Ogród Petenery
Advertisement

Rozdział XII Nadzwyczajne przygody pana Antifera • Część II • Rozdział XIII • Juliusz Verne Rozdział XIV
Rozdział XII Nadzwyczajne przygody pana Antifera
Część II
Rozdział XIII
Juliusz Verne
Rozdział XIV
Uwaga! Tekst wydano w 1894 r. i jego słownictwo pochodzi z tamtej epoki. Proszę nie nanosić poprawek!

Tyle wzruszeń, obaw, gwałtownych wrażeń i nagłe przejście od nadziei do rozpaczy, podkopały zdrowie pana Antifera. Skoro tylko powrócił od pana Tyrkomel, musiał położyć się do łóżka, ciężką złożony chorobą.

Następstwem tylu wstrząśnień była silna gorączka i zupełna utrata przytomności. W malignie biedny pan Antifer powtarzał ciągłe swe przygody i rozpaczał nad utratą dokumentu, którego już żadnym sposobem niepodobna wydrzeć panu Tyrkomel! Można było się lękać, że umysł pana Antifera nigdy już nie oswobodzi się z mgły, która go przysłoniła. Doktor obawiał się kompletnego pomięszania zmysłów.

Przyjaciele otoczyli go troskliwą opieką i nie szczędzili trudów ani starań, aby mu przywrócić zdrowie.

Przyszedłszy do hotelu, Julian opowiedział wszystko Ben-Omarowi, od którego znowu Sauk dowiedział się o rezultacie odwiedzin u pana Tyrkomel. Można sobie wyobrazić gniew jego; ale wbrew oczekiwaniu notaryusza, który się spodziewał okropnego wybuchu, Sauk zachował się spokojnie; może pocieszał się myślą, iż zdoła wydrzeć tajemnicę, która się wymknęła panu Antiferowi i sam z niej osiągnąć korzyści. Przez dwa dni Sauk nie pokazał się w hotelu i nikt nie wiedział, gdzie się obraca.

– Zdaje mi się, że interes raz nazawsze skończony, rzekł Tregomain do Juliana. Zapewne i ty jesteś tego samego zdania, mój chłopcze?

– Tak jest, panie Trégomain, uporu pana Tyrkomel nie zwalczymy.

– Zabawny jednak jest ten człowiek! Ofiarują mu miliony, a on je odrzuca!

– Czy tylko te miliony istnieją rzeczywiście? odparł z powątpiewaniem Julian.

– Nie wierzysz w nie, Julianie? Co do mnie mam to przekonanie, że skarb istnieje napewno, ale gdzie?

– Zmieniłeś pan zdanie, panie Trégomain.

– W istocie, od chwili gdy znaleźliśmy brylanty.

Nie twierdzę, aby te miliony miały się znajdować na wysepce numer trzeci, ale zawsze są gdzieś ukryte, tylko na nieszczęście możemy się o nich nigdy nie dowiedzieć…

– Ja zaś, pomimo tych dwóch brylantów, znalezionych na wyspie w zatoce Ma-Jumba, nie wierzę wcale w te skarby i jestem pewny, że Kamylk-Pasza zadrwił sobie ze wszystkich.

– W każdym razie wuj twój może to drogo przypłacić. Daj Boże, aby jak najprędzej odzyskał zdrowie i zmysły. Pielęgnujmy go troskliwie, a może, gdy powróci do sił, da się nakłonić do powrotu do Francyi gdzie pędził tak spokojne życie!

– Ach, jak ja pragnę, ażebyśmy się znaleźli znowu w domu przy ulicy Hautes Salles!

– A czy pisałeś do Elizy?

– Napiszę dziś, panie Trégomain, gdyż sądzę, że mogę jej oznajmić nasz rychły powrót.

Upłynęło dni kilka, stan chorego nie pogorszył się przynajmniej, gorączka zmniejszała się nawet, jednak doktor lękał się o zmysły pana Antifera.

Obydwaj nie odstępowali ani na chwilę chorego, nie wychodzili nawet za próg hotelu. W gorączkowych swych majaczeniach pan Antifer powtarzał ciągle, że pana Tyrkomel pociągnie do odpowiedzialności sądowej. Sędziowie zmuszą go do mówienia, bo nie wolno milczeć, skoro można zbogacić kraj stoma milionami.

