Ogród Petenery
Advertisement
Rozdział XIII Kłopoty Chińczyka w Chinach
Rozdział XIV
Juliusz Verne
Rozdział XV
Uwaga! Tekst wydano w 1880 r. i jego słownictwo pochodzi z tamtej epoki. Proszę nie nanosić poprawek!

w którym czytelnik przebieży bez znużenia cztery miasta w jednem.”


Pe-Tsze-Lie najbardziej na północ wysunięte, z ośmnastu prowincji chińskich, dzieli się na dziewięć departamentów. Stolicą jednego z nich jest Szun-Kin-Fo, co znaczy „miasto pierwszorzędne posłuszne niebu.” Miastem tem jest Pekin.

Wyobraź sobie czytelniku chińską maczugę, zajmującą 6000 hektarów obszaru, mającą ośm mil obwodu, którego dzielnice muszą koniecznie tworzyć równokąt, taką jest tajemnicza Kambalu, której tak ciekawy opis podał Marco Polo ku końcu XIII wieku – taką jest stolica niebieskiego cesarstwa.

Pekin składa się z dwóch miast odrębnych, oddzielonych od siebie szerokim bulwarem i murem warownym. Jedno tworzy równokątny paralelogram – jest to miasto chińskie; drugie czworogran prawie prostokątny. Składa się ono znowu z dwóch miast, mianowicie miasta żółtego, Hoang-Tsing i Tszeu-Kin-Tsing, miasta czerwonego czyli zakazanego.

Niegdyś liczono tu ogółem w tych wszystkich dzielnicach przeszło dwa miljony mieszkańców. Ale wychodźtwo, wywołane niezmierną nędzą, zmniejszyło tę liczbę do jednego, co najwięcej miljona. Są to głównie Chińczycy i Tatarzy, do których należy doliczyć około 10.000 muzułmanów, tudzież pewną ilość Mongołów i Tybetanów, składających ludność pływającą.

Oba te ostatnie miasta mają razem wziąwszy kształt ogromnego kufra, którego wiekiem jest miasto chińskie, a spodem miasto tatarskie.

Sześć mil obwodu, obwarowanego murem mającym czterdzieści do pięćdziesięciu stóp wysokości i szerokości, z dwiestu obronnemi basztami wznoszącemi się co dwieście metrów jedna od drugiej. Jest to wspaniała przechadzka w około miasta tatarskiego, z olbrzymiemi u czterech rogów strażnicami.

Cesarz, syn nieba, dobrze strzeżony jest, jak widzimy.

W pośród tatarskiego miasta, miasto żółte, obejmujące 660 hektarów, o ośmiu bramach, zamyka w sobie górę węgla trzysta stóp wysoką, najwyższy punkt stolicy, posiada przepyszny kanał, zwany „Morzem środkowem” z mostem marmurowym, dwa klasztory bonzów, pagodę egzaminów, Pei-tsa-sse, pagodę zbudowaną na półwyspie, która zdaje się zawieszona w powietrzu po nad przejrzystemi wodami kanału, Pech-Tang, klasztor misjonarzy katolickich, pagodę cesarską, wspaniale wyglądającą z dachem o głośnych dzwonkach i krytych szafirowemi cegłami lapisowemi, wielką świątynię poświęconą przodkom panującej dynastji, świątynię duchów, świątynię genjusza wiatrów, genjusza piorunów, świątynię wynalazcy jedwabiu, świątynię pana niebios, pięć pawilonów smoczych, monaster wiecznego spoczynku itd. itd.

W środku tego to równoboku kryje się miasto zakazane, na przestrzeni ośmdziesięciu hektarów, otoczone fosą nawodnioną o siedmiu mostach marmurowych. Ma się rozumieć, że gdy dynastja panująca pochodzi z rasy mandżurskiej, pierwsze z owych miast zamieszkuje przeważnie taż rasa. Chińczycy są wydaleni zewnątrz, na spód kufra, do miasta przyległego.

