny klucz i rygiel
- Do zamykania wszetecznych tajemnic.
- A przecież klęka, modli się, bywałem
- Sam nieraz świadkiem tych pobożnych praktyk.
Desdemona i Emilia wchodzą.
- DESDEMONA
- Co mi rozkażesz, panie?
- OTELLO
- Pójdź tu, rybko,
- DESDEMONA
- Czego ode mnie żądasz?
- OTELLO
- Pokaż oczy;
- Patrz mi w twarz.
- DESDEMONA
- Cóż to za kaprys okropny?
- OTELLO do Emilii
- A aśćka dalej do swych obowiązków!
- Zamknij drzwi, zostaw czułą parę samą;
- Kaszlaj, chrząkaj, jak się kto przybliży.
- Nuże, pełń swoje rzemiosło, no, spiesz się.
Wychodzi Emilia.
- DESDEMONA
- Błagam cię, panie, na kolanach, powiedz,
- Co znaczy twoja mowa, nie pojmuję
- Twych słów, pojmuję tylko jakąś wściekłość
- W tych słowach.
- OTELLO
- Powiedz mi, coś ty za jedna?
- DESDEMONA
- Twa żona, panie; wierna twoja żona.
- OTELLO
- Poprzysiąż na to, potęp sama siebie;
- Inaczej, widząc twą anielską postać,
- Pochwycić ciebie baliby się diabli,
- Bądź więc po dwakroć potępiona, przysiąż,
- Żeś jest uczciwa.
- DESDEMONA
- Niebu to wiadomo.
- OTELLO
- Niebo wie, żeś jest zdradziecka jak szatan.
- DESDEMONA
- Kogóż ja zdradzam, panie? w czym? dla kogo?
- OTELLO
- O Desdemono! precz! precz!
- DESDEMONA
- O mój Boże!
- Ty płaczesz? Jestżem ja tych łez przyczyną?
- Jeśli przypadkiem sądzisz, że mój ojciec
- Jest sprawcą twego odwołania, nie kładź
- Tej winy na mnie, jeżeliś ty stracił
- W nim przyjaciela, ja straciłam także.
- OTELLO
- Niechby mnie niebo jak bądź doświadczało
- Utrapieniami, niechby na mą głowę
- Zlało nawałem krzywdy i cierpienia,
- Niechby mnie całkiem pogrążyło w nędzy,
- W loch mnie rzuciło i pogrzebło wszelkie
- Moje nadzieje, jeszcze bym gdzieś w duszy
- Znalazł cierpliwość do zniesienia tego;
- Lecz czynić ze mnie cel naigrawania,
- Wieczysty przedmiot wzgardy czasów, który
- Sztywnym by swoim palcem wskazywały. . .
- I to bym jednak zniósł, znieść miałbym siłę;
- Ale tam, kędy serce me przyrosło,
- Kędy żyć muszę albo nie żyć wcale,
- Tam być wygnańcom; od zdroju, z którego
- Wypływa strumień mojego istnienia,
- A bez którego wysechłby koniecznie,
- Od tego zdroju zostać odepchniętym
- Albo go widzieć obróconym w bagno,
- W którym osiada skrzek - o! cierpliwości,
- Młody, różanousty cherubinie,
- Zmień twą naturę wobec takiej doli,
- I przybierz postać tak groźną jak piekło!
- DESDEMONA
- Tuszę przynajmniej, że mnie mój małżonek
- Ma za uczciwą.
- OTELLO
- O, za tak uczciwą
- Jak owe muchy w jatkach w czasie lata,
- Co się gżą wraz po lęgu. O ty chwaście,
- Tak wdzięcznie piękny, tak słodko pachnący,
- Że aż odurzasz; bogdajbyś był nigdy
- Na świat nie przyszedł!
- DESDEMONA
- Nieszczęsnaż ja! Jakiż
- Grzech popełniłam, o którym nic nie wiem?
- OTELLO
- Na toż ta piękna książka dzień ujrzała,
- Aby jej czyste karty bezwstyd kalał?
- "Com popełniła?!" O gminna sprośnico!
- W hutnicze piece zmieniłbym me lica,
- I srom mój w popiół obrócić bym musiał,
- Gdybym o twoich czynach wspomniał tylko.
- "Com popełniła?" Niebu ckliwo, księżyc
- Na widok tego chmurą się zasłania,
- A wiatr lubieżny, co zwykł w swym przelocie
- Wszystko całować, chowa się w głąb ziemi
- Na wzmiankę o tym. "Cóżem popełniła?!"
- O ty bezczelna wszetecznico!
- DESDEMONA
- Przebóg!
- Krzywdzisz mnie, panie.
- OTELLO
- Nie jestżeś wszeteczna?
- DESDEMONA
- Nie jestem, panie, jakem chrześcijanka!
- Jeśli zachować tę ziemską powłokę,
- Którą wyłącznie tobie poślubiłam,
- Wolną od zmazy obcego dotknięcia
- I być wszeteczną nie jest tymże samym,
- Tom nie jest taką.
- OTELLO
- Ty wolna od zmazy?
- DESDEMONA
- Jak być zbawiona pragnę!
- OTELLO
- Czy podobna?
- DESDEMONA
- O Boże, zmiłuj się!
- OTELLO
- Przebacz mi zatem:
- Wziąłem cię za wenecką nierządnicę,
- Co zaślubiła Otella. Wchodzi Emilia.
- Ty, nimfo,
- Co wręcz przeciwny świętemu Piotrowi
- Urząd sprawujesz, bo strzeżesz bram piekła.
- Ty, ty - jużeśmy interes skończyli.
- Masz tu za swoje trudy; zasuń rygiel
- I trzymaj szczelnie język za zębami.
Wychodzi.
- EMILIA
- Dlaboga! Co mu przychodzi do głowy?
- O pani, co ci to? Takaś zmieniona?
- DESDEMONA
- Jestem jak we śnie.
- EMILIA
- O kochana pani!
- Co się naszemu panu stało?
- DESDEMONA
- Komu?
- EMILIA
- Mojemu panu.
- DESDEMONA
- Kto jest twoim panem?
- EMILIA
- Ten, kto i twoim.
- DESDEMONA
- Ja już nie mam pana.
- Nie mów nic do mnie, Emilio, nie pytaj,
- Nie mogę płakać, odpowiedzią moją
- Byłyby tylko łzy. Okryj mi łóżko
- Na tę noc ślubną kołdrą, nie zapomnij:
- I męża swego tu przywołaj.
- EMILIA
- Dobrze;
- Natychmiast, pani. Jak się tu zmieniło!
Wychodzi.
- DESDEMONA
- Słusznie mnie los ten spotyka, o, słusznie!
- Cóż jednak było w mym postępowaniu,
- Żeby upatrzyć mógł najlżejszy pozór
- Podobnej winy? Wchodzi Emilia, a z nią Jago.
- JAGO
- Staję na twój rozkaz,
- Łaskawa pani; o cóż idzie?
- DESDEMONA
- Nie wiem,
- Jak to powiedzieć. Ci, co uczą dzieci,
- Czynią to w sposób łagodny, podają
- Łatwe zadania, należało jemu
- W taki sam sposób zgromić mnie, bo jestem
- Godnym zgromienia dzieckiem, w rzeczy samej.
- JAGO
- Co ci się stało, pani?
- EMILIA
- Ach, Jagonie!
- Generał nazwał ją wszeteczną, zelżył
- Tak hańbiącymi, ohydnymi słowy,
- Jakich nie mogą znieść uczciwe serca.
- DESDEMONA
- Jestżem ja taką? powiedz.
- JAGO
- Jaką, pani?
- DESDEMONA
- Taką, jak ona mówi, że mnie nazwał.
- EMILIA
- Jagonie, nazwał ją dziewką, wstyd mówić;
- Pijany prostak nawet by nie użył
- Takich terminów na ostatnią dziewkę.
- JAGO
- Jakiż on powód miał do tego?
