Ogród Petenery
Advertisement

Rozdział VIII Nadzwyczajne przygody pana Antifera • Część II • Rozdział IX • Juliusz Verne Rozdział X
Rozdział VIII Nadzwyczajne przygody pana Antifera
Część II
Rozdział IX
Juliusz Verne
Rozdział X
Uwaga! Tekst wydano w 1894 r. i jego słownictwo pochodzi z tamtej epoki. Proszę nie nanosić poprawek!

Nieszczęście nie było tak strasznem, jak się zdawało w pierwszej chwili. Podróżni nasi i załoga okrętowa ocaleli. Ofiarami katastrofy padły tylko słonie. Pasażerowie zaś wydostali się na poblizką wysepkę, nieopodal której statek się rozbił i pomagając sobie wzajemnie, wdrapali się na pobrzeżne skały.

Biedne słonie stały się ofiarą katastrofy… Nadaremnie walcząc z tamującemi im ucieczkę ścianami okrętu, wszystkie co do jednego utonęły.

Pan Antifer, wydostawszy się na ląd, zawołał:

– A nasze istrumenty?… Nasze mapy?…

W istocie wszystko zginęło w morzu; na szczęście ocalały tylko pieniądze, które Trégomain, bankier i notaryusz mieli zaszyte w pasach. Mokre ubrania wysuszyli w pół godziny na słońcu, ale gdy noc zaszła, i rozbitki ułożyli się do snu pod drzewami, a każdy z nich we własnych pogrążył się myślach, myśli te wcale nie były wesołe, kto wie bowiem, czy znajdowali się na upragnionej wysepce? Bez wątpienia dotarli już do okolic, wskazanych przez drugi dokument Kamylk-Paszy, ale czy była to ta sama wyspa? Trudno było na to odpowiedzieć, nie mając chronometru.

– Utonęliśmy w samym porcie, wzdychał Zambuco.

A pan Antifer powtarzał sobie z uporem:

– Nie odjadę stąd, dopóki nie przetrząsnę wszystkich wysepek w zatoce Ma-Jumba, choćbym miał poświęcić na to dziesięć lat życia!

– Wszystko się nie udało przez to głupie rozbicie! myślał gniewnie Sauk.

Barroso ubolewał nad stratą swoich słoni, a Ben-Omar mówił sobie, że drogo przypłaci procent, jeżeli go kiedykolwiek odbierze.

– Może teraz prędzej wrócimy do Francyi, szepnął Julian, trącając łokciem Trégomain, który odpowiedział:

– Co do mnie, nigdy już nie popłynę statkiem, na którym będą się znajdowały słonie.

Wszyscy mało spali tej nocy. Zimno nie dokuczało im wprawdzie, ale każdy z nich myślał o tem, co jutro jeść będą, gdy głód pocznie im dokuczać? Może znajdą palmy kokosowe, a na nich orzechy, którymi się posilą, zanim się dostaną do osady Ma-Jumba. Tak, ale w jaki sposób dostaną się do tej osady, odległej od wysepki o pięć lub sześć mil?… Wpław niepodobna przebyć takiej przestrzeni.

Może wysepka była zamieszkałą? Przekonają się o tem nazajutrz; za to zwierząt przeróżnych nie brakowało na niej mianowicie małp, tak, że Trégomain oświadczył, że znajdują się chyba w małpiem królestwie. Krzyki tych zwierząt całą noc spać im nie dały, ciemność nie dozwalała nic dostrzedz. Szelesty, hałasy, tupotanie rozlegały się za to dokoła, możnaby mniemać że pułk żołnierzy maszeruje tuż obok rozbitków.

Gdy świt zajaśnił na niebie, podróżni nasi przekonali się, że wysepka była schronieniem małp, zwanych szympansami.

Trégomain, pomimo że był rozgniewany, iż małpy spać mu nie dały, podziwiał jednak te wielkie i silne zwierzęta, dość rozwinięte i zręcznie wykonywujące niektóre roboty. Wydają one głosy podobne do bicia w bęben.

Jakim sposobem małpy ze stałego lądu przedostały się na wysepkę, trudno byłoby odpowiedzieć na to pytanie; ale obecność ich dowodziła, że musiały się tam znajdować jakieś owoce i korzoki, którymi się żywiły; więc i rozbitki nie zginą może z głodu; tak przynajmniej pocieszał się Julian. A głód w istocie zaczął im już dokuczać.

