Ogród Petenery
Advertisement

Księżna Sabath • Wiersz • Heinrich Heine • przeł. Maria Konopnicka
Księżna Sabath
Wiersz
Heinrich Heineprzeł. Maria Konopnicka


W czarodziejskich baśniach Wschodu
Są zaklęci królewicze,
Co pierwotną swoją postać
Odzyskują w pewnych dobach.
 
Wtedy potwór ów kudłaty
Znów się pięknym księciem staje
I bogaty strój przywdziewa,
I na flecie gra miłośnie.
 
Ale chwila wyzwolenia
Spod uroku szybko mija,
A królewska jego miłość
Znów przemienia się w straszydło.
 
Księcia, co ma los tak smutny,
Śpiewa moja pieśń. On zwie się —
Izrael. Złych czarów słowo
W psa go niegdyś zamieniło.
 
Psem on i z psią myślą w głowie
Tarza się przez tydzień cały
W błocie i śmietnisku życia
Pod szyderczych żaków świstem.
 
Lecz w piątkowy wieczór każdy,
O tajemnej zmierzchu chwili,

Pryska nagle czar i pies ów
Ludzką staje się istotą.
 
I jak człowiek z ludzką duszą,
Z podniesionym sercem, czołem,
Czysto odzian i świątecznie
Na ojcowski dworzec wchodzi.
 
„Bądź pozdrowion, domu miły
Królewskiego ojca mego!
O namiocie Jakubowy,
Na twym progu usta składam!"
 
A wskroś gmachu tajemniczo
Idą szmery i szelesty,
A gospodarz niewidzialny
W tej cichości grozą dyszy.
 
Cisza... Tylko seneszal.
(Vulgo sługa synagogi)
W dół i w górę śpieszno skacze,
By zapalić na czas lampy.
 
O radosne światła złote,
Jakże błyszczą, jakże płoną!
Podlatują świec płomyki
Na świeczniku siedmiorogim.
 
Tam przed arką, kędy Tora
Zachowana i zakryta
W drogich opon jedwab miękki,
Klejnotami zewsząd lśniący,
 
U pulpitu swego stoi
Na wzniesieniu śpiewak gminy,
Strojny człeczek, co go czarny
Płaszczyk pięknie obramienia.
 
By ukazać białą rękę,
Raz wraz mota coś u szyi,
Jednym palcem trze powieki,
Drugim palcem krtań przyciska.
 
Zrazu puszcza ciche tryle,
Aż radośnie, tryumfalnie
Głos podniesie i zaśpiewa:
Lecho Daudi Likras Kalle!
 
Lecho Daudi Likras Kalle!
Przybądź, przybądź, oblubieńcze!
Oto miła czeka ciebie,
By odsłonić twarz dziewiczą!"
 
Tę przecudną pieśń godową
Stworzył ów szeroko-sławny,
Wielki piewca ów miłości,
Don Jehuda ben Halewi.
 
W tej to pieśni są sławione
Zaślubiny Izraela
Z dostojną księżniczką Sabath,
Którą zwą też cichą księżną.
 
Perłą, kwieciem wszechpiękności
Księżna ta. Piękniejszą od niej
Nie była królowa Saba,
Przyjaciółka Salomona.
 
Ta sawantka Etyjopii,
Co rozumem błyszczeć chciała,
Przez swe mądre zagadnienia
Na czas dłuższy była nudną.
 
Za to księżna Sabath, która
Jest wcieleniem błogiej ciszy
I spokoju, nienawidzi
Rozpraw i utarczek słownych.
 
Również jest jej wstrętne owo
Koturnowo-narniętne
Patos, co z rozwianym włosem
Wbiega, głośno deklamując.
 
Skromnie kryje cicha księżna
Warkocz swój pod czepiec biały,
Słodko patrzy jak gazela
I jak smukła palma kwitnie.
 
I na wszystko najmilszemu
Dziś zezwala — prócz tytoniu.
„Luby, palić ci nie wolno,
Bo to dzisiaj sabat jest!
 
Ale za to przy obiedzie
Zawonieje ci w nagrodę
Boska zaiste potrawa,
Dzisiaj Będziesz czulent jadł."
 
„Czulent, piękna iskro boża,
Elizejskich krain córo..."
Tak by dźwięczał hymn Schillera,
Gdyby Schiller czulent jadał.
 
Czulent jest potrawą niebian,
I sam Pan Bóg ją Mojżesza
Nauczył gotować niegdyś
Na Synai wielkiej górze,
 
Gdzie wszechmocą swą zarazem
Wszystkie prawa świętej wiary
I przykazań dziesięcioro
Grzmiąc objawił i błyskając.
 
Czulent — prawdziwego Boga
Koszerna to jest ambrozja,
Rajski, błogi chleb rozkoszy!
A z tym jadłem porównana
 
Ambrozja fałszywych bogów
Dawnej Grecji, które były
Niczym innym jak diabłami,
Ledwo jest asafetydą.
 
Gdy czulentu podje książę,
W oku błyszczy mu natchnienie,
I rozpina kamizelkę,
I z uśmiechem błogim rzecze:
 
„Czyż nie Jordan to tam szumi?
Czyż to nie są jasne zdroje
W palm dolinie, w ziemi Beth-El,
Gdzie wielbłądy cicho leżą?
 
Czyż nie trzód to dzwonki słyszę?
Czyż to nie są tłuste skopce,
Które z pastwisk, z gór Gilleath,
O zachodzie pasterz spędza?"
 
Lecz ten piękny dzień przemija,
A na długich nogach widma
Śpiesznie idzie zła godzina
Czarów. Książę biedny wzdycha.
 
Już, już zimne czarownicy
Palce serca mu dotknęły.
Już po skórze dreszcz mu chodzi
Bliskiej psiej metamorfozy.
 
I podaje księżna księciu
Swoją złotą puszkę z nardem.
Zwolna wącha, chce raz jeszcze
Orzeźwić się tym zapachem.
 
I podaje cicha księżna
Napój księciu pożegnalny.
Chciwie pije, ledwo kilka
Kropel w kubku pozostawia.
 
I wylewa na stół resztę,
I woskową świeczkę chwyta,
I w wilgoci płomyk macza,
Aż zagaśnie z głośnym skwierkiem.




Advertisement