- DESDEMONA
- Nie wiem,
- Ale to pewna, żem nie zasłużyła
- Na nic takiego.
- JAGO
- Nie płacz, droga pani,
- O, nie płacz, nie płacz! Biedaż się uwzięła!
- EMILIA
- Na toż się ona wyrzekła ojczyzny,
- Ojca, przyjaciół; na toż odrzuciła
- Tyle ponętnych, tyle świetnych związków,
- Aby otrzymać miano wszetecznicy?
- Jak tu nie płakać?
- DESDEMONA
- Taki mój los.
- JAGO
- Niech go
- Pomsta ogarnie! Skąd mu to przyjść mogło?
- DESDEMONA
- Bóg raczy wiedzieć.
- EMILIA
- Gardło w zakład daję,
- Że jakiś szczwany nędznik, jakiś chytry,
- Przymilający się łotr, jakiś lizus
- Bez czci i wiary wymyślił tę potwarz,
- By się dochrapać jakiegoś urzędu.
- Gardło dam za to.
- JAGO
- Fuj! To być nie może,
- Nie ma na świecie takiego człowieka.
- DESDEMONA
- A jeśli taki jest, niech mu złość jego
- Pan Bóg przebaczy.
- EMILIA
- Niech mu kat przebaczy
- I piekło wszystek szpik wysuszy w kościach!
- Ją zwać wszeteczną? Któż z nią ma stosunki?
- Gdzie, jak i kiedy? Skąd cień podobieństwa?
- Jakiś wierutny łotr Murzyna zdurzył,
- Jakiś nikczemny oszust, podły hultaj.
- Oby go nieba odkryć pozwoliły
- I bicz podały w każdą dłoń uczciwą
- Do przepędzenia tego szelmy nago
- Przez obszar świata, od wschodu na zachód!
- JAGO
- Czego tak wrzeszczysz?
- EMILIA
- O, wieczna kaźń jemu!
- Taki to ptaszek pomieszał był niegdyś
- Klepki i tobie i nabił ci głowę,
- Że ja mam jakieś konszachty z Murzynem.
- JAGO
- Cicho bądź, głupia.
- DESDEMONA
- Kochany Jagonie,
- Cóż mam uczynić, aby go przejednać?
- Idź za nim, pomów z nim, bo na to słońce,
- Ani wiem, w jaki sposób go straciłam.
- Oto na klęczkach klnę się, żem niewinna,
- Jeżeli chęci moje kiedykolwiek
- Przeciw miłości jego spiskowały,
- Czy to uczynkiem, czy to pożądaniem;
- Jeżeli wzrok mój, słuch lub jakikolwiek
- Zmysł mój lubował kiedy w kim bądź innym;
- Jeśli go teraz nie kocham wyłącznie
- I nie kochałam zawsze, i nie będę
- Zawsze kochała chociażby mnie nawet
- Skazał na rozwód z sobą jak żebraczkę,
- To niech nie zaznam pociechy w tym życiu!
- Wiele dokazać może złe obejście,
- On mnie nim może zabić, ale nigdy
- Zmniejszyć miłości mojej. Ja wszeteczna!
- Sam już ten wyraz zgrozą mnie przejmuje;
- Do zasłużenia czynem na to miano
- Żadna potęga próżności światowych
- Nie potrafiłaby mnie doprowadzić.
- JAGO
- O pani, nie bierz tego tak do serca;
- W złym był humorze tylko, list z Wenecji
- W niesmak mu poszedł i niechęć się jego
- Krupi na tobie.
- DESDEMONA
- Bogdajby tak było!
- JAGO
- Ręczę, że tak jest.
- Słychać trąbienie.
- Słyszysz, pani? Trąba
- Wzywa na ucztę; posłowie weneccy
- Radzi by zasiąść do stołu. Idź, pani,
- I przestań płakać; wszystko będzie dobrze.
Wychodzą Desdemona i Emilia. Wchodzi Rodrygo.
- Cóż tam, Rodrygo?
- RODRYGO
- Nie zdajesz mi się rzetelnie ze mną wychodzić.
- JAGO
- Z powodu?
- RODRYGO
- Co dzień mnie zbywasz jakimś wykrętem i zamiast mnie posuwać naprzód w mych nadziejach, usuwasz raczej, jak uważam, ode mnie wszelką pożądaną sposobność. Na honor! nie myślę tego dłużej cierpieć ani schować do kieszeni tego, com zniósł dotychczas.
- JAGO
- Posłuchaj mnie, Rodrygo.
- RODRYGO
- Jużem się dosyć nasłuchał i przekonał się aż nadto, że twoje słowa i czyny nie chodzą z sobą pod rękę.
- JAGO
- Obwiniasz mnie najniesłuszniej.
- RODRYGO
- Wysuwam tylko prawdziwe zarzuty. Wyszastałem się co do grosza. Klejnoty, com ci je dał dla Desdemony (połowa ich byłaby nawet mniszkę ujęła), powiedziałeś mi, że zostały przez nią przyjęte; i otworzyłeś mi pocieszające widoki rychłego pozyskania jej względów i przystępu do niej; tymczasem nic z tego nie widzę.
- JAGO
- Dobrze, dobrze, dalej!
- RODRYGO
- Dobrze, dalej! Dalej tak iść nie może, i wcale to niedobrze. Na tę dłoń! powiadam, że to niegodziwie, i zaczynam się domyślać, że ze mnie zakpiono.
- JAGO
- Dobrze.
- RODRYGO
- Powtarzam, że to niedobrze. Odkryję wszystko przed Desdemoną: jeżeli mi zechce zwrócić klejnoty, to zaniecham dalszych zabiegów i żałować będę mych nieprawych uroszczeń; jeżeli zaś mi ich nie zwróci, bądź pewien, że zażądana zadośćuczynienia od ciebie.
- JAGO
- Czyś już wszystko wypowiedział?
- RODRYGO
- Nie inaczej, i niewzruszone mam postanowienie postąpić nie inaczej, jak powiedziałem.
- JAGO
- Teraz widzę, że masz w sobie animusz, I od tej pory zaczynam mieć lepsze wyobrażenie o tobie niż kiedykolwiek. Daj mi rękę, Rodrygo, obarczyłeś mnie nader uzasadnionymi zarzutami, a przecież, klnę się na wszystko, żem działał jak najgorliwiej w twej sprawie.
- RODRYGO
- To się nie pokazało.
- JAGO
- Przyznaję, że się nie pokazało, i podejrzenie twoje nie jest bez trafności i rozsądku. Ależ, Rodrygo, jeżeli istotnie jest w twoim łonie to, o czym teraz wi ęcej niż kiedykolwiek mam powodów nie wątpić, to jest: wola, odwaga i męstwo, daj tego dowód tej nocy, a jeżeli następnej nie ujrzysz Desdemony w swoich objęciach, to zastaw sidła na me życie i sprzątnij mnie zdradziecko ze świata.
- RODRYGO
- No, no, o cóż to idzie? Jestli to w granicach możliwości i rozsądku?
- JAGO
- Trzeba ci wiedzieć, że nadszedł wyraźny rozkaz z Wenecji, ażeby Kasjo zajął miejsce Otella.
- RODRYGO
- Czy być może? Takim sposobem Otello i Desdemona powrócą nazad do Wenecji.
- JAGO
- O nie: on się uda do Maurytanii i zabierze tam z sobą piękną Desdemonę: chybaby tu był zatrzymany jakim wypadkiem, żaden zaś inny wypadek nie mógłby być bardziej stanowczy w tej mierze jak usunięcie Kasja.
- RODRYGO
- Co rozumiesz przez usunięcie go?
- JAGO
- Ba, nic innego jak uczynienie go niezdatnym do zajęcia miejsca Otella: ewakuowanie mu czaszki.
- RODRYGO
- I chcesz, abym ja to uczynił?