'The Wonderful Adventures of Captain Antifer' by George Roux 60

Surowe korzenie, a nawet niektóre owoce, mogły być strawnymi, lecz tylko dla małpiego żołądka. Należało więc pomyśleć o roznieceniu ognia. Na szczęście Nazim miał zapałki, które szczelnie zamknięte w mosiężnem pudełeczku nie uległy zniszczeniu. Wkrótce ogień płonął, rozniecony ze stosu suchych gałązek.

Pan Antifer i Zambuco tak byli rozgniewani, że nawet nie czuli głodu i nie chcieli jeść śniadania, składającego się z pieczonych korzonków, owoców i orzechów.

Małpy zazdrościły widać tych przysmaków i niechętnem okiem patrzyły na ludzi, którzy mącili im spokój. Wkrótce cała ich banda otoczyła naszych podróżnych, a wszystkie wykrzywiały się i wyprawiały różne skoki.

– Miejmy się na baczności, rzekł Julian do wuja. Szympanse są bardzo mocnemi zwierzętami, a my nie mamy żadnej broni.

– Eh! co ty tam pleciesz! mruknął pan Antifer.

– Julian słuszną uczynił uwagę, odezwał się Trégomain. Zdaje mi się, że ci panowie nie znają się na prawach gościnności, a postawa ich jest bardzo groźna.

– Czyżby nam z ich strony groziło jakie niebezpieczeństwo? zapytał Ben-Omar.

– Tak, ni mniej ni więcej tylko mogą nas rozszarpać! odpowiedział z powagą Julian.

Można sobie wyobrazić przestrach Ben-Omara.

Barroso ze swoimi ludźmi odpędził natrętne małpy, a potem zaczął na stronie naradzać się z Saukiem. Treść ich narady była zawsze jedna i ta sama. Sauk gniewał się, że jego plany się nie udały, ale obecnie nic nie można było wymyśleć, tem bardziej że bez pomocy Juliana nie mogliby odnaleźć wysepki.

– Musimy pozbyć się ich później! mruknął Sauk. Liczę na ciebie, a pamiętaj, że za twoją przysługę wynagrodzę cię sowicie, zapłacę ci za wszystkie starty, jakie poniosłeś z powodu utraty statku i znajdującego się na nim ładunku. Teraz trzeba myśleć o tem, jakby się w najszybszy sposób dostać do Ma-Jumba. Łodzie rybackie krążą po zatoce, może która z nich zbliży się o tyle, że rybacy dostrzegą nasze znaki. Może już wieczorem znajdziemy się w Ma-Jumba?

Wtem rozmowę Sauka z Portugalczykiem, przerwało głośne wołanie pana Antifera.

– Julianie! Julianie! Trégomain! Trégomain!

Ma się rozumieć, że obydwaj wezwani zbliżyli się natychmiast.

Obok pana Antifera stał Zambuco i Ben-Omar. Sauk przysunął się także, aby wysłuchać rozmowy.

– Julianie, rzekł pan Antifer, posłuchaj mnie, bo nadszedł czas, aby powziąć stanowcze postanowienie.

Wyrazy powyższe wypowiedział głosem stłumionym i przerywanym od głębokiego wzruszenia.

– Ostatni dokument opiewa że wysepka numer drugi znajduje się w zatoce Ma-Jumba… a jesteśmy przecież w tej zatoce, nieprawdaż?

– To nie ulega żadnej wątpliwości, mój wuju!

– Ale nie mamy ani sextanu, ani chronometru, gdyż ten niezdara Trégomain, któremu na nieszczęście powierzyłem te drogocenne instrumenta, upuścił je w morze.

– Ależ mój przyjacielu… przerwał Trégomain.

– Jabym prędzej sam utonął, niż upuścił tak szacowne przedmioty, odpowiedział szorstko pan Antifer.

– I ja także, dodał bankier.

– Doprawdy? trudno mi w to uwierzyć, odparł z niezwykłą stanowczością Trégomain.

– Zresztą nie ma już o czem mówić, wszystko przepadło! ciągnął dalej pan Antifer. Ale bez tych instrumentów niepodobieństwem będzie określić położenia wysepki.

– Niepodobieństwem, mój wuju, potwierdził Julian. To też mojem zdaniem, najrozsądniejszem postanowieniem byłoby to, ażeby skoro się zbliży jaka łódź rybacka, dostać się na niej do Ma-Jumba, a potem lądem powrócić do Loango i wsiąść na pierwszy okręt, który się tam zatrzyma…

– Nie uczynię tego nigdy! zawołał pan Antifer.

– Ani ja! dodał jak echo bankier.

Ben-Omar milczał, kiwając tylko wciąż głową, a Sauk udawał, że nic nie rozumie.