Julian i Trégomain mieli niemało kłopotu, chory bowiem w gorączce zrywał się z łóżka i chciał biedz do pana Tyrkomel.

Trégomain miał wielką ochotę zwiedzić miasto, ale ani krokiem ruszyć się nie mógł od łoża chorego; obiecywał to sobie wynagrodzić później.

'The Wonderful Adventures of Captain Antifer' by George Roux 70

– Muszę zobaczyć pałac Holyrood, dawną rezydencyę królów szkockich, mówił do Juliana, królewskie opartamenty i sypialnię nieszczęśliwej Maryi Stuart. Wejdę na skałę zwaną Artur, której kształt przypomina lwa uśpionego! Ze skały tej, wznoszącej się na dwieście kilkadziesiąt metrów nad poziom morza, roztacza się podobno wspaniały widok na miasto, a dalej na bezbrzeżne fale morza! Ale cóż, dodawał z westchnieniem, nie mogę widzieć tych wszystkich piękności, dopóki przyjaciel mój Antifer, choć trochę sił nie odzyska. Teraz nie mogę go przecież odstąpić ani na chwilę.

Jedyną rozrywką poczciwego Trégomain było to, że wyglądał oknem na pomnik Walter-Skotta.

Tymczasem wieść o milionach, do których odkrycia pan Tyrkomel nie chciał się przyczynić, rozeszła się po całem mieście. Z ust do ust powtarzano sobie, że słynny mówca, stosując się do wyznawanych przez siebie zasad, odrzucił olbrzymi spadek. Nawet w gazetach pisano o tem zdarzeniu i powtarzano historyę skarbu Kamylk-Paszy, zakopanego w skale na jakiejś tajemniczej wysepce. Znalezienie skarbu zależało więc tylko od kilku słów pana Tyrkomel, który tych słów wypowiedzieć nie chciał. Dziennikarze, nie znając szczegółowo tej sprawy, nie wiedzieli o istnieniu dwóch innych spadkobierców, więc nie wymienili nawet nazwiska pana Antifera. Głos opinii publicznej był podzielony. Jedni chwalili postępowanie pana Tyrkomel, drudzy ganili je, dowodząc, że te miliony mogły zrobić wiele dobrego, przynieść ulgę w nędzy i rozmaitych nieszczęściach, których zawsze tak wiele spotyka się na świecie. Ale pan Tyrkomel widać był obojętnym tak na pochwały, jak na nagany.

Gdy w kilka dni później po wyżej opisanych zdarzeniach, Tyrkomel miał swój wykład, tłumy otoczyły go dokoła. Duszono się prawie, a mówcę powitano oklaskami jak w teatrze. Każdy chciał widzieć i słyszeć tego osobliwego człowieka, który wzgardził milionami.

Tylko pan Antifer i jego towarzysze nie znajdowali się na tem zebraniu, dla przyczyn dobrze nam wiadomych. Za to za jednym filarem, podtrzymującem sklepienie głównej nawy, znajdował się słuchacz, cudzoziemiec, człowiek trzydziestokilkoletni, z czarnymi włosami i takimże zarostem, odznaczający się bardzo niemiłym wyrazem twarzy. Niewiadomo czy rozumiał język, w jakim przemawiał Tyrkomel, zapewne, że tak, bo nie odwracał od mówcy wzroku, w którym ponury i groźny płonął ogień.

Gdy skończyło się kazanie, ów tajemniczy słuchacz przebojem torował sobie drogę wśród tłumów, aby iść jak najbliżej pana Tyrkomel. Lecz nie on jeden miał ten zamiar, gdyż liczny tłum odprowadził mówcę do domu. Zanim pan Tyrkomel wszedł do sieni, zatrzymał się jeszcze na schodach i przemówił do zgromadzonych kilka słów, które nowy wywołały zapał. Tłum oddalił się zwolna, a pan Tyrkomel wszedł na ciemny kurytarz i na schody wiodące na trzecie piętro. Ów tajemniczy słuchacz postępował za nim cicho, a czynił to z taką ostrożnością, jak kot, czyhający na zdobycz. Tyrkomel nie dostrzegł go też wcale.