Do miasta zakazanego, opasanego murem z cegły czerwonej, o gzemsach powleczonych barwą złocistą, wchodzi się bramą południową, bramą „Wiecznej dziewiczości”, która się nie otwiera tylko dla cesarza i cesarzowej. Tam wznosi się świątynia przodków dynastji tatarskiej, pokryta podwójnym dachem z różnokolorowych dachówek, świątynia Sze i Tsi, poświęcona duchom ziemskim i niebieskim, pałac „Najwyższej Zgody”, przeznaczony na uroczystości i bankiety urzędowe, pałac „Mniejszej Zgody”, gdzie znajdują się wizerunki przodków syna nieba, pałac Zgody opiekuńczej, gdzie w sali się odbywają posiedzenia Wielkiej Rady państwa, której prezyduje książę Kong, minister spraw zewnętrznych, stryj cesarza i pawilon „Kwiatów literackich”, do którego cesarz wstępuje raz w rok, dla wykładu ksiąg świętych, pawilon Tszuan Sin-Tien, gdzie się odbywają obrzędy ku czci Konfucjusza, bibljoteka cesarska, biuro historjografów, Wu-Igne-Tien, gdzie przechowują się płyty miedziane i drewniane przeznaczone do drukowania książek, pracownie, gdzie się wyrabia odzież dla dworu, pałac „Czystości niebieskiej”, gdzie się odbywają narady w sprawach rodziny cesarskiej, pałac „Wyższego żywiołu ziemskiego”, gdzie mieszka młoda cesarzowa, pałac „Rozmyślania”, do którego usuwa się cesarz gdy jest chory, trzy pałace, w których wychowują się dzieci cesarskie, świątynie zmarłych krewnych, cztery pałace przeznaczone dla wdowy i żon Hien-Fona, zmarłego w r. 1861, Tszeu-Sieu-Kong, rezydencja żon cesarskich, pałac „Łaski miłościwej”, przeznaczony na urzędowe przyjęcia pań dworskich, pałac „Powszechnego spokoju”, szczególniejsza nazwa szkoły dzieci oficerskich, pałac „Oczyszczenia i postu”, pałac „Czystości jaspisowej”, zamieszkały przez książąt krwi, świątynia „Bożka patrona miasta”, świątynia w stylu tybetańskim, skarbiec koronny, Intendentura dworu, Lao-Kong-Czu, pomieszkanie eunuchów, których jest nie mniej nie więcej jak 5.000 w mieście czerwonem, i inne wreszcie rozmaite pałace, których liczba w stolicy cesarskiej dochodzi do czterdziestuośmiu, nie licząc Tseu-Kuan-Ko, pałac „Światła purpurowego”, na wybrzeżu jeziora miasta żółtego, w którym dnia 19. czerwca 1873 przypuszczeni byli do oblicza cesarskiego posłowie pięciu mocarstw, Stanów Zjednoczonych, Rosji, Holandii, Anglji i Prus.

Któreż to forum starożytne składało się z takiego mnóstwa gmachów, tak rozmaitego kształtu, tak bogatych cennemi skarby? Któreż miasto, która stolica europejska posiada ich tak wiele?

A do tego należy jeszcze dodać Uan-Szeu-Szan, pałac letni, położony o dwie mile od Pekinu, zniszczony w roku 1860. Dziś zaledwie odszukać można w pośród ruin owe ogrody „Jasności zupełnej i Jasności cichej”, owe wzgórze jaspisowego źródła, i górę „Dziesięciu tysięcy długowieczności.”

W około miasta żółtego ciągnie się miasto tatarskie. Tam mają swą siedzibę ambasady francuska, angielska i rosyjska, szpital misjonarzy londyńskich, misje katolickie wschodnie i północne, dawne stajnie na słonie, gdzie obecnie jest już tylko jeden, ślepy i stuletni. Tam wznosi się wieża dzwonów z czerwonym dachem, obramowanym dachówką zieloną, świątynia Konfucjusza, klasztor tysiąca Lamów, świątynia Faki, dawne obserwatorjum z czworograniastą ciężką wieżą, jamen jezuicki, jamen uczonych, gdzie odbywają się egzamina literatów. Tam wznoszą się łuki tryumfalne Wschodu i Zachodu. Tam płynie morze Północy i morze trzcinowe, okryte liljami niebieskiemi i innem wodnem kwieciem, co z pałacu letniego przypływa na wody kanału miasta żółtego. Tam są pałace książąt krwi i wszystkich ministerstw: skarbu, wyznań, wojny, robót publicznych, spraw zewnętrznych, tam znajduje się Izba obrachunkowa, trybunał astronomiczny, akademja medyczna. Wszystko to rozrzucone w uliczkach wąskich, latem pełno kurzu, błota zimą, składających się po większej części z nędznych, niskich domów, pomiędzy któremi tu i ówdzie wznosi się pałac którego z dygnitarzy, ocieniony pięknemi drzewami. A po tych wąskich, natłoczonych uliczkach trudno się przecisnąć pomiędzy mnóstwem wałęsających się psów, wielbłądów mongolskich, obładowanych węglem, palankinów przez czterech lub ośmiu ludzi niesionych, według stopnia urzędowej godności właściciela, lektyk, wozów ciągnionych mułami, taczek, wreszcie żebraków, którzy tworzą tutaj cech samoistny, liczący 70.000 włóczęgów. W tych uliczkach, zapadłych w tych ściekach bagnistych, gdzie się grzęźnie po kolana, nie jeden już ślepy żebrak się utopił.

