Morze Wiersz Leconte de Lisle, przeł. M. Z. |
Wielkie, spokojne w swej szarej opończy,
Próżno się ро niem mój prześlizga wzrok,
Nic się nie wszczyna i nic się nie kończy,
Ani to świt — ni zmrok.
Srebrną się frędzlą nie biеli tu fala,
Gwiazdy nie patrzą, w ten szarawy cień,
Nic tu nie gaśnie, nic się nie zapala —
Ani to nос — ni dzień.
Krzyk albatrosów nie mąci tej ciszy,
Ptaków wędrownych nie dolata śpiew;
Ucho szelesty niewyraźne słyszy —
Nudy to lot i wiew...
Ciężko łupina statku się kołysze...
Bezbarwnej wody nie porusza ster...
Jakby uśpiony przez tę wielką ciszę
Żaden nie zadrga szmer.
А nа pokładzie zdrętwiałe i sennе
Majtków postacie patrzą w szarą dal —
W znieruchomiałe te głębie bezdenne,
W martwy ten spokój fal.
Nagle — na wschodzie — jakby zbladły mroki —
Jakby leciuchny mgły się uniósł puch:
Jakby popiołu matowe obłoki
Dobry rozegnał duch...
Światło białawe mętnie rozpływa...
Morze się srebrzy już ze wszystkich stron —
Stroi się w perły płowa jego grzywa,
Jasny przybiera ton...
Coraz to widniej па niebios przestrzeni —
ВIaskiem łagodnym рrоmiеniеjе wsсhód...
Wszystko się w błękit, w mgłę srebrzystą mieni,
Księżyc wypływa z wód...