Wreszcie mówca wszedł do swego pokoju i zamknął drzwi za sobą. Tajemniczy człowiek ukrył się w ciemnym kącie i czekał, ale na co? Trudnoby odpowiedzieć na powyższe pytanie.

Nazajutrz lokatorzy tego domu zdziwieni byli, że Tyrkomel nie wstał podług zwyczaju o wschodzie słońca i nawet cały dzień nie pokazywał się na ulicy. Kilka osób stukało do jego drzwi, ale nikt nie odpowiadał.

'The Wonderful Adventures of Captain Antifer' by George Roux 71

Wszystkim wydało się to dziwną i podejrzaną rzeczą i po południu jeden z sąsiadów zawiadomił o tem policyę. A gdy agenci policyjni wyważyli drzwi, okropny widok przedstawił się ich oczom. Widać przestępca jakiś wdarł się tu podstępem, gdyż wszystko w pokoju było poprzewracane do góry nogami. Sprzęty, ubranie, papiery i książki zaścielały podłogę. Stłuczona lampa, leżała w kącie, a wielebny Tyrkomel, odarty prawie z ubrania, leżał przywiązany sznurami do łóżka. Usta miał zawiązane chustką, aby nie mógł krzyczeć. Jednem słowem był w stanie godnym pożałowania; z bolu, znużenia i przestrachu stracił przytomność. Jak długo tak leżał, on sam nie umiałby na to odpowiedzieć. Gdy zaczęto go trzeźwić i rozcierać, jeden z agentów wydał okrzyk zdziwienia, gdyż na lewej łopatce wielebnego Tyrkomela spostrzegł jakieś litery i cyfry wypisane a raczej wytatuowane.

Był to ciemny napis, który się odznaczał doskonale: 77 stopni, 19 linii na północ. Wyrazy oznaczone były tylko pierwszemi literami.

Nie ulegało wątpliwości, że była to owa tak upragniona szerokość geograficzna. Widać że ojciec pana Tyrkomela, obawiając się stracić tak ważną wiadomość, wypisał ją na ramieniu swego syna, który był wtedy młodem chłopięciem i mógł nawet nie pamiętać tego faktu. Książeczka z notatkami może zginąć, napis na skórze nigdy. Tak więc, chociaż Tyrkomel w istocie spalił list Kamylk-Paszy, posiadał jednak tę wiadomość, zabezpieczoną w tak dziwny sposób.

Okrutny przestępca zaskoczył widocznie swą ofiarę podczas snu. Pan Tyrkomel, przebudziwszy się, usiłował walczyć, bronić się, jak świadczył o tem nieład panujący w pokoju, ale nie mógł tego dokazać, skoro przestępca skrępował go tak bezlitośnie, że go o mało co nie udusił.

Szczegóły te opowiedział sam pan Tyrkomel, gdy po usilnych staraniach przywołanego doktora, odzyskał wreszcie przytomność. Podług jego zdania napaść miała jedynie na celu odkrycie tajemnicy, dotyczącej wysepki ze skarbami.

Opowiadał także, jak wyglądał przestępca, bo mógł mu się dobrze przypatrzeć podczas walki, jaką z nim toczył. Mówiąc o tem, pan Tyrkomel wspomniał także o odwiedzinach trzech cudzoziemców, którzy przyjechali do Edymburga po to, aby się dowiedzieć o spadku Kamylk-Paszy.

Były to doskonałe wskazówki dla agentów policyjnych, którzy zaraz rozpoczęli śledztwo. W kilka godzin później, policya dowiedziała się, że cudzoziemcy, o których była mowa, zamieszkali w hotelu Gibbs.

Choroba pana Antifera wyszła im teraz na dobre, bo przynajmniej policya nie mogła ich posądzić o współudział w przestępstwie. Ben-Omar także nie wychodził z hotelu, co poświadczyli liczni świadkowie. Zresztą żaden z naszych znajomych nie odpowiadał rysopisowi przestępcy, podanemu przez wielebnego Tyrkomela.

Dzięki tym okolicznościom poszukiwacze skarbu nie dostali się do więzienia. Naturalnie, że posądzenie padało tylko na Sauka, który jak już wspominaliśmy, znikł bez wieści. On też w istocie był owym przestępcą. Teraz gdy posiadł szacowną tajemnicę, był już panem położenia i mógł z łatwością odszukać trzecią wysepkę.

