Ogród Petenery
Advertisement
III Klub nerwowych
IV
Édouard Dangin
Cały tekst
Uwaga! Tekst wydano w 1887 r. i jego słownictwo pochodzi z tamtej epoki. Proszę nie nanosić poprawek!


IV. Gdzie się spotyka znowu z panią Chaufournier.


Następnej niedzieli Nepomucen i Scypion nie zapomnieli się stawić na zaprosiny pana Hektora Durand. Takie było nazwisko nowego ich przyjaciela.

Kiedy przybyli, towarzystwo było już zebrane w komplecie, a Hektor przemawiał coś do całego zebrania. Po przybyciu dwóch nowych gości, gospodarz przedstawił ich, wyjaśnił w krótkich słowach jakiem kalectwem są dotknięci i prosił, ażeby przyjęci zostali do wspólnego grona.

Przyjęto ich jednogłośnie, uściśnięto im ręce i Hektor ciągnął dalej przerwaną mowę:

„Tak panowie trzeba podnieść zebranie nasze do wysokości stowarzyszenia.

„Natura, która nie jest matką dla wszystkich swoich dzieci, upośledza mniej ukochane rozlicznemi dolegliwościami i kalectwami.

„W pośród kalectw jednem z najstraszniejszych są bez wątpienia drgania nerwowe; najstraszniejsze powtarzam, bo oddzielają swoją ofiarę od reszty towarzystwa. Nie jest to cierpienie, któreby lekarz mógł wyleczyć, i z tego też powodu żadnej w świecie nie budzi litości. Świat okrutny jak wielkie dziecko, obraca w śmieszność człowieka, którego powinienby szczerze żałować...

„Człowiek dotknięty drganiem nerwowem, nie może się żenić, ani bywać wśród ludzi... naraziłby się tylko na śmiech, a i rodzina po większej części wstydzi się takiego członka.

„Otóż panowie, zwiążmy się w klub — załóżmy Klub Nerwowych. Klub ten będzie mieć za zadanie, oprócz zbierania się takiego jak dotąd, wypełnianie jakiegoś uczynku miłosiernego. Każdy powinien podjąć się jakiegoś obowiązku i wypełniać go. Idzie nam głównie o wyszukiwanie i przyciąganie do siebie tych wszystkich, którzy są dotknięci drganiami nerwowemi, ażeby ich otoczyć tkliwością i pocieszyć. Czy się wam to podoba?“

Wszyscy okryli oklaskami słowa Hektora. „Klub nerwowych“ został założony.

Dotychczas istnieje on jeszcze i choć stowarzyszenie to jest nieznane, niemniej jednak należy do najlepszych i najdobroczynniejszych rzeczy, jakie się znajdują w Paryżu. „Klub nerwowych“ liczy dzisiaj siedmdziesięciu członków. Ponieważ liczba ich do tego stopnia się powiększyła, zmuszeni byli na każde zebranie najmować pierwsze piętro u jakiego winiarza. Ponieważ jednak wydatek taki wydawał im się zbytkownym, postanowili zająć na Faubourg Saint-Antoine w dwóch sąsiednich domach wszystkie maleńkie mieszkanka.

Posiadają oni regulamin bardzo sprawiedliwy, do którego stosują się ściśle. Każdy członek płaci do wspólnej kasy 25 centymów miesięcznie, ażeby utworzyć fundusz żelazny, na udzielanie pomocy w razie choroby, lub wielkiej nędzy którego z członków. W razie śmierci każdy daje 50 centymów na sprawienie przyzwoitego pogrzebu. Ubodzy członkowie żadnych nie dają składek. Członkowie klubu obowiązują się kupować wszystko u krawców, szewców i t. d. należących do towarzystwa, dla ułatwienia tymże sposobu do życia. Prezydent Klubu jest egzekutorem testamentu każdego członka, który nie posiada rodziny. Prezydenta wybierają co roku tajemnemi kartkami. Towarzystwo posiada własnego lekarza.

Raz schronieni w tym porcie zbawienia przyjaciele nasi żyli już spokojnie. Nepomucen nie chciał zamieszkać w wspólnym domu woląc pozostać na ulicy Beaubourg, gdzie go ciągnęło wspomnienie młodości, pamięć ślicznej Rózi.

