Ogród Petenery
Advertisement
Rozdział X Gdy śpiący się zbudzi
Rozdział XI
Herbert George Wells
Rozdział XII
Uwaga! Tekst wydano w latach 1901-1902. i jego słownictwo pochodzi z tamtej epoki. Proszę nie nanosić poprawek!


Rozdział XI.


CZŁOWIEK, KTÓRY WIEDZIAŁ WSZYSTKO.


Wtem usłyszał tuż obok siebie kaszel. Odwrócił się i spostrzegł małą, zgarbioną figurkę, siedzącą nieruchomo w cieniach.

— Ma pan jakie nowiny? — zapytał cienkim, astmatycznym głosem nieznajomy.

Graham zawahał się.

— Żadnych nie mam — rzekł.

— Siedzę tu i czekam na światło — rzekł starzec, albowiem był to starzec.

— Te łotry niebieskie zajdą wszędzie — wszędzie.

W odpowiedzi Graham skinął potakująco głową. Usiłował dojrzeć twarz starca, lecz ciemność panowała zupełna. Chciałby był odpowiedzieć na pytanie, mówić, lecz nie wiedział, jak zacząć.

— Ciemno i piekielnie — ozwał się starzec mgle. Ciemno i piekielnie. Wyszedłem z domu i wpadłem w cały ten wir niebezpieczeństw.

— To przykre, nieśmiało rzekł Graham. — To przykre dla pana.

— Ciemność. Starzec zbłąkany w ciemnościach. I cały świat jakby zwaryował. Wojna, policya rozproszona, a łotry krążą po ulicach. Dlaczegóż nie sprowadzą murzynów, żeby nas ochronić?... Już nie dla mnie te ciemne korytarze. Potknąłem się gdzieś o trupa. Ale zawsze lepiej w towarzystwie — kończył starzec — jeżeli to towarzystwo odpowiednie. Powstał nagle i podszedł do Grahama.

Widocznie wejrzenie Grahama go zadowolniło. Usiadł i odetchnął. Już nie był sam.

— Ech — rzekł, to okropne czasy! Wojna, zamieszanie — trupy dokoła — ludzie, tędzy ludzie, giną w ciemnościach. Synowie! Mam trzech synów. Wie Bóg, gdzie teraz są.

Zamilkł. Potem drżącym głosem powtórzył:

— Wie Bóg, gdzie teraz są.

Graham stał i obracał w głosie pytanie. Nie chciał się zdradzić swoją nieznajomością stosunków. I znów głos starca przerwał ciszę.

— Ten Ostrog zwycięży — rzekł. — Zwycięży. A czem będzie świat pod jego rządami, nie wiedzieć. Synowie moi są w zakładach wentylatorskich. Jedna z moich synowych była przez jakiś czas jego kochanką. Jego kochanką! Nie jesteśmy zwykłymi ludźmi. Chociaż wygnali mnie w tą noc... Wiedziałem, co się dzieje. Zanim jeszcze lud się ruszył. Lecz ta ciemność! I potknąć się o trupa nagle w ciemnościach!

Można było słyszeć jego oddech.

— Ostrog — rzekł Graham.

— Największy gałgan, jaki kiedykolwiek był na świecie — ozwał się głos starca.

Graham szukał w myślach.

— Rada niewielu ma przyjaciół wśród ludu, rzekł nieśmiało.

— Niewielu przyjaciół. A i ci, to biedacy. Czasy ich dobre już minęły. Eh! było im trzymać się sprytnych. Lecz dwa razy urządzili wybory. A teraz to wybuchło powstanie i nic ze m się nie da zatamować, niczem. Dwukrotnie odrzucili Ostroga, Garbusa - Ostroga. Słyszałem, mówiono, że był wściekły, był straszny. Niechaj ich Pan Bóg ma w swej opiece! Nic bowiem teraz nie stłumi buntu towarzystw robotniczych. On go wzniecił. Nikt inny nie odważyłby się uzbroić wszystkich błękitnych i pchnąć ich na Radę! On się przebije. Tak, tak.

Milczał przez chwilę.

— Ten śpiący — rzekł i urwał.

— Tak — rzekł Graham. — Cóż z nim?

Starca głos zamienił się w poufały szept; zgryźliwa, blada twarz zbliżyła się jeszcze bardziej.

— Prawdziwy śpiący?

— Tak — rzekł Graham.

— Umarł przed laty.

— Co? — rzekł Graham ostrym tonem.

— Przed laty. Umarł. Przed laty.

— Co pan mówi?

— Tak. Tak. Umarł. Ten śpiący, który teraz się zbudził, wymienili go na innego, w nocy. Nędzne, zatrute, nie czułe stworzenie. Lecz nie mogę wszystkiego powiedzieć. Nie mogę.

Przez chwilę mruczał niezrozumiale. Tajemnica widocznie była mu ciężarem.

— Nieznam tych, którzy go uśpili, to było już dawno temu, zanim jeszcze się urodziłem, lecz znam człowieka, który mu wstrzyknął środek podniecający i znowu go zbudził. Było to ryzyko: zbudzić lub zabić. Dziesięć możliwości na jedną. Zbudzić lub zabić. Taki jest sposób Ostroga.

Graham słuchał z zdumieniem. Musiał starcowi przerwać, albowiem chciał to wszystko jeszcze raz usłyszeć, chciał jeszcze raz zadać pytanie, aby się zapewnić, że to rozsądny człowiek, nie zaś obłąkany z nim mówi. Przebudzenie więc nie było naturalne! A może to był tylko przesąd starca? Byłożby to prawdą? Przeszukał wszystkie ciemne zakątki pamięci i nagle wpadł na coś, co istotnie mogło naprowadzić go na wrażenie takiego podniecenia. Zaświtało mu w mózgu, że ostatecznie miał tu przed sobą doskonałą sposobność, w osobie tego starca, pouczenia się o nowej epoce. Starzec sapał przez chwilę i pluł, a potem mówił:

— Najpierw odrzucili go. Znam to wszystko.

— Odrzucili kogo? — zapytał Graham. Śpiącego?

— Śpiącego? Nie. Ostroga. Był straszny, straszny! A potem przyrzeczono mu, że następnym razem, przyrzeczono na pewne. Co za głupcy, przestali się go bać. A teraz całe miasto jest jego kamieniem młyńskim, a my jesteśmy prochem. Zanim on zabierze się do dzieła, wymordują się wszyscy robotnicy. A niechaj, będziemy mieli spokój. Trupy! Grabieże! Ciemności! Już to od wieków się nie zdarzyło takie wzburzenie. Lecz źle z małymi, jeżeli wielcy się nie hamują! Źle.

— Powiedział pan, że nie było — czego? Od wieków?

— Co? Bitki i grabieże, z bronią w ręku, opętańcy wrzeszczą o wolności i takich tam głupotach. W życiu mojem tego nie widziałem. To, jak w owych dawnych czasach istotnie — kiedy zbuntował się lud paryski, trzy wieki temu. O tem mówią, że tego od wieków już nie było. Lecz taki już był świat. Musi wiecznie zawracać. Wiem. Wiem. Przez pięć lat Ostrog pracował, były tu rozruchy, zamieszania, głód, groźby, głośne mowy i broń. Niebieskie płótno żaglowe i szemrania. Nikt nie czuł się bezpiecznym. Wszystko się stacza. A teraz tu siedzimy! Bunt i walka, a Rada traci grunt pod nogami.

— Zdaje mi się, że pan ma dokładne wiadomości — rzekł Graham.

— Wiem, bom słyszał. Nie jestem mówiącą Maszyną.

— Nie — rzekł Graham, myśląc w duchu, czemby była ta Mówiąca Maszyna.

— I pewny pan jest, że ten Ostrog — pewny pan jest, że Ostrog zorganizował bunt i sprawił przebudzenie Śpiącego? Żeby utrzymać się na swem stanowisku, ponieważ nie wybrano go do Rady?

— Wszyscy o tem wiedzą — rzekł starzec, — z wyjątkiem opętańców. Ostrog chciał być panem w jakikolwiekbądź sposób. W Radzie lub poza Radą. Kto tylko coś wie, wie także o tem. I teraz tu siedzimy w ciemności w otoczeniu trupów! Gdzieżeś pan był, skoro nie słyszałeś o wielkich zamieszkach i sporach między Ostrogiem a Verneyami? I o co, sądzi pan, toczą się te spory? O Śpiącego? Co? Pan myśli, że Śpiący jakiś istnieje i że zbudził się z własnej woli, co?

— Jestem zahukany człowiek, starszy, niż mi się zdaje i złą mam pamięć — rzekł Graham. — Mnóstwo rzeczy się zdarzyło, szczególnie w ostatnich latach. Gdybym ja był Śpiącym, przyznam się panu, niewiele więcejbym o tem wiedział.

— Pan stary? Głos pana nie brzmi wcale jak u starca. Lecz nie każdy może tyle w pamięci zachować. Chociaż to są rzeczy powszechnie znane! Lecz pan młodszy odemnie — o wiele młodszy. Dobrze więc! Nie powinienem może sądzić drugich według siebie. Jak na mój wiek, jestem młody. A być może, że pan już za stary na swój wiek.

— Otóż to właśnie — rzekł Graham. A dzieje mego życia są dziwaczne. Wiem bardzo mało. Nie znam historyi. Śpiący i Juliusz Cezar, to dla mnie jedno. Z zajęciem słucham tego, co pan mówi.

— Mało wiem — rzekł starzec. — Wiem to i owo. Lecz... co to?

Obaj zaczęli nadsłuchiwać. Powstało nagłe wstrząśnienie, które urwało im słowa. Przechodnie przystawali, wołali jeden na drugiego. Starzec jął zadawać tysiące pytań; zawołał jakiegoś człowieka. Graham, ośmielony jego przykładem, powitał i zaczepił któregoś z przechodniów. Nikt nie wiedział, co się stało.

Powrócił na swoje miejsce i zastał starca mruczącego ciągle pytania jakieś półgłosem. Przez chwilę obaj milczeli.

Znaczenie tej gigantycznej walki, tak blizkiej, a przecież tak odległej, nie dało wypocząć wyobraźni Grahama. Czy prawdę mówił ten starzec, czy lud sam, czy buntownicy zwyciężyli? Albo czy wszyscy się mylili, a górą była czerwona gwardya, pędząca przed sobą tłumy ludu? Chwilami fala jakaś wojenna wtaczała się w tę zaciszną dzielnicę miasta i drażniła go na nowo. Musiał się dowiedzieć o wszystkiem, póki był czas. Zwrócił się nagle do starca; poruszenie jego skłoniło starca do mówienia.

— Oho! Lecz teraz wszystko składa się samo! Ten Śpiący, w którego wszyscy wierzą opętańcy, ma ciekawą przeszłość — znam ją — zawsze dobrze pamiętałem wszelakie historye. Gdy byłem chłopcem, zwykłem był czytać drukowane książki. Zaledwiebyś uwierzył. Być może nawet, że nie widziałeś drukowanych książek, tak prędko gniją i w proch się rozpadają, a komisya sanitarna pali je i wyrabia z nich aszlaryt. Lecz były dobre, chociaż brudne. Można było nauczyć się z nich wiele. Te nowo założone Mówiące Maszyny są wygodne, lecz jak łatwo zapomnieć! Ale ja znam całą sprawę Śpiącego od samego początku.

— Może pan nie uwierzy — rzekł Graham powolnie — tak mało mam wiadomości, tak byłem zupełnie zajęty drobnemi własnemi sprawami, stosunki moje tak dziwnie się ułożyły, że nic nie wiem z tej historyi Śpiącego. Kimże on był?

'When the Sleeper Wakes' by Henri Lanos 08

Starzec udziela Grahamowi lekcji historii.

— Och! — rzekł starzec. — Ja wiem. Wiem. Był to sobie ubogi człowieczek, który popadł w trans. Są jeszcze te stare, jakże się nazywają, brunatne takie szkła, srebrne fotografie, które ukazują go, jak leży od dwóch wieków. Musisz pan wiedzieć, że miał krewnego imieniem Warning. Był to człowiek nieżonaty, nie miał dzieci, a zrobił gruby majątek na przedsiębiorstwach kolejowych, na pierwszych Eadhamitowych kolejach. Lecz pewnie pan słyszał. Nie? Zakupił wszystkie prawa patentowe i założył wielkie towarzystwo. Koleje te przyprawiły o ruinę dawne koleje żelazne, owe stare pudła, w niespełna dwadzieścia lat; a ponieważ nie chciał dzielić swej wielkiej posiadłości między wspólników, więc zapisał ją całą Śpiącemu i oddał w zarząd Władzom Opiekuńczym, które sam był ustanowił. Wiedział on dobrze wówczas, że Śpiący się nie zbudzi, że będzie spał, spał i spał. Potem umarł. Wtem nagle jakiś człowiek w Stanach Zjednoczonych, który w katastrofie morskiej stracił dwóch synów, ustanowił drugi wielki zapis.

— Jak się nazywał?

— Graham.

— A ten Amerykanin?

— Isbister.

— Isbister! — zawołał Graham. — Jakto, nie znam nawet tego nazwiska.

— Oczywiście, że nie — rzekł starzec. — Ludzie niewiele teraz się uczą w szkołach. Lecz ja wiem wszystko. Był to bogaty Amerykanin, który pochodził z Anglii i zostawił Śpiącemu nawet więcej od Warninga. Jak doszedł do takiego majątku, nie wiem. Zdaje się. że wyrabiał obrazy fabrycznie. Lecz ostatecznie miał ten majątek, zostawił go, a Rada ztąd wzięła początek. Była to właśnie Rada opiekuńcza z początku.

— A jakim sposobem urosła do tego znaczenia?

— Pieniądz przyciąga pieniądz, a dwanaście mózgów więcej zrobi od jednego. Urządzili się sprytnie. Zapomocą pieniędzy wpływali na politykę i ciągle zwiększali kapitały przez taryfy, które sami ustanawiali. A pieniądze rosły, rosły. Przez całe lata te towarzystwa opiekuńcze taiły wzrost majątku Śpiącego zapomocą podwójnych nazwisk, tytułów i t. p. Nie było w końcu żadnego dziennika, żadnego stronnictwa politycznego, któregoby nie byli kupili. Tak, że Rada ciągle rosła i rosła. A wszystko to zaczęło się drobnostką, testamentem tego Warninga i nieszczęściem, które przyprawiło Isbistera o utratę dwóch synów na morzu.

— Ludzie są dziwni — mówił starzec. — Dla mnie niejasnem jest, w jaki sposób ta Rada tak długo trzyma się zgodnie. Lecz członkowie pracowali skrycie; za moich czasów mówiono o Radzie, jak dzisiaj nieuk o Bogu. Nie mogliśmy wierzyć, aby mogła coś złego nam uczynić. Nie wiedzieliśmy o jej niewiastach i innych rzeczach!

— Ludzie są dziwni. Oto pan, młody i nieświadom i ja, starzec siedemdziesięcioletni — mógłbym więc łatwo zapomnieć, a przecież panu to wszystko wyjaśniam krótko i węzłowato.

— Mam siedemdziesiąt lat, a słyszę i widzę, słyszę lepiej, niż widzę. I rozumuję jasno i wiem o wszystkiem, co się dzieje.

— Życie jest dziwne. Miałem lat dwadzieścia, gdy Ostrog był jeszcze dzieckiem. Pamiętam go z czasów, kiedy daleko mu jeszcze było do stanowiska naczelnika zakładu wentylatorów. Byłem świadkiem wielu zmian. A w końcu muszę patrzeć na tą klęskę i ciemność i zgiełk i na te trupy, które przenoszą mimo na marach. A wszystko to jego robota! Wszystko jego robota!

Głos mu zamierał coraz bardziej.

Graham dumał. Wreszcie ozwał się:

— Zobaczmy, czy zrozumiałem.

Wyciągnął rękę i liczył na palcach:

— Śpiący spał...

— Wymieniono go.

— Być może. A tymczasem majątek jego rósł w rękach dwunastu Zarządów opiekuńczych, aż objął sobą niemal cały świat. Zarządy mocą tego majątku skupiały w swych rękach władzę nad światem. Ponieważ były władzą kierującą wypłatami, podobnie, jak stary angielski parlament dawniej...

A teraz ten Ostrog nagle wstrząsnął całym światem przez zbudzenie Śpiącego, o którym tylko zabobonny lud przypuszczał, że się zbudzi. I po tylu latach skłonił Śpiącego, ażeby zażądał zwrotu swego majątku.

— Jakie to dziwne spotkać człowieka, który dziś po raz pierwszy o tem wszystkiem się dowiaduje.

— A jakże — odrzekł Graham — to dziwne.

— A był pan w Mieście Rozkoszy? — zapytał starzec. — Przez całe życie tęskniłem — zaśmiał się. — Nawet teraz chętniebym pożartował. Mruknął coś pod nosem, czego Graham nie zrozumiał.

— A kiedy się zbudził? — zapytał Graham nagle.

— Trzy dni temu.

— Gdzie jest?

— Ostrog go trzyma. Nie dalej, jak cztery godziny temu umknął z rąk Rady. Mój kochany panie, gdzieżeś bywał przez ten czas? Był w halach targowych, gdzie wybuchła walka. Całe miasto o tem krzyczało. Wszystkie fonografy! Wszędzie obwoływano tę nowinę. Nawet opętańcy, którzy stoją po stronie Rady, zgodzili się na wszystko. Wszyscy pognali, żeby go zobaczyć, wszyscy chwycili za broń. Upił się pan, czy też spał pan tak długo? To właśnie dla rozproszenia tłumów przerwali prądy i pokryli nas tą ciemnością.

— Słyszałem, że przyszli mu w pomoc — rzekł Graham. — Lecz napewno pan wie, że Ostrog go trzyma?

— Nie chce go puścić.

— A czy napewno pan wie, że to nie ów prawdziwy Śpiący? Nigdy nie słyszałem...

— Wszyscy głupcy tak myślą. Jak gdyby nie było na świecie tysiąca rzeczy, o których oni nie słyszeli. Znam aż nazbyt dobrze Ostroga. Czy powiedziałem już, że poniekąd Ostrog jest moim krewnym. Przez synową.

— Przypuszczam...

— Co takiego?

— Przypuszczam, że ten Śpiący nie utrzyma się. Chyba będzie maryonetką w ręku Ostroga lub Rady — co do tego, chyba nie ma wątpliwości.

— W ręku Ostroga — bez wątpienia. Dlaczegóż nie miałby być maryonetką? Rozważ pan jego położenie. Wszystko robi się dla niego. Dlaczegóż miałby chcieć jeszcze władzy?

— A co na to owe Miasta Rozkoszy? — zapytał nagle Graham, lecz musiał powtórzyć pytanie. Gdy wreszcie starzec zrozumiał pytanie, żachnął się gwałtownie.

— Tego już za wiele. Żartuje pan sobie ze starca. Podejrzywałem, że pan wie więcej, niż chce okazać.

— Być może — rzekł Graham. Lecz nie! Pocóż. Nie wiem, co takiego Miasto Rozkoszy.

Starzec zaśmiał się poufale.

— A co gorsza, nie umiem czytać waszego pisma, nie wiem, jakiej używacie monety, nie wiem, jakie są kraje zagraniczne. Nie wiem, gdzie jestem. Nie umiem rachować. Nie wiem, gdzie dostać co zjeść itd.

— Dalibóg, gdyby panu dać teraz szklankę napitku, gdzieby pan wlał, do ucha czy do oka? Chcę, aby mi pan wytłomaczył to wszystko.

— Ano, ludzie, którzy stroją się w jedwabie, muszą się i zabawiać.

Zwiędła ręka gładziła Grahama po ramieniu przez chwilę.

— Jedwab. Ano, ano! Lecz w gruncie rzeczy chciałbym ja to być owym człowiekiem, którego podstawiono za Śpiącego. Będzie mu dobrze. Wszystkie rozrywki dla niego. Dziwnie zresztą wygląda. Kiedy pokazywano go, dostałem bilet i poszedłem go zobaczyć. Ten podrzutek wydawał się tylko obrazem tego, którego pokazywano na fotografiach. Był żółty. Lecz wkrótce przyjdzie do siebie. Dziwny świat. Pomyśl pan, co za szczęście. Przypuszczam, że wyszlą go na Capri.

Kaszel przerwał mu mowę. Potem z zawiścią jął mówić o rozkoszach i zabawach.

— Co za szczęście, co za szczęście! Przez całe życie siedziałem w Londynie i czekałem na los.

— Lecz pan nie wie, że Śpiący umarł — rzekł Graham nagle.

Znowu musiał powtórzyć.

— Ludzie nie żyją dłużej, niż dziesięć tuzinów lat. Toby sprzeciwiało się ogólnemu porządkowi rzeczy. Nie głupim. Głupcy niechaj wierzą, lecz ja nie wierzę.

Grahama dotknęła pewność staruszka.

— Czy pan głupi czy nie — rzekł — to obojętne. Myli się pan jednak zupełnie co do Śpiącego.

— AAha!

— Myli się pan. Nie powiedziałem panu tego przedtem, lecz teraz powiem.

— A skądże pan wiesz? Sądziłem, że pan o niczem nie wiesz — nawet o Miastach Rozkoszy. Skądżeby pan teraz wiedział?

— Ja jestem Śpiącym.

Musiał powtórzyć.

Nastała chwila milczenia.

— Przepraszam, ale to nierozsądnie tak mówić. Mógłbyś się pan wplątać w smutne sprawy, rzekł starzec.

Graham, lekko dotknięty, powtórzył jeszcze raz swoje twierdzenie.

— Powiedziałem, że byłem Śpiącym. Że wiele, wiele temu lat popadłem w sen w jakiejś murowanej wioszczynie w czasach, kiedy jeszcze płoty istniały i wsie i karczmy i całe szmaty ziemi, pocięte na drobne pola. Czy nigdy pan nie słyszał o takich czasach? I ja to właśnie, ja, który z panem mówię, przebudziłem się przed czterema dniami.

— Cztery dni temu! Śpiący! Lecz oni schwytali Śpiącego. Trzymają go i nie chcą go puścić! Głupstwo! Mówiłeś pan dotychczas dosyć rozumnie. Widzę to wszystko, jak gdybym był na miejscu. Był tam Lincoln tuż poza nim; nie puszczają go nigdzie samego. Tęgi musi być frant z pana. Teraz widzę, dlaczego pan tak zręcznie układał słowa, lecz...

Urwał nagle, a Graham mógł dojrzeć, jak machnął ręką.

— Jak gdyby Ostrog pozwolił Śpiącemu wyjść bez straży! Nie dobrze się pan wybrał z swojem opowiadaniem. Nie wierzę. Co pan zamierza tem żartowaniem? A zresztą, przecież mówiliśmy o Śpiącym.

Graham powstał.

— Słuchaj — rzekł. — Ja jestem Śpiącym.

— Pan jest dzikim człowiekiem. Jakże można siedzieć tu po ciemku i kłamać tak bezczelnie. Lecz...

Z rozpaczy Graham wybuchnął śmiechem.

— Zapóźno! — zawołał. Zapóźno. Kiedyż ten sen się skończy? Coraz to rozpaczniej. Otóż tu stoję wśród tych przeklętych ciemności — ja, anachronizm w tym wieku dla mnie nowym i usiłuję przekonać starego głupca, że ja jestem ja, a tymczasem... uf!

Zerwał się rozwścieczony i zaczął chodzić szybkim krokiem. Po chwili starzec podążył za nim.

— He! Lecz nie uciekaj pan. Wiem, że stary ze mnie głupiec. Nie odchodź. Nie zostawiaj mnie w tych ciemnościach.

Graham zawahał się. Przystanął. Nagle uświadomił sobie, jak niebacznie odkrywa swą tajemnicę.

— Nie chciałem pana obrazić, zadając mu kłam — rzekł starzec i podszedł bliżej. Nie chciałem pana skrzywdzić. Nazywaj się Śpiącym, jeżeli ci to przyjemność sprawia. Co za głupia sztuczka...

Graham zawahał się, potem zawrócił nagle i poszedł swoją drogą.

Przez jakiś czas słyszał jeszcze za sobą utykające kroki starca i świszczący kaszel. Lecz w końcu wszystko zniknęło w ciemnościach.

Advertisement