Ogród Petenery
(+tekst)
Znacznik: sourceedit
(+ilustracja)
Znacznik: sourceedit
Linia 41: Linia 41:
   
 
Znowu stanęli na środkowym tarasie ruchomego gościńca, olśnieni nagłym zalewem światła. Doszedł ich z oddali huk maszyn, przynoszących nowiny i nagle nadbiegli jacyś ludzie, a wzdłuż gościńców i ulic powstał straszny hałas.
 
Znowu stanęli na środkowym tarasie ruchomego gościńca, olśnieni nagłym zalewem światła. Doszedł ich z oddali huk maszyn, przynoszących nowiny i nagle nadbiegli jacyś ludzie, a wzdłuż gościńców i ulic powstał straszny hałas.
  +
[[File:'When the Sleeper Wakes' by Henri Lanos 13.jpg|left|300px|thumb|''Graham usłyszał z przerażeniem krzyk ludu: „Ostróg przywołał czarną policyę!“.'']]
 
 
— Cóż się tam stało? — zapytał Graham zdumiony, albowiem nie mógł zrazu zrozumieć ich mowy. Potem usłyszał i zrozumiał, że tym faktem, który każdemu wyciskał okrzyki gniewu i oburzenia, przerażenia i grozy, który wszystkich przejął zimnym dreszczem, był rozkaz Ostroga, który zawezwał do Londynu {{Rozstrzelony|czarną policy}}ę! I słychać było tylko jeden okrzyk:
 
— Cóż się tam stało? — zapytał Graham zdumiony, albowiem nie mógł zrazu zrozumieć ich mowy. Potem usłyszał i zrozumiał, że tym faktem, który każdemu wyciskał okrzyki gniewu i oburzenia, przerażenia i grozy, który wszystkich przejął zimnym dreszczem, był rozkaz Ostroga, który zawezwał do Londynu {{Rozstrzelony|czarną policy}}ę! I słychać było tylko jeden okrzyk:
   

Wersja z 00:59, 10 lut 2017

Rozdział XX Gdy śpiący się zbudzi
Rozdział XXI
Herbert George Wells
Rozdział XXII
Uwaga! Tekst wydano w latach 1901-1902. i jego słownictwo pochodzi z tamtej epoki. Proszę nie nanosić poprawek!


Rozdział XXI.


PODZIEMIA.


Z dzielnic handlowych udali się teraz ruchomym gościńcem do jakiejś odległej części miasta, w której znajdowały się warsztaty. Po dwakroć ruchomy gościniec przeciął Tamizę i wjechał w szeroką ulicę od strony północnej. Za każdym razem wrażenie Grahama było błyskawiczne, ale i żywe. Rzeka wydała się jednem, wielkiem iskrzeniem się czarnych wód, ponad któremi biegły rozległe łuki budynków i, które raz po raz znikały w grubych ciemnościach, zasianych uciekającemi światłami. Sznur czarnych łodzi przesunął się w kierunku morza. Wiosłowali ludzie w niebieskich szatach. Droga zaś, na którą się potem dostali, była szerokim i wysokim tunelem, wzdłuż którego bez szmeru najlżejszego toczyły się maszyny o olbrzymich kołach rozpędowych. I tu uwijali się przeważnie robotnicy w niebieskich szatach, najemnicy Towarzystwa Roboczego. Najbardziej zastanowiły Grahama olbrzymie rozmiary maszyn i lekkość olbrzymich, pneumatycznych kół. Jakiś długi wóz, poprzerzynany żelaznymi prętami i obwieszony kilkoma setkami zarżniętych cieląt zbyt długo przykuł uwagę Grahama tak, że nagle gościniec zboczył, a obraz cały znikł na zakręcie.

Potem zeszli z gościńca — zapomoca windy dostali się do spadzistego korytarza, w którym znowu wsiedli do windy, wiodącej głębiej w dół. Obraz zmienił się zupełnie. Nie było nawet pozorów architektonicznej ornamentyki, świateł coraz było mniej, a im bliżej fabryk właściwych, tem potężniejsze były złomy kamienne, z których składały się budowle. A w zapylonych piekarniach, w młynach, w odlewarniach, w rozżarzonych kałużach surowego Eadhamitu nie widać było innych nad niebieskie szaty. Nosili je mężczyźni, kobiety, dzieci.

Wiele z tych wielkich, zapylonych galeryj zapełniały milczące rzędy maszyn; nieskończenie długie sznury zgasłych popielników świadczyły o zawieszeniu robót, ale gdziekolwiek pracowano, widać było leniwie poruszających się robotników w niebieskich szatach. Tylko jeszcze dozorcy nosili własne szaty i żółto kolorowa policya robocza. Graham, który co dopiero był wyszedł z pełnych świeżości hal tanecznych, mógł teraz wyraźnie widzieć różnicę między owymi, pełnymi ruchu i życia ludźmi, a tymi robotnikami o przygasłych i pożółkłych twarzach. Ci, którzy pracowali, byli nawet pod względem fizycznym słabsi od dozorców, którzy kierowali ich pracą. Dawni robotnicy wiktoryańskiej epoki poszli śladem koni kopalnianych: byli skazani na wymarcie; miejsce pracy mięśni zajęły zgrabne maszyny. Nowoczesny robotnik, mężczyzna, czy kobieta, był przedewszystkiem maszynistą i palaczem, sługą i lokajem pod kierownictwem i dozorem naczelnika warsztatu, czy fabryki.