Pensya 400 franków jaką otrzymał od szkoły medycznej złączona z własnym funduszem pozwalała mu żyć wygodnie.

I tam właśnie znajdujemy go w dziesięć lat później, w skromnem mieszkanku, gdzie jego odosobnione życie tak bardzo intryguje panią Chaufournier.




Powróćmy do naszego opowiadania przerwanego na końcu pierwszego rozdziału.

— Kto jesteście panowie? — zawołała odźwierna, rozgniewana, że jej tak przerwano.

— Jesteśmy braćmi zmarłego, braćmi przez przyjaźń i wspólne nieszczęście.

— No to śliczną miał familję — mruknęła czarownica do siebie.

I rzeczywiście ludzie ci dziwny przedstawiali widok. Biednie, nawet po największej części nędznie poubierani, a każdy z nich podlegał jakiemuś drganiu nerwowemu.

Jeden głową potrząsał, drugi doznawał drgania w nodze i potrząsał nią, żeby się go pozbyć. Ten znów cierpiał na drgania chroniczne w twarzy, a tamten przymrużał nieustannie oko.

Słowem, całe to zebranie miało w sobie coś niedorzecznego, nieprawdopodobnego, fantastycznego.

Odźwierna, która nigdy i z żadnego powodu nie obawiała się napaści, teraz czuła się nie bardzo pewną.

Nakoniec człowiek, którego głos tak bardzo ją przestraszył, odezwał się raz jeszcze:

„Panowie zajmijcie miejsca... jeden z naszych braci skonał, i myśmy, jak to jest obowiązkiem i celem naszego braterskiego stowarzyszenia, byli obecni przy ostatnim jego tchnieniu, przy oswobodzeniu go z nieszczęść tego świata... Zgodnie z naszymi statutami odbędziemy nasze posiedzenie przy jego śmiertelnem łożu.

„W skutek tego ja, prezydent Klubu nerwowych ogłaszam, że posiedzenie jest otwarte.

„Panowie, tak jak to u nas jest w zwyczaju przy śmierci jednego z naszych braci, złożymy mu ostatnie pożegnanie.“

Wtedy ci ludzie osobliwsi, poważnie, milcząco, jeden po drugim zbliżali się do Nepomucena, ściskali jego skostniałą już rękę i na czole składali ostatni pocałunek. Przyjaciel Scypion był niepocieszonym. Gdy to zostało ukończone, prezydent odezwał się w te słowa:

— Biedny Mathiasie, wydałeś już ostatnie tchnienie, pochylamy pobożnie głowy przed twemi resztkami śmiertelnemi i mamy nadzieję, że z wysokości nieba, gdzie jesteś teraz, spuścisz na nas przyjazne spojrzenie... mamy nadzieję, żeś już powiedział Bogu:

„Mój Ojcze, przebacz złym ze względu na dobrych, przebacz tym, którzy mi dokuczali, szydzili ze mnie, ze względu na tych, których spotkałem w życiu przychylnych, usłużnych, dobrych i litościwych...

Po chwili namysłu ciągnął dalej.

„Teraz moi bracia, ponieważ w skutek naszych statutów prezydent Klubu ma poruczone zajęcie się wypełnieniem ostatniej woli każdego zmarłego brata, więc otworzę testament i udzielę wam ostatnią jego wolę.“

Testament był bardzo prosty.

„Ja Mathias, będąc zdrowym na ciele i umyśle, leguję wszystkim moim braciom z „Klubu nerwowych“ wiekuistą wdzięczność za tkliwość, jaką mnie otaczali... Pozostawiam moje umeblowanie temu z braci, który będzie najuboższym, a majątek mój kasie zapomóg Klubu.

 Ciało zaś moje przeznaczam szkole medycznej, tak jak się zobowiązałem

Nepomucen Mathias.“

— No... a mnie? nic nie zostawia — zawołała pani Chaufournier.

— Nic pani, nic — odparł sucho prezydent.

Członkowie klubu rozeszli się, pocałowawszy  raz ostatni biednego Nepomucena.

Akademia medyczna otrzymała jego ciało — za miesiąc któryś z doktorów ogłosi długi raport o jego kalectwie.

— Mniejsza o to — mówiła pani Chaufournier, gdy wyniesiono ciało — w każdym razie to było wielkie nic dobrego.

Advertisement