Ogród Petenery
Advertisement


4 lipca


Jestem osioł, przyznaję to sobie z całą satysfakcją. Od wczorajszego dnia ciągle powtarzam sobie ten epitet jakby dla silniejszego utwierdzenia się w tej pewności. Marzyłem, śniłem o Tereni, już ją widziałem w Uchaniach moją na wieki i oto uderzyłem rozmarzoną głową w zaporę niespodziewaną, pomimo gróźb Szrenicza i ostrzeżeń panny Renaty. Wczoraj w Porzeczu Tereni nie było. Wyjechała! Tym słowem powitała mnie pani Orliczowa, spuszczając oczy przed moim wzrokiem. Te słowa wypowiedział dyplomata Orlicz z bardzo subtelnym, niech go wszyscy diabli porwą, wyrazem twarzy, co mnie doprowadziło do takiej pasji, że teraz sam się dziwię, jakim sposobem nie wybuchnąłem gniewem.

Dokąd wyjechała, po co i dlaczego nic mi nie powiedziano, ale to zbyteczne. Odczułem aż nadto wyraźnie, że ja tkwię w tej sprawie, że mi Terenię sprzed nosa zdmuchnięto.

Jestem po stokroć osłem, bo powinienem był pozostać na balu w Porzeczu, gdy mnie ten wykrygowany dżentelmen stryjaszek zapraszał i od razu, nie zwlekając, oświadczyć się o rękę Tereni, zamiast niepokoić szpargały biblioteczne w Krążu i mazgać się w marzeniach jak stary kawaler, safanduła. Lecz jeśli myślą, że mnie łatwo oderwać od Tereni, to się zawiodą oboje: mama z nadzieją klasztoru i stryjaszek ze swoim synkiem medykiem. Na drodze legalnej poniosłem porażkę, ale walka zaczęta! Nie należę do takich, których łatwo usunąć. Zresztą skoro Terenię wywieźli, to najlepszy dowód, że byłem dla nich niebezpieczny, czyli że moje nadzieje co do niej nie są płonne. Odczułem dobrze serce mojej drogiej dziewczyny i nie dam go sobie wydrzeć, pomimo wszelkich machinacji.

Ale dlaczego ona pozwoliła tak sobą pokierować? Czy jest bierna, czy też kryje się w tym coś jeszcze, o czym na razie nie wiem? Będę wiedział, muszę!

Jestem dziś rozdrażniony niebywale, nie mogę nawet wrażeń swoich notować. Zostawiam to do jutra, o ile nie wyjadę z Krążą. Stracił on dla mnie cały urok, wieje tu dokoła pustką.

Nie zapomnę wyrazu oczu Orliczowej, gdy na moje pytanie, dokąd wyjechała Terenia i na prośbę dość kategoryczną o jej adres — odrzekła, składając ręce błagalnie.

— Niech pan nie mąci jej spokoju, niech pan nie idzie za popędem chwili... Znacie się tak mało, że zapomnienie nastąpi łatwo i bez obopólnego żalu.

Ona miłość moją nazywa popędem chwili...? Głupia kobieta? Powoli... jest matką Tereni i zdaje się bardzo kochaną. Czyżby jej wpływ przeważał nad uczuciem dla mnie? Wyznałem przed matką zamiary swoje względem Tereni, zapewniłem ją dość szorstko, że to nie chwilowy popęd, lecz miłość prawdziwa. Gdy mnie pytała, prosząc jednocześnie, czy nie będę narzucał się Tereni i prowokował jej swoją miłością, odrzekłem stanowczo i dałem słowo honoru, że jedynym dążeniem moim będzie odszukać Terenię, zdobyć ją dla siebie i dać jej szczęście.

Załamała się rozpaczliwie.

— Przed nią są inne przeznaczenia, inne losy... — jęknęła.

— Los i przeznaczenie panny Teresy leży w jej własnej woli i w jej sercu, do którego będę kołatał wytrwale i usilnie.

To były moje ostatnie słowa w Porzeczu. Z Orliczem pożegnałem się sucho. Na jego kurtuazyjną retorykę odpowiedziałem głębokim ukłonem, musiało to jednak wyglądać na wyzwanie, bo Orlicz zesztywniał.

Dziś wieczorem zaręczyny Gabriela Trwają przygotowania. Ma być bankiet dla oficjalistów i służby ze wszystkich folwarków. Dziewczyny wiją wieńce, by ubrać nimi pawilony. Orkiestra z sąsiedniej osady ma przygrywać podczas kolacji. W lewym pawilonie będą tylko miejscowi domownicy z papą Ślazem.

Czy babka wytrzyma tę próbę? Wątpię, czy będzie obecna. Nie widziałem jej od piątku, gdyż zamknęła się u siebie, nie chcąc widzieć nikogo. W całym dworze znać przygnębienie wyraźne. Panuje jakaś wroga cisza. Spotkałem w parku Chmielnicką. Szła zapłakana, a na moje zapytanie, co jej jest, odrzekła z nowym wybuchem łez:

— Będzie jakieś nieszczęście! Starsza pani jest jak noc, modli się i po całych godzinach leży krzyżem przed krucyfiksem. Pan Gabriel to zły człowiek, Bóg go skarze za nieuszanowanie starości babki.

— Skoro kocha prawdziwie tę dziewczynę... Byłem nieco względniejszy co do jego miłości dla Weroniki. Ale Chmielnicka miała inne zdanie.

— Kto nie ma serca, ten kochać nie potrafi, proszę pana, a już co ta sroka, toż wiadomo, zamarzyło się być dziedziczką na Krążu. Ona już dziś wyśmiewa starszą panią i pana Gabriela, tylko on w ślepocie swojej tego nie widzi. Zobaczymy tu jeszcze różne dziwy z tą nową... jaśniepanią na Krążu — dokończyła ze śmiechem przykrym.

Od niej dowiedziałem się, że Gabriel dla Weroniki zażądał od babki jej pierścienia z rubinem otoczonym brylantami. Pierścień ten był zaręczynowym babki od Zatorzeckiego. Gdy nie chciała pierścienia oddać, zrobił jej brutalną scenę i pierścień prawie zdarł z jej palca.

Gabriel dostaje widocznie obłędu na punkcie tej dziewczyny, bo jednak o takie grubiaństwo nie posądzałem go ani przez chwilę.

Przeczuwam, że będą się tu działy gorsze rzeczy... i żal mi babki. Cały Krąż jest jakby w oczekiwaniu katastrofy, coś tu istotnie straszy dokoła. Służba chodzi ponura, gromadki ludzi skupiają się i coś ze sobą szepcą, nawet dziewczęta wijące wieńce mają niepewne miny.

Bogdziewicz, gdy przywiózł z miasta jakieś zapasy na ucztę i znosił z bryczki do kredensu, patrzył chwilę na zamek z wyraźną obawą. Spytałem go, co go tam tak interesuje.

— Niesamowity... — odrzekł z niechęcią. — Potem podniósł w ręku kilka butelek wysoko w górę i wskazując mi je, rzekł ze zjadliwie chłopską ironią: — Jaśnie wielmożny teść dziedzica na Krążu, pan Ślaz, jak się ochla tego wina, to go trza będzie z paradą na zamkowe pokoje taszczyć na łopacie. Onże z pychy pęknie, ścierwo, jucha!

I zaśmiał się szeroko, wyszczerzając spróchniałe zęby. Oczko świeciło mu złowrogo, strasznie niby ślepia sępa spadającego na padlinę.

Advertisement