- JAGO
- Tak właśnie, jeżeli chcesz sięgnąć po korzyść, słusznie ci przynależną. On dziś przepędza wieczór u pewnej marmuzeli; tam się z nim zejdę. Nic jeszcze nie wie o swoim wyniesieniu. Jeżeli zechcesz czatować na niego, jak stamtąd będzie powracał (a moją rzeczą będzie tak urządzić ten powrót, aby wypadł między dwunastą a pierwszą), to będziesz mógł żgnąć go jak najwygodniej. Ja będę tuż, aby cię wesprzeć, i padnie pomiędzy nami. Pójdź, nie stój taki osłupiały; wykażę ci przez drogę tak dowodnie potrzebę jego śmierci, że poczytasz sobie za powinność o nią go przyprawić. Już najwyższy czas na kolację, wieczór ucieka. Idźmy!
- RODRYGO
- Musisz mi udzielić jeszcze więcej objaśnień.
- JAGO
- Będziesz ich miał, ile zechcesz.
Wychodzą.
Scena trzecia
Inny pokój w zamku. Wchodzą Otello, Lodowiko, Desdemona, Emilia i służba.
- LODOWIKO
- Nie trudź się, panie generale; proszę.
- OTELLO
- Wybacz, przechadzka dobrze mi posłuży.
- LODOWIKO
- Dobranoc, pani, przyjm dzięki.
- DESDEMONA
- My raczej
- Dziękujem tobie, siniore.
- OTELLO
- Idziemy?
- O! - Desdemono...
- DESDEMONA
- Co każesz, mój mężu?
- OTELLO
- Idź się położyć zaraz, wkrótce wrócę;
- Oddal Emilię, bacz, aby tak było.
- DESDEMONA
- Będzie tak, panie.
Wychodzą Otello i Lodowiko, za nimi służba.
- EMILIA
- No cóż? Jak tam teraz?
- Złagodniał jakoś.
- DESDEMONA
- Wkrótce wróci, mówił.
- Kazał mi pójść się położyć i ciebie
- Oddalić, moja droga.
- EMILIA
- Mnie oddalić?
- DESDEMONA
- Tak kazał; zatem, kochana Emilio,
- Daj mi mój nocny ubiór i bądź zdrowa.
- Nie trzeba nam się mu sprzeciwiać teraz.
- EMILIA
- Obyś go nigdy nie była ujrzała,
- Kochana pani!
- DESDEMONA
- Tego ja nie powiem.
- Serce me tak jest ku niemu zwrócone,
- Że nawet jego gniew, jego zniewagi
- I jego groźby - rozepnij mnie, proszę -
- Mają w mych oczach urok.
- EMILIA
- Położyłam
- Na łóżku pani tę kołdę, coś chciała.
- DESDEMONA
- Wszystko mi jedno. Biedneż nasze głowy!
- Jeżeli umrę wprzód niż ty, Emilio,
- Pamiętaj przykryć mnie tą kołdrą.
- EMILIA
- Ejże,
- Co pani prawisz!
- DESDEMONA
- U mej matki była
- Sługa, Barbara było jej na imię,
- Miała kochanka, a ten był okrutny,
- Bo ją porzucił. Śpiewywała sobie
- Piosnkę o wierzbie; była to pieśń stara,
- Ale stosowna do jej położenia,
- Umarła nucąc ją. Pieśń ta dziś w wieczór
- Wciąż mi brzmi w uszach i gwałt sobie czynię,
- Abym tak samo nie zwiesiła głowy
- I nie śpiewała jak biedna Barbara.
- Proszę cię, śpiesz się.
- EMILIA
- Mamże pani przynieść
- Nocne ubranie?
- DESDEMONA
- Nie, rozbierz mnie tylko.
- Ten Lodowiko jest wcale przystojny.
- EMILIA
- Piękny mężczyzna.
- DESDEMONA
- I miły w rozmowie.
- EMILIA
- Znam pewną damę w Wenecji, co chętnie
- Boso by poszła do Jerozolimy
- Za jedno tknienie jego wargi dolnej.
- DESDEMONA śpiewa
- Pod wierzbą płaczącą dziewczyna łzy roni
- I śpiewa: wierzbo! wierzbo!
- W dół główkę spuściła, skroń wsparła na dłoni
- I śpiewa: wierzbo! wierzbo!
- Zdrój, mrucząc opodal, przywtarza jej jękom:
- O wierzbo! wierzbo! wierzbo!
- Od łez jej gorących kamienie aż miękną;
- Złóż to na boku.
- O wierzbo! wierzbo! wierzbo!
- Proszę cię, śpiesz się, on wkrótce powróci.
- Z gałązek ja wierzby splotę sobie wianek.
- Nie gańcie mu tego, przyjmuję mój los.
- Nie, to przypada w innej strofce. Słyszysz,
- Ktoś zakołatał do drzwi.
- EMILIA
- To wiatr, pani.
- DESDEMONA
- Nazwałam go zmiennym, a on mi rzekł; ach!
- Płacz wierzbo! wierzbo! wierzbo!
- Niejeden ci przecie zastąpi mnie gach.
- Idź już, dobranoc. Coś mnie oczy swędzą,
- Nie zapowiadaż to łez?
- EMILIA
- Skądże znowu?
- DESDEMONA
- Tak mówią. O, ci mężczyźni, mężczyźni.
- Powiedz mi szczerze, Emilio, czy myślisz,
- Że są kobiety zdolne tak okropnie
- Zdradzać swych mężów?
- EMILIA
- Są takie, bez kwestii.
- DESDEMONA
- Czyżbyś za cały świat to uczyniła?
- EMILIA
- A ty, o pani?
- DESDEMONA
- Na światło dnia - nigdy!
- EMILIA
- W świetle dnia pewnie bym nie uczyniła,
- Lecz ciemność nocy zmienia postać rzeczy.
- DESDEMONA
- A za świat cały - odpowiedz, Emilio?
- EMILIA
- Hm! świat nie fraszka; z małej bagatelki
- Zysk byłby wielki.
- DESDEMONA
- O nie, pewna jestem,
- Że nigdy tego byś nie uczyniła.
- EMILIA
- Z całą pewnością bym to uczyniła,
- I odczyniłabym po uczynieniu.
- Ma się rozumieć, żebym takiej rzeczy
- Nie uczyniła za marny pierścionek
- Ani za parę batystowych szmatek,
- Ani za kornet, ani za mantolet,
- Ani za żaden rupieć tym podobny;
- Ale za cały świat! Któraż kobieta
- Nie zapragnęłaby swemu mężowi
- Przyprawić rogów i zrobić go przez to
- Monarchą świata? Za tak wielką korzyść
- Gotowa bym się narazić na czyściec.
- DESDEMONA
- Niebo mi świadkiem, żebym za świat cały
- Nie popełniła takiego bezprawia.
- EMILIA
- Bezprawie takie jest bezprawiem tylko
- W opinii świata; skorobyś zaś, pani,
- W nagrodę trudu cały świat posiadła,
- Własny by świat twój sądził to bezprawie,
- Łatwo byś przeto mogła je uprawnić.
- DESDEMONA
- Nie sądzę, aby istniała choć jedna
- Taka kobieta.
- EMILIA
- Tuzin ich się znajdzie,
- Nie tylko jedna, i w dodatku tyle,
- Ile by trzeba, żeby w krąg zapełnić
- Ten świat, o który by się ubiegały.
- Rozumiem jednak, że to wina mężów,
- Ilekroć żona się potknie. Jeżeli,
- Zapominając o swych obowiązkach,
- Na łonie innych skarby nasze trwonią;
- Jeśli kapryśną zwiedzeni zazdrością
- Ścieśniają naszą swobodę, a nawet,
- Co gorsza, biją nas; jeśli nam czynią
- Ujmę w tym, cośmy wprzódy posiadały,
- Toć nic dziwnego, że w nas żółć zakipi;
- Jesteśmy korne w duchu, ale przy tym
- I mściwe trochę. Niech wiedzą mężowie,
- Że żony mają zmysły tak jak oni,
- Ze mają oczy, węch i podniebienie
- Zdolne odróżnić słodycz od goryczy,
- Tak jak i oni. Czegóż oni pragną,
- Gdy nad nas inne przenoszą. Rozkoszy?
