Ogród Petenery
Advertisement
Rozdział XXV Miasto pływające
Rozdział XXVI
Juliusz Verne
Rozdział XXVII
Uwaga! Tekst wydano w 1872 r. i jego słownictwo pochodzi z tamtej epoki. Proszę nie nanosić poprawek!


XXVI.


Nazajutrz, z brzaskiem dnia, pobiegłem szukać kapitana Corsicana. Zastałem go w dużym salonie. Przepędził noc przy Fabijanie. Fabijan był okropnie wzruszony ciosem zadanym mu przez nazwisko męża Ellen’y. Czy tajemniczą in­tuicyją domyślił się, że Drake nie był sam na okręcie? Obe­cność tego człowieka, czy objaśniała go o obecności Ellen’y? Nakoniec, czy on odgadł, że ta biedna obłąkana, była to ta sama młoda kobieta, którą kochał od lat tylu? Corsican nie mógł o tem wiedzieć, gdyż Fabijan przez całą noc nie mówił ani słowa.

Corsican kochał Fabijana miłością braterską. Od dzie­ciństwa trwał zawsze w tem usposobieniu niczem się nie zra­żając. Był w rozpaczy.

— Za późno się w to wdałem — rzekł mi. Nim Fabijan rękę na niego podniósł, ja powinien był uderzyć w twarz tego nędznika.

— Byłby to gwałt bezskuteczny, odrzekłem. Harry Drake nie byłby się dał wciągnąć tam, gdzie pan chciałeś. On tylko z Fabijanem chciał mieć do czynienia a katastrofa była nieunikniona.

— Masz pan słuszność — odpowiedział kapitan. Ten łotr dojrzał zamierzonego celu. On znał Fabijana, całą jego prze­szłość, jego miłość, Może Ellen pozbawiona zmysłów, odkry­ła swe tajemne myśli? A raczéj Drake przed ożenieniem na­wet dowiedział się może od téj prawéj kobiety, o jej życiu młodzieńczem? Popchnięty przez swoje złe skłonności szukał tego zajścia z Fabijanem zostawiając sobie stronę obrażonego. Ten drab wielkim musi być miłośnikiem pojedynków.

— A tak, — odpowiedziałem — już miał trzy czy cztery nieszczęśliwe zajścia w tym rodzaju...

— Mój kochany panie, — powiedział Corsican, nie pojedynku właściwie lękam się dla Fabijana. Kapitan Mac-Elwin jest jednym z tych, których żadne niebezpieczeństwo nie przeraża. Obawiam się tylko następstw tego zajścia. Jeżeli Fabijan zabija tego człowieka, chociaż tak podłego, otworzy się nieprzebyta przepaść pomiędzy Ellen’ą a Fabijanem. Bóg jeden wie ile kobieta potrzebuje takiego wsparcia, jakie Fabijan zapewnić jéj może.

— Co prawda — powiedziałem, — wbrew wszystkiemu co może z tego wyniknąć, życzyć jednéj tylko rzeczy dla Ellen’y i dla Fabijana powinniśmy, aby Harry Drake poległ, słuszność mamy za sobą.

— Zapewne, lecz trzeba się obawiać i o innych — odparł kapitan, serce mi się rozdziera na myśl, że nie mogłem przeszkodzić temu spotkaniu, choćby z narażeniem życia własnego.

— Kapitanie — rzekłem — ściskając ręką tego poświęcającego się przyjaciela, jeszcze u nas nie byli sekundanci Drake’a. To też choć pod każdym względem masz pan racyją, przecież nie rozpaczam jeszcze.

— Czy masz pan jaki sposób przeszkodzić temu spotkaniu?

— Dotąd żadnego. W każdym razie ten pojedynek, je­żeli ma nastąpić, zdaje się, że dopiero odbędzie się w Ame­ryce, a nim dopłyniemy, przypadek któren sprowadził to po­łożenie, może je jeszcze pomyślnie zakończy. Kapitan Corsi­can, poruszył głową, niewierząc w skuteczność przypadku w rzeczach ludzkich. W tymże czasie Fabijan wszedł na scho­dy wychodzące na pokład. Spojrzałem na niego. Bladość je­go uderzyła mnie. Rana zakrwawiona w nim odżyła. Przy­krość robił swym widokiem. Poszliśmy za nim. Błąkał się bez celu, przywołując tę biedną duszę na wpół unoszącą się ze śmiertelnej powłoki starając się nas uniknąć.

Przyjaźń czasami może być natrętną. To też myśleliśmy z Corsicanem, że lepiéj będzie szanując tę jego boleść nieprzeszkadzać mu. Lecz nagle Fabijan zbliżył się, a przy­szedłszy do nas:

To była ona! zawołał ta obłąkana? To była Ellen, niepra­wdaż? Biedna Ellen! Wątpił jeszcze i odszedł, nie czekając odpowiedzi, któréj dać mu nie mielibyśmy odwagi.

Advertisement