– Naturalnie że popłyniemy do Ma-Jumba, skoro tylko będziemy mogli, mówił dalej pan Antifer, ale pozostaniemy tam i bynajmniej nie pojedziemy do Loango. Musimy tu pozostać, aby zwiedzić wszystkie wysepki w zatoce, czy słyszysz… wszystkie…

– Co wuj mówi? podchwycił Julian.

– Chyba zrozumiałeś mnie dobrze?… z gniewem odpowiedział pan Antifer. Zwiedzimy wysepki. Nie jest ich tak wiele, z pięć albo ze sześć co najwyżej… Ale choćby ich było sto albo tysiąc, zwiedziłbym je także po kolei.

– Ależ mój wuju, to byłoby nie dość rozsądnie…

– Właśnie że bardzo rozsądnie, Julianie… Wszak na jednej z tych wysepek ma się znajdować nasz skarb. Dokument objaśnia nawet gdzie mniej więcej szukać skały, w której Kamylk-Pasza ukrył swoje bogactwa.

– A niech tego Kamylk-Paszę licho porwie! mruknął Trégomain.

– Z pomocą silnej woli i cierpliwości, musimy w końcu wyszukać miejscowość, oznaczoną monogramem K.

– A jeżeli nie znajdziemy wcale tego miejsca? zapytał Julian.

– Ach! nie mów tego Julianie! zawołał z rozpaczą pan Antifer! Na Boga, nie mów tego!

Julian przeraził się, spojrzawszy na wuja, nigdy jeszcze bowiem nie widział go tak rozdraźnionym. Nie sprzeciwiał mu się więc dłużej.

– Poszukiwania nasze nie potrwają dłużej nad dwa tygodnie, powiedział sobie w duchu Julian. Skoro wuj przekona się, że w dalszym ciągu są one bezowocne i że już nie może mieć nadziei zdobycia skarbów, zdecyduje się na powrót do Europy.

Głośno zaś rzekł:

– Bądźmy gotowi wsiąść do łodzi rybackiej, skoro tylko jaka zbliży się do tej wysepki…

– O! ja się stąd nie ruszę, przerwał porywczo pan Antifer, a któż wie, czy nie na tej właśnie wysepce ukryte są skarby?

Uwaga pana Antifera nie była pozbawiona logiki. Kto wie czy przypadek nie posłużył im w tym razie i czy nie zastąpił im sextanu i chronometru? Jakież to byłoby szczęście!

Trudno było walczyć z niezłomnem postanowieniem pana Antifera, to też Julian powiedział, że najlepiej rozpocząć poszukiwania natychmiast, aby nie tracić czasu. Lękał się bowiem tego, że za zbliżeniem się łodzi rybackiej Barroso i jego ludzie odpłyną, a ich zostawią na łasce losu.

– Przecież nie można wyjawić tym ludziom prawdziwego powodu, dla którego chcemy pozostać na wyspie, mówił sobie w duchu Julian. Ale kto wie, czy oni i bez tego nie będą zaciekawieni, gdy zobaczą, że wyruszamy zwiedzać wysepkę? A coby się to działo dopiero, gdyby zobaczyli te beczułki napełnione złotem i drogimi kamieniami. Pewnie rzuciliby się na nas i może nie uszlibyśmy z życiem.

'The Wonderful Adventures of Captain Antifer' by George Roux 61

Po namyśle Julian wypowiedział swoje obawy wujowi, radząc mu, aby wrócili do Ma-Jumba i tam, pozbywszy się tych podejrzanych ludzi, najęli inną łódź i dopiero wtedy wrócili na wyspę. Ale pan Antifer ani słuchać nie chciał o tym projekcie; na wszystkie przedstawienia i uwagi, odpowiadał niecierpliwie:

– Chodźmy prędzej przetrząsać wyspę; nie traćmy napróżno czasu!

– Proszę cię… przerwał mu kilkakrotnie Trégomain.

– Możesz zostać, jeśli ci się podoba… Ja ciebie nie potrzebuję…

– Bądź ostrożnym…

– Julianie, chodźmy!

Ruszyli więc w drogę: pan Antifer, Zambuco, Trégomain i Julian, który był bardzo zdziwiony tem, że nikt z załogi Barrosy nie zaciekawił się ich wycieczką; nikt za nimi nie poszedł. Lecz tego nie mógł się domyślić, że uczynili to na wyraźny rozkaz Sauka, który nie chciał, aby im przeszkadzano w poszukiwaniach! Wysłał jedynie za nimi Ben-Omara, a sam pozostał na wybrzeżu.

Advertisement