- Tak myślę. Wiedzież ich k `temu namiętność?
- Zapewne. Słabośćli temu jest winną?
- Jużci tak. A czyż my jesteśmy wolne
- Od namiętności, od żądzy rozkoszy
- I od słabości bardziej niż mężczyźni?
- Niech nas szanują, a potem nie mruczą,
- Żeśmy złe, gdy nas sami złego uczą.
- DESDEMONA
- Dobranoc, niebo krzyż ten na mnie zsyła,
- Bym trwała w dobrym, nie złym złe płaciła.
Wychodzą.
Akt V
Scena pierwsza
Ulica. Wchodzą Jago i Rodrygo.
- JAGO
- Stań tu za słupem; wnet przechodzić będzie:
- Wyjm rapier, dzierż go krzepko i wtłocz gracko.
- Nie bój się, będę tuż opodal ciebie.
- Ten krok nas zbawi lub zgubi; pamiętaj
- I wolę w sobie skup.
- RODRYGO
- Bądź jednak blisko.
- Jagonie, boję się, że plan zawiedzie.
- JAGO
- Będę tuż. Śmiało! marsz na stanowisko!
- Oddala się i staje w pewnej odległości.
- RODRYGO
- Niewielki pochop mam do tego czynu;
Ale powody podał tak zasadne... Mniej, więcej jeden człowiek, cóż to znaczy? Nuże, mój mieczu, pójdź, zapadł nań wyrok.
Idzie na stanowisko.
- JAGO
- Potarłem ten świerzb młody do żywego;
- Ot się i jątrzy. Czy on sprzątnie Kasja,
- Czy Kasjo jego, czy oba się sprzątną,
- Zawsze coś wygram. Jeżeli Rodrygo
- Uniknie śmierci, zażąda ode mnie
- Zwrotu pieniędzy i owych klejnotów,
- Które od niego wyłudziłem niby
- Dla Desdemony, nie będzie nic z tego,
- Jeżeli Kasjo zostanie przy życiu,
- Co dzień się jaki przymiot w nim okaże,
- Aby mnie zaćmił; może też i Murzyn
- Wydać mnie przed nim, ten punkt zbyt jest groźny;
- Musi więc umrzeć. Cicho! to on idzie.
Wchodzi Kasjo.
- RODRYGO
- Poznaję jego chód, to on. Giń, wrogu!
Rzuca się na Kasja i rani go.
- KASJO
- To pchnięcie było nieźle wymierzone,
- Ale mój kaftan lepszy jest, niż sądzisz,
- Doświadczę zaraz twego.
Dobywa szpady i rani Rodryga.
- RODRYGO
- O, zabitym!
Pada. Jago nadbiega, zadaje Kasjowi pchnięcie w udo i wychodzi.
- KASJO
- Okaleczonym na zawsze. Ratunku!
- Hola! ratunku! Mordercy, mordercy!
Pada. Otello ukazuje się w głębi.
- OTELLO
- Głos Kasja, Jago dotrzymuje słowa.
- RODRYGO
- Biada mi! o, ja nędzny!
- OTELLO
- W rzeczy samej.
- KASJO
- Na pomoc! Hej! kto żyw! światła! felczera!
- OTELLO
- To on. O, walny, poczciwy Jagonie,
- Coś tak wziął żywo krzywdę przyjaciela,
- Ty mnie pouczasz. - Pupko ubóstwiana!
- Twój ulubieniec legł trupem i twoja
- Bije godzina. Idę, wszetecznico!
- Już mnie nie złudzisz swymi ponętami;
- Splamione łoże sprośna krew twa splami.
Wychodzi. Lodowiko i Gracjano ukazują się w pewnej odległości.
- KASJO
- Cóż to? Czy nie ma ani straży, ani
- Żywego ducha? Mordercy! Mordercy!
- GRACJANO
- Jakieś nieszczęście się stało; te krzyki
- Tragiczny jakiś wskazują wypadek.
- KASJO
- Na pomoc!
- LODOWIKO
- Słyszysz?
- RODRYGO
- O nędznik przeklęty!
- LODOWIKO
- Dwóch czy trzech jęczy. Noc ta jest złowroga.
- Może to jaka zasadzka, czekajmy,
- Póki kto więcej nie przyjdzie na pomoc.
- RODRYGO
- Nikt nie nadchodzi, na śmierć mnie krew ujdzie.
- LODOWIKO
- Słuchaj!
Jago na wpół rozebrany wchodzi ze światłem i gołą szpadą.
- GRACJANO
- Ktoś tu w koszuli zdąża, z światłem w ręku
- I bronią.
- JAGO
- Kto tu? Skąd ten zgiełk? Kto krzyczał?
- LODOWIKO
- Nie wiemy.
- JAGO
- Czyście krzyku nie słyszeli?
- KASJO
- Tu, tu! dlaboga, ratuj!
- JAGO
- Co się stało?
- GRACJANO
- Zda mi się, że to chorąży Otella.
- LODOWIKO
- Tak, to on, pełen to dzielności człowiek.
- JAGO
- Ktoście wy, co tak żałośnie krzyczycie?
- KASJO
- Jagonie! łotry przebiły mnie, ratuj!
- Sprowadź mi pomoc!
- JAGO
- To ty, namiestniku?
- Dlaboga! Jakież łotry to zrobiły?
- KASJO
- Jeden z nich, zda mi się, leży tu wpodle
- I ujść nie może.
- JAGO
- O nikczemne łotry! do Lodowika i Gracjana
- Co wy za jedni? Pójdźcie tu na pomoc.
- RODRYGO
- Ratujcie mnie!
- KASJO
- To jeden z nich.
- JAGO
- Ha, łotrze!
- Zbóju pokątny!
Przebija Rodryga.
- RODRYGO
- Przeklęty Jagonie!
- Nieludzki psie! och! och!
- JAGO
- Zabijać w mroku!
- Gdzie się podziała reszta tych hultajów?
- Jak też w tym mieście pusto! - Hej! na pomoc! -
- Kto wy? jesteścież źli czy dobrzy?
- LODOWIKO
- Pisz nas
- Tak, jak nas widzisz.
- JAGO
- Sinior Lodowiko?
- LODOWIKO
- Ten sam.
- JAGO
- Przepraszam was, Kasjo tu leży,
- Ciężko raniony przez hultajów.
- GRACJANO
- Kasjo?
- JAGO
- Jakże się czujesz, kolego? Gdzie rana?
- KASJO
- Na wpół przecięte mam udo.
- JAGO
- Broń Chryste!
- Świećcie, panowie, zwiążę je koszulą.
Wchodzi Bianka.
- BIANKA
- Co to jest? Kto tak krzyczał?
- JAGO
- Kto tak krzyczał?
- BIANKA
- O drogi Kasjo! mój najmilszy Kasjo!
- O Kasjo! Kasjo! Kasjo!
- JAGO
- O łajdaczko!
- Powiedz mi, Kasjo, czy się nie domyślasz,
- Kto są ci, co ci tak się przysłużyli?
- KASJO
- Nie.
- GRACJANO
- Żal mi, panie, że cię w tak żałosnym
- Stanie zastaję; szukałem cię wszędzie.
- JAGO
- Daj no podwiązkę. Tak. Żeby kto kazał
- Przynieść lektykę, abyśmy go mogli
- Spokojnie przenieść.
- BIANKA, mdleje.
- Kasjo! Kasjo!
- JAGO
- Panowie, mam tę nimfę w podejrzeniu
- O uczestnictwo w tej zbójeckiej sprawce.
- Kochany Kasjo, bądź chwilkę cierpliwy.
- Pozwólcie światła, panowie; ciekawym,
- Czy znamy tego ptaszka, czy nie znamy.
