Dwaj kramarze Wiersz ze zbioru Poezye Maria Grossek-Korycka |
Jak każdy majster i ja nareście
Za ten tam chleb!..
Przy głównym rynku otwieram w mieście
Z towarem sklep.
Tkacz marzeń!.. kupiec miłosnych bajek...
Malarz pod-nieb...
Przy golibrodzie, gdzie szewc i grajek,
Otwieram sklep.
Śpi jeszcze miasto, więc jeszcze stoi
Zamknięty kram...
Lecz gdy się ludność z domów wyroi,
Stanę u bram.
Zacznę jak kramarz, zwabiać publikę
Do sklepu wnętrz:
«Patrzcie!... mam własną marzeń fabrykę»
«Z nieznanych tęcz!»
«Różnych odcieniów błękitnej wiary»
«Pełen mój sklep...»
«Jest i żałoba... na różne miary...»
«Z Weltschmerzu krep...»
«Oryginalne całkiem modele»
«Nieziemskich lic...»
«Z księżycowego świata pastele»
«I raju szkic...»
Tęczowe szyby z tłumem aniołów
W gwiazdy i w kwiat
Dadzą ci półcień gockich kościołów,
Wypiększą świat!...
Kunsztownie składam barwne mozajki
Z kamiennych słów,
W których się mieszczą cudowne bajki
Arabskich snów.
Mam drobiazg: perły, koral, dyamenty,
Krople krwi, łez...
Zastygłe w sonet na agramenty
Do damskich krez.
Na gobelinach w guście kobierca
Szeregi scen —
I cały towar ten wyrób serca
Dam za pół cen!
Tu gruchnie ciżba: męże, kobiety,
Na ręku kosz,
Szukając znanej sobie tandety
Za nędzny grosz.
Któraż się pozna na takiej gemmie
Z jarmarcznych pań? —
Zmiąwszy, zapewne cisną na ziemię
Indyjską tkań. —
Gruba Naiwność ręką niezgrabną,
Lub łokciem Gbur
Obetrą z pyłków tkankę jedwabną.
Mój pastel z chmur...
Wyśmieją ciemni od rodu ślepce
Prostotę barw...
Wrzasną kumoszki, że na ich czepce
Nie ma tu szarf!...
I wszystko przejdzie przez sąd i próby
Pospólstwa dusz:
Miłość, zachwyty, szał, wiara, śluby,
Grobowy kurz!...
Gdy ci zaś duszę splondruje do dna,
Odejdzie lud,
Rzekłszy: «dziwaczna jest i nie modna»
Do innych bud.
Na twej zaś duszy zostaną plamy
Od rąk i ślin,
I ty znów pójdziesz spraszać u bramy
Takiż sam gmin!!
O! tkacz marzenia, powieści kupiec
Ciężki ma chleb.
W serce mu wdziera się każdy głupiec,
Sądzi go kiep...
On towar wszystkim pokazać musi,
Kto wejdzie w próg,
Choć goście ciemni, bezduszni, susi,
Choć to sam wróg.
Lecz jeszcze ciemno... więc jeszcze stoi
Zamknięty kram —
Kupiec się w sobie zżyma i boi
I cierpi sam.
Wtem do okienka, gdzie świt już dnieje,
W szybkę: puk, puk!
«Kto tam? — zaparte jeszcze wierzeje»
«Opatrz cię Bóg!..»
Na to głos cichy, jako przygrywka
Arfowych strun,
Rzecze: «Ja jestem kramarz z przeciwka»
— «Kto? — szewc, czy zdun? —»
«Nie, jestem handlarz miłosnych bajek,»
«Marzyć, mój fach...»
«Maluję wzory na tle kitajek,»
«Twój jestem brach!...» —
«Przybiegłem do cię zrana czemprędzej,»
«Bom przez twe szkło»
«Ujrzał z tej samej, co moja, przędzy»
«Wy tkane gzło!.»
«Bo mię rozrzewnił widok tych pasów,»
«Mów! — wszak to krew!...»
«Bo mię królewskich tych altembasów.»
«Zachwycił szew». —
To mówiąc, wchodzi: twarz smutna, blada,
Młody był tkacz...
I na pierś jeden drugiemu pada,
A obaj w płacz!...
Przyniósł w węzełku kramarz młodziutki
Swych robót część,
I posypały się czarne smutki,
A trocha szczęść.
I już nie spali i już nie jedli,
W śmiechu i łzach
Przy swych towarach na ziemi siedli
I «och!» i «ach!»
Aż uradzili na aksamicie
Ze sobą wraz
Tkać odtąd wspólnie długi jak życie
Błękitny pas.
Błękitny, wązki pas ideału,
Na którym szlak
Wyszyją skrzącą nicią zapału
Gwiazd złoty mak.
Radzi ze siebie tkacze sąsiedzi,
Ze wspólnych bied
Śmieją się głośno i z tej gawiedzi,
Co przyjdzie wnet —
Ogromnie radzi, że kram otwarli,
Boć bez tych bud
Nieznani sobie żyliby, zmarli
Wrota u wrót....