Tego tylko brakowało do ostatecznego pognębienia pana Antifera. Nie ulegało wątpliwości, że mniemany Nazim odkrył tajemnicę i że pojechał już na poszukiwanie wyspy, gdzie znajdzie skarby ukryte.

Najmniej zdziwiony tymi wypadkami był Julian, bo on zawsze podejrzywał Nazima. Ma się rozumieć, że Ben-Omar był jak najmocniej przekonany o winie Sauka. Pan Antifer miał się już trochę lepiej. Zrozumiawszy co się stało, gniewał się i wyrzekał. Wspólnie z bankierem Zambuco postanowili wezwać notaryusza do siebie, aby im wytłómaczył postępowanie Nazima.

Można sobie wyobrazić, co od nich wycierpiał Ben-Omar. Pan Antifer, który był chory na febrę, mógł teraz wylać żółć swoją na biednego notaryusza.

– Ładnych pan wybierasz dependentów! krzyknął groźnie. Złodziei! tak złodziei… bo ten łotr pojechał, aby zagarnąć skarby Kamylk-Paszy, a gdy pozyska taki majątek, czyż potrafimy go doścignąć i ukarać?

– Ach! Sauk! Sauk! wyrwało się mimowoli z ust biednego notaryusza.

Ten wykrzyknik potwierdził podejrzenia Juliana. A więc ów Nazim, to był Sauk, syn Murada, człowiek wydziedziczony przez Kamylk-Paszę na korzyść innych spadkobierców…

– Więc to był Sauk? zawołał Julian.

Ben-Omar chciał zaprzeczać, ale wyraz jego twarzy i malująca się na niej trwoga i pomięszanie, wskazywały jasno, że Julian się nie mylił.

– Sauk! zawołał pan Antifer, wyskakując z łóżka i potrącił tak silnie notaryusza, że ten upadł jak długi na ziemię.

Gniew wpłynął dodatnio na zdrowie pana Antifera. Oprócz tego oddziałała na niego jeszcze silniej wiadomość wyczytana w gazetach, w których reporterzy ogłosili napis umieszczony na skórze pana Tyrkomela.

– Tak więc nie tylko Wielka Brytania, ale niedługo świat cały będzie wiedział, gdzie się znajduje wysepka z milionami! wołał z rozpaczą pan Antifer, niepomny na to, że szerokość geograficzna nie była uzupełniona wiadomością o długości geograficznej.

– Siedemdziesiąt siedem stopni, dziewiętnaście minut na północ, powtarzał sobie, już nie wiadomo po raz który.

W istocie chciwość ludzka nie wiele z tej wiadomości mogłaby skorzystać.

Ale pan Antifer, który posiadał wiadomość o długości geograficznej, mógł szukać tej wysepki. Pod wpływem tej nadziei ozdrowiał, opanowała go tylko gorączka złota. Wstał, ubrał się, odzyskał siły i zaczął naglić towarzyszy, aby się gotowali do podróży.

– Julianie, czy kupiłeś już atlas? zapytał.

– Kupiłem, mój wuju.

– No, to dobrze, a kiedy wiesz już i długość i szerokość geograficzną, szukaj wysepki numer trzeci.

Julian rozłożył atlas i zaczął szukać za pomocą kompasu.

– Wyspa Szpicberg, wybrzeże południowe, rzekł.

Zatem Kamylk-Pasza umieścił swoje skarby na dalekiej północy!

– W drogę, nawet dziś, jeśli znajdziemy okręt! zawołał pan Antifer.

– Mój wuju!… odezwał się Julian.

– Nie możemy przecież pozwolić temu nędznemu Saukowi, aby nas uprzedził! odparł z uniesieniem pan Antifer.

– Masz słuszność, mój przyjacielu!… potwierdził Trégomain.

– Prędzej zatem w drogę! raz jeszcze powtórzył pan Antifer i dodał:

– Uprzedźcie tego niedołęgę notaryusza, ażeby się szykował do drogi, ponieważ testament Kamylk-Paszy wymaga tego…

– To jeszcze szczęście, że ten żartowniś pasza nie posyła nas na przeciwną półkulę! rzekł Julian.

Advertisement