- Co widzę! mójże to ziomek, przyjaciel,
- Rodrygo? nie! o tak! nieba! Rodrygo.
- GRACJANO
- Rodrygo? Ten z Wenecji?
- JAGO
- Ten sam właśnie.
- Czyś go znał waćpan?
- GRACJANO
- Czym go znał? O, znałem!
- JAGO
- Sinior Gracjano? Wybaczcie mi, proszę,
- Krwawe to zajście niech usprawiedliwi
- Moją niegrzeczność.
- GRACJANO
- Miło mi cię widzieć,
- Panie chorąży.
- JAGO
- Jakże ci jest, Kasjo?
- Lektyki! prędzej! Czy poszedł kto po nią?
- GRACJANO
- Rodrygo!
- JAGO
- On to, on. Wnoszą lektykę.
- Lektyka, przecie!
- Nieście go, dobrzy ludzie, jak najwolniej,
- Ja po felczera skoczę. do Bianki
- Oszczędź sobie
- Pracy waćpanna. do Kasja
- Kasjo, ten nieszczęsny,
- Co tutaj leży, był mym przyjacielem,
- Jakież z nim miałeś nieporozumienie?
- KASJO
- Żadnego w świecie; nie znałem go nawet.
- JAGO do Bianki
- O, jakżeś zbladła! do lektykarzy
- Nieście go do domu!
Wynoszą Kasja i Rodryga. Jago do Lodowika i Gracjana.
- Zostańcie chwilę, szanowni panowie.
- Cóż to waćpannie, żeś tak zbladła? Patrzcie:
- Czy uważacie, jak jej wzrok zobłędniał?
- W tym wzroku można wiele się doczytać.
- Tylko się dobrze przyjrzyjcie, panowie.
- Nieprawdaż? Wina musi się odezwać,
- Chociażby język odmawiał posługi.
Wchodzi Emilia.
- EMILIA
- Co się tu stało, mężu? co się stało?
- JAGO
- Kasjo w ciemności napadnięty został
- Przez Roderyga i jego wspólników,
- Którzy uciekli. Rodrygo nie żyje,
- A Kasjo bliski śmierci.
- EMILIA
- Wielki Boże!
- Biedny młodzieniec! poczciwy nasz Kasjo!
- JAGO
- Takie to skutki rozwiązłości. Spytaj,
- Proszę cię, Kasjo gdzie dzisiaj wieczerzał?
do Bianki
- Cóż to? drżysz aśćka?
- BIANKA
- Wieczerzał dziś u mnie,
- Ale dlatego drżeć nie mam przyczyny.
- JAGO
- U ciebie? Pójdziesz ze mną, mościa panno.
- EMILIA
- Fuj, bezwstydnico!
- BIANKA
- Ja nie bezwstydnica;
- Jam równie pełna sromu jak waćpani,
- Co mnie znieważasz.
- EMILIA
- Jak ja? O bezczelna!
- JAGO
- Idźmy, łaskawi panowie, zobaczyć,
- Jak będą rany Kasja opatrzone.
- Pójdź aśćka, wnet nam zaśpiewasz inaczej.
- A ty, Emilio, spiesz do cytadeli
- Donieść naszemu państwu, co się stało.
- Idziem, panowie? do siebie
- Ta noc ma rozstrzygnąć
- Mój los: ze szczętem zwalić mnie lub dźwignąć.
Wychodzi.
Scena druga
Sypialnia. Desdemona w łóżku śpiąca. Świeca się pali. Otello wchodzi.
- OTELLO
- Oto przyczyna, to przyczyna - duszo!
- Nie chciejcie, proszę, abym ją wyjawił,
- O czyste gwiazdy! Oto jest przyczyna.
- Ale ja krwi jej nie przeleję; szkoda,
- Szkoda byłoby zrysować żelazem
- Tę skórę bielszą od śniegu i gładką
- Jak pomnikowy alabaster.
- Musi jednakże umrzeć, bo tak samo
- Zwiodłaby innych jeszcze. Zgaszę światło,
- A potem - zgaszę światło; skoro zgaszę
- Ciebie, mój służko świecący w pomroku,
- Łatwo cię będę mógł znów rozpłomienić,
- Gdy mi żal będzie; ale raz zgasiwszy
- Twoje żywotne światło, o! ty cudnie
- Misterny wzorze wytwornej natury,
- Gdzież znajdę iskrę prometeuszową,
- Co by to światło roztliła na nowo?
- Gdy raz twą różę zerwę, już jej życia
- Wrócić nie zdołam; musi, musi zwiędnąć,
- Niechże się jeszcze jej wonią nacieszę,
- Póki jest na pniu.
Całuje ją
- O słodki oddechu!
- Ty byś nieledwie z rąk sprawiedliwości
- Mógł miecz wytrącić. Jeszcze, jeszcze jeden
- Będzieszli taką, jak jesteś, po śmierci,
- Którą ci zadam, to cię kochać będę
- Nawet po śmierci. Jeszcze tylko jeden,
- Ostatni, nigdy słodszy pocałunek
- Nie był zgubniejszy. Nie mogę się wstrzymać
- Od łez; okrutne to łzy jednak; żal mój
- Jest żalem nieba, co chłoszcze kochając.
Budzi się.
- DESDEMONA
- Kto tu? Czy to ty, Otello?
- OTELLO
- Tak, Desdemono.
- DESDEMONA
- Czy chcesz się położyć?
- OTELLO
- Czyś odmówiła pacierz, Desdemono?
- DESDEMONA
- Tak, panie.
- OTELLO
- Jeśli sobie przypominasz
- Jaki grzech, skruchą dotąd nie obmyty,
- To go natychmiast niebu wyspowiadaj.
- DESDEMONA
- Dlaboga! mężu! co znaczy ta mowa?
- OTELLO
- Módl się, a prędko; usunę się na bok;
- Nie chcę cię zabić nie przygotowanej;
- Boże broń! nie chcę zabić duszy twojej,
- Módl się więc.
- DESDEMONA
- Mówisz o zabiciu?
- OTELLO
- Tak jest.
- DESDEMONA
- Niechże się niebo zmiłuje nade mną!
- OTELLO
- Amen! z całego serca tego pragnę.
- DESDEMONA
- Skoro tak, to mnie przecie nie zabijesz.
- OTELLO
- Hm!
- DESDEMONA
- Jednak boję się ciebie, boś straszny,
- Kiedy tak dziko przewracasz oczyma.
- Dlaczego boję się, nie wiem, bo nie wiem,
- Com winna; ale czuję, że się boję.
- OTELLO
- Pomyśl o swoich grzechach.
- DESDEMONA
- Moje grzechy
- Naprzeciw ciebie są z zbytku miłości.
- OTELLO
- Za to też umrzesz.
- DESDEMONA
- Za to, żem kochała?
- Przebóg! dlaczego tak przygryzasz wargi?
- Jakaś myśl krwawa wstrząsa tobą całym.
- Groźne to znaki, ale mam nadzieję,
- Że nie mnie grożą.
- OTELLO
- Cicho bądź! milcz!
- DESDEMONA
- Milczę.
- Cóż masz przeciwko mnie? Mów.
- OTELLO
- Ową chustkę,
- Którą ci dałem, a którąm tak cenił,
- Dałaś Kasjowi.
- DESDEMONA
- Nie dałam, jak pragnę
- Zbawienia duszy i dłuższego życia!
- Poślij po niego i spytaj go.
- OTELLO
- Strzeż się
- Krzywoprzysięstwa, duszyczko kochana;
- Pomnij, że leżysz na śmiertelnym łożu.
- DESDEMONA
- Ależ nie zaraz mam umrzeć.
- OTELLO
- Niezwłocznie.
- Żałuj więc z całą szczerością za grzechy,
- Choćbyś się bowiem jednego po drugim
- Najuroczystszą zaparła przysięgą,
- Nie osłabiłabyś i nie zachwiała
- Niewzruszonego przekonania tego,
- Pod którym jęczę. Śmierć twa nieuchronna.