Kobiety o zapadłych piersiach snuły się jak cienie. Dwieście lat wyzwolenia z pod więzów purytańskich, dwieście lat życia miejskiego wśród nieustannego znoju dokonały tu swej pracy, niszczącej piękno niewieście. Piękność fizyczna lub moralna zawsze stanowiła tytuł do bogactw, do wolności, do miast rozkoszy, a co najmniej do uzyskania możności Eutanazyi i spokoju. Oprzeć się takim pokusom było niemożliwem duszom tak marnie odżywianym. Toteż zwolna wytworzyły się dwie odrębne warstwy robotnicze, różniące się fizycznie i moralnie i posługujące się nawet odrębnem narzeczem.

Graham szedł coraz niżej, ku właściwym pracowniom. Znajdowali się teraz pod jedną z ulic, po których biegły ruchome gościńce. Warsztaty, w których nie pracowano, były skąpo oświetlone; Grahamowi wydały się pełne grozy i mroków, a nawet, gdzie praca w pełnym była toku, oświetlenie było gorsze, niż tam na górze, na publicznych gościńcach.

Dalej znajdowały się warsztaty jubilerów; panował tu chłód. W pierwszych kilku oddziałach robotnicy wyrabiali ornamenty ze złotego filigranu, każdy z nich siedział przy własnym stoliku i miał własne światło. Długi szereg świetlnych plam i zręcznych palców, jaskrawo oświetlonych i poruszających się wśród iskrzenia żółtych nitek, napięte uwagą twarze, podobne do twarzy upiorów, czyniły pełne grozy wrażenie. Robota była wykonaną bardzo pięknie, lecz nie było na niej śladu siły w modelowaniu, ani w rysunku; były to przeważnie powikłane esy — floresy, albo pierścienie i figury, wszystko na podstawie jednego geometrycznego motywu. Robotnicy ci mieli na sobie szczególny strój biały, bez kieszeni, ni rękawów. Wdziewali go, gdy zasiadali do pracy, lecz nocą, zanim wychodzili z pracowni, musieli się poddać rewizyi. Mimo jednak tej ostrożności Towarzystwo robocze wielkie już nieraz poniosło straty wskutek kradzieży — jak się dowiedzieli o tem w tajemnicy od strażnika policyjnego.

Poza tym warsztatem biegła galerya, na której kobiety przygotowywały materyał do obrobienia. Wszyscy ci ludzie mieli wargi i nozdrza sino-blade wskutek wdychania wyziewów jakiejś szczególnej, purpurowej emalii, która wówczas była w modzie. Asano uważał za stosowne usprawiedliwić się przed Grahamem, że tak niemiły pokazał mu widok, nie mógł jednak ominąć tej części pracowni, albowiem tędy najwłaściwsza wiodła droga.

— Właśnie to chciałem widzieć — rzekł Graham — właśnie to.

Wyszli na mały most, który biegł pod rozległem sklepieniem. Przechyliwszy się przez poręcz, Graham ujrzał strasznie zeszpeconych ludzi, zajętych wyładowywaniem trzech skrzyń, pełnych pyłu, który drażnił płuca i wywoływał kaszel. Pył napełniał całą atmosferę, niby mgła jakaś dusząca i światło elektryczne czynił żółtem. Niewyraźne cienie robotników posuwały się tuż pod ich nogami tam i z powrotem wzdłuż długiego, pobielonego muru. Co chwila któryś z nich stawał, żeby zakaszlać. Ludzie pracowali w milczeniu pod nadzorem dwóch policyantów; kroki ich ponurem i tępem echem odbijały się na ziemi. Nagle jakiś ukryty w ciemnościach głos zaczął śpiewać.

— Przestać! — krzyknął jeden z nadzorców, lecz rozkazu nie usłuchano, natomiast jeden za drugim, potem wszyscy robotnicy zaśpiewali z przekorą i goryczą „Pieśń buntu”. Stopy zaczęły uderzać w takt śpiewu. Dozorca, który był krzyknął, spojrzał na swego towarzysza, a Graham spostrzegł, jak wzruszył ramionami, nie usiłując już tłumić śpiewu.