'Tribulations of a Chinaman in China' by Léon Benett 29

Z wielu względów chińska dzielnica Pekinu, nazywająca się Wai-Tszen, podobna jest do dzielnicy tatarskiej, ale wyróżnia się od niej przecie w niejednem.

Dwie sławne świątynie znajdują się w jej stronie południowej – świątynia Nieba i świątynia Rolnictwa, do których należy dodać świątynie bogini Koa-Nin, jenjusza ziemi, oczyszczenia, czarnego smoka, duchów niebieskich, Nieba i ziemi, stawy zarybione złotemi rybami, monaster Feu-jansse, rynki, teatra itd.

Równokątny ten równobok dzieli z północy na południe ważna linja komunikacyjna, nazwana Wielką drogą, idąca od bramy Hung Tin na południe do bramy Tien na północy. Przecięta jest ona w poprzek drugą dłuższą jeszcze drogą, która ją przecina pod kątem prostym prowadząc od bramy wschodniej Sza Kua do bramy Kuan Tsu, na zachodzie miasta. Nazywa się drogą Sza Kua, przyszła pani Kin-Fowa mieszkała o sto kroków opodal od miejsca, gdzie drogi te się schodzą i jedna drugą przecina.

Przypomną sobie czytelnicy że w kilka dni po otrzymaniu od narzeczonego listu, donoszącego o utracie majątku, młoda wdowa otrzymała drugi, zaprzeczający pierwszej wieści i donoszący jej że przed „upływem siódmego miesiąca,” młodszy jej braciszek przybędzie do niej.

Nie potrzeba mówić jak pilnie liczyła Leu od dnia 17. maja, to jest od chwili otrzymania rzeczonego listu dni i godziny. Ale od tego czasu Kin-Fo nie dawał o sobie żadnej wiadomości, niechcąc bez wyjawienia powodu donosić narzeczonej o swojem podróżnem błąkaniu się po świecie. Leu pisała do niego do Szanghaju, ale nie otrzymywała odpowiedzi. Można sobie zatem wyobrazić jej niespokojność gdy po dzień 19. czerwca nie miała listu.

Przez cały ten czas młoda wdowa nie opuszczała domu swego przy ulicy Sza Kua, pędząc zamknięte długie dni tęsknoty. Czekała niespokojna. Nieznośna Nan nie mogła być miłą towarzyszką samotności. Ta „stara matka” grymasiła bardziej jeszcze niż zwykle, i zasługiwała sto razy na dzień aby ją odpędzić.

A ileż to jeszcze nieobliczonych pełnych tęsknoty spędzić przyjdzie, nim Kin-Fo do Pekinu przybędzie. Leu liczyła – a liczba zdawała jej się niezmiernie duża.

Chociaż pomimo że wyznanie Lao Tse jest najstarszem w Chinach, pomimo że naukę Konfucjusza ogłoszoną około tegoż samego czasu, blisko 500 lat przed Chrystusem, wyznaje cesarz, uczeni i wysocy mandaryni, najwięcej przecież wyznawców ma buddaizm, bo przeszło trzysta miljonów na całym świecie.

Buddaizm, którego pierwszym twórcą był Fo, dzieli się na dwie sekty, z których jednej kapłanami są bonzowiew popielatych chałatach, a czerwonem nakryciem głowy – drugiej lamowie, w odzieniu i nakryciu głowy żółtem.

'Tribulations of a Chinaman in China' by Léon Benett 32

Leu należała do buddystów sekty pierwszej. Bonzowie widywali ją często przychodzącą do świątyni Koan-Ti-Miao, poświęconej bogini Koa-nin. Tam modliła się na intencję swego narzeczonego i paliła woniejące pręciki leżąc twarzą na posadzce świątyni.

Tegoż dnia zamierzała gorętsze jeszcze zanosić modły do bogini Koanin. Przeczucie jakieś mówiło jej że wielkie niebezpieczeństwo grozi temu, którego oczekiwała tak niecierpliwie.

Leu zawołała zatem swą „starą matkę” i rozkazała jej pójść sprowadzić lektykę, niesioną przez czterech ludzi.