- DESDEMONA
- O Boże, zmiłuj się nade mną!
- OTELLO
- Amen.
- DESDEMONA
- I ty się zmiłuj! Jam cię nigdy w życiu
- Nie obraziła; nigdym nie kochała
- Inną miłością Kasja, tylko taką,
- Na jaką niebo ogólnie pozwala;
- Nigdym mu nic nie dała.
- OTELLO
- Niebo świadkiem,
- Żem ową chustkę widział w jego ręku.
- Kobieto bez czci i wiary, ty zmieniasz
- Serce me w kamień i nazwać mi każesz
- To, co uczynić zamierzam, morderstwem,
- Nie zaś ofiarą, za którą to miałem.
- Widziałem ową chustkę.
- DESDEMONA
- Więc ją znalazł;
- Jam mu jej nigdy nie dała. O panie,
- Poślij po niego, każ mu prawdę wyznać.
- OTELLO
- Już on ją wyznał,
- DESDEMONA
- Co?
- OTELLO
- Że cię posiadał.
- DESDEMONA
- Jak to? W nieprawy sposób?
- OTELLO
- Nie inaczej.
- DESDEMONA
- Nie może tego powiedzieć.
- OTELLO
- W istocie,
- Nie może teraz, bo ma zwarte usta,
- Poczciwy Jago o to się postarał.
- DESDEMONA
- Ach! objaśniają się moje obawy.
- Więc on nie żyje?
- OTELLO
- Choćby był miał tyle
- Organów życia co włosów na głowie,
- Zemsta ma byłaby schłonęła wszystkie.
- DESDEMONA
- O wielki Boże! on jest oszukany,
- A ja zgubiona.
- OTELLO
- Ha! niecna fryjerko!
- Śmiesz za nim płakać wobec mnie?
- DESDEMONA
- O panie,
- Odtrąć mnie, wygnaj, ale nie zabijaj!
- OTELLO
- Giń, nierządnico! nic cię nie ocali.
- DESDEMONA
- Zabij mnie jutro, oszczędź mnie dziś tylko.
- OTELLO
- Chcesz się opierać?
- DESDEMONA
- Tylko pół godziny.
- OTELLO do siebie
- Po dokonaniu skończy się wahanie.
- DESDEMONA
- Niech się pomodlę tylko.
- OTELLO
- Już za późno. Dławi ją.
- EMILIA za drzwiami
- Panie, łaskawy panie! otwórz, otwórz!
- OTELLO
- Cóż to za hałas! Jeszcze żyje, dyszy.
- Okrutnym wprawdzie, lecz i miłosierny;
- Nie chcę przeciągać dłużej twoich cierpień
- Tak, tak!
Dusi ją
- EMILIA za drzwiami
- Otwórz, pan! otwórz, proszę.
- OTELLO
- Kto tam?
- EMILIA
- Otwórz, pan, to ja, mam pilny interes.
- OTELLO
- Tak! To Emilia; zaraz. Już nie żyje.
- Pewnie przynosi wieść o śmierci Kasja,
- Zgiełk tam był wielki. Ha! już się nie rusza:
- Jak grób milcząca. Mamże jej otworzyć?
- Zda mi się, że się poruszyła znowu:
- Nie. Cóż mam czynić? Wpuścić ją? Jak wpuszczę,
- Zechce zagadać pewnie do mej żony.
- Do mojej żony! Żony! Jakiej żony?
- Ja nie mam żony. O fatalna chwilo!
- Nie do zniesienia! Zda mi się, że teraz
- Będzie zaćmienie słońca i księżyca
- I że krąg cały ziemi przerażony
- Rozpadnie się ze zgrozy.
- EMILIA za drzwiami
- Wpuść mnie, panie.
- Muszę się widzieć z panem. Otwórz, otwórz,
- Łaskawy panie!
- OTELLO
- Zapomniałem o niej.
- Zaraz, Emilio. Spuśćmy wprzód firankę. otwiera drzwi
- Gdzie jesteś? Po co przychodzisz w tej porze?
Emilia wchodzi ze świecą.
- EMILIA
- Ach, panie, niecne morderstwo spełniono!
- OTELLO
- Jak to? W tej chwili?
- EMILIA
- Tak, właśnie w tej chwili.
- OTELLO
- To księżyc temu winien: on w tych czasach
- Bardziej niż zwykle zbliżył się do ziemi,
- Stąd szał napada ludzi.
- EMILIA
- Kasjo, panie,
- Zabił Rodryga, owego młodego
- Wenecjanina.
- OTELLO
- Co? Rodrygo zginął?
- I Kasjo zginął?
- EMILIA
- Nie, Kasjo nie zginął.
- OTELLO
- Nie zginął Kasjo? Morderstwo więc traci
- Swój dźwięk i chrypnie słodko brzmiąca zemsta.
- DESDEMONA
- Bez winy życie straciłam!
- EMILIA
- O Boże! Czyj to głos?
- OTELLO
- Czyj? Co?
- EMILIA
- To głos mojej pani.
- Nieba! Na pomoc! Na pomoc! O pani!
- O Desdemono! przemów jeszcze! przemów,
- Kochana pani!
- DESDEMONA
- Umieram niewinna.
- EMILIA
- Ha! któż jest sprawcą tego?
- DESDEMONA
- Nikt, ja sama.
- Bądź zdrowa. Pozdrów ode mnie mojego
- Ukochanego małżonka. Bądź zdrowa!
Umiera.
- OTELLO
- Jak ona mogła być zamordowana?
- EMILIA
- Niestety! któż to wie?
- OTELLO
- Słyszałaś przecie
- Z jej ust, że sprawcą tego ja nie jestem.
- EMILIA
- Tak powiedziała, muszę to zaświadczyć.
- OTELLO
- Z kłamstwem na ustach poszła wprost do piekła -
- Jam to ją zabił.
- EMILIA
- Tym czystszy z niej anioł,
- A tym czarniejszy szatan z ciebie, zbójco.
- OTELLO
- Ona puściła wodze sprośnym chuciom.
- EMILIA
- To istna potwarz, a ty istny szatan.
- OTELLO
- Niestała była jak wiatr.
- EMILIA
- A tyś wściekły
- Jak ogień, kiedy ją mienisz niestałą,
- Jej wierność była godną niebian.
- OTELLO
- Kasjo
- Miał z nią stosunki; spytaj swego męża.
- Obym się zapadł w najgłębsze dno piekieł,
- Jeślim się chwycił tej ostateczności
- Bez pewnych danych. Twój mąż wie o wszystkim.
- EMILIA
- Mój mąż?
- OTELLO
- Tak, mąż twój.
- EMILIA
- Że miała nieprawe
- Z kim bądź stosunki?
- OTELLO
- Nie inaczej, z Kasjem.
- O, gdybym był miał pewność jej wierności
- I niebo było mi za nią dawało
- Drugi świat taki, utworzony z jednej,
- Całej, rodzimej sztuki chryzolitu,
- Nie byłbym jej był oddał.
- EMILIA
- Mój mąż?
- OTELLO
- Tak jest,
- On pierwszy ostrzegł mnie o jej miłostkach;
- Prawy to człowiek, brzydzący się szlamem
- Powlekającym sromotne postępki.
- EMILIA
- Mój mąż?
- OTELLO
- Dopókiż tych pytań, kobieto?
- Twój mąż, powiadam.
- EMILIA
- O kochana pani!
- Miłość wywiodła nikczemna złość w pole.
- Mój mąż obwinia ją o wiarołomstwo?
- OTELLO
- On, twój mąż; cóż to? Czy mnie nie rozumiesz?
- Przyjaciel mój, twój mąż, poczciwy Jago.
- EMILIA
- Niechże mu zgnije jadowita dusza
- Co dzień o jeden grań! Łże najbezczelniej,
- Zbyt drogo ona, owszem, swój potworny
- Ceniła związek.