I tak szli przez te warsztaty i pracownie i widzieli mnóstwo przykrych i bolesnych rzeczy. Przechadzka ta pozostawiła w umyśle Grahama tłum wspomnień, niewyraźnych obrazów, tłoczących się budowli i hal i sklepów, ledwo przeświecających przez gęstą chmurę pyłu, przez powikłane sieci maszyn, sztab i kratowań; w uszach mu brzmiał ciągle łoskot i turkot kół rozpędowych. Nie mógł zapomnieć marnie oświetlonych legowisk, nieskończonych światełek, które migały, niby czerwone punkciki. A wszędzie pilastry i łuki w tysiącznem pokrzyżowaniu, olbrzymie złomy, jakich Graham nigdy przedtem nie widział, potężne tytany lśniącej cegły, uginające się pod ciężarem tego zawikłanego miasta, które było światem, podobnie, jak te anemiczne miliony uginały się pod niepojętą zagadką nowego życia. A wszędzie blade twarze, wychudłe ciała, zeszpecenie i przygnębienie.

Wtem nagle Graham dosłyszał znów pieśń rewolucyjną i zgiełk jakiejś walki w oddali. Dowiedział się, że ci niewolnicy jęli się chleba, zanim nadeszła oznaczona pora posiłku. Za powrotem zobaczył tłum dzieci, biegnących ku odległym pracowniom. Domyślił się, co ma znaczyć ten zgiełk i to zamieszanie. Zresztą ci, którzy zostali przy robocie, pracowali beznadziejnie, rozpaczliwie oddając się na łaskę i niełaskę losów. Wszystko życie, jakie jeszcze kwitło w znędzniałej i upadłej ludzkości, było tam w górze, na ulicach, zatłoczonych ludźmi, władcę i dzierżącymi broń w jego imieniu.

Znowu stanęli na środkowym tarasie ruchomego gościńca, olśnieni nagłym zalewem światła. Doszedł ich z oddali huk maszyn, przynoszących nowiny i nagle nadbiegli jacyś ludzie, a wzdłuż gościńców i ulic powstał straszny hałas.

'When the Sleeper Wakes' by Henri Lanos 13

Graham usłyszał z przerażeniem krzyk ludu: „Ostróg przywołał czarną policyę!“.

— Cóż się tam stało? — zapytał Graham zdumiony, albowiem nie mógł zrazu zrozumieć ich mowy. Potem usłyszał i zrozumiał, że tym faktem, który każdemu wyciskał okrzyki gniewu i oburzenia, przerażenia i grozy, który wszystkich przejął zimnym dreszczem, był rozkaz Ostroga, który zawezwał do Londynu czarną policyę! I słychać było tylko jeden okrzyk:

— Czarna policya nadchodzi z południowej Afryki! Czarna policya!

Twarz Asana była blada i pełna zdumienia.

— Skąd oni to już wiedzą? — zapytał.

Graham usłyszał dalej, jak ktoś tuż obok zawołał:

— Zatrzymać roboty! Wstrzymać roboty! Strejk ogólny!

A inny wykrzykiwał raz po raz:

— To sprawka Ostroga, łotra Ostroga! Władca Ostroga!

A trzeci ochrypłym głosem mówił o strasznych spustoszeniach, jakich dokonała czarna policya w kraju i pobiegł dalej, wołając:

— Ostróg łotr!

Przez chwilę Graham nie wiedział, gdzie jest, albowiem wszystko znowu snem mu się zdawało. Spojrzał na potężne złomy budynków po obu stronach ulicy, ginących w odległej mgle niebieskawej, a potem w dół ku huczącym tarasom, ku biegnącym ludziom, którzy wśród szalonych podskoków przebiegali obok niego.

— Władca zdradzony! wołano. — Władca zdradzony !

I nagle cała sytuacya stanęła mu wyraźnie przed oczyma. Serce zaczęło mu bić, jak młotem.

— Chwila walki nadeszła — rzekł. — Mogłem był się tego spodziewać.

Szybko biegły mu myśli po głowie.

— Co mam teraz czynić?

— Wrócić do pałacu Rady — rzekł Asano.

— Dlaczegóż nie miałbym odwołać się do ludu? Lud przedemną.

— Straci pan wiele czasu. Nie uwierzą, że to pan, lecz skupią się koło pałacu Rady. Tam znajdzie pan ich przywódców. Siła pana tam — przy nich.

Graham spojrzał nań nieufnie, potem jednak poszedł za nim. Wydrapali się po schodach na najszybszy taras. Tu Asano zaczepił przechodzącego robotnika. Odpowiedzi były dla Grahama niezrozumiałe. Robotnik mówił swojem narzeczem.

— Co on powiedział? — zapytał Graham.

— Niewiele wie, lecz powiedział mi, że czarna policya miała już przybyć, zanim jeszcze lud się o tem dowiedział. Na szczęście dowiedział się ktoś o tem w zakładzie wentylatorów. Powiada, że jakaś kobieta.

— Kobieta?

— Powiada, że kobieta; nie wie, kto ona. Powiada, że wyszła z pałacu Rady, głośno wołając i powiedziała o przybyciu czarnych ludziom, pracującym na zwaliskach. A potem inne zabrzmiały okrzyki, wśród których rozpoznać już było można głos kierujący, organizujący te bezcelowe zbiegowiska w prawidłowy ruch rewolucyjny.

— Do broni! Wszyscy do broni!