Nan wzruszyła ramiona, wedle swego nieznośnego zwyczaju i wyszła spełnić rozkaz.

Tymczasem młoda wdowa, pozostawszy sama w pokoju smutnie spoglądała na oniemiały przyrząd, który jej już nie powtarzał słów dalekiego ulubionego.

– O! niech przynajmniej wie, rzekła sobie – żem nie przestawała o nim myśleć. – Niech mu to głos mój powtórzy gdy przybędzie.

I pocisnąwszy sprężynę puszczającą w ruch aparat fonograficzny, wymówiła podniesionym głosem najczulsze wyrazy, jakie jej kochające podyktowało serce.

Nan, wszedłszy z trzaskiem, przerwała ten czuły monolog.

– Lektyka czeka – rzekła głośno.

A ciszej mruknęła pod nosem:

– Mogłabyś zostać w domu, zamiast tryndać się po mieście.

Leu nie dosłyszała tego. Wyszła natychmiast pozostawiając starej grymaśnicy swobodne pole zrzędzenia do woli. Wsiadła do lektyki i kazała się nieść do Koan-Ti-Miao.

Droga szła prosto. Trzeba było tylko zwrócić z ulicy Sza-Kua na plac na wielką drogę, aż do bramy Tien.

Ale rzecz to nie była tak łatwa. O tej porze ruch na ulicy był jeszcze ogromny, a ścisk zawsze jest wielki w tej części miasta, najludniejszej z wszystkich dzielnic stolicy. Rozstawione po drodze baraki kupców obcych, czyniły drogę podobną do targowicy jarmarcznej pełnej wrzasku i nawoływania. Deklamatorowie publiczni, mowcy uliczni, wróżbici, fotografowie, karykaturzyści z karykaturami nieszczędzącemi dostojnych mandarynów cesarstwa, w ogólnym zgiełku krzyczeli i rozdawali swe ogłoszenia. Tam szedł pogrzeb paradny, tamujący ruch w całej ulicy, tam wesele, nie weselsze od owego pogrzebowego orszaku, ale równie jak on tłumne i napełniające całą ulicę. Przed jamenem jakieś urzędnika zgromadził się tłum ludzi. Ktoś pokrzywdzony bił w bęben skargi, domagając się sprawiedliwości. Na kamieniu Leu-Ping klęczał jakiś zbrodniarz, który otrzymał właśnie bastonadę, pod strażą policjantów w czapkach mandżurskich, o czerwonych żołędziach z krótkiemi pikami i dwiema szablami w jednej pochwie. Dalej prowadzono na strażnicę dwóch opierających się Chińczyków, związanych z sobą warkoczami. Owdzie znów biedak jakiś mając lewą rękę i prawą nogę skute w dybach sztykulał podobny do potwornego jakiegoś zwierzęcia. Tam znów złodziej zamknięty w skrzyni drewnianej, z głową wystającą przez dno przedziurawione, wyglądał zmiłowania publiczności, inni z głową i rękami w kunie, wyglądali jak woły w jarzmie. Nieszczęśliwi ci szukali widocznie miejsc najbardziej uczęszczanych w nadziei otrzymania większej jałmużny, licząc na miłosierdzie przechodzących, ze szkodą wszelkiego rodzaju żebraków bez rąk, kulawych, paralityków, ślepych, których prowadzili kulawi, i podlegli tysiącznego rodzaju kalectwom i chorobom prawdziwym lub udanym, których tłumy roją się w niebieskim cesarstwie.

Lektyka postępowała zatem po mału. Ścisk był coraz większy im bliżej bulwaru zewnętrznego. Przybywszy tam wreszcie stanęła przed bastjanem w pobliżu świątyni bogini Coaniny.

'Tribulations of a Chinaman in China' by Léon Benett 33

Tam Leu wysiadła z lektyki, i weszła do świątyni, gdzie najpierw uklękła, a następnie upadła twarzą do ziemi przed posągiem bogini. Potem powstała i poszła ku aparatowi kościelnemu, noszącemu nazwę „młynka modlitewnego”.

Był to rodzaj motowidła, przy którego ośmiu skrzydłach umocowane były chorągiewki z napisami zawierającemi sentencje moralne.

Obok poważny bonza oczekiwał na pobożnych, a głównie na składaną przez nich opłatę.