- OTELLO
- Ha!
- EMILIA
- Wywrzyj twą, wściekłość!
- Ten twój postępek równie jest wart nieba,
- Jak ty jej byłeś wart.
- OTELLO
- Radzę ci milczeć.
- EMILIA
- Nie lękam się twych gróźb, nie masz ty w sobie
- Do zaszkodzenia mi przez pół tej siły,
- Co ja mam do zniesienia tych zamachów.
- O dudku! głąbie ty z zakutym mózgiem!
- Ten twój czyn - co mnie tam twój miecz obchodzi!
- Wydam cię, choćbym dwadzieściakroć razy
- Śmierć miała ponieść. Na pomoc! na pomoc!
- Morderstwo! Murzyn zabił moją panią!
Wchodzą Montano, Gracjano i Jago.
- MONTANO
- Co to jest? Co się stało, generale?
- EMILIA do Jagona
- Pójdź tu, pójdź, dobrześ dbał o swoją sławę,
- Gdy ludzie mordy na twój karb składają.
- GRACJANO
- Co się tu stało?
- EMILIA jak wprzódy
- Jeżeliś nie podlec,
- Zadaj fałsz temu niecnocie; on twierdzi,
- Żeś ty oskarżył przed nim jego żonę
- O wiarołomstwo. Wiem, że tak nie było;
- Nie jesteś zdolny do takiej szkarady.
- Mów, mów, bo serce moje przepełnione.
- JAGO
- Nie powiedziałem mu nic więcej nad to,
- Com w duchu myślał i co on sam uznał
- Za wiarogodne i prawdopodobne.
- EMILIA
- Ale czyś kiedykolwiek mu powiedział,
- Że ona wiarołomna?
- JAGO
- Powiedziałem.
- EMILIA
- Skłamałeś, podle skłamałeś; to kłamstwo,
- Piekielne kłamstwo, kłamstwo, jak Bóg w niebie!
- Ona występne mieć stosunki z Kasjem!
- Z Kasjem, mówiłeś?
- JAGO
- Z Kasjem, mościa pani.
- Powściągnij język.
- EMILIA,
- Ja, powściągnąć język?
- Ja muszę, muszę mówić, oto w łóżku
- Zamordowana leży moja pani.
- WSZYSCY
- Boże uchowaj!
- EMILIA
- Twoje to poszepty
- Spowodowały tę okropną zbrodnię.
- OTELLO
- Wyjdźcie z zdumienia, panowie, to prawda.
- GRACJANO
- Nieszczęsna prawda!
- MONTANO
- O potworny czynie!
- EMILIA
- Co za nikczemność! Ha! Co za nikczemność!
- Wiem, wiem, domyślam się, zgaduję wszystko.
- Jużem się pierwej tego domyślała.
- Co za nikczemność! Zabiję się z żalu.
- JAGO
- Czyś zwariowała? Idź do domu zaraz.
- EMILIA
- Na Boga! niech mi wolno będzie mówić!
- Winnam mu w każdym razie posłuszeństwo,
- Tylko nie teraz; o, tylko nie teraz. do Jagona
- Może już nigdy nie wrócę do domu.
- OTELLO
- Och! och! och!
- Rzuca się na łóżko.
- EMILIA
- Tak, tak, rycz, wij się z boleści,
- Boś zamordował najczystszą niewinność,
- Jaką świat widział.
- OTELLO zrywając się
- Nie! Występna była. do Gracjana
- I ty tu, stryju? Dopierom cię spostrzegł.
- Patrz, oto leży twoja synowica.
- Zgładzona tymi rękami. Zaprawdę,
- Czyn ten wydaje się dziki i straszny.
- GRACJANO
- Biedna istoto! W porę zmarł twój ojciec,
- Związek twój był dlań zabójczy, cierpienie
- Przecięło starą nić, gdyby żył teraz,
- Widok ten w rozpacz by go wtrącił taką,
- Iżby anioła stróża swego zraził
- I duszy swojej zbawienie naraził.
- OTELLO
- Serce się na to ściska, ale Jago
- Wie, że się ona jakie tysiąc razy
- Z Kasjem sprośnego dopuszczała czynu -
- Kasjo to wyznał - i zapały jego
- Wynagrodziła tym samym podarkiem,
- Który ode mnie dawniej otrzymała.
- Widziałem przedmiot ten u niego w ręku:
- Była to chustka, pamiątka rodzinna,
- Którą mój ojciec dał był mojej matce.
- EMILIA
- O nieba! nieba!
- JAGO
- Będzieszże ty milczeć?
- EMILIA
- To musi na wierzch wyjść, musi wyjść na wierzch.
- Ja milczeć, panie? Nie, ja mówić będę,
- Tak głośno jak wiatr północny. Niech niebo,
- Ludzie, szatany, wszystkie moce świata
- Wołają na mnie: "Milcz", ja mówić będę.
- JAGO
- Miejże rozwagę i ruszaj do domu.
- EMILIA
- Nie pójdę. Jago usiłuje przebić żonę.
- GRACJANO
- Wstydź się! dobywać oręża
- Przeciw kobiecie?
- EMILIA
- O głupi Murzynie!
- Tę chustkę, chustkę tę, o której mówisz,
- Ja przypadkowo znalazłam i dałam
- Memu mężowi; bo niejednokrotnie
- W nalegający, uroczysty sposób
- (Jakby mu wiele na tym zależało)
- Żądał ode mnie, abym ją wykradła.
- JAGO
- Klępo przeklęta!
- EMILIA
- Ona dać tę chustkę
- Kasjowi? Nigdy! Ja to ją znalazłam
- I Jagonowi dałam.
- JAGO
- Kłamiesz, draniu.
- EMILIA
- Nie, jak Bóg w niebie! Nie kłamię, panowie. do Otella
- O krwawy capie! Jak mógł taki bałwan
- Żyć z tak cnotliwą kobietą?
- OTELLO
- Czy gromy
- Na to są tylko w niebie, aby grzmiały?
- Superfinowy łotrze!
Rzuca się na Jagona. Jago przebija Emilię i ucieka.
- GRACJANO
- Patrzcie, pada,
- Niechybnie zadał jej śmiertelne pchnięcie.
- EMILIA
- Tak, tak. O złóżcie mię przy mojej pani!
- GRACJANO
- I uciekł, ale żonę zamordował.
- MONTANO
- To łotr, ten Jago - sinior Gracyjano,
- Weź ten miecz, com go zabrał Murzynowi;
- Obsadź drzwi zewnątrz, niech go nie puszczają,
- Zabiją raczej. Ja muszę podążyć
- Za tym hultajem, bo to pies skazany
- Na potępienie. Wychodzi z Gracjanem.
- OTELLO
- Jużem ja niemężny
- I byle fagas może miecz mi zabrać.
- Na cóż by sława miała cnotę przeżyć?
- Niech wszystko w nicość przepada!
- EMILIA
- Co znaczył
- Ów śpiew twój, pani? Słyszyszże mię jeszcze?
- Pożegnam świat ten jak łabędź i umrę
- Z pieśnią na ustach: Wierzbo! wierzbo! wierzbo!
- Murzynie, ona była czysta, ona
- Kochała ciebie, okrutny Murzynie.
- Ostatni to już raz usta otwieram,
- Więc mi wierz: mówiąc, co myślę, umieram.
Umiera.
- OTELLO
- Mam jeszcze inny oręż w tym pokoju.
- Miecz to hiszpański, w lodzie hartowany.
- Oto jest. Stryju, muszę wyjść.
- GRACJANO zewnątrz
- Jeżeli
- Krok zrobisz za próg, przypłacisz to drogo.
- Jesteś bezbronny, musisz przeto ulec.
- OTELLO
- To przyjdź tu do mnie na chwilę rozmowy
- Lub z gołą pięścią rzucę się na ciebie.
- GRACJANO wchodząc
- Czego chcesz?
