Ogród Petenery
Advertisement


5 sierpnia


Włóczyłem się po Wiedniu trochę jak lunatyk. Czekam na depeszę z Rzymu ze wzrastającą niecierpliwością. Chyba portier w „Quirinal” będzie wiedział, dokąd wyjechały te panie, jeśli wyjechały już istotnie. Znowu się zastanawiam, czy dobrze zrobiłem, że zamiast jechać samemu wysłałem depeszę. Może nierozsądnie, ale na zbytnim rozsądku wychodzi się często gorzej niż na jakimś popełnionym kapryśnym głupstwie, które trafi na dobry humor fortuny. Jestem tak roztrzęsiony duchowo, że nie mogę sobie miejsca znaleźć. Wiedeń dla mnie za ciasny, wszystko jest nudne, znajome aż do przesytu. Prater, muzea, galerie obrazów, księgarnie, antykwariaty, wreszcie restauracje cukiernie, tatersale, och! jakież to nudne!

Przechodząc koło wspaniałej wystawy jubilerskiej, zapragnąłem nagle kupić pierścionek zaręczynowy dla Tereni. Wszedłem do sklepu bez namysłu. Cóż za kamienie! Wybierałem długo, zdawało mi się, że przy tym rozmawiam z Terenią, że to ona wybiera, a ja jej doradzam. To jest wyzywanie przeznaczenia i drażnienie się z fatum, które może ryczy ze śmiechu. Podła mara. Ale jest to również i kierowanie fatum, jakby chwycenie go za czub i zmuszenie do służenia.

Kupiłem śliczny szafir, cudownie szlifowany o głębokich tonach jezior szwajcarskich, okolony tęczą brylantów, w bardzo oryginalnej stylowej oprawie. Jezior szwajcarskich...? O, do diabła z takim porównaniem! Może jeszcze — Jeziora Genewskiego, na które patrząc Albert Orlicz marzył o Tereni, zanim wyruszył po szczęście. Po szczęści czy po zawód? A ja po co jadę? Na co czekam? Może Terenia teraz w Rzymie zaręcza się właśnie z Orliczem, a ja tu z tym szafirem...

Jedna chwila i byłbym cisnął pierścionek jubilerowi na ladę, ale się powstrzymałem. Psiakrew! Trzeba znów nerwy wziąć na munsztuk, bo się nadmiernie rozhulał! Wybiegłem ze sklepu jak szalony. Unosi mnie orka podniet najróżnorodniejszych, jakie w jestestwie człowieka mogą się zrywać. Płonę duchem, goreję zmysłami. Szarpie się we mnie wściekły niepokój, niecierpliwość chwyta mnie za włosy.

Uciekłem z ulicy do hotelu i tu tłukę się jak zwierz w klatce. W „Erzherzog-Karl" mogą mnie łatwo wziąć za wariata. Zachowaniem przypominam Gabriela z ostatnich dni mego pobytu w Krążu.

O właśnie, Krąż! Drażni mnie też Krąż, który mnie prześladuje nawet w takich chwilach, kiedy wszystkie moje myśli są przy Tereni. Co się tam dzieje? Widzę przed sobą oczy groźne babki i widzę portret pradziada. On mnie znowu przywołuje, on mi znowu coś nakazuje... Co to jest? Ulegam hipnozie czy telepatii... Co się tam dzieje w tym Krążu? Dlaczego stoi znowu przede mną jak fantom z nieubłaganym uporem?

Dają dziś „Tannhäusera”. Idę do opery! Potrzeba mi muzyki, blasku, świateł, widoku nagich ramion kobiecych. Może ucieknę w połowie opery, nie wiem, może dziś jeszcze w nocy wyjadę do Rzymu...

Advertisement