Leu wsunęła słudze wielkiego Buddy kilka taelów, jako zapłatę należną za użytek aparatu, a następnie ująwszy ręką za korbę zaczęła nią kręcić zwolna, lewą rękę na sercu położywszy. Ale młynek nie obracał się jak należało, aby modlitwa była skuteczną, bo stojący obok bonza rzekł, zachęcając ją giestem:

– Prędzej! Prędzej!

I młoda niewiasta kręciła korbą coraz prędzej.

Trwało to około kwadransa, poczem bonza upewnił ją że modlitwa jej będzie już wysłuchana.

Wówczas Leu upadła znów na twarz przed posągiem, a po chwili wyszła ze świątyni i wsiadłszy do lektyki, kazała się nieść napowrót do domu.

Ale przy wstępie wielkiej drogi lektyka musiała umykać czem prędzej. Wojsko rozpędzało tłum uliczny, sklepy kazano zamykać. Przecznice zasłaniano płótnami niebieskiemi pod strażą policjantów.

Liczny orszak zapełniał część ulicy i zbliżał się wrzawliwie.

Cesarz Kong Sin, którego nazwisko znaczy „Dalszy ciąg sławy” wracał do tatarskiej dzielnicy swego stołecznego miasta, i miano dlań właśnie otworzyć wielką bramę wstępną.

Za dwoma żołnierzami, postępującymi na czele orszaku, szedł pluton wojska w dwóch szeregach ze sztandarem.

Za nim nieśli wysocy urzędnicy dworu rozpięty żółty parasol, ozdobny smokiem, który jest godłem cesarza, tak jak feniks jest godłem cesarzowej.

Palankin, którego żółte firanki były podniesione, ukazał się następnie, niesiony przez szesnastu ludzi w czerwonej odzieży, zasianej białemi różami, a w jedwabnych kaftanach, książęta krwi, wysocy dostojnicy cesarstwa, na koniach okrytych żółtemi jedwabiami, na znak wysokiego dostojeństwa, jechali obok palankinu cesarskiego.

W palankinie rozpierał się na pół leżąc Syn nieba, krewny cesarza Fong Tsze, i synowiec księcia Kong.

Za palankinem szli masztalerze i ludzie przeznaczeni do luzowania się przy niesieniu palankinu. Cały ten orszak znikł zwolna po za bramą Tien, ku wielkiemu zadowoleniu przechodzących, kupców i żebraków, mogących napowrót zając się swemi sprawami.

Leu puściwszy się także dalej w swą drogę wróciła do domu po dwugodzinnej nieobecności.

O! jakże miłą niespodziankę zgotowała jej bogini Koanin!

W tej właśnie chwili, gdy lektyka zatrzymała się przed domem, zajechał przed tąż bramę powóz zaprzężony dwoma mułami, cały oprószony. Wysiadł z niego Kin-Fo, w towarzystwie Krega, Fraja i Suna.

– Tyż to? Ty! – wykrzyknęła Leu, własnym niedowierzająca oczom.

– Droga siostrzyczko! – odrzekł Kin-Fo – nie spodziewałaś się mego przybycia?

Leu nic nie odpowiedziała, ujęła tylko za rękę swego narzeczonego i zaprowadziła go do swego buduaru, gdzie się znajdował ów mały przyrząd fonograficzny, będący jej tajnych myśli powiernikiem.

– Nie przestałam ani na chwilę cię oczekiwać, drogie moje serce, wyszywane jedwabnem kwieciem! – rzekła.

I pocisnęła sprężynę wprawiającą w ruch fonograf.

Natychmiast Kin-Fo usłyszał słodki głosik, powtarzający te same wyrazy, które Leu wymówiła przed kilku godzinami:

– Wracaj, ukochany braciszku! Wracaj do mnie! Oby serca nasze pozostały już na wieki nierozłączne, jak dwie gwiazdy pasterza i liry. Wszystkie myśli moje zwracają się ku tobie i oczekują cię…

Na sekundę umilkł aparat – ale tylko na sekundę – poczem wymówił znów, ale tym razem wrzaskliwym głosem pełnym złości:

– Nie dosyć pani – potrzeba jeszcze pana w domu – Bodajby książę Jeu zdusił oboje!

Drugi ten głos, za nadto dobrze znany, łatwo było poznać. Był to głos Nany. Nieznośna „stara matka” gadała sobie po odejściu Leu, podczas gdy fonograf był jeszcze w ruchu, i pochwycił, czego się nie spodziewała, jej nieznośne słowa.

Pokojówki i lokaje strzeżcie się fonografu!

Tegoż samego dnia wypędzono Nanę, nie czekając nawet końca siódmego miesiąca.

Advertisement