- OTELLO
- Mam miecz, widzisz, nigdy jeszcze
- Lepszy nie zdobił boku wojownika.
- Był czas, gdym mieczem tym i tym ramieniem
- Torował sobie drogę przez zawady
- Dwadzieścia razy większe niż zapora,
- Którą mi stawiasz. O czcze to przechwałki!
- Któż zdoła los swój przejrzeć? Dziś tak nie jest.
- Nie bój się, choć mię uzbrojonym widzisz:
- Tu kres żeglugi mojej, moja przystań,
- Ostatni morski znak dla mego statku.
- Czego się cofasz? Płonne twe obawy:
- Trąć tylko trzciną o piersi Otella,
- A wnet ustąpi. Gdzieżbym ja się udał?
- Jakże wyglądasz teraz? O wybrane
- Dziecię niedoli! bladaś jak to giezło!
- Gdy się zejdziemy tam do porachunku,
- Widok twój wygna mą duszę sprzed niebios
- I czartom na łup odda. Jakżeś zimna,
- Moja pieszczoto! zimna jak, o! wstyd twój.
- Przeklęty zdrajco! - Odtrąćcie mię, furie,
- Sprzed tego niebian godnego oblicza!
- Rozwiejcie mię wichrami! Stopcie w siarce!
- Wtrąćcie w głęboką czeluść płynnych żarów!
- O Desdemono! Martwa Desdemono!
- Martwa! och! och! och! Wchodzą Lodowiko, Montano.
Kasjo w lektyce i straż prowadząca ujętego Jagona.
- LODOWIKO
- Gdzie ten szalony, nieszczęśliwy człowiek?
- OTELLO
- Oto jest: oto ten, co był Otellem.
- LODOWIKO
- Gdzie ów gad? stawcie tu przed nas tę żmiję.
- OTELLO
- Na nogi patrzę mu; ale to bajka.
- Jeżeli diabeł, nie będęć mógł zabić.
Rzuca się na Jagona i rani go.
- LODOWIKO
- Odbierzcie mu miecz.
- JAGO
- Rannym, lecz nie na śmierć.
- OTELLO
- Tym lepiej, wolę, że jeszcze pożyjesz;
- Bo umrzeć, czuję to, jest szczęśliwością.
- LODOWIKO
- O ty, niedawno jeszcze tak cnotliwy,
- Nimeś wpadł w sidła zdrajcy, o Otello!
- Cóż świat o tobie powie?
- OTELLO
- Wszystko jedno,
- Może mię nazwać uczciwym mordercą,
- Jeżeli zechce; bom nic nie uczynił
- Przez podłość; wszystko przez miłość honoru.
- LODOWIKO
- Ten nędznik wyznał już przez pół swe sprawki;
- Byłżeś z nim w zmowie przeciw życiu Kasja?
- OTELLO
- Tak jest.
- KASJO
- Kochany wodzu, czy być może?
- Nigdym do tego nie dał ci przyczyny.
- OTELLO
- Wierzęć i proszę cię o przebaczenie.
- Spytaj się tego szatana, dlaczego
- Tak mi opętał i duszę, i ciało!
- JAGO
- Próżno by pytał, co wiecie, to wiecie;
- Od tej już chwili nieme moje usta.
- LODOWIKO
- Nawet do modłów?
- GRACJANO
- Męki je otworzą.
- OTELLO
- Niech pozostaną nieme, to i lepiej.
- LODOWIKO
- Dowiesz się, panie, szczegółów, o których
- Nic jeszcze nie wiesz, jak się zdaje. Oto
- List znaleziony w kieszeni Rodryga,
- Tu drugi. W pierwszym wzmianka, że Rodrygo
- Był poduszczony do zabicia Kasja.
Oddaje list Otellowi.
- OTELLO po przeczytaniu
- O nędznik!
- KASJO
- Co za pogańskie oszustwo!
- LODOWIKO
- A oto drugi list pełen wyrzutów,
- Również w kieszeni jego znaleziony,
- Rodrygo miał go, jak się zdaje, przesłać
- Temu łotrowi, ale on tymczasem
- Nadszedł i niechęć jego ułagodził.
- OTELLO po przeczytaniu
- O, łajdak szkodny! Jakimże sposobem
- Chustka mej żony przeszła w twoje ręce,
- Kasjo?
- KASJO
- Znalazłem ją w moim pokoju
- I on sam wyznał, gdy go tu wiedziono.
- Że ją upuścił tam umyślnie w celu,
- Którego dopiął.
- OTELLO
- O moja ślepoto!
- KASJO
- Jest też w tym liście Rodryga ślad, jak go
- Namówił Jago do szukania ze mną
- Owej na warcie kłótni, skutkiem której
- Straciłem miejsce; i tenże Rodrygo,
- Z pozornej śmierci ocknąwszy się, zeznał
- Przed chwilą właśnie, że go Jago podżegł
- Do napadnięcia mnie i przebił potem.
- LODOWIKO
- Otello, musisz wyjść stąd i pójść z nami,
- Pełnomocnictwo twe ustało. Kasjo
- Zarządza teraz Cyprem. Pozostaniesz
- Pod ścisłą strażą, póki rząd wenecki
- Uwiadomiony nie będzie o winie,
- Jaka na tobie cięży. Co się tyczy
- Tego wyrodka, czekają go męki
- Najwyszukańsze, jakim kiedykolwiek
- Zbrodniarz ulegał. Prowadźcie ich!
- OTELLO
- Zaraz,
- Parę słów tylko. Oddałem Wenecji
- Pewne przysługi, są one wiadome;
- Nie mówmy o tym. W doniesieniu, które
- O tych nieszczęsnych sprawach prześlesz, panie,
- Wystaw mię, proszę, takim, jakim jestem;
- Nie ujmij ani nie dodaj niczego.
- Przyjdzie ci przeto mówić o człowieku,
- Co nieroztropnie, ale bardzo kochał;
- Co nie był skory do podejrzeń, ale
- Raz je powziąwszy, nie był siebie panem;
- Którego ręka na wzór indyjskiego
- Prostego parii odrzuciła perłę
- Więcej niż całe jego plemię wartą;
- Którego oczy dotąd zawsze suche,
- Ronią łzy teraz, jak arabskie drzewa
- Swój balsamiczny sok. Napisz to wszystko,
- A w końcu dodaj, że gdy raz w Aleppo
- Zuchwały Turczyn bił Wenecjanina
- I bluźnił państwu waszemu, jam tego
- Psa rzezanego uchwycił za gardło
- I pierś mu przeszył - tak.
Przebija się.
- LODOWIKO
- O krwawy końcu!
- GRACJANO
- Za nic już teraz wszystko, co się rzekło.
- OTELLO padając na Desdemonę
- Jak przed zabiciem całowałem ciebie,
- Tak niech umieram, sam zabiwszy siebie.
Umiera
- KASJO
- Bałem się tego, ale rozumiałem,
- Że jest bezbronny, dusza jego była
- Wzniosła i wielka.
- LODOWIKO do Jagona
- Spartański psie! sroższy
- Od moru, głodu i dzikich fal morza,
- Patrz na tragiczne żniwo tego łoża:
- Twoje to dzieło. Takiego widoku
- Wzrok nie wytrzyma; zakryjcie go oku.
do Gracjana
- Gracjano, zostań tu jeszcze i zajmij
- Mienie Murzyna, ono bowiem z prawa
- Spada na ciebie.
do Kasja
- Od was, panie rządco,
- Zależy kara tego piekielnika,
- Czas, miejsce, rodzaj mąk: obostrz je, obostrz!
- Co do mnie, siadam natychmiast na okręt
- I wracam nazad, abym senatowi
- Z zbolałym sercem skreślił, jako świadek,
- Ten zbyt bolesny dla wszystkich wypadek.
Wychodzi.
Przypis
- ↑ Tj. swobodę, luz. Kiersztak to nazwa wielkiej liny okrętowej (